Od kilku miesięcy sypiam w pokoju na poddaszu.
Pokój na poddaszu me tę zaletę, że w lecie jest w nim cieplej niż w pokojach na parterze, a w zimie zimniej. Sorry taki mamy klimat, a swój pokój oddałem teściowej, która już po schodach chodzić nie mogła. Ja tam ganiam póki co góra dół i jakoś leci. Śpię za to zdecydowanie lepiej, ponieważ nie przeszkadzają mi już zakłócenia światłem, gdy małżonka walczy z bezsennością oglądając telewizję. Do do mnie dolatują szybko zmieniające się kolorowe błyski światła z ekranu odbite przez ściany. Głos do mnie nie dociera ponieważ przezornie wyposażyłem żonę w słuchawki, a więc tylko błyska. To właśnie błyskanie psuło mi sen i już zaczynałem się zastanawiać czy nie łykać jakichś tabletek na dobry sen, chociaż jestem przeciwnikiem takich ułatwień. Nie biorę na przykład tabletek na umiarkowany ból głowy ponieważ uważam, że ból jest bezpośrednim dowodem życia. Jeżeli zaś łeb mnie nie boli, ale za przeproszeniem napieprza wtedy połknięta tabletka z reguły działa. To tak jak niepijący jest tańszy w utrzymaniu gdyż potrafi się załatwić mniejszą ilością alkoholu.
Tak więc jak już wspomniałem, sypiam na górze przyzwyczaiwszy się do parametrów pomieszczenia. W obecnym pokoju zmieściłyby się dwa dotychczasowe. Mam też komfortowe warunki do scrollowania Internetu lub pisania w postaci wygodnego biurka z fotelem. Dla rozrywki zaś gramofon na czarne płyty i sprzęt z dwoma 100 watowymi kolumnami i do tego parę setek płyt z klasycznymi pozycjami. No "Czwórka" Zeppelinów brzmi w tym towarzystwie nad wyraz dynamicznie.
Mozarta, albo Hendla słucham zaś na fotelu bujanym i wspólnie z nim w trakcie koncertów bujamy w obłokach. Milesa Davisa słuchać by się zdało prawie na stojąco z szacunku dla jazzowego wirtuoza trąbki. Jest taki francuski kryminał z 1958 roku zatytułowany " Windą na szafot" do którego muzykę skomponował właśnie Davis. Skomponował to mało powiedziane. On zamknął się w studio z filmem wieczorem, a rano miał już gotową całą ścieżkę muzyczną do filmu. Właśnie poluję na longplaya z nią, bo póki co mam na innych nośnikach.
Jak się ma ten spektakl chwalenia się do tytułowego safari?
Zaraz do tego dojdziemy.
No więc w piątkowy wieczór wyjątkowo nie degustowałem żadnego wina ponieważ w sobotę przed siódmą rano wyjechać miałem z żoną do lekarza, którego gabinet położony był jakieś 100 km od naszego domu w kierunku gór. Po co kusić licho ?
Trzeźwy jak świnia wyruszyłem nieco wcześniej na górę, bo spać przyjdzie przecież krócej. U doktora mamy być na 9.00. Po dokonaniu wieczornych ablucji, ułożyłem się w wygodnym łóżku i zamknąłem oczy. Łóżko jest duże, podwójne i jak już wspomniałem wygodne. Jedyną wadą jest to, że pokój jak to na poddaszu ma skośny sufit i głowa znajduje się właśnie w obniżeniu. Nie można się zrywać z takiego łóżka na równe nogi. Walimy wtedy głową w sufit, a kartonowo - gipsowa płyta rezonuje. Ostrożnie więc położyłem się, wybrałem ulubioną pozycję na boku i korzystając z błogosławieństwa mroku zacząłem proces zasypiania.
- Siemnadcat, szestnadcat, piatnadcat - jakby to odliczał popularny kiedyś Kaszpirowski.
Przy "szesnaście" usłyszałem jednak jakieś delikatne chrobotanie, Do chrobotania jestem przyzwyczajony ponieważ jak to na wsi, w o kresie jesiennym pchają się do domu myszy. Korzystają z uchylonych drzwi, okien, a niektóre ponoć potrafią wydrążyć sobie korytarz w styropianie ocieplającym dom. Nie wiadomo więc kiedy zameldują się jako lokatorzy na strychu. Włączam wtedy takie elektroniczne urządzenia na podczerwień, które emitują ultradźwięki. Nie są one słyszalne przez człowieka, ale wyjątkowo nieprzyjemne dla myszy.
Nie wszystkie jednak są na tyle zniesmaczone dźwiękiem by opuścić dom. Niektóre z przytępionym słuchem bądź rozumem próbują przetrwać w tym trudnym dla nich środowisku. Smaczku dodaje fakt, że w nowoczesnej technologii płyt karton-gips czują się jak w domu. Bezpiecznie przemieszczają się w szczelinach pomiędzy płytą a murem, pozostawiając pole do popisu dla własnej wyobraźni gdy próbują przegryźć samą płytę bądź mocującą ją łatę.
Nie jestem do końca pewien czy mysz ma wyobraźnie, a więc pozostawmy to określenie jako ozdobnik.
Nieżyjący już nasz kot, a w zasadzie kotka, świetnie wystawiała myszy biegające nam nad głowami po niewidocznej stronie płyty na suficie. Wystarczyło wtedy popukać intensywnie w sufit trzonkiem miotły i robił się spokój. Fakt, że nieraz trzeba było ze trzy razy powtórzyć to straszenie.
Znam i inne rzeczy które człowiek powtarza i to z upodobaniem.
Jak więc wspomniałem dźwięk nie przestraszył mnie, ponieważ nie pogrążyłem się jeszcze w sennej malignie i miałem świadomość czasu miejsca i źródła dźwięku. Korzystając z paroletniego doświadczenia popukałem w sufit pięścią. Podziałało na piętnaście sekund i zaraz skrobanie i gryzienie powróciło. Powtórzyłem straszenie pantoflem i telefonem który miałem pod ręką. Cóż bowiem innego mamy pod ręką leżąc w łóżku?
Hałas nie ustępował tak samo jak nie przychodził sen. Zacząłem zastanawiać się dlaczego ten dźwięk jest inny od znanego mi już gryzienia tynku lub drewna. Był ostrzejszy, donośny i jakby bliżej mnie.
Tydzień wcześniej rozłożyłem pułapki na myszy w pokoju, tak pro forma. W jedną wsadziłem żółty ser w drugą suchy chleb. Polne myszy nie są bowiem wielkimi smakoszami i żreją wszystko co im stanie na drodze. Widzę to nad wyraz dokładnie każdej wiosny robiąc pozimowe porządki w garażu.
Tym razem pułapki były nietknięte, a więc znaczyło to że do pokoi na poddaszu myszy jeszcze nie dotarły. Wychodzi na to, że to agresor z zewnątrz narusza mój mir domowy.
Dźwięk słyszany w ciemności wydaje nam się głośniejszy niż w rzeczywistości, a nie uzupełniony obrazem staje się dramatycznie straszny. Moja psychika zaczęła się nakręcać.
- Mysz pewnie, że mysz. A jak to coś większego niż mysz? Coś czego nie odważyłem się nazwać słowami i co wzbudzało we mnie coraz większy wstręt.
Skrobanie nie ustawało, a smartfon informował mnie, że do pobudki zostało mi trzy godziny.
No to sobie pospałem. Za chwilę pobudka, wyjazd a tu napastnik wciska się z buciorami w moje życie.
Włączyłem lampkę nocną i latarkę w smartfonie. Nastawiłem radary i zlokalizowałem, że to jakieś niecały metr od łóżka. Dźwięk dochodził zza 100 Watowej kolumny o której z czułością pisałem na początku tego tekstu. Kiedy ją przesunąłem zauważyłem, że listwa przypodłogowa jest pogryziona. Właściwie to wygryziona bo tu i tam można było stwierdzić większe lub mniejsze dziurki, ale jeszcze zbyt małe na mysi szturm. W samym jednak rogu listwa była już dość znacznie wygryziona. Skierowałem w tę stronę światło smartfonowej latarki. Tak dziura była już spora. Poświeciłem bliżej, w otworze pojawił się fragment szaro rudego futra.
- Mam cię cholero - zawołałem
I co teraz ? Myśleć, myśleć. Czułem presję czasu jak tajny agent, w hotelowym pokoju do którego zaraz wpadną agenci drugiej strony. Stałem tak na boso w piżamie, lekko rozespany i mocno wkur.ony.
Nie wiem czy bardziej rozespany niedoszłym snem czy bardziej wkur..ny.
Zanim przystąpię do dalszego ciągu muszę przyznać, że niestety w tym opowiadaniu jakiś zwierzę ucierpiało. Jeżeli opis nocnego safari naruszyć może waszą delikatną konstrukcję psychiczną to skończcie w tym miejscu.
- Myśleć - przywołałem się powtórnie do porządku.
Nie będę przecież w środku nocy rozkładał łapki klejowej, żeby było humanitarnie. Producent zaleca, żeby taką przyklejoną mysz wynieść daleko od domu i wypuścić. Po pierwsze nie miałem takiej łapki, po drugie kto by mi się kazał w piżamie po nocy włóczyć gdzieś daleko od domu?
Życie jest brutalne i zastawiając klasyczne łapki stawiałem na tradycyjne skręcenie karku.
No tak ale żeby podstawić łapkę muszę bestię wpuścić do domu. Jak to mówią do własnej strefy komfortu, a sam w tej chwili czułem się mocno niekomfortowo
- No pasaran - rzuciłem podkręcony adrenaliną.
- Smartfonem? Nie zapcham sierścią port USB typ C i jak to potem wytłumaczyć w serwisie.
- Mydłem, mydłem ją wykończ ! - przypomniał mi się cytat z filmu Kingsajz.
Mydło "For You" też się tu nie przyda. Z resztą od ilu lat już go nie wytwarzają ?
Liczyły się minuty, chociaż włączenie światła przyhamowało wygryzanie listwy. Przeciwnik udawał, że go nie ma.
- Widzę cię mały szkodniku - zawołałem do myszy, zaskoczony tym że próbuje nawiązać z nią kontakt słowny. Dzięki bogu odpowiedziało mi tylko milczenie.
Skrzynka z narzędziami szczęśliwie pozostawiona na górze. - to jest myśl. Pobiegłem po nią, nerwowo otworzyłem pokrywę i zacząłem przerzucać zawartość pod względem przydatności.
Piła i młotek odpadają, kleszcze też są raczej nieprzydatne jak i poziomica.
Chwyciłem do ręki długi śrubokręt. Mam - Tradycyjnie, szpadą po francusku niczym czwarty z Trzech Muszkieterów.
foto www.fabrykawafelkow.pl/
Pobiegłem do pokoju i jak by to napisał Aleksander Dumas, zatopiłem ostrze w złowrogim ciele napastnika. Skrobanie ustąpiło. Nastała cisza, a smartfon rozjarzonym wyświetlaczem informował mnie, że do pobudki zostało niecałe dwie godziny.
Zgasiłem światło. Emocje były tak silne, że wiedziałem już iż nie zasnę tej nocy. Z drugiej strony gdzieś za listwą leżało truchło mojego wroga i nic z tym na ten czas nie mogłem zrobić.
Radość ze zwycięstwa była taka sobie, to raczej spokój który mnie powoli ogarniał. Może to tylko adrenalina przestawała działać.
Nie byłem dumny z siebie i pod żadnym pozorem nie powiesiłbym mysiego ogona na ścianie trofeów nad kominkiem. Po raz kolejny też potwierdziłem sobie, że nie mógłbym być myśliwym. Nie czuję żadnej radości z pozbawiania życia innej istoty żywej. W mojej walce mysz miała jednak więcej szans niż jeleń obserwowany przez leśniczego za pomocą lornetki z noktowizorem zamocowanej na sztucerze, na leśnej polanie w środku nocy.
Wstając pięć minut przed dzwonkiem alarmu ( jak zawsze), zamaskowałem miejsce walki przesuwając kolumnę głośnikową. Nie było czasu na sprzątanie, a pod naszą nieobecność pojawić miała się wnuczka z rodzicami, by zaopiekować się suką która bardzo cierpi zostając sama w domu.
Po powrocie bawiłem się z wnuczką do jej wyjazdu i dopiero potem wziąłem się za sprzątanie
Wyciągnąłem szpadę ( śrubokręt) z otworu i zdemontowałem listwy. Usunąłem tkwiącą tam mysz. Rzuciłem też kilka niewybrednych słów pod adresem fachowców od wykończenia. Jedni przycięli zbyt krótki regips, a inni zamiast załatać otwór, przysłonili go jedynie listwą przypodłogową. Z czystej ciekawości mysz wcisnęła się w otwór i zostało tylko przegryzienie przez listwę, aby dostać się do wygodnego i ciepłego apartamentu co prawda z człowiekiem, ale bez kota.
Wyczyściłem i wydmuchałem szczelinę jak by to nie zabrzmiało, w którą następnie wcisnąłem piankę uszczelniająca. Z drugiej strony płyty powstanie z pewnością spora kupka piany. Powinno podziałać.
A potem jak to w weekend, zapadł sobotni wieczór i przy butelce piątkowego wina skończyłem wraz z małżonką oglądać "Matki pingwinów". Potem grzecznie poszedłem do pokoiku na poddaszu i zasnąłem bezproblemowo. Wino uśpiło mnie tak szybko i skutecznie, że nawet skrobanie i gryzienie z pewnością nie wybudziło by mnie ze snu.
Pech myszy polegał na tym, że nie wiedziała iż piątkową degustację przeniosę na sobotę w związku z tym położę się w pełen gotowości wszystkich zmysłów.
Lekarze mówią, że regularne spożywanie alkoholu na przykład w piątki i to nawet w małych ilościach może być szkodliwe dla zdrowia.
No tak, ale z drugiej jednak strony, dla niektórych niepijących przerwanie tej tradycji piątkowej może być śmiertelnie groźne.