Siema!!!
Wielka Orkiestra
Świątecznej Pomocy jest najlepsza na świecie! Jeśli ktoś uważa inaczej, niech
nie czyta tego posta.
Jurek kolejny raz
udowodnił tym wszystkim marudom, pisom, nie-pisom, że potrafi zjednoczyć ludzi,
potrafi otworzyć ich serca i wylać na cały nasz kraj falę dobroczynności.
Od początku jestem
z WOŚP-em. Zaczynałam jako wolontariuszka, po wyprowadzce na studia, wspierałam
Orkiestrę, wrzucając do puszki tyle, ile mogłam. Ale w tym roku to Orkiestra
pomogła mi, tzn. mojemu Hospicjum.
Z jednego procenta
przekazanego na WOŚP Owsiak zakupił dwadzieścia dziewięć samochodów i podarował
je hospicjom dziecięcym w całej Polsce. Hospicjum dla Dzieci Dolnego Śląska również zostało obdarowane, więc wypadałoby za tak hojny i
potrzebny nam dar podziękować.
Nie zastanawiałam
się długo, od razu zgłosiłam się do odebrania samochodu z rąk Orkiestry.
Niestety, wszystko odbywało się na wariackich papierach i lot zarezerwowany dla
mnie i jeszcze jednego wolontariusza, był trochę za późno.
Na szczęście część
naszej hospicyjnej delegacji ruszyła w drogę dużo wcześniej, więc z samego rana
dotarli do Warszawy, by podpisać odpowiednie papiery i już oficjalne odebrać auto.
O 13:30 miał być 11.
Bieg „Policz się z cukrzycą", który zgodnie z harmonogramem imprezy miały
prowadzić wszystkie podarowane samochody. I wyobraźcie sobie teraz sytuację: ja
i Zbyszek lądujemy o godzinie 12:45 na lotnisku Chopina w Warszawie, mam tę
świadomość, że ni huhu nie zdążymy pod Pałac Kultury i Nauki, ale dostaję
telefon od naszej wiceprezes Agi, że bieg jednak jest o 13:45, więc mamy frunąć
szybko do kolejki miejskiej i ona nas w pięć minut zawiezie na
miejsce...Tjaaa....Chyba w 25 min...no nic, emocje opadły, bo jak już do kolejki
się dostaliśmy, to kolejny telefon od Agi, żeby się nie spieszyć, bo oni już
powoli ruszają. Trudno, to chociaż zwiedzimy studio - myślę sobie.
Na spokojnie
wychodzimy z pociągu, a tu telefon- „Biegnijcie!!!Może zdążycie! Jedziemy
powolutku, to do nas dobiegniecie!!! Kierujcie się na karuzelę i idźcie z
pomarańczowymi koszulkami!!!!"
No to my gazu
(zumba się na nic zdała, bo myślałam, że płuca wypluję, tak zasuwałam),
wbiegamy, a tam...wszędzie pomarańczowe koszulki...No cóż...Ale patrzę,
jadąąąą!!!!! Mnóstwo samochodów, białych Volksvagenów oklejonych serduchami!
Znaleźliśmy swój i odetchnęlismy z ulgą.
Prawdziwe emocje
jednak czekały nas później. Okazało się, że identyfikatory, które
dostaliśmy, upoważniają do wstępu za kulisy sceny. Chociaż w sumie, to nie
jestem pewna, że tego upoważniały, ale w takich wypadkach najważniejsza
jest pewność siebie, a jak już pewność siebie nie pomaga, to wtedy muszą pomóc
oczy kota ze Shreka.
Weszliśmy, a ja, jak to ja, dostałam takiego mega
pozytywnego pierdolca (przepraszam, ale na tę przypadłość nie znaleziono
jeszcze ładniejszego i bardziej cenzuralnego słowa), że latałam od ludzia do
ludzia i pytałam o Qwsiaka i oczka zachodziły mi maślanką na widok podpisanych
drzwi garderoby (Bednarek, Lao Che, Happysad). No, ale zimno było, więc
poszliśmy do studia, poza tym, miałam dla Owsiaka babeczki upieczone własnoręcznie
(bo jakby ktoś nie wiedział, nasze Hospicjum ma znak rozpoznawczy-domowej
roboty wypieki) i ordery zrobione przez wolontariuszy.
Wpadliśmy do
studia, a ja jak to ja, wiecie już czego dostałam, tylko w podwójnej dawce. Nie
mogłam się nacieszyć tą atmosferą, tymi kolorami i tym, że w ogóle jestem w
studio, które od dwudziestu pięciu lat oglądałam na ekranie telewizora!
Studio jest niewielki,
ale ma dużo dobrej energii, jest tam głośno, wszyscy się uśmiechają, podają
sobie ręce i oczywiście, czekają na Owsiaka. To napięcie, wypatrywanie, te
emocje-dziwne, że nie padłam tam na serce.
Po studio kręciła
się ekipa TVN-u i na żywo cały czas kręcili. Chcieliśmy podziękować Jurkowi
Owsiakowi osobiście i wręczyć mu ordery oraz babeczki, ale w naszej ekipie
chyba spadł poziom wiary na to spotkanie, więc Aga podjudziła mnie, żebym
zaczepiła Pana od Kamery, by do nas podszedł. Mówisz-masz :), tylko w studio
było tak głośno, że prawie nie słyszałam, o co prezenter pytał, ale jakoś to
poszło.
(TUTAJ macie linka do naszego fp, gdzie możecie obejrzeć filmik)
Oczywiście, mi to
nie wystarczyło. Przyleciałam do Warszawy, żeby uścisnąć dłoń Owsiakowi, to zrobię
wszystko, by osiągnąć cel. Taki ze mnie osioł uparty.
Polazłam do
ochrony, ochrona postawiła pół studia na głowie, próbując mi pomóc, w końcu
trafiłam do rzecznika prasowego Jurka Owsiaka (PRZESYMPATYCZNY!), ale nawet on
nie wiedział, gdzie się nasza Gwiazda podziewa. No to z innej strony
spróbowałam: „A o której jest wejście na wizję?"
- „O 15:45, potem
Jurek jeszcze krąży po studio , więc jest szansa na złapanie go"-
odpowiedział rozbawiony.
Godzina 15:45-pełna
gotowość. JEEEEST!!!! Ruszyła kamera, ruszył Jurek, ruszył Magulec (to ja,
jakby kto nie wiedział). No i się dopchałam. Dałam ordery, dałam babeczki,
dostałam kwiaty, dałam buziaka i w spełnieniu dobrze wypełnionego obowiązku
wycofałam się w tłum.
Tak było. I Wy się
mnie pytacie dlaczego wolontariat jest fajny? Bo jest. Bo daje możliwość
poznawania nowego, sprawdzania siebie, przekraczania swoich granic. Owszem,
bardzo chciałam podać rękę Owsiakowi, to jest człowiek, który jest dla mnie
ważny, od którego uczę się dążenia do tego, co sobie wyznaczyłam, uczę się
pomagać i przede wszystkim on daje wiarę w to, że trzeba pomagać, że nie wolno
się poddawać, nawet, gdy inni kładą pod nogi kłody.
Moi znajomi mówią,
że jestem gwiazdą, w Hospicjum cieszą się, że mają przebojową wolontariuszkę,
którą wyślą tam, gdzie nawet diabeł się nie dostanie, ale wiecie, to nie jest
tak. Cieszę się, że udało nam się dostać na wizję, bo ludzie mogli zobaczyć
nasze Hospicjum, może komuś w świadomości zostanie nasze logo, może ktoś
zapamięta nazwę i pomyśli, że skoro tacy fajni ludzie angażują się w pomaganie,
to może i ich ruszy serce i się do nas zgłoszą. Potrzebujemy rozgłosu,
potrzebujemy wyjść z mgły, musimy nabrać kontur ów i małymi kroczkami nam się
to udaje. A ja się cieszę, że mogę też w tym pomóc, bo to jest moje miejsce w
Hospicjum- akcje, media i ciągle paplanie i reklamowanie i uświadamianie innym
po co jesteśmy.
Jurku kochany,
wiem, że pewnie nie przeczytasz tych słów, ale niech ci się z nami dobrze gra,
dziękuję za Orkiestrę, za serduszka, za te dwadzieścia pięć przepięknych
finałów. Będziemy z Tobą zawsze i o jeden dzień dłużej.
Kochana ekipo z Hospicjum, dziękuję za wspólnie spędzone cudowne chwile, a podziękowania specjalne dla naszego niezawodnego Roberta, który nas bezpiecznie dowiózł do Wrocławia.