Autorka: Anna
Fryczkowska
Tytuł: Starsza pani
wnika
Wydawnictwo:
Prószyński i Sk-a
Rok wydania: 2012
Anna Fryczkowska po raz kolejny udowadnia, że nieobce
jest jej poczucie humoru. Ci, którzy znają wcześniejsze książki autorki, z
pewnością się nie zawiodą, ci zaś, którzy właśnie dzięki lekturze tej akurat
powieści zawrą znajomość z twórczością pisarki, prawdopodobnie zaliczać się
będą odtąd do jej fanów. Fryczkowska bowiem z pewnością umie opowiadać. - pisze na swoim blogu Bernadetta Darska. Niestety,
nie zgadzam się z nią i muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że moja przygoda
z tą autorką zaczęła się od „Z grubsza Wenus", bo, gdybym najpierw
przeczytała „Starsza pani wnika", to już bym po powieści Fryczkowskiej nie
sięgnęła.
Za ten kryminał
pisarka otrzymała nagrodę na festiwalu literatury kobiecej „Pióro i pazur"
i ja to rozumiem, bo powieść jest dobrze napisana, postaci są barwne, niektóre
wkurzające, inne wzbudzające sympatię. Świetnie została oddana relacja Jara,
dorosłego faceta, i jego babci Haliny, która nie pozwala mu dorosnąć i wiecznie
wciska nosa w życie wnuka. Nie dlatego, że jest wścibska, ale dlatego, że go
kocha i uważa, że Jareczek jest życiową ciapą, więc potrzebna mu pomoc.
I babcia pomaga,
choć wnuk się niczego nie domyśla.
A wszystko zaczęło
się od tego, że Jaro założył firmę detektywistyczną. I tu mam pierwszy zgrzyt,
bo Jaruś w ogóle nie ma wykształcenia kierunkowego, ale jak s wymyślił, tak został
dedektywem, wiadomo-zawód, który może wykonywać każdy, jak sobie tylko tak
postanowi.
No nic, idźmy
dalej- dochodzi do krwawego morderstwa i Jaro przez przypadek zostaje wplątany
w rozwikłanie zagadki. A babcia oczywiście mu pomaga, podsuwając tropy, o czym
wnuczuś nic nie wie.
Śledztwo się toczy,
dochodzą kolejne pytania, fabuła się zapętla coraz bardziej, czytelnik kluczy i
się zastanawia o co chodzi, kto to mógł zrobić i gdy już ma jakiegoś podejrzanego,
okazuje się, że to jednak nie ten/ta. Czyli- sprytnie prowadzona narracja i jak
na dobry kryminał przystało, zwodzenie czytelnika, podsuwanie fałszywych
tropów, wciąganie go w akcję. To się autorce udało. I wszystko byłoby ok, gdyby
nie wciśnięte, mam wrażenie, że na siłę, fragmenty okrutnego znęcania się nad
kotami.
Jest w książce świr
z chorą wyobraźnią i bestialsko tępi koty, które dokarmia babcia Jara i jej
koleżanki. Po chusteczkę są te makabryczne opisy?! Nic nie wnoszą do akcji,
jedynie niesmak. Ja jako kociara, czytając te okropne fragmenty, za głowę się
łapałam i tuliłam mojego Oskarka, bo sobie nie wyobrażam, żeby ktoś tak
bezbronnemu stworzeniu robił krzywdę dla własnej uciechy i to jeszcze filmował!
Nie rozumiem tego
zabiegu i nie chcę go zrozumieć.
Bernadetta Darska
pisze, że ta książka jest dowcipna i nie jest odosobniona w swych odczuciach,
ale ja się pytam: gdzie jest to poczucie humoru? Dla mnie ta książka jest
przeraźliwie smutna, okrutna i niestety, nie polecam jej ludziom wrażliwym i
kochającym zwierzęta.