czwartek, 27 września 2012
Czerwone gardło
Autor: Jo Nesbo
Tytuł: Czerwone gardło
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 424
Jo Nesbo, coś tam o tym panu słyszałam, że pisze kryminały, że ze Skandynawii, że te kryminały to nawet dobre są. Przyszedł i czas na mnie i musiałam się zapoznać z jego twórczością, bo ile można polegać na opiniach innych. Postanowiłam się przekonać, czym pachnie dobry norweski kryminał. Jo Nesbo urodził się w Oslo, to chyba nie jest zaskakujące. W życiu zajmował się różnymi rzeczami. Z wykształcenia ekonomista, pracował jako makler, potem jako dziennikarz. Ale gdyby tego jeszcze było mało, to je także członkiem rockowej grupy Di Derre, dla której pisze teksty utworów. Głównym bohaterem jego powieści jest komisarz Harry Hole, samotnik i pijaczyna. Jo Nesbo zdobył wiele nagród i wyróżnień za swoje kryminały m.in. w 1998 roku otrzymał nagrodę literacką Szklany Klucz, przyznawaną corocznie pisarzom z krajów nordyckich za najlepszą powieść kryminalną, w 2010 nominację do Nagrody im. Edgara Allana Poe za Trzeci klucz,w 2004 tytuł norweskiego kryminału wszech czasów przyznany powieści Czerwone Gardło przez Norweski Klub Książki. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Przejdźmy jednak do treści książki, bo to jest chyba najważniejsze.
Czerwone gardło jest pierwszą częścią cyklu Trylogii z Oslo, więc jeśli przeczytacie pierwszą część, to pewnie będziecie chcieli poznać dalsze losy bohaterów, znaleźć odpowiedzi na nierozwiązane zagadki, niewyjaśnione morderstwa. Kuszące. Powiem szczerze, że z początku książka za bardzo mnie nie wciągnęła, ale po kilkunastu stronach zaczęłam się wczuwać i ogarnął mnie szał czytania. Czytałam tak długo, aż skończyłam. Cała fabuła jest wielowątkowa i narracja prowadzona jest przez kilku bohaterów. Poznajemy wszystkie fakty z ich punktu widzenia. Głównym bohaterem jest samotnik i pijak, komisarz Harry Hole. Zatrzęsło mną, kiedy dowiedziałam się, że genialny detektyw jest alkoholikiem i woli samotność. Czy wszyscy genialni komisarze muszą tacy być? Widocznie tak. Trzeba się z tym pogodzić. Harry trochę znudzony swoja pracą postanawia rozwiązać z pozoru prosta zagadkę dotyczącą przemytu karabinu o dużej sile rażenia. Jednocześnie dostaje rozkaz by sprawdzić pewna grupę neonazistów, a związane jest to ze świętem państwowym. Powoli i niby przypadkiem obie sprawy zaczynają się ze sobą łączyć, a wszystko sprowadza się do czasów II wojny światowej. Odnajduje także zwłoki byłego żołnierza norweskiego, który dobrowolnie odbywał służbę w armii niemieckiej w czasie II wojny światowej.
Jo Nesbo bardzo sprawnie posługuje się retrospekcją i odkrywa przed czytelnikami przeszłość i okrucieństwo II wojny światowej. Dowiadujemy się trochę o historii Norwegii, żołnierzy, ich tęsknocie, bólu, strachu. Cała powieść podzielona jest na dziesięć część, z czego każda z nich podzielona jest na jeszcze mniejsze rozdziały. Nesbo doskonale ukazuje zimno i szarość miasta. Książkę polecam i już zabieram się za czytanie kolejnych części.
środa, 26 września 2012
Wróbelek
Autor: Paweł Mazur
Tytuł: Czy wróbelek doleci do Afryki? i inne wierszyki
Ilustracje: Magdalena Pagińska
Wydawnictwo: Pestka
Liczba stron: 56
Lubię wiersze dla dzieci, no po prostu lubię i już. Dają więcej możliwości interpretacyjnych, bardziej uwrażliwiają młodego czytelnika, który musi uważniej wczytywać się w tekst. Pamiętam swoje udziały w konkursach recytatorskich (nawet odnosiłam sukcesy na tym polu) i do dziś pamiętam większość wierszy, które bardzo łatwo wpadały mi w ucho. Jestem ciekawa, czy pomiędzy Brzechwą, Tuwimem i Chotomską znajdzie się miejsce na zbiór trzech krótkich wierszyków autorstwa Pawła Mazura. Mam nadzieję, że dacie tym utworom szansę i otworzycie się na nie.
Nie można tej książeczki nazwać ani zbiorem ani tomikiem, gdyż forma zapisu nieznacznie odbiega, od tej jaką znamy. Nie ma tutaj podziału na strofy, utwór jest rozproszony na kartkach a ilustracje są jakby uzupełnieniem treści. W pierwszym wierszyku poznamy wróbelka, który planuje polecieć do Afryki, rzecz jasna z żoną. Słowik, którego pytał o radę odradził mu tak długiej podróży i polecił zwiedzanie Polski. Jak myślicie, czy wróbelek poleci do Afryki i czy rzeczywiście zajmie mu to trzydzieści nocy?
Kotek Psotek natomiast, to już całkiem inna historia. Kotek ten zdecydowanie bał się wskakiwania na płot. Obawiał się, że łapki mu się poplączą i zrobi sobie krzywdę. Wolał bawić się motkiem. Pewnego jednak razu kotek dziwnym trafem spędził na owym płotku dwie godziny. Jesteście ciekawi, co sprawiło, że jednak tam wskoczył? Nie zdradzę.
Trzeci utwór to przygoda pewnej kozy, która wędruje nocą ulicami. Jak skończą się takie samotne wędrówki? Zapraszam serdecznie do lektury, w której odnajdziecie piękne, nieszablonowe ilustracje i mądry tekst. Polecam
wtorek, 25 września 2012
Czarno biały świat
Tytuł serii: Oczami maluszka.
Wydawnictwo: Sierra Madre
Liczba stron: 10
Pewnie każdy z nas zastanawiał się jak spostrzega świat małe dziecko. Czy dostrzega kształty, kolory? Noworodek w pierwszych tygodniach życia rodziców widzi z odległości około 20-30 centymetrów. I oczywiście rozpoznaje ich po głosie. Najlepiej jednak dziecko widzi barwy kontrastowe, głównie biel i czerń. W czasie ciąży przeczytałam, żeby wzrok maluszka dobrze się rozwijał należy mu pokazywać czarno-białe ilustracje. Miałam kilka przygotowanych i pokazywałam je. Wydawnictwo Sierra Madre przygotowało serię książeczek dla najmniejszych.
Książeczki całe są czarne i białe, nie ma żadnych kolorowych elementów i żadnych napisów. Przeznaczone są dla dzieci od pierwszych dni życia do szóstego miesiąca. Inspiracją do stworzenia tego typu książeczek były wyniki badań naukowych psychologów, badających rozwój małego dziecka. Badania wykazują, że dziecko na początku patrzy na styk dwóch kontrastowych kolorów, a dopiero później przesuwa wzrok po kształtach. Główną pomysłodawczynią jest Magdalena Ladzińska. Każda książeczka zawiera zestaw czarno-białych ilustracji, które przedstawiają przedmioty, zwierzęta, rośliny z najbliższego otoczenia dziecka. Nie wiem jednak, czy aby na pewno właśnie tak było. Nie każde dziecko ma np.: żółwia albo delfina. Książeczki wykonane są grubego, lakierowanego kartonu, nie ma żadnych niebezpiecznych elementów. Jednak jeśli się zastanowić, to raczej kilkudniowy noworodek nie będzie brał takiej książeczki do ręki. Wydaje mi się, że praktyczniejsze byłby po prostu pojedyncze ilustracje, które można by było zamieszczać w dowolnym miejscu, w którym znajduje się dziecko. W książeczce znajdziemy gruszkę, winogrono, hulajnogę, latawca, delfina, żółwia, kapelusz, parasol, drzewo, grzyby, świnię i krowę. W każdym razie polecam bardzo serdecznie wszystkim mamom całą serię. Warto nawiązać kontakt z naszym dzieckiem już od pierwszych chwil życia.
Książka przywędrowała stąd:
niedziela, 23 września 2012
Znasz swoje prawa?
Autor: Pernilla Stalfelt
Tytuł: Twoje prawa ważna sprawa.
Wydawnictwo: Czarna Owieczka
Liczba stron: 36
Dziś chciałabym wam zaproponować książkę, do której podchodzę z lekką niepewnością. Dziecko ma prawa, to wiadomo nie od dziś. Oprócz praw ma także obowiązki, o czym rodzice cierpliwie przypominają swoim pociechom dzień po dniu. A co to właściwie znaczy mieć prawa? Według profesor Magdaleny Środy, która rekomenduje tę książkę, to móc realizować swoje marzenia; to znaczy móc chodzić do szkoły, mieć kolegów i koleżanki, mieć czas na zabawę i rozrywkę.
Niestety posiadanie podstawowych praw nie jest takie oczywiste na całym świecie. Wciąż są miejsca, w których dzieci wykorzystuje się do ciężkiej pracy, biorą udział w wojnach, chodzą głodne. Nie zawsze te prawa są przestrzegane, i w tej książce ten fakt jest mocno akcentowany. Małe, kolorowe obrazki i kilka słów pod nim wyjaśniają dzieciom do czego mają prawa. Może czasem w sposób bardzo infantylny. Mają prawo świętowania swoich urodzin, do nauki pływania, do mówienia swoim własnym językiem, do wyznawania własnej religii. Mogą wierzyć w anioły, w Mikołaja, w Boga, w łakocie, w smoki, w Ganeszę. Bardzo zabawne ilustracje z czasem bardzo dowcipnymi podpisami na pewno spodobają się dzieciom. Czyż nie rozbawi was prawo, że dzieci maja prawo do zabawy i mogą wtedy udawać psa, a poza tym każde dziecko powinno złowić rybkę-jedna albo dwie. Momentami jednak niektóre ilustracje i ich podpisy troszkę mnie przerażały. Choćby ilustracja przedstawiająca pijaną matkę i dziecko, które próbuje ją obudzić, bo jest głodne. Az serce pęka dosłownie ile niesprawiedliwości i zła jest na tym świecie. Wydaje mi się, że za bardzo myślimy o sobie i własnych potrzebach, a za mało otwieramy się na innych. Uczmy swoje dzieci wrażliwości na krzywdę i niesprawiedliwość. Książeczka napisana jest prostym językiem, który zrozumie dziecko i na pewno zmusi dziecko do dalszych pytań i rozmów z rodzicami. Wszystko byłoby naprawdę idealne, gdyby nie drobny błąd, który trochę mnie denerwował. Otóż w tzw. chmurkach, które przedstawiały dialogi permanentnie brakuje samogłoski „i”. Nie wiem, czy jest to wina druku czy korekty, ale jej brak jest naprawdę rażący. Książkę polecam dzieciom jak i dorosłym.
czwartek, 20 września 2012
Skrzat Jagódka
Autor: Ewa Stadtmuller
Tytuł: Jak skrzat Jagódka zakładał bibliotekę.
Ilustracje: Kazimierz Wasilewski
Wydawnictwo: Skrzat
Liczba stron: 12
Wcale mi nie przeszkadza, że książka jest wydana w miękkiej oprawie. Lubię lekko sztywne okładki, bo wtedy z większym namaszczeniem należy obchodzić się z taką książką. Bardzo się cieszę, że mogłam po raz kolejny zapoznać się z przygodami rezolutnego skrzata Jagódki.
Pasją Pani Sowy było gromadzenie oraz czytanie książek, czyli taka pasja, jak większości nas tutaj. Tomy i tomiska zajmowały każdy kąt w jej domu (skąd ja to znam). Cały ten skarbiec odkryła pewnego dnia żona skrzata Jagódki, Poziomka, która od razu chciała pożyczyć jakieś książki. Sowa była bardzo uprzejma i pomogła Poziomce znaleźć interesujące ją tytuły. Poziomka zabrała się za czytanie magicznej książki, którą dostała od Pani Sowy i zapomniała całkiem o rzeczywistości. Rano skrzaty wybierały się na narty, a wieczory przeznaczały na czytanie. Pewnego dnia wiewiórka powiedziała, że też chętnie pożyczyłaby coś od Pani Sowy. Tylko był pewien problem, bo Sowa spała za dnia i budziła się nocą, więc jak tu pożyczać te książki. Oczywiście skrzat Jagódka wpadł na genialny pomysł urządzenia biblioteki leśnej i nawet Sowa zgodziła się na użyczenie swoich zbiorów. A w czasie otwarcia będzie spała sobie w dziupli dzięcioła, który właśnie opuścił mieszkanie.
Jeśli jesteście ciekawi, czy do biblioteki będą się zapisywać inne zwierzęta, to koniecznie musicie zajrzeć. Na pewno wasze dziecko miło spędzi czas i dowie się trochę o funkcjonowaniu biblioteki. Do gustu przypadły mi bardzo ilustracje Kazimierza Wasilewskiego, które doskonale wprowadzają nas w leśny klimat. Polecam.
Pomarańcze
Autorki: Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw
Tytuł: Smak hiszpańskich pomarańczy
Wydawnictwo: MIRA
Ilość stron: 300
Ostatnio dość często sięgam po opowiadania. Krótka forma bardziej do mnie przemawia. Tym razem chciałabym Wam zaproponować zbiór trzech opowiadań, które wpasują się idealnie w ostatnie dni lata. Jeśli chcecie odpocząć od lektur wymagających, to ta książka może Wam się spodobać. Trzy autorki i trzy różne historie, które łączy smak hiszpańskich pomarańczy. Historie trzech różnych kobiet, które podczas pobytu w Hiszpanii poznają mężczyzn, w których się zakochują. Niestety wszystkie historie są banalne, przewidywalne i bardzo schematyczne, ale mimo wszystko coś ciągnie nas, żeby poznać zakończenie.
Pierwsze opowiadanie „Wakacje w Andaluzji” pozwala nam zapoznać się z Lily, która w Hiszpanii poznaje pewnego mężczyznę. Okazało się, że jej mąż od dawna ja zdradzał. Wydaje jej się, że zakochała się w tym człowieku. Rozwód i wszystkie sprawy z nim związane bardzo ja zmęczyły. Jednak szczęście gdzieś na nią czeka. Rok po rozwodzie wraz z przyjaciółką wraca do Hiszpanii i znów spotyka swojego kochanka. Jak potoczą się jej dalsze losy? Czy uczucie ma szansę przetrwać?
„Wino, słońce, Barcelona” opowiada historie Carrie, która pracuje w dużej firmie nad kolejną kampanią reklamową. Jednocześnie stara się o opiekę nad córką brata, który zginął tragicznie. Czuje się trochę zagubiona, ale jest silna kobietą i stara się udowodnić wszystkim, że potrafi połączyć pracę z opieką nad bratanicą. W drodze powrotnej ze spotkania spotyka mężczyznę, no w końcu musi się pojawić. Opowiada mu o całym projekcie, nad którym pracuje. Okazuje się, że Maks jest człowiekiem, od którego właśnie zależy, czy firma Carrie zrealizuje ten projekt. Maks stawia jednak pewne warunki. Czy będą one korzystne dla Carrie? Przekonajcie się sami.
Trzecie opowiadanie „Tylko w Madrycie” opowiada o dwójce bohaterów Grace i Javier. Każde z nich jest w trudnej sytuacji, żeby sobie pomóc biorą fikcyjny ślub. Czy taki ślub ma sens?
Lekkość, banalność i pewna doza romantyzmu i słodkości, to główne cechy tych opowieści. Teraz zabieram się za przeczytanie jakiegoś kryminału.
Ksiązkę otrzymałam od Wydawnictwa Mira.
środa, 19 września 2012
Ekologiczna dziewczynka
Autor: Agata Loth-Ignaciuk
Tytuł: Tosia i żarówka
Wydawnictwo: Muchomor
Liczba stron: 24
Ekologia jest teraz taka modna i bardzo dobrze. Cieszę się, że w końcu zauważamy, jak ważne jest segregowanie śmieci, oszczędzanie energii i wody, powtórne wykorzystywanie materiałów. Musimy wiedzieć, że dzieci biorą przykład z nas, dorosłych i musimy pokazywać im , jak mają wstępować na ekologiczną drogę. Zawsze z pomocą może przybyć do Waszych domów książeczka (może nie do końca ekologiczna, ups!). Tosia i żarówka, to już trzecia część, która uczy ekologicznych zachowań.
Wydawnictwo Muchomor jak zwykle mnie zaskoczyło, całą serią książeczek o Tosi, która uwielbia się bawić nie tylko zabawkami, ale także śmieciami. Na suficie wisi Kuka, czyli żarówka, otoczona pięknym, niebieskim kloszem. Kiedy tylko na dworze zrobi się ciemno każdy z domowników może włączyć światło specjalnym przyciskiem. Tak się jakoś składało, że wszyscy chcieli być bardzo blisko Kuki. I łóżko, i stolik, i fotel, i szklanka nawet. Kuka jednak nie była zbyt miła, można powiedzieć, że bywała złośliwa. Na wszystkich spoglądała z góry i śmiała się z każdej plamy. Gdyby Kuka mogła wybierać, to świeciłaby tylko dla Tosi, która bardzo boi się ciemności i Zygi. Tosia niestety zapomina wyłączać żarówkę, kiedy wychodzi z pokoju. Nie wpadła na pomysł, że Kuka się zmęczyła, że chciałaby trochę odpocząć. Zyga natomiast uważał, że najfajniej ją zapalać i gasić, i tak w kółko. Kuka była naprawdę zła, że nikt nie pamiętał o wyłączniku. Obawiała się, że w końcu zgaśnie na zawsze i wyląduje na śmietniku. Pewnego dnia, kiedy znowu nikt jej nie wyłączył postanowiła działać. Tylko jak tu się miała wykręcić i przy tym nie stłuc? Udało jej się i w końcu wszyscy mogli iść spać. A co się stało, jak rodzinka wróciła do domu? Jesteście ciekawi, co stało się z żarówką?
Ilustracje przedziwne, takie trochę kojarzące mi się z robotami. Bardzo sztywne, kwadratowe, ale bardzo mi się to podoba. Książka zwraca uwagę dzieci, żeby po prostu oszczędzały energię i wyłączały światło kiedy wychodzą z pokoju. Naprawdę nie trzeba wiele, żeby zrobic coś dla naszej planety. Polecam serdecznie.
Książka przywędrowała do mnie z Tamiki:
wtorek, 18 września 2012
Dziedzictwo
Autor: Katharine Webb
Tytuł: Dziedzictwo
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: premiera 19.09.2012r
Ilość stron: 512
ISBN: 978-83-61428-78-7
Powiem szczerze, że rzadko kiedy sięgam po sagi rodzinne. Kiedyś po prostu zraziłam się do jednej powieści, w której bohaterów było więcej niż liter w całej książce i po prostu zagubiłam się totalnie. Nie wiedziałam kto jest kim. Często dopiero po przeczytaniu kilku stron orientowałam się w jakim czasie się znajduję, czy są to wspomnienia, czy teraźniejszość. Nie będę zdradzać Wam jaka to jest ksiązka, bo teraz jest to nieistotne. W każdym razie całe moje wyobrażenie o tego typu książkach zmieniło się diametralnie po przeczytaniu Dziedzictwa. Okazuje się, że można napisać powieść, w której czytelnikowi nie mylą się bohaterowie, wszystkie wątki są dobrze skonstruowane i przemyślane. Wielowątkowa fabuła po prostu wciąga czytelnika i nie pozwala mu się wywinąć, przerwać. Uważajcie, jeśli zaczniecie czytać możecie nie przestać.
Już jutro do księgarń trafi książka, która podbiła serca czytelników na całym świecie. Cieszę się bardzo, że zawitała także do Polski, bo takie perełki są potrzebne. Dwie siostry Erica i Beth Calcott otrzymują w spadku piękną rezydencję po zmarłej babce. Warunkiem jest jeden. Muszą w niej zamieszkać. Nie jest im jednak łatwo wrócić po tylu latach do domu, w którym niegdyś spędzały wszystkie wakacje. Powrót do wspomnień wcale jednak nie będzie taki przyjemny. Dwie siostry i dwie tajemnice, a tylko jedno rozwiązanie. Kiedy były małymi dziewczynkami, wszystko wyglądało inaczej. Sielskie wakacje, odpoczynek, zabawy z Dinnym, który był Cyganem i obozował w pobliżu domu. Możecie się domyślić, że nie byli lubiani przez starszych członków rodziny.
Nieznośna babka Meredith i milcząca prababka Caroline, wciąż tkwią we wspomnieniach sióstr. Pewnego lata całą radość zniszczyło jedno smutne zdarzenie. Zniknął ich kuzyn Henry, z którym nie lubiły się bawić, ale był on ulubieńcem babki. Jego ciało nigdy nie zostało odnalezione. I teraz po dwudziestu latach Rick i Beth muszą się zmierzyć z przeszłością. Są już dorosłymi kobietami i na wszystkie zdarzenia patrzą inaczej. Beth niestety podupadła na zdrowiu psychicznym i według Rick jej milczenie miało swój początek właśnie tego nieszczęśliwego lata, kiedy zniknął Henry. Erica postanawia dowiedzieć się, co dzieje się Z Beth i czy ma coś wspólnego ze zniknięciem Henry’ego. Czy Erice uda się rozszyfrować rodzinną tajemnicę?
Wielowątkowa powieść wciąga bez reszty i wysysa z nas wszystkie emocje. Bardzo lubię ksiązki ,w których wszystko jest dopracowane i układa się w zgodną całość. Doskonałe opisy, różnorodność postaci i trzy ramy czasowe, w których śledzimy losy rodziny Calcottów. Poznajemy więc Carolinę, prababkę sióstr, której cała przeszłość wcale nie jest taka oczywista. Kolejna część opowiada o latach młodości Rick i Beth. Teraźniejszość, którą poznajemy dzięki narracji Ericy, najbardziej mnie fascynuje. Tajemnicze zdjęcia, poszewka na poduszkę, gryzaczek niemowlęcy… Niepozorne przedmioty, które wskażą drogę do rozwiązania rodzinnej tajemnicy. Polecam.
Recenzję możecie także przeczytać TUTAJ Za książkę dziękuję portalowi Webook.pl
poniedziałek, 17 września 2012
Śpicie z dzieckiem?
Autor: Claude Didierjean-Jouveau
Tytuł: Śpimy z dzieckiem. Poradnik dla rodziców.
Wydawnictwo: Mamania
Liczba stron: 96
Spanie z dzieckiem, to wciąż powracający temat rozmów. Przyznam szczerze, że nigdy nie zastanawiałam się, czy spanie z dzieckiem jest dobre czy tez nie. Chyba od samego początku miałam zakorzeniona wizję, że dziecko będzie spało samo w łóżeczku. Po przeczytaniu tej książki sama nie wiem już co mam myśleć. Według autorki, jeśli rodzice nie śpią z dzieckiem, to odbierają mu poczucie bezpieczeństwa, co nie pozostaje bez wpływu na jego rozwój psychiczny. Nie wiem, czy moje myśli powinny być aż tak radykalne. W każdym razie niepocieszanie płaczącego dziecka, dążenie do tego, żeby zasypiało samodzielnie, jest postawą wyjątkowo okrutną. I tu kiedy przeczytałam to zdanie, zdałam sobie sprawę, że jestem matka okrutną i bez serca. Moja córka śpi sama. Tak! Sama samiutka w swoim pokoju. Ale wcale nie czuję, żebym robiła jej jakąś krzywdę. Niestety droga do samodzielnego zasypiania nie była taka prosta. Wszystko zaczęło się niewinnie. Córka przesypiała całe noce i budziła się koło 5 rano, więc ja zabierałam ją łóżka. Mąż nie był z tego zadowolony, bo łóżko mamy małe, a dziecko trochę się rozkopywało. No nic, trudno. Tylko na chwilę. Chwila niestety zamieniła się w koszmar. Ulka przyzwyczaiła się do spania z nami i zaczęła coraz częściej i wcześniej budzić się w nocy. Doszło do tego, że mąż przeniósł się do innego łóżka, do innego pokoju. W końcu cała ta sytuacja nas naprawdę zmęczyła, a wszystko należało zmienić, kiedy pewnej nocy córka spadła z łóżka. I wtedy powiedziałam, że koniec spania z dzieckiem, bo może się skończyć dramatem. I po prostu kolejnej nocy Ulkę położyliśmy do łóżeczka i zasnęła w ciągu pięciu minut. Przespała całą noc. I tak jest do dziś…śpi sama. I powiedzcie mi, czy jestem okrutną matką?
Autorka trochę przesadnie krytykuje rodziców, którzy nie śpią ze swoim dzieckiem. Nie powinna chyba, aż tak wytykać im ich zachowanie. Jeśli rodzice chcą spać z dzieckiem, to ja naprawdę nie widzę w tym nic złego. W moim przypadku jednak było to trochę niebezpieczne. Autorce dużo miejsca zajmuje historia spania z rodzicami w innych kulturach. W Azji, w Afryce dzieci przebywają z rodzicami praktycznie non stop. Według autorki nie powinniśmy oczekiwać, że nasze dziecko od razu będzie przesypiało całe noce. Aby lepiej to zrozumieć trzeba zapoznać się choć trochę z samą fizjologia snu niemowląt. Od urodzenia cały cykl snu wydłuża się, aż do wieku nastoletniego. Dziecko prędzej niż osoba dorosła wybudza się ze stadium snu paradoksalnego (REM). Trzeba zaznaczyć, że faz tego stadium występuje więcej u niemowląt niż u dorosłych, właśnie dlatego, że dziecięce cykle snu są krótsze; same fazy zaś-dłuższe. Według naukowców za każdym razem, gdy dzieci przechodzą z jednego cyklu do drugiego, mają prawo się budzić. No i się budzą, teraz przynajmniej jest dla mnie wszystko jasne. Autorka krytykuje ( i to bardzo) jedną z metod nauki zasypiania dziecka. Jest to metoda Richarda Ferbera, polega na pozostawieniu dziecka w łóżeczku i wyjściu z pokoju, ignorując jego płacz. Autorka uważa, że w tej metodzie chodzi nie tyle o nauczenie dziecka jak zasypiać, co o nauczenie rodziców, jak nie zwracać uwagi na przywoływanie ich przez dziecko i jak zdusić w sobie naturalny odruch natychmiastowej na nie odpowiedzi. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie są to słowa zbyt radykalne. Jouveau namawia do współspania, bo tylko taka forma sprawia, że dziecko i rodzice będą wyspani, nie trzeba będzie wstawać w nocy co dwie godziny. Oczywiście coś w tym jest. Wydaje mi się, że dziecko po prostu przyzwyczaja się do wspólnego spania i podświadomie budzi się, żeby jak najszybciej znaleźć się blisko rodziców. Dlaczego jeszcze warto spać razem? Powodów podaje wiele m.in. jest to wygodne i przyjemne, pogłębianie potrzeby bliskości, dziecko jest zdrowsze, gdyż dzięki takiemu spaniu regulowany jest oddech, sen, rytm pobudek, akcja serca oraz temperatura ciała, chroni przed śmiercią łóżeczkową (według tylko niektórych badaczy), rodzice łatwiej odbierają sygnały rozpaczy swojego dziecka.
Moje drogie mimo tego, że nie we wszystkich tezach zgadzam się z autorką, to książkę polecam. Warto poznać inny punkt widzenia. Prawda? Polecam.
Książkę otrzymałam z Tamiki:
czwartek, 13 września 2012
Czas na sałatkę
Autor: z niemieckiego przełożyła Urszula Kostrzyńska
Tytuł: Sałatki od A do Z.
Wydawnictwo: Weltbild
Liczba stron: 320
Kolejna już książka z serii Dr.Oetkera, która zawitała do mojego domu i wylądowała na półce z książkami kucharskimi. Gotować- lubię, piec-lubię, ale sałatek to wymyślać nie potrafię. Od lat na moim stole pojawiają się te same sałatki, rzadko wprowadzam jakieś nowości. I nie wiem w sumie dlaczego tak się dzieje. Może wynika to z faktu, że po prostu nie potrafię robić sałatek. Chociaż nie ma w tym wielkiej filozofii. W każdym razie ksiązka okazała się dla mnie zbawienna i uświadomiła mi, że przygotowanie smacznej sałatki wcale nie musi się kojarzyć z wyszukanymi składnikami.
Najlepsze sałatki, to takie które wykonujemy sami, ze świeżych składników i kilka godzin przed podaniem, aby składniki dobrze się połączyły. Aby smak sałatki był bardziej wyrazisty możemy do niej dodać sos. Tak niewiele wystarczy, by powstała sałatka. Wystarczy sałata, warzywa, mięso, ser, makaron, ziemniaki, które można ze sobą łączyć na wiele różnych sposobów. W książce znajdziecie ponad trzysta przepisów na sałatki. Wyobrażacie, to sobie? Trzysta? No prawie spadłam z krzesła, jak się tego dowiedziałam. Na końcu książki znajduje się alfabetyczny spis wszystkich sałatek, co ułatwia wyszukiwanie, tego co nas interesuje. Chociaż nie zawsze nazwa powie nam całą prawdę, co w sobie skrywa. Na samej górze znajduje się nazwa sałatki, a zaraz pod nią informacje, czy jest to sałatka na dwie, trzy, cztery porcje. Oprócz tego znajdziemy tam także informacje, że jest to np.: sałatka niskotłuszczowa, owocowa, z alkoholem, kaloryczna (tych się wystrzegajmy ), łatwa, wykwintna, szybka, wymagająca czasu, niskokaloryczna. Poniżej znajduje się oczywiście licznik kalorii na jedna porcję. Kto chce ten patrzy, a kto nie chce, ten omija wzrokiem. Przepis t bardzo czytelny i dobrze skonstruowany. Mamy informacje o składnikach, a także jeśli tego wymaga sałatka, znajdziemy podane składniki na marynatę, na sos, na dressing. I dla tych, co lubią wiedzieć ile czasu zajmie im wykonanie sałatki, znajdą orientacyjny czas przygotowania. A potem już tylko zabierać się do roboty i krok po kroku wykonywać wszystkie polecenia, a kolejne sałatki będą gościć na waszych stołach.
Nie będę Wam już wspominać o przepięknych ilustracjach. Tak smakowitych, że aż dech zapiera a ślinka cieknie po brodzie, jak u niemowlaka. Polecam wszystkim, którym kuchnia nie jest miejscem obcym.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa:
Bez nas
Odejdźmy już nie wróćmy
nareszcie samotność będzie sama
miłość bez chęci posiadania
Bóg bez pytań
rozpacz bez reklamacji
piękno bez estetyki
niebo białe po burzy po deszczu niebieskie
jeszcze trochę pomarudzi ostatnie słowo jak bezradny baran
jeszcze wiatr szarpnie oknem bo ciepło spotka zimno
poskacze zielony pasikonik który porzucił wielkość
żeby wybrać szczęście
jeszcze zaboli długopis co mi został po matce
ale wszystko będzie już naprawdę
bo bez nas
nareszcie samotność będzie sama
miłość bez chęci posiadania
Bóg bez pytań
rozpacz bez reklamacji
piękno bez estetyki
niebo białe po burzy po deszczu niebieskie
jeszcze trochę pomarudzi ostatnie słowo jak bezradny baran
jeszcze wiatr szarpnie oknem bo ciepło spotka zimno
poskacze zielony pasikonik który porzucił wielkość
żeby wybrać szczęście
jeszcze zaboli długopis co mi został po matce
ale wszystko będzie już naprawdę
bo bez nas
środa, 12 września 2012
Dekorowanie potraw
Autor: Joanna Góźdź
Tytuł: Dekorowanie potraw.
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 108
Z wcześniejszego posta pewnie już wiecie, że uwielbiam spędzać czas w kuchni. Gotuję, piekę, siekam, kroję i tak dalej. Jednak dekorowanie, szczególnie słodkości, schodziło na dalszy plan. Po prostu po całym dniu pichcenia w kuchni najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się zajmować takimi drobnostkami. Czasem jednak kiedy się do tego zmusiłam, to ozdabianie nie wychodziło mi jakoś specjalnie dobrze. Nie wiem nawet, czy te moje twory były piękną ozdobą czy paskudną szkaradą. W każdym razie od momentu kiedy otrzymałam książkę Dekorowanie potraw, to stwierdziłam, że cała ta magia wcale nie jest taka trudna i pracochłonna.
Ponoć jedzenie ładnie podane smakuje lepiej. I zgadzam się z tą tezą. Autorka w swojej książce prezentuje, jak w prosty sposób przygotować dekoracje, które zaskoczą gości i domowników. Zarówno dla początkujących, jak i dla bardziej zaawansowanych, ksiązka będzie przydatna. I przewracając strona po stronie sami będziecie się dziwić, że wszystko jest takie proste. We wstępie autorka wymienia kilka niezbędnych narzędzi, które będą nam potrzebne podczas tworzenia. I tak oprócz noża, można się zaopatrzyć w foremki różnych kształtów, łyżeczkę do wycinania kulek z owoców i warzyw, przyrząd do wycinania gniazd nasiennych, radełko, sitka, nożyczki. Sami widzicie, że nie są to przyrządy wymyśle, tylko takie, które znajdziemy praktycznie w każdym domu. Książka podzielona została na kilka mniejszych rozdziałów. W pierwszym odnajdziemy dekoracje wykonane z owoców. Pięknie ułożone i wycięte plasterki z jabłka, zielone liście z jabłka, miseczka na owoce, cytrynowa sprężynka na pewno sprawią, że Wasze potrawy będą wyglądały na bardziej smakowite. Nie zabraknie także zwierzątek, jak ośmiornica, raczek czy biedronka, które zapewne spodobają się dzieciom. Drugi rozdział zawiera dekoracje z warzyw. Znajdziemy tutaj krok po kroku sposób na wykonanie lilii wodnej z cebuli, maków z pora i cebuli, myszki rzodkiewki. Trzeci rozdział był przeze mnie najbardziej wykorzystany, bowiem w nim znajdują się słodkie dekoracje. Autorka podaje dwa podstawowe przepisy na wykonie lukru, a następnie proponuje, jak można go zabarwić. Znajdziemy jeszcze ozdoby z czekolady, wzory z kakao czy marcepanu.
Nie muszę chyba Was zachęcać? Ilustracje są naprawdę śliczne, aż chciałoby się je zjeść. Zapraszam więc do lektury i do … kuchni.
Ksiazkę otrzymałam od Wydawnictwa:
Angielski dla leniwych
Autor: Victoria Atkinson
Tytuł: Angielski. Konwersacje dla początkujących i średnio zaawansowanych.
Wydawnictwo: Edgard
W dzisiejszych czasach ( w Polsce) można niedbale mówić po polsku, ale po angielsku trzeba się umieć porozumieć. Znajomość angielskiego jest tak oczywista i naturalna, jak woda w rzece, jak śnieg zimą, jak piasek na plaży. Teraz szukając pracy i to bez znaczenia na jakie stanowisko aplikujemy ( oczywiście są wyjątki), to musimy znać angielski. Przykład z życia wzięty. Kiedyś byłam na rozmowie kwalifikacyjnej do pewnej firmy, w której miałam zajmować się projektami i kontaktami z klientami z Czech i Słowacji. I co było najważniejsze? Nie moje wykształcenie bohemistyczne, nie staże i studia zagraniczne, nawet znajomość czeskiego nie była ważna ( choć wydaje się to nielogiczne). Ważna była znajomość angielskiego. I tak rozmowę miałam w języku angielskim. Nie potrafię tego zrozumieć. Mój mały móżdżek jest tyci tyci i nie rozumie tego świata. Po tej rozmowie zaczęłam inwestować w naukę tego, jakże znienawidzonego przeze mnie, języka angielskiego.
Niedawno otrzymałam od Wydawnictwa Edgard książkę z płytą do nauki tego właśnie języka. Sama wybrałam, więc nie krytykuje swojego wyboru. Jest to niewielkich rozmiarów książka, która przeznaczona jest do samodzielnej nauki języka. Kurs uczy prowadzenia rozmów w języku angielskim, ćwiczy rozumienie ze słuchu oraz poprawną wymowę. Daje możliwość poszerzenia słownictwa, opanowania nowych zwrotów oraz konstrukcji używanych w języku potocznym. Kurs składa się z 17 lekcji, które uporządkowane są tematycznie. W każdej lekcji znajdują się dialogi, które należy wysłuchać na płycie CD, zwroty, słówka i zdania, które warto zapamiętać. Na końcu każdej lekcji znajdują się ćwiczenia, które nawiązują do zagadnień poruszanych w danym rozdziale.
nie jest to może najlepsza z możliwych pozycji dostępnych na rynku, ale jeśli ktoś chce zapoznać się z podstawami tego języka i przede wszystkim nauczyć się konwersowania po angielsku, to jak najbardziej polecam. Nagrania na płycie są naprawdę świetne. Gorąco polecam i zachęcam do nauki języków.
niedziela, 9 września 2012
Coś słodkiego bez pieczenia
Autor: z niemieckiego przełożyła Urszula Kostrzyńska
Tytuł: Ciasta bez pieczenia od A do Z.
Wydawnictwo: Weltbild
Liczba stron: 320
Ciasta: sztuk 4
Ciasteczka: sztuk 300
Ilość książek kucharskich: 2
Jajka: sztuk 30
Osoby konsumujące: dwie i pół (ja, mąż i córka )
Pytanie: kto to wszystko zje?
Odpowiedź: my
Tak się zaczęła moja przygoda z nową książką Ciasta bez pieczenia. Niestety mam świra i nie potrafię zrobić jednego małego ciasta, kilku ciasteczek. Piekę, jakbym miała gościć u siebie pielgrzymkę albo pluton wojska. Na to chyba nie ma lekarstwa. Jeśli coś wiecie, to proszę o informację, może jest dla mnie jeszcze jakaś szansa. W każdym razie kiedy tylko dostaję kolejną książkę kucharską, którą mam zrecenzować, to warunkiem koniecznym jest wypróbowanie przynajmniej kilku przepisów w niej zawartych. Inaczej nie mam pewności, czy przepisy są prawdziwe. Pisząc prawdziwe, chodzi mi o to, czy są dobrane odpowiednie proporcje składników. Niestety czasem (w niektórych ksiazkach kucharskich) zdarza się, że proporcje są dziwnie rozdrobnione np.: 13 gram mąki, 12 gram cukru, pół łyżeczki mleka. Choćby nie wiem co, z takich składników nic dobrego nie wyjdzie. Takim książkom nie ufam.
Kiedy tylko otworzyłam książkę oczywiście zaczęłam przeglądać ilustracje, które są po prostu niesamowite i bardzo realistyczne. Sprawiają wrażenie doskonałych i przede wszystkim możliwych do wykonania. Muszę się przyznać bez bicia, że uwielbiam piec ciasta, ciasteczka, po prostu uwielbiam babrać się w mące, mieszać, kręcić, ubijać. W czasie wakacji, kiedy upały nam doskwierają włączanie piekarnika nie jest najlepszym rozwiązaniem. Warto więc sięgnąć po przepisy z tej książki i wypróbować słodkość, która nie będzie wymagała korzystania z energii elektrycznej. Wystarczą świeże owoce, pokruszone herbatniki, roztopiona czekolada, śmietana, płatki owsiane, kolorowe galaretki, biszkopty, żelatyna, jogurt, jajka, mleko. Sami widzicie, że nie są to jakieś wyszukane składniki, które ciężko zdobyć, a wręcz przeciwnie, wszystkie są łatwo dostępne i w każdym domu można je znaleźć, nie tylko od święta. Książka jest skarbnicą pomysłów, z której może korzystać każda pani domu.
Struktura przepisów jest bardzo prosta i przede wszystkim przejrzysta. Na samej górze znajduje nazwa ciasta, poniżej wartość kaloryczna (jakby ktoś liczył kalorie jedząc ciasto), potem podane są składniki (w zależności od rodzaju ciasta) na spód, na nadzienie, na wypełnienie, na obłożenie, na polewę, na krem, do nasączenia, do dekoracji. Oprócz tego podany jest także orientacyjny czas przygotowania. Jednak nie sugerowałabym się tym, bo wiadomo, że każdy wszystko robi w swoim tempie. Ja delektuję się długimi przygotowaniami. Jeśli wszystkie składniki już przygotujecie, to potem krok po kroku są opisane wszystkie kolejne ruchy. Język prosty i rzeczowy. Nie ma szans, żeby coś było niezrozumiałe. Na końcu niektórych przepisów znajdują się rady lub wskazówki. Warto więc na początku najpierw przeczytać cały przepis, żeby potem nie było zaskoczenia. Zdjęcia wszystkich ciast są dość dużych rozmiarów i zajmują jedną stronę, czasem jednak kiedy opis przygotowania ciasta jest dłuższy, zdjęcie jest mniejsze. Na samym końcu znajduje się spis wszystkich ciast, która ułatwia szybsze wyszukanie interesującego nas ciasta.
Zachęcam Was do zajrzenia do tej książki. Nie musicie od razu robić kilku na raz, no chyba, że jest ktoś wśród Was tak samo szalony, jak ja. Smacznego.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Świat Książki.
Tytuł: Ciasta bez pieczenia od A do Z.
Wydawnictwo: Weltbild
Liczba stron: 320
Ciasta: sztuk 4
Ciasteczka: sztuk 300
Ilość książek kucharskich: 2
Jajka: sztuk 30
Osoby konsumujące: dwie i pół (ja, mąż i córka )
Pytanie: kto to wszystko zje?
Odpowiedź: my
Tak się zaczęła moja przygoda z nową książką Ciasta bez pieczenia. Niestety mam świra i nie potrafię zrobić jednego małego ciasta, kilku ciasteczek. Piekę, jakbym miała gościć u siebie pielgrzymkę albo pluton wojska. Na to chyba nie ma lekarstwa. Jeśli coś wiecie, to proszę o informację, może jest dla mnie jeszcze jakaś szansa. W każdym razie kiedy tylko dostaję kolejną książkę kucharską, którą mam zrecenzować, to warunkiem koniecznym jest wypróbowanie przynajmniej kilku przepisów w niej zawartych. Inaczej nie mam pewności, czy przepisy są prawdziwe. Pisząc prawdziwe, chodzi mi o to, czy są dobrane odpowiednie proporcje składników. Niestety czasem (w niektórych ksiazkach kucharskich) zdarza się, że proporcje są dziwnie rozdrobnione np.: 13 gram mąki, 12 gram cukru, pół łyżeczki mleka. Choćby nie wiem co, z takich składników nic dobrego nie wyjdzie. Takim książkom nie ufam.
Kiedy tylko otworzyłam książkę oczywiście zaczęłam przeglądać ilustracje, które są po prostu niesamowite i bardzo realistyczne. Sprawiają wrażenie doskonałych i przede wszystkim możliwych do wykonania. Muszę się przyznać bez bicia, że uwielbiam piec ciasta, ciasteczka, po prostu uwielbiam babrać się w mące, mieszać, kręcić, ubijać. W czasie wakacji, kiedy upały nam doskwierają włączanie piekarnika nie jest najlepszym rozwiązaniem. Warto więc sięgnąć po przepisy z tej książki i wypróbować słodkość, która nie będzie wymagała korzystania z energii elektrycznej. Wystarczą świeże owoce, pokruszone herbatniki, roztopiona czekolada, śmietana, płatki owsiane, kolorowe galaretki, biszkopty, żelatyna, jogurt, jajka, mleko. Sami widzicie, że nie są to jakieś wyszukane składniki, które ciężko zdobyć, a wręcz przeciwnie, wszystkie są łatwo dostępne i w każdym domu można je znaleźć, nie tylko od święta. Książka jest skarbnicą pomysłów, z której może korzystać każda pani domu.
Struktura przepisów jest bardzo prosta i przede wszystkim przejrzysta. Na samej górze znajduje nazwa ciasta, poniżej wartość kaloryczna (jakby ktoś liczył kalorie jedząc ciasto), potem podane są składniki (w zależności od rodzaju ciasta) na spód, na nadzienie, na wypełnienie, na obłożenie, na polewę, na krem, do nasączenia, do dekoracji. Oprócz tego podany jest także orientacyjny czas przygotowania. Jednak nie sugerowałabym się tym, bo wiadomo, że każdy wszystko robi w swoim tempie. Ja delektuję się długimi przygotowaniami. Jeśli wszystkie składniki już przygotujecie, to potem krok po kroku są opisane wszystkie kolejne ruchy. Język prosty i rzeczowy. Nie ma szans, żeby coś było niezrozumiałe. Na końcu niektórych przepisów znajdują się rady lub wskazówki. Warto więc na początku najpierw przeczytać cały przepis, żeby potem nie było zaskoczenia. Zdjęcia wszystkich ciast są dość dużych rozmiarów i zajmują jedną stronę, czasem jednak kiedy opis przygotowania ciasta jest dłuższy, zdjęcie jest mniejsze. Na samym końcu znajduje się spis wszystkich ciast, która ułatwia szybsze wyszukanie interesującego nas ciasta.
Zachęcam Was do zajrzenia do tej książki. Nie musicie od razu robić kilku na raz, no chyba, że jest ktoś wśród Was tak samo szalony, jak ja. Smacznego.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Świat Książki.
czwartek, 6 września 2012
Spotkanie ze skrzatem
Autor: Ewa Stadtmuller
Tytuł: Jak Skrzat Jagódka misia z zającem pogodził.
Ilustracje: Kazimierz Wasilewski
Wydawnictwo: Skrzat
Liczba stron: 12
Kolejna już książeczka z serii Przygody skrzata Jagódki, która pozwoli choć na chwilę młodemu czytelnikowi przenieść się całkiem inny świat. Skrzat Jagódka już od wielu lat bawi w domach dzieci i mam nadzieję, że zaprosicie go także do siebie.
Tym razem dzielny skrzat Jagódka musiał pogodzić dwójkę przyjaciół misia Barnabę i zajączka Kicaja, którzy byli wręcz nierozłączni. Do czasu feralnego dnia. Niestety nawet wśród najlepszych przyjaciół pojawiają się zgrzyty. Tym razem niestety niewiadomo dokładnie, o co poszło. Wszystko zaczęło się od tego, że tchórz, który bardzo zazdrościł zajączkowi przyjaźni z misiem, niby przypadkiem napomknął niedźwiadkowi, że gdyby on miał takiego przyjaciela, to nigdy by się z niego nie naśmiewał. I się zaczęło. Miś niedowierzał, że zajączek się z niego naśmiewa. Tchórz powiedział, że zajączek twierdzi, że miś jest duży i silny, ale niezbyt mądry. Oczywiście tchórz ostatnie słowa dodał sam od siebie, ale właśnie one zabolały misa najbardziej. Następnego dnia zajączek przykicał do misa i chciał go zabrać na wycieczkę. Niestety miś wyraźnie był naburmuszony i powiedział, że nigdzie nie idzie i żeby zajączek znalazł sobie kogoś innego do ochrony. Biedny zajączek, który był niezwykłym gadułą, zaniemówił i poszedł ze spuszczonym pyszczkiem. Zajączek w domu rozmyślał, dlaczego miś tak się zachował. W każdym razie postanowił zachować się honorowo i nie narzucać nikomu swojego towarzystwa. To się porobiło, prawda? Skrzat Jagódka nie mógł patrzeć, jak przyjaciele cierpią i próbował znaleźć sposób by ich pogodzić. Mądra sowa podsunęła skrzatowi znakomity sposób. Jeśli jesteście ciekawi, jakiego podstępu użyje skrzat, by pogodzić zwaśnione strony, to zapraszam do lektury.
Ilustracje doskonale wkomponowane w tekst stanowią jego uzupełnienie. Wszystko napisane pięknym, literackim językiem. Polecam
wtorek, 4 września 2012
Zabawa po angielsku
Autor: różni
Tytuł: Angielski dla dzieci. Karty obrazkowe. Czas wolny.
Wydawnictwo: Edgard
Liczba stron: 100 kart +płyta CD
Wydawnictwo Edgard nie zna umiaru i rozpieszcza jak się tylko da najmłodszych czytelników. Kolejny zestaw z serii Kart obrazkowych, który znakomicie ułatwia dziecku naukę i zapamiętanie angielskich słówek. Tym razem dziecko zapozna się ze słownictwem z zakresu m.in.: sportu, zwierząt, świąt, miesięcy, pogody, samopoczucia. Nie mam wyboru i muszę po raz kolejny pozachwalać te karty, które jak zwykle wykonane są bardzo starannie i solidnie.
Karty te tym razem przeznaczone są dla starszych dzieci, tak od 6 lat, ale oczywiście na pewno nic nie zaszkodzi, jeśli Wasze dziecko będzie chciało sięgnąć po nie wcześniej. Oprócz słówek zestaw zawiera także proste zdania oraz książeczkę ze wskazówkami dla rodziców, a także płytę z nagraniami wszystkich słów i zdań. Nie od dziś wiadomo, że dzieci najlepiej uczą się przez zabawę. W poradniku odnajdziecie gotowe scenariusze zabaw, piosenki. Można je wykorzystać w domu wśród swoich dzieci lub w przedszkolu. A jakie są możliwości wykorzystania kart? Chyba nie będzie zbytnim nadużyciem, jeśli powiem, że ich liczba jest nieodgadniona. Wszystko zależy od pomysłowości rodziców i opiekunów. Jeśli jednak nie macie konkretnych pomysłów, to zapraszam do skorzystania z małej ściągi, w której znajdziecie kilka propozycji aktywnego wykorzystania kart. Możemy więc po prostu pokazywać dziecku karty i głośno odczytywać angielskie słówka. Na stole możemy rozłożyć karty i następnie zadawać dziecku pytanie, gdzie znajduje się dane słowo. Gdy tylko dziecku nauczy się nazw kolorów i podstawowych przymiotników, można pobawić się w opisywanie przedmiotów. Znajdziemy także propozycje zabaw w grupie. Książeczka zawiera także inne ciekawostki, które umilą czas maluchom. Na przykład mogą połączyć podpisy z odpowiednimi rysunkami, odpowiedzieć na proste pytania, policzyć przedmioty, pokolorować rysunki.
Sami widzicie, że zestaw jest naprawdę interesujący. Jeśli Wasze dziecko jeszcze nie uczy się angielskiego, to karty także możecie wykorzystać. Na jednej stronie znajdują się także słówka po polsku, więc można podszkolić język rodzimy. Polecam.
poniedziałek, 3 września 2012
Czas na bajkę
Autor: Różni
Tytuł: Dzieci czytają. Ogród bajek.
Wydawnictwo: Papilon:
Liczba stron: 80
Seria Książek Szczęśliwego Dzieciństwa, które ukazują się w Wydawnictwie Papilon można polecić przede wszystkim dzieciom, które doskonalą umiejętność samodzielnego czytania. Duża czcionka i bardzo ciekawe historyjki sprawią, że nauka czytania będzie łatwizną. Musicie się przekonać. A w środku znajdziecie wiele króciutkich opowiadań o różnej tematyce.
Jeśli tylko zapragniecie będzie mogli pomóc małej Księżniczce Hortensji, którą bardzo nudzą bale i przyjęcia. Pewnego dnia dostaje w prezencie od ogrodnika kilka nasionek. Marszczy swój mały nosek, ale prezent przyjmuje, bo jest zaciekawiona, co też z tych nasionek wyrośnie. Jeśli także jesteście ciekawi, jakie cuda wyrosną z tych nasionek, to zapraszam do przeczytania. W zbiorze znajdziemy m.in. opowiadanie słynnej i popularnej autorki dla dzieci i młodzieży Urszuli Kozłowskiej, która opisuje przygody sześciu kolorowych kredek. A przygody niesłychane. Kredki toczą kłótnię, która z nich jest najpiękniejsza. I jak myślicie, która? Zielona, czerwona, żółta? Poznacie także małą kotkę Łaskotkę, która poszukuje prawdziwych przyjaciół, szyszki, które bardzo lubią się turlać. A Bajeczka czarno-biała, o kominiarzu i piekarzu, którzy spirali się, która praca jest bardziej potrzebna. Muszę Wam zdradzić, że oczywiście doszli do porozumienia, a na zgodę kupili sobie koszule w czarno-białe pasy. Czarni rycerze, Zazdrosny krasnoludek, Smok Bazyli czy Diabełek roku na pewno zdobędą sympatię młodych czytelników.
Książka jest pięknie wydana i zilustrowana. Najważniejszy w książce oczywiście jest sam tekst, który wyróżnia się dużą czcionką. Ilustracje są jedynie wplecione w tekst i nie zajmują większości strony. Piękne historie opowiedziane przez znanych i mniej znanych autorów, którzy wprowadzają dzieci w świat marzeń, przyjaźni, radości i szczęśliwych zakończeń. Polecam przed snem do poduchy lub o poranku
Subskrybuj:
Posty (Atom)