11 grudnia 2024

O przeklinaniu, można by bez końca.

Ukochany Bareja był łaskaw w "Misiu" obśmiać substytuty krwistych przekleństw używając zwrotów  takich jak "Motyla noga", czy "Kurcze pióro". Pamiętacie  Stanisława Mikulskiego jako Wujka  Dobra Rada?
Bardzo cieszyła nas oglądających ten  film ta taka infantylność przekleństw.
Już od dziecka żyłem w otoczeniu soczystych "panienek". Nie, nie piszę w ten sposób, że dorastałem w rodzinie patologicznej, ale z braku komputera czy smartfona ( które wymyślono zdecydowanie później) większość czasu wolnego spędzałem na podwórku, w okolicy trzepaka lub śmietnika. Tam zaś miałem doskonałą okazję by spotkać tych którzy w takich dysfunkcyjnych rodzinach wzrastali. Dzięki nim oprócz soczystych przekleństw poznałem wiedzę na temat prokreacji i metod na  póki co samodzielne uzyskanie satysfakcji seksualnej. Zdajecie sobie sprawę jak taka wiedza wyglądała?
Czy  do dzisiaj coś się w tej kwestii zmieniło?
Tak, teraz dzieciaki po wpisaniu odpowiedniego adresu internetowego otrzymują wszystko w postaci materiału video z dokładnymi zbliżeniami ( jakkolwiek by nie interpretować tego słowa). To postęp. Tak, ale poziom tej wiedzy jest z reguły na takich stronach mniej więcej taki jaki otrzymałem od kolegów przy trzepaku. Wtedy musiała działać wyobraźnia, teraz obraz w sieci nie pozostawia  miejsca dla wyobraźni.  Wszyscy jednak klną bądź używają wulgarnych określeń.
Przekleństwa mają się dobrze, ba nawet  może lepiej.
Nawet tacy sławni językoznawcy jak profesor Miodek pozwolili sobie na felietony w tym temacie które są dostępne w Internecie bądź na żywo w piwnicy pod Baranami. Tam w wykonaniu wspaniałego Tadeusza Kwinty.
Od dawna wiemy, że przekleństwa są nieeleganckie, że nie powinniśmy, że... A jednak klniemy i co tu ukrywać czerpiemy z tego przeklinania swego rodzaju satysfakcję.
Pisałem już na tych łamach o przeklinaniu nie raz i nie dwa, ale temat  dalej nośny i aktualny o czym można się przekonać w codziennych rozmowach Polaków.
Starsze pokolenie wie, że nie klnie się w towarzystwie dam ( tylko gdzie damy, gdzie te damy są?), a używanie wulgaryzmów przy rodzicach było w ogóle nie do pomyślenia. Teraz damy same klną na potęgę, a rodzice starają się być nowocześni i przymykają oczy lub tylko puszczają oko perskie na takie zachowania.
- Pozwalam mu ( jej) wyrazić siebie - usprawiedliwiają sytuację.  
Dobrze to czy źle?
Po pierwsze drażnią mnie eufemizmy. Takie jak  "kurde".
Kurde  to eufemizm, czyli złagodzona wersja, ale jednak wulgaryzm chociaż społecznie akceptowalny.
Niektórzy na własny użytek maskują te wulgaryzmy w sobie tylko znajomym kodzie, ale to są wyjątki jak ten poniżej.

 
                                                         
- Dziękuję.
- Za co?
- Za nic. Zawsze mówię dziękuję zamiast spier..laj żeby ludzie się nie poobrażali
- Fajny sposób
- Dziękuję 

Po drugie sam klnę. Niestety. 
Z  natury robię trochę w domu i zagrodzie, a więc na moim koncie trochę tych ku.w się zgromadziło.
Żaden środek nie pomoże obluzować zapieczonej śruby, jak rzucona w odpowiedniej intonacji ku..a.
 Nie zamartwiam się jednak zbytnio tym problemem ponieważ jak przeczytałem parę lat temu :
„ Naukowcy z Massachusetts College of Liberal Arts odkryli, że rzucanie mięsem nie jest wcale takie złe i zupełnie niepotrzebnie gorszy społeczeństwo. Przeklinanie poprawia bowiem predyspozycje językowe i dzięki wymyślnym wulgaryzmom szybciej uczysz się nowych słów. Co więcej, są na to twarde dowody. „
No proszę, im bardziej wyszukanych wulgaryzmów używasz, tym sprawniej posługujesz się językiem ojczystym.
Dochodzę do wniosku że pewien prezes znaczącej partii w naszym kraju musi zdrowo przeklinać skoro w publicznych wypowiedziach używa tych różnych  trudnych słów jak choćby: 
Dyfamacja, absmak, apoteoza, imposybilizm, ekspiacja, jurgieltnik, lumpenliberalizm, oligofrenik czy inne.
Jeżeli ma zachodzić jakaś korelacja pomiędzy przeklinaniem a  erudycją to z pewnością  przyda mi się to na blogu. Uczeni przecież  twierdzą że ma związek.
Po raz kolejny  napadła mnie potrzeba pisania. Potrzeba, nie konieczność, bowiem w tej chwili filozoficznie choć już nie tak oryginalnie nadal twierdzę, że tak naprawdę to tylko żeglowanie jest rzeczą konieczną.






05 grudnia 2024

Trudno ogarnąć podróże w czasie

Podróżowanie w czasie  to jak podaje Wikipedia - przemieszczanie się w przód (odbiegające od „naturalnego” tempa upływu czasu) lub przemieszczanie się w tył w czasie, w sposób podobny do przemieszczania się w przestrzeni. 
Współczesne teorie fizyczne dopuszczają możliwość takiej podróży w przód w czasie, zmniejszając szybkość upływu czasu.
Nie wierzycie? Na dowód zobaczcie ten zrzut ekranu 


W poniedziałek 2 grudnia 2024 r. Pan redaktor opublikował notatkę która zaczyna się od słów:
W poniedziałek 4 grudnia otwarto długo oczekiwany pierwszy odcinek południowej obwodnicy Oświęcimia.
Napisano w czasie przeszłym, tymczasem poniedziałek co ładnie podano już w tytule to właśnie drugi grudnia.
Wygląda więc, że nie o ten rok idzie w artykule. O który? Zdałem pytanie sztucznej Inteligencji czyli AI Oto odpowiedź
"Aby ustalić, w którym roku 4 grudnia wypadł w poniedziałek, musimy cofnąć się w czasie. Ostatnim takim rokiem był 2017. Wtedy 4 grudnia rzeczywiście przypadał na poniedziałek."
Ponieważ z wiekiem moje zaufanie staje się coraz bardziej ograniczone, sprawdziłem  AI tradycyjną metodą czyli wertując kalendarz. Dowiedziałem się, że 4 grudnia wypadł w poniedziałek również w 2023r.
Wiadomo jednak, że AI ma zapóźnienia w wiedzy wynoszące ok 2 lata. Stąd zasada - wierzyć lecz sprawdzać.  
Gdyby zaś przyjąć, że chodzi o meldunek z przyszłości  to w  czasie przyszłym wg  AI 4 grudnia wypadnie w poniedziałek w następujących nadchodzących latach:
2028
2034
2045
Co z tego wynika?  Stawiałbym na przeszłość, bo może piszący tę notatkę był po prostu tylko wczorajszy. 
Na zadane po raz kolejny pytanie - co z tego wynika? odpowiadam -  A właśnie, że nic jak śpiewano  w Kabareciku Olgi Lipińskiej.
Wracając zaś do przeszłości
W piękną i słoneczną niedzielę wybrałem się z  moją suką  na wały wiślane.  Kiedy robi się zimniej i pierwsze przymrozki zwarzą rośliny, wychodzimy na wały i potem bliżej Wisły, by spacerować. Ja dla zdrowia, suka żeby nałapać nowych nieznanych jej zapachów. Kręcimy się tak w zależności od nastroju w tę lub drugą stronę podziwiając pomysłowość przyrody i mieszkających w okolicy. Nie wiedziałem, nie przypuszczałem nawet, że  takie miejsce to świetne wysypisko. Bo przecież jak przyjdzie woda to zabierze. A to co poza drzwiami naszego domu to już nas gówno obchodzi. Prawda ?
I chociażby " Ostatnie pokolenie" plackiem leżało na ulicach całej Warszawy i okolic, ludzkiej mentalności nic nie zmieni, bo nawet strach przed powszechną zgubą jest taki sobie.
Poniżej zdjęcie panoramy z tej słonecznej wycieczki. Od lewej do prawej wije się  Wisełka, może niespecjalnie widoczna na tym zdjęciu. Zdałby się dron.



Co ciekawe, potrzeba wędrówek wałami wiślanymi mija nam wiosną. Z tej prostej przyczyny, że bujna roślinność powoduje taką sytuację, iż suka stoi zagubiona w tych chaszczach nie mogąc dopasować swojego GPS-a  do okolicy.
Dzisiaj też pomieszałem nieco w czasie.
Oddałem samochód do naprawy. Cyklicznie rozbłyska kontrolka  Kontrolka check engine wskazuje, że komputer pokładowy pojazdu wykrył nieprawidłowość w jednym z systemów silnika lub układu emisji spalin. Może to oznaczać zarówno drobne problemy jak i poważniejsze awarie, np. uszkodzenie sondy lambda, problem z katalizatorem, wtryskiem paliwa, czy czujnikami silnika.
Żyję nadzieją, że to jakaś drobna sprawa, bowiem katalizator to usterka która zaboli solidnie swoimi kosztami. 
Aby spędzić weekend bez samochodu zrobiłem w środę piątkowe zakupy. Niby wszystko w porządku bo jestem do przodu, ale nie pomyślałem,  że żona nie bacząc na moje plany dokona kolejnego zakupu  w sieci z odbiorem w paczkomacie. Dla ułatwienia powiem, że o terminie naprawy poinformowałem z miesięcznym wyprzedzeniem, a  najbliższy  paczkomat jest 4,5 km stąd. Bez samochodu jestem jak to teraz modnie się nazywa " komunikacyjnie wykluczony". W innym czasie można by motocyklem, a tu zimno i leje. Z  powodu  tego deszczu nie wybiorę się pewnie na cykliczną motocyklową imprezę Moto Mikołaje. Stawy zaczynają mi przypominać o tym, że nie mam już 50 lat.
Coś muszę wymyślić, Chociaż mam ochotę by zacytować żonie kwestię  Zwierzaka z Muppetów, ale nie od dziś znam przecież piosenkę Jerzego Połomskiego  - Bo z dziewczynami.
Tłumaczę sobie, że ta wasza nieprzewidywalność to lek na ewentualną monotonność wspólnego życia.
Cóż innego pozostało.  
Koniec z tym marudzeniem, czekam na wyrok z którym zadzwoni mechanik.




25 listopada 2024

Miłość. Co z niej zostaje po latach ?

Jak to już wielokrotnie napisałem na tym blogu, czytam pisma kobiece. W związku ze zmianą obyczajów to w zasadzie strony internetowe czyli nowocześnie i on line. Nie ograniczam się jednak do jednej tematyki jak bohater grany przez Janusza Gajosa w filmie Gwiezdny pył. Stwierdził on brzydząc się polityką, że z gazet czyta tylko Przyjaciółkę, bo tam piszą co zrobić żeby nie zajść w ciążę.
No więc jestem w miarę wiernym czytelnikiem Wysokich obcasów i paru innych stron z żeńskimi tytułami jak Polki itp. Z potrzeby znalezienia sedna czytam artykuły o kłopotach małżeńskich po latach, o wymianie na nowszy model, o tym jak mijają wspólne lata kiedy ludzie stają się dla siebie coraz bardziej obcy. O tym, że sex już nie smakuje jak ten kiedyś, a nawet wcale go nie ma. Pożądanie się wypaliło, a na tę gębę która była najukochańszą kiedyś twarzą nie można wprost patrzeć.
              Czytam i analizuję, co mogło pójść nie tak? Gdzie jestem zadając sobie pytanie -  co zrobić aby nie popełnić cudzych błędów ? Jak ewoluując wraz z wiekiem doprowadzić maszynę zwaną małżeństwem do lotniska bez zbytnich turbulencji po drodze.
Napisałem bez zbytnich, bo turbulencji jako takich nie da się niestety uniknąć. Nie wierzę w te bezkonfliktowe, bo znaczy to, że jedno z uczestników takiego związku jest totalnie bez charakteru i całkowicie uległe decyzjom drugiej osoby.
Jeżeli jednak obojgu to odpowiada to czemu nie, ja skupiam się raczej na tak zwanej przeciętnej lub średniej.
Napoleon bał się kompromisów. Bądź tu Napoleonem małżeństwa gdy każdego dnia decydujemy się na jakiś kompromis, aby uniknąć niepotrzebnych ofiar.

Wymyśliłem ( a może gdzieś przeczytałem  i doszedłem do wniosku, że to sam autor ma podgląd na moje myśli) kiedyś, po latach małżeńskich doświadczeń takie twierdzenie, że w dojrzałym małżeństwie każda ze stron wie jak jednym zdaniem wywołać burzę w domu. Jak wszcząć awanturę z powodu błahego powodu. Jak nacisnąć ten guzik z napisem "awantura" i wywołać eksplozję. Moim zdaniem dojrzała miłość polega na tym, że choć wiemy gdzie jest ten guzik, to go nie naciskamy. Potrafimy sobie tego odmówić.
To było już ładnych parę lat temu, gdy pokłóciliśmy się z małżonką o zagubiony guzik od mojego płaszcza. Każde z nas było tak pewne swojej racji, że z powodu guzika za jakieś 2 złote, nasze małżeństwo zawisło w nieciekawym miejscu. Nie będę tutaj używał patetycznych określeń w stylu na włosku czy nad przepaścią, ale było jak na nas nieciekawie. Dzięki bogu udało się w ostatniej chwili obrócić wszystko w żart, gorzki ale żart. Dzisiaj hasło " jak ten guzik" działa na każde z nas jak szklanka zimnej wody.
A teraz? Teraz zdajemy sobie sprawę, że w zasadzie każde z nas ma dobre intencje, ale czasami gorszy dzień. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy nie dochodzenie własnych racji, a zamelinowanie się z laptopem w cichym kącie mieszkania, bądź ze spawarką w okolicach garażu.
Każda burza kiedyś mija, a ta gwałtowna najszybciej i wracamy do swoich ról
Kilka dni temu znalazłem potwierdzenie dla swojej teorii o guziku w sieci
Taki niewielki rysuneczek. Może przerysowany, ale taka jest istota memów. Z drugiej strony powiedzmy sobie, nie jest tak bardzo przerysowany. I ten tekst porażający swoją prawdą. Nie taką uładzoną, taką szorstką prawdą:
Miłość jest wtedy gdy patrząc na śpiącą kobietę myślisz - Zabiłbym gadzinę
I jednocześnie poprawiasz jej kołdrę by nie zmarzła... żmijka jedna.



Coś w tym jest, ale żeby dojść do takich wniosków trzeba ileś przeżyć i czegoś  doświadczyć.
Próbujmy więc i nie rezygnujemy już na starcie.
Niestety minęły te lata kiedy zepsute rzeczy naprawiało się do skutku. Teraz w dobie jednorazówek lepiej wyrzucić  zepsute na śmietnik i nabyć coś zupełnie nowego.
Z małżeństwem bywa zupełnie podobnie.

Postscriptum  26.11.2024

Wczoraj oglądałem teatr telewizji i sztukę Miłość w reżyserii Błażeja Peszka wg scenariusza Beniamina M. Bukowskiego. Wystąpili: Anna Polony i Jan Peszek.
Kiedy przeczytałem opis na stronie Teatru TV że jest to: Krótka, ale intensywna historia przypadkowego spotkania dwojga samotników, które z czasem przeradza się w upragnione, pełne namiętności uczucie, które udowadnia że na miłość nigdy nie jest za późno
Byłem zachwycony bowiem ten dzień zaczął się opublikowaniem postu o dojrzałej miłości , a spektakl jakby klamrą spinał mi ten dzień.
Z wielką przyjemnością obejrzałem popis aktorski tej dwójki doskonałych aktorów, choć w pewnej chwili poczułem się jak podglądacz który z buciorami wchodzi w sferę sacrum i byłem tym trochę zawstydzony. Wszystko zaś pokazane od tej pięknej strony. Jak napisał w eksplikacji reżyserskiej Błażej Peszek, "każdy z nas, niezależnie od wieku, ma elementarną potrzebę bliskości, dlatego też spektakl ten wydaje mi się być interesujący dla wszystkich, którzy mają czułe, wrażliwe serca i otwarte umysły".
I tutaj się z Panem Błażejem w pełni zgadzam.
Jeżeli nie widzieliście tej historii to z czystym sumieniem ją polecam

18 listopada 2024

Nocne safari

Od kilku miesięcy sypiam w pokoju na poddaszu. 
Pokój na poddaszu me tę zaletę, że w lecie jest w nim cieplej niż w pokojach na parterze, a w zimie zimniej. Sorry taki mamy klimat, a swój pokój oddałem teściowej, która już po schodach chodzić nie mogła. Ja tam ganiam póki co góra dół i jakoś leci. Śpię za to zdecydowanie lepiej, ponieważ nie przeszkadzają mi już zakłócenia światłem, gdy małżonka walczy z bezsennością oglądając telewizję. Do do mnie dolatują szybko zmieniające się kolorowe błyski światła z ekranu odbite przez ściany. Głos do mnie nie dociera ponieważ przezornie wyposażyłem żonę w słuchawki, a więc tylko błyska. To właśnie błyskanie psuło mi sen i już zaczynałem się zastanawiać czy nie łykać jakichś tabletek na dobry sen, chociaż jestem przeciwnikiem takich ułatwień. Nie biorę na przykład tabletek na umiarkowany ból głowy ponieważ uważam, że ból jest bezpośrednim dowodem życia. Jeżeli zaś łeb mnie nie boli, ale za przeproszeniem napieprza wtedy połknięta tabletka z reguły działa. To tak jak niepijący jest tańszy w utrzymaniu gdyż potrafi się załatwić mniejszą ilością alkoholu.
Tak więc jak już wspomniałem, sypiam na górze przyzwyczaiwszy się do parametrów pomieszczenia. W obecnym pokoju zmieściłyby się dwa dotychczasowe. Mam też komfortowe warunki do scrollowania Internetu lub  pisania w postaci wygodnego biurka z fotelem. Dla rozrywki zaś gramofon na czarne płyty i sprzęt z dwoma 100 watowymi kolumnami i do tego parę setek płyt z klasycznymi pozycjami. No "Czwórka" Zeppelinów brzmi w tym towarzystwie nad wyraz dynamicznie.
Mozarta, albo Hendla słucham zaś na fotelu bujanym i wspólnie z nim w trakcie koncertów bujamy w obłokach.  Milesa Davisa słuchać by się zdało prawie na stojąco z szacunku dla jazzowego wirtuoza trąbki. Jest taki francuski kryminał z 1958 roku zatytułowany " Windą na szafot" do którego muzykę skomponował właśnie Davis. Skomponował to mało powiedziane. On zamknął się w studio z filmem wieczorem, a rano miał już gotową całą ścieżkę muzyczną do filmu. Właśnie poluję na longplaya z nią, bo póki co mam na innych nośnikach.
Jak się ma ten spektakl chwalenia się do tytułowego safari?
Zaraz do tego dojdziemy.
No więc w piątkowy wieczór wyjątkowo nie degustowałem żadnego wina ponieważ w sobotę przed siódmą rano wyjechać miałem z żoną do lekarza, którego gabinet położony był jakieś 100 km od naszego domu w kierunku gór. Po co kusić licho ?
Trzeźwy jak świnia wyruszyłem nieco wcześniej na górę, bo spać przyjdzie przecież krócej. U doktora mamy być na 9.00. Po dokonaniu wieczornych ablucji, ułożyłem się w wygodnym łóżku i zamknąłem oczy. Łóżko jest duże, podwójne i jak już wspomniałem wygodne. Jedyną wadą jest to, że pokój jak to na poddaszu ma skośny sufit i głowa znajduje się właśnie w obniżeniu. Nie można się zrywać z takiego łóżka na równe nogi. Walimy wtedy głową w sufit, a kartonowo - gipsowa płyta rezonuje.  Ostrożnie więc położyłem się, wybrałem ulubioną pozycję na boku i korzystając z błogosławieństwa mroku zacząłem proces zasypiania.
- Siemnadcat, szestnadcat, piatnadcat -  jakby to odliczał  popularny kiedyś Kaszpirowski. 
Przy "szesnaście" usłyszałem jednak jakieś delikatne chrobotanie, Do chrobotania jestem przyzwyczajony ponieważ jak to na wsi, w o kresie jesiennym pchają się do domu myszy. Korzystają z uchylonych drzwi, okien, a niektóre ponoć potrafią wydrążyć sobie korytarz w styropianie ocieplającym dom.  Nie wiadomo więc kiedy zameldują się jako lokatorzy na strychu. Włączam wtedy takie elektroniczne urządzenia na podczerwień, które emitują ultradźwięki. Nie są one  słyszalne przez człowieka, ale wyjątkowo nieprzyjemne dla myszy.
Nie wszystkie jednak są na tyle zniesmaczone dźwiękiem by opuścić dom. Niektóre z przytępionym słuchem bądź rozumem próbują przetrwać w tym trudnym dla nich środowisku. Smaczku dodaje fakt, że w nowoczesnej technologii płyt karton-gips czują się jak w domu. Bezpiecznie przemieszczają się w szczelinach pomiędzy płytą a murem, pozostawiając  pole do popisu dla własnej  wyobraźni gdy próbują przegryźć samą płytę bądź mocującą ją łatę.
Nie jestem do końca pewien czy mysz ma wyobraźnie, a więc pozostawmy to określenie jako ozdobnik.
Nieżyjący już nasz kot, a w zasadzie kotka, świetnie wystawiała myszy biegające nam nad głowami  po niewidocznej stronie płyty na suficie. Wystarczyło wtedy popukać intensywnie w sufit trzonkiem miotły i robił się spokój. Fakt, że nieraz trzeba było ze trzy razy powtórzyć to straszenie.
Znam i inne rzeczy które człowiek powtarza i to z upodobaniem.
Jak więc wspomniałem dźwięk nie przestraszył mnie, ponieważ nie pogrążyłem się jeszcze w sennej malignie i miałem świadomość czasu miejsca i źródła dźwięku. Korzystając z paroletniego doświadczenia popukałem w sufit pięścią. Podziałało na piętnaście sekund i zaraz skrobanie i gryzienie powróciło. Powtórzyłem straszenie pantoflem i telefonem który miałem pod ręką. Cóż bowiem innego mamy pod ręką leżąc w łóżku?
Hałas nie ustępował tak samo jak nie przychodził sen. Zacząłem zastanawiać się dlaczego ten dźwięk jest inny od znanego mi już gryzienia tynku lub drewna. Był ostrzejszy, donośny i jakby bliżej mnie.
Tydzień wcześniej rozłożyłem pułapki na myszy w pokoju, tak pro forma. W jedną wsadziłem żółty ser w drugą suchy chleb. Polne myszy nie są bowiem wielkimi smakoszami i żreją wszystko co im stanie na drodze. Widzę to nad wyraz dokładnie każdej wiosny robiąc pozimowe porządki w garażu. 
Tym razem pułapki były nietknięte, a więc znaczyło to że do pokoi na poddaszu myszy jeszcze nie dotarły. Wychodzi na to, że to agresor z zewnątrz narusza  mój mir domowy. 
Dźwięk słyszany w ciemności wydaje nam się głośniejszy niż w rzeczywistości, a nie uzupełniony obrazem staje się dramatycznie straszny.  Moja psychika zaczęła się nakręcać.
- Mysz pewnie, że mysz. A jak to coś większego niż mysz? Coś czego nie odważyłem się nazwać słowami i co wzbudzało we mnie coraz większy wstręt.
Skrobanie nie ustawało, a smartfon informował mnie, że do pobudki zostało mi trzy godziny.
No to sobie pospałem. Za chwilę pobudka, wyjazd a tu napastnik wciska się z buciorami w moje życie.
Włączyłem lampkę nocną i latarkę w smartfonie. Nastawiłem radary i zlokalizowałem, że to jakieś niecały metr od łóżka. Dźwięk dochodził zza 100 Watowej kolumny o której z czułością pisałem na początku tego tekstu. Kiedy ją przesunąłem zauważyłem, że listwa przypodłogowa jest pogryziona. Właściwie to wygryziona bo tu i tam można było stwierdzić większe lub mniejsze dziurki, ale jeszcze zbyt małe na  mysi szturm. W samym jednak rogu listwa była już dość znacznie wygryziona. Skierowałem w tę stronę światło smartfonowej latarki. Tak dziura była już spora. Poświeciłem bliżej,  w otworze pojawił się fragment szaro rudego futra.
- Mam cię cholero - zawołałem
I co teraz ?  Myśleć, myśleć. Czułem presję czasu jak tajny agent, w hotelowym pokoju do którego zaraz wpadną agenci drugiej strony. Stałem tak na boso w piżamie, lekko rozespany i mocno wkur.ony.
Nie wiem czy bardziej rozespany niedoszłym snem czy bardziej wkur..ny.

Zanim przystąpię do dalszego ciągu muszę przyznać, że niestety w tym opowiadaniu jakiś zwierzę ucierpiało. Jeżeli opis nocnego safari naruszyć może waszą delikatną konstrukcję psychiczną to skończcie w tym miejscu.

- Myśleć - przywołałem się powtórnie do porządku.
Nie będę przecież w środku nocy rozkładał łapki klejowej, żeby było humanitarnie. Producent zaleca, żeby taką przyklejoną mysz wynieść daleko od domu i wypuścić. Po pierwsze nie miałem takiej łapki, po drugie kto by mi się kazał w piżamie po nocy włóczyć gdzieś daleko od domu?
Życie jest brutalne  i zastawiając klasyczne łapki  stawiałem na tradycyjne skręcenie karku.
No tak ale żeby podstawić łapkę muszę bestię wpuścić do domu. Jak to mówią do własnej strefy komfortu, a sam w tej chwili czułem się mocno niekomfortowo
- No pasaran - rzuciłem podkręcony adrenaliną.
- Smartfonem? Nie zapcham sierścią port USB typ C i jak to potem wytłumaczyć w serwisie.
- Mydłem, mydłem ją wykończ ! - przypomniał mi się cytat z filmu  Kingsajz. 
Mydło "For You" też się tu nie przyda. Z resztą od ilu lat już go nie wytwarzają ?
Liczyły się minuty, chociaż włączenie światła przyhamowało wygryzanie listwy. Przeciwnik udawał, że go nie ma.
- Widzę cię mały szkodniku - zawołałem do myszy, zaskoczony tym że próbuje nawiązać z nią kontakt słowny. Dzięki bogu odpowiedziało mi tylko milczenie.  
Skrzynka z narzędziami szczęśliwie pozostawiona na górze. - to jest myśl. Pobiegłem po nią, nerwowo otworzyłem pokrywę i zacząłem  przerzucać  zawartość pod względem przydatności.
 Piła i młotek odpadają, kleszcze też są raczej nieprzydatne jak i poziomica.
Chwyciłem do ręki długi śrubokręt. Mam - Tradycyjnie, szpadą po francusku niczym czwarty z Trzech Muszkieterów. 

                                                                                                                                                              foto www.fabrykawafelkow.pl/

Pobiegłem do pokoju i jak by to napisał Aleksander Dumas,  zatopiłem ostrze w złowrogim ciele napastnika. Skrobanie ustąpiło. Nastała cisza, a smartfon rozjarzonym wyświetlaczem informował mnie, że do pobudki zostało niecałe dwie godziny.
Zgasiłem światło. Emocje były tak silne, że wiedziałem już iż nie zasnę tej nocy. Z drugiej strony gdzieś za listwą leżało truchło mojego wroga i nic z tym na ten czas nie mogłem zrobić.
Radość ze zwycięstwa była taka sobie, to raczej spokój który mnie powoli ogarniał. Może to tylko adrenalina przestawała działać.
Nie byłem dumny z siebie i pod żadnym pozorem nie powiesiłbym mysiego ogona na ścianie trofeów nad kominkiem. Po raz kolejny też potwierdziłem sobie, że nie mógłbym być myśliwym. Nie czuję żadnej radości z pozbawiania życia innej istoty żywej. W mojej walce mysz miała jednak więcej szans  niż jeleń obserwowany przez leśniczego  za pomocą lornetki z noktowizorem zamocowanej na sztucerze, na leśnej polanie w środku nocy.
Wstając pięć minut przed dzwonkiem alarmu ( jak zawsze), zamaskowałem miejsce walki przesuwając kolumnę  głośnikową. Nie było czasu na sprzątanie, a  pod naszą nieobecność pojawić miała się wnuczka z rodzicami, by zaopiekować się suką która bardzo cierpi zostając sama w domu.
Po powrocie bawiłem się z wnuczką  do jej wyjazdu i dopiero potem wziąłem się za sprzątanie
Wyciągnąłem szpadę ( śrubokręt) z otworu i zdemontowałem listwy. Usunąłem tkwiącą tam mysz. Rzuciłem też kilka niewybrednych słów pod adresem fachowców od wykończenia. Jedni przycięli zbyt krótki regips, a inni zamiast załatać otwór,  przysłonili go jedynie  listwą przypodłogową. Z czystej ciekawości mysz wcisnęła się w otwór i zostało tylko przegryzienie przez listwę, aby dostać się  do wygodnego i ciepłego apartamentu co prawda z człowiekiem, ale bez kota. 
Wyczyściłem i wydmuchałem szczelinę jak by to nie zabrzmiało,  w którą następnie wcisnąłem piankę uszczelniająca. Z drugiej strony płyty powstanie z pewnością spora kupka piany. Powinno podziałać.
A potem jak to w weekend, zapadł  sobotni wieczór i przy butelce piątkowego wina skończyłem wraz z małżonką oglądać "Matki pingwinów". Potem grzecznie poszedłem do pokoiku na poddaszu i zasnąłem bezproblemowo. Wino uśpiło mnie tak szybko i skutecznie, że nawet skrobanie i gryzienie z pewnością  nie wybudziło by mnie ze snu.
Pech myszy polegał na tym, że nie wiedziała iż piątkową degustację przeniosę na sobotę w związku z tym położę się w pełen gotowości wszystkich zmysłów.
Lekarze mówią, że regularne spożywanie alkoholu na przykład w piątki i to nawet w małych ilościach może być szkodliwe dla zdrowia.
No tak, ale z drugiej jednak strony, dla niektórych niepijących przerwanie tej tradycji piątkowej może być śmiertelnie groźne.
 
 

11 listopada 2024

Jeszcze o przemijaniu czyli pochwała cudzej twórczości

Może i ja nabawiłem się tej przypadłości młodych, że czytam streszczenia czy jak kto woli z francuskiego resume. Powód jest prosty, a nazywa się brak czasu. Z książkami jest czasami tak jak ze zbieraniem grzybów. Gwarancją udanego zbioru jest znajomość miejsca ich występowania. Taka polanka w lesie tu czy gdzieś tam, znana tylko kręgowi wtajemniczonych, przekazywana tylko zaufanym znajomy i to w dodatku szeptem. Polecenie jest ważne ze względu na to, że póki co mamy steki tysięcy polanek podobnych do siebie, a tylko niektóre z nich potrafią podzielić się z tobą swoim bogactwem. Książki jak te polanki podobne są do siebie wyglądem, środki bywają już różne. Od patetycznych strof o ukochanej ojczyźnie, po półpornograficzne opisy łóżkowego tumultu w powieściach dla pensjonarek.
Osobiście zagustowałem w biografiach znanych ludzi i to co kiedyś w czasach młodzieńczych nudziło mnie niezmiernie, teraz staje się pierwszym wyborem. Bo i biografie były wtedy inne. Brązownicy historii pucowali te pomniki sławy swoich bohaterów, przez co stawali się ono niedoścignionymi wzorcami, a że nie każdy ma w sobie niezmierzone pokłady cierpliwości i samozaparcia to biografie te trafiały na półkę gdzie się kurzyły.
Szczególnie te publikowane przed 1956 rokiem, a ze znajomości których odpytywano na egzaminach  
Współcześni autorzy jakby starali się pamiętać, że w każdym ze swoich bohaterów tkwił realny człowiek ze wszystkimi swoimi słabostkami, a czasem wręcz niegodziwościami. Człowiek bez słabości w moim młodzieńczym wyobrażeniu stawał się świętym. No cóż, współczesność nie pozwala jednak obronić nawet tego przekonania.
A o czym ja tak ględzę ? Czemu ma służyć ten przydługi wstęp?
Zaraz tłumaczę, to będzie usprawiedliwienie tego, że cytuję cudze cytaty.
        Korzystając ze współczesnych mediów społecznościowych z wyjątkiem chyba tylko Tik-Toka i portali randkowych zwracam baczną uwagę na te strony i posty które potrafią mnie zaciekawić, a nie są jedynie płaską rozrywką. 
Wspomniane powyżej zainteresowanie skłoniło mnie do obserwowania Na Instagramie Pani  Angeliki Kuźniak.
Urodzona w 1974 roku jest polską reporterką i pisarką. Z wykształcenia kulturoznawczyni. Studiowała także lingwistykę. Od 2000 współpracuje z Gazetą Wyborczą gdzie , publikuje głównie w magazynie reporterów Duży Format Jej reportaże ukazywały się także poza granicami kraju.
W swoich książkach wzięła na tapetę między innymi  Boznańską, Stryjeńską, Demarczyk czy Papuszę.
Wszystko w bardzo przystępnej i zachęcającej do czytania formie.
Dlaczego akurat teraz ten post, który nie jest jakąś promocją, a powstał w efekcie rozmyślań na tekstem i tym, że ktoś podał mi na tacy to czego samemu nie chciało mi się szukać, a może tylko nie znałem tej polanki.
Z racji jesiennych rozmów o śmierci  Pani Angelika zamieściła tekst zawierający klika cytatów  na temat przemijania

                                    
                                                      Jerzy Duda Gracz  Starość foto: niezlasztuka,net

Ponieważ tekst mnie zachwycił i poruszył, pozwolę sobie dołożyć te kilka zdań Pani Angeliki do blogowej dyskusji o przemijaniu. Oto on:

▫️ Jest rok 1943. Sandor Marai notuje w dzienniku: "Podejrzewam, że zestarzeć się będzie wspaniale. Wszystko zgęści się, zasuszy, będzie słodkie i całkiem gorzkie".
Ma wtedy 43 lata. Ponad pół wieku później, w styczniu 1989 roku, zapisze ostatnie zdania: "Czekam na wezwanie, nie ponaglam, ale i nie ociągam się. Już pora". Kupuje rewolwer. Kończy kurs obsługi broni. 22 lutego w swoim mieszkaniu w San Diego strzela sobie w głowę.

W 1965 Jarosław Iwaszkiewicz notuje: "Najpierw jest to, że już nic cię nie spotyka. Nie zakochasz się, nie zobaczysz po raz pierwszy wydrukowanego twojego wiersza, już nigdy nie posłyszysz pierwszego płaczu twojego nowo narodzonego dziecka, nie dostaniesz pierwszej nagrody, pierwszego anonimu (...) i już nigdzie nie pójdziesz po raz pierwszy. Życie staje się pustynią, wyschłą równiną bez zdarzeń. (...) Złość, gniew na przemijanie świata, na ten proch, w który się bezustannie obracamy, na tę straszną robotę czasu i śmierci".

I ta nieporadność ciała. Ta "kapryśna, łatwo psującaca się materia" (znów Marai) zaczyna psuć się, zdradzać, zawodzić.
Mówiła o tym przed laty również prof. Barbara Skarga, filozofka w pięknym tekście Magdaleny Grochowskiej "Lewa strona gobelinu”: "- Chodziłam po Tatrach szybciej aniżeli inni. Miałam satysfakcję z przezwyciężania nieporadności ciała. Niedawno byłam w Zakopanem, nie mogłam dojść do Hali Pisanej. Cóż to jest Hala Pisana? Zaledwie wstęp, z niej się kiedyś wychodziło w góry. Ja już nie pójdę na Orlą Perć. Takie jest prawo biologii - pewne możliwości się kończą. Trzeba przyjąć starość jako konieczność".

W tym samym tekście Joanna Kulmowa: „Widzę w lustrze jakąś babcię... Mogę się nawet do niej uśmiechnąć, bo nie jest mi niesympatyczna, ale to nie jestem ja. To tylko opakowanie. Ja jestem w środku i się nie zmieniam, mam ciągle dziesięć, piętnaście lat. "Ja" to mały punkcik, z którego wyrasta ogromny bąbel świata naokoło mnie".
Koniec cytatu

Nie mogłem sobie odmówić przyjemności postawienia Autorce internetowej kawy ( sieć oferuje taką usługę) i napisania do Niej  kilku miłych słów/
Jeżeli Was tez poruszył ten tekst to poniżej zamieszczam link do niego. Może to będzie początek głębszej przyjaźni z autorką ?

04 listopada 2024

To co dał nam los

Przy okazji walk które toczy małżonka o mój look, jak mówią młodzi kiedy idzie o wygląd,  przyszło mi zastanowić się  nad tym jakie miejsce zajmuje w moim życiu moda. Schludna przyzwoitość to u mnie  pozycja raczej wysoka. W końcu mówią, że jak cię widzą tak cię piszą. Z podążaniem za trendami w modzie  mam jednak pewien problem. Swoją budową anatomiczną nie mieszczę się przedziale zainteresowań projektantów. Muszę jednak przyznać, że z wzajemnością
Nie narzekam na swój wzrost. Kiedyś narzekałem, ale rok pracy na pogotowiu w charakterze sanitariusza skutecznie wyleczył mnie z kompleksów. Kompleksy kompleksami, a spróbuj człowieku 
kupić buty dla dorosłego, starego już nawet mężczyzny w rozmiarze 39.
Wszystkie sklepy w galeriach ograniczają się do  rozmiarówki 42-46. Wszystko poniżej i powyżej zakrawa na patologię. Łatwiej  jednak wyszukać coś powyżej niż poniżej. Całe szczęście że współczesne kanony mody dopuszczają zakładanie butów sportowych do garnituru. Można więc zadawać szyku w grafitowym gangu i białych adidasach.
Można też zamówić buty na miarę, ale twórca systemu emerytalnego nie przewidział takiej możliwości, przynajmniej dla  mnie , a więc do siebie tylko się ograniczę.  
Zadziwiające jest to, że udało mi się kupić kowbojki w moim rozmiarze z przeznaczeniem do jazdy na motocyklu. Tylko, że kupiłem je jako damskie, a ze względu na wzór typu unisex nikt tego nie zauważa.
Jeansy i t-shirty świetnie pasują do obuwia sportowego.
T-shirty kupuję poza sezonem. Rabaty sięgają wtedy do 50 % a przecież nadruki nie tracą aktualności w ciągu jednego sezonu, a co najwyżej płowieją. Ostatnio znalazłem fajne koszulki z obrazami Van Gogha. Czarny czyli mój ulubiony kolor i pastelowe obrazy. Super, pomyślałem i jeszcze bardziej się ucieszyłem gdy znalazłem M. Teoretycznie to mógłbym brać i S, ale w suszarce koszulki się kurczą dziwacznie i szybko. Obejrzałem i już chciałem brać bez mierzenia kiedy zauważyłem, że są coś jakby długie. Włożyłem na siebie i rzeczywiście wyglądałem w nich jak w jakiejś tunice. przykrywały mi cały tyłek. Trzeba było się objeść smakiem. Nie o to idzie, że chciałbym publicznie promować swój tyłek, ale mam gdzieś w wyobraźni granicę do której powinien ów podkoszulek sięgać.
Powód jest zapewne taki, że M amerykańska to co innego niż M europejskie lub Azjatyckie.  Różne narody mają różne podejście do słowa Medium. My zaś staliśmy się globalną wioską i nigdy nie masz pewności, czy towar przyleciał do sklepu z USA czy Chin. 
Podobnie z butami. Włoskie 39 to co innego niż 39 polskie. Przerabiałem. W tych  naszych podwijały mi się  czubki i naprawdę wyglądałem jak krasnal.

                                                                                                foto : klasycznebuty.pl

Nic to, Ponoć zdrowie najważniejsze. Kochanowski nam wbił to w głowę swoją fraszką.  Kiedy ono zawodzi, zaczynają się poważniejsze problemy od tych czy podkoszulek dobrze leży.
Byłem   u lekarza pierwszego kontaktu, chociaż tak prawdę powiedziawszy to tych kontaktów miałem z doktorką bez liku, znamy się pewnie ze trzydzieści parę lat. Może powinienem powiedzieć lepiej, że to lekarz rodzinny. Zwał jak chciał. Doktorka powiedziała, że jest nieźle jak na mężczyznę w moim wieku. Chyba pasuje jej to, że nie przesadzam z troską o siebie, ale wszystkie przeglądy okresowe wykonuję. Dostałem skierowanie do ortopedy i do fizjoterapeuty bowiem ostatnio, no powiedzmy od jakichś dwóch lat boli mnie szyja i mam ograniczone pole widzenia. Główką odchyla się na boki tylko stąd dotąd, a pasowałoby bardziej, szczególnie gdy jadę na motocyklu.
Mniej w związku z tym widzę. Niby tak ale gdy sięgnę do wspomnień to w tym swoim życiu już całkiem sporo widziałem. 
Chyba musi mi nieźle dopiekać skoro w końcu wybrałem się do tej rehabilitacji.
Pani z rejestracji obejrzała skierowanie, zerknęła do terminarza i wyznaczyła mi termin.
Nawet się nie zdenerwowałem tylko ubawiłem gdy pani bez mrugnięcia okiem zapisała mnie na 26 sierpnia.
- Ale mamy już koniec października - przypomniałem jej.
- Dobrze, ale to na 26 sierpnia 2025 roku.
Ubaw po pachy. A wizytę u lekarza który określi mi co dostanę w ramach tej   fizjoterapii mam tydzień wcześniej też w 2025.
Nie są to oczywiście szczyty. Do hematologa zapisują na 2027.

            31 października miałem pracowity dzień.  Moja dodatkowa praca zaczyna nabierać jakichś kształtów.  Co prawda wyrwać się z domu na parę godzin w ciągu dnia to bezcenne, ale nie wszystkie  elementy tej układanki mnie przekonują. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobają, ale po prostu są jeszcze  niedopowiedziane, a ja chyba jestem już za stary na niedopowiedzenia.
Po zebraniu pojechałem 70 km na grób rodziców, ale ze względu na korki i ślimacze tempo nie mogłem skoncentrować się na urokach krajobrazu chociaż pogoda w tym roku nas rozpieszcza.
Pojechałem w przeddzień bo 1 listopada to by była katastrofa. W każdej rodzinie jest przynajmniej jeden samochód. Pamiętam jak jako dzieciak szedłem w raz z rodzicami na cmentarz snując fantazję, że kiedyś pojedziemy tam samochodem. Ojciec w tych marzeniach mocno mnie wspierał. Miejsca do parkowania było wtedy do bólu. 
Kilka lat później wypucowanym Zaporożcem  parkowaliśmy pod cmentarnym murem. Przewrotny los spowodował, że siadł akumulator i na oczach całego miasta pchaliśmy to swoje wypolerowane  auto by ruszyło. Zaporożec nie był mistrzem startu. 
Wielu niezmotoryzowanych miało wtedy kupę satysfakcji z racji nieposiadania samochodu.
Było minęło. Teraz trendy jest pojechać komunikacją zbiorową. Ponoć, bo widząc co się dzieje przed cmentarzami nie wierzę w tę modę. 
Wybrałem znicze 72 h więc z pewnością będą się  w święto jeszcze palić.  Nie zależy mi wcale by ktoś mnie widział przy grobie.  Ponoć najważniejsze jest to co czuje się w środku, ale nie jest to żadne usprawiedliwienie.
Swoją drogą gdyby ktoś wymyślił, że cały listopad to miesiąc pamięci o zmarłych  i wizyta w każdym czasie w te listopadowe dni ma taką samą wartość to można by uniknąć tego komunikacyjnego wariactwa.
Tylko czy tak przywiązani do tradycji, a raczej jej pozorów rodacy byliby w stanie to zaakceptować?
Ci wiekowi pewnie nie, młodzi mają do tego wydarzenie inne podejście. Przynajmniej tak mi się wydaje kiedy obserwuję  tłoki w Zakopanem w te dni.
Wracając do stwierdzenia, że nie zależy mi na tym by być widzianym.
Wyjechałem z  miasta mojego urodzenia prawie 50 lat temu. Ci którzy się wtedy rodzili, nie rzadko sami są już dziadkami. Tylko  czasem w tych młodszych twarzach zauważam podobieństwo do znanych mi rówieśników.
Powrotną drogą  z cmentarza dołożyłem jeszcze do tego dnia  małe zakupy w  markecie spożywczym gdzie kolejki do kasy były jak na parking przed cmentarzem. Wróciłem do domu zmęczony, ale nie w tym fizycznym wymiarze.
Ze względu na porę dnia, a raczej wieczór to nawet nie jadłem obiadu.  Nie potrafię jeść obiadu po 18.00, zastępuję go wtedy delikatnym podjadaniem.  Wypiłem dwa kieliszki wina do jakiegoś sera, nie dla degustacji ale spokojności.
Może to jesienna pogoda tak nastraja,  może to wszystko naturalne ale. ................................................................................................................................. (autocenzura)
Robię więc tylko to co bosman z piosenki Klenczona 10 w skali Beauforta - "A bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął ech do czorta."  Ja przeklinam niestety inaczej.
O tę małą czy większą " ku..ę" żona ma nieustające pretensje. Ale czy patrząc na to wszystko wokół  można nie zakląć ?  Jestem wyznawcą zasady, że ta mętna woda wcześniej czy później opadnie i nie pozwalam sobie w żadnym razie płynąć z jej prądem. Klnę tylko od czasu do czasu, aby potwierdzić do sprawy swój stosunek.
A czy mam jakieś inne wyjście?

29 października 2024

Ciesz się życiem czyli jesienne dylematy

To z pewnością  jesień nastraja mnie tak filozoficznie. Mniej czasu spędzonego w ogrodzie, więcej w domu, bo pogoda nie sprzyja (albo nie sprzyjała wtedy gdy zabrałem się za tę notatkę). A kiedy pogoda nie sprzyja, wracam do domu, parzę herbatę i z kubkiem gorącego płynu idę do swojego pokoju. Tam kładę na talerz gramofonu którąś z czarnych płyt i pogrążam się w melancholii.
A nie, nie, korzystając ze sztuki pozytywnego myślenia staram się odgonić od siebie depresyjne myśli.
Nie jest moją rolą dawanie dobrych rad w kwestii tak delikatnej i indywidualnej, ale z racji powadzonego bloga uzurpuję sobie prawa do opowieści o sobie.
I jak to jesienią, przy widocznych objawach nadchodzącej zimy myślę o przemijaniu i sensie życia w związku z owym przemijaniem.
Kiedy tak przeszukiwałem sieć w poszukiwaniu odpowiedzi na proste pytania, całkiem przez przypadek wpadł mi w oko cytat z Hiroyuki Sanady.*

" Są tacy, którzy chcą mieć basen w domu, podczas gdy ci, którzy go mają, ledwo z niego korzystają. Kto nie ma partnera, tęskni za nim, ale kto go ma, często go nie ceni. Ten, kto jest głodny, oddałby wszystko za talerz jedzenia, podczas gdy ten, kto ma go pod dostatkiem, narzeka na smak. Ten, kto nie ma samochodu, marzy o nim, podczas gdy ten, kto go ma, zawsze szuka lepszego. Kluczem jest wdzięczność, zaprzestanie oceniania wszystkiego, co mamy i zrozumienie, że gdzieś ktoś oddałby wszystko za to, co już masz i nie doceniasz”




Tylko tyle i aż tyle.
A my nadal zabiegani jak w piosence Starszych Panów:

 Dobranoc, dobranoc, mężczyzno
zbiegany za groszem jak mrówka,
dobranoc, niech sny ci się przyśnią
porosłe drzewami w złotówkach.
Złotówki, jak liście na wietrze,
czeredą unoszą się całą,
garściami pakujesz je w kieszeń,
a resztę taczkami w Pekao.

Z wypowiedzi  Pana Sanady wynika, że tak naprawdę to pieniądze szczęścia nie dają.
Jestem gotów w to uwierzyć. Ba zgadzam się z tym w całej rozciągłości.
Tylko samopoczucie popsuł  mi pewien magnes na lodówce w domu sąsiadki do której chodzę cyklicznie po jajka ( wiejskie)
Na małej plakietce pyszniło się takie motto:
"Co prawda pieniądze szczęścia nie dają, ale wygodniej płacze się w mercedesie niż na rowerze"
Runęła całą moja delikatna filozoficzna konstrukcja rozważań i myśli które niczym ptaki zrywają  się ku absolutowi.
Mieć czy być ? to dla większości pytanie bez odpowiedzi. 
Pytanie z gatunku - Co było pierwsze?
Bo przecież zgadzamy się, że oczywiście" być" , ale....


Mam nadzieję, że  już po śmierci jest nam naprawdę wszystko jedno, Nie widzimy różnicy w tym  czy spoczywa na naszej mogile polny kamień,  czy może dwie tony granitu z kopalni w południowej Afryce. Każdemu z nas będzie dane osobiście się o tym przekonać.

* Japoński aktor ur w 1960 r. Dołączył do Japan Action Club ( sztuki walki), zorganizowanego i prowadzonego przez Sonny'ego Chibę, gdy miał 12 lat. Po raz pierwszy stał się sławny jako gwiazda kina akcji. W latach 1999-2000 grał błazna w anglojęzycznej produkcji „Króla Leara” z członkami Royal Shakespeare Co., jako pierwszy japoński aktor występujący z RSC.