Jadę na noc do Krakowa. Niestety nie na obchód miasta w blasku latarń, a do pracy. W sumie będą dwie noce dreptania między regałami, przestawiania, a w przerwach zagryzanie pizzą i popijanie colą. Czuję niesmak, że nas tak wkopali w ten wyjazd bez możliwości odwołania. Jedyne z czego mogę zrezygnować to z włoskich placków o północy i środków przeczyszczających. Jeśli nie będę padającą na twarz we wtorek, pospaceruję po rynku z naszyjnikiem aparatu. Może, ale najpewniej zaszyję się w naszym podkrakowskim azylu i tam odeśpię. Pośród odgłosów piania i szczekania śnić mi się będą konie i kaczki. Odpłynę w pełnym, wiejskim słońcu, zresztą może nawet chmurzyć, lać, wszystko mi jedno, będę sama. W domu ciszej. Dziecko wyprawiłam nad morze. Poryczeliśmy się na pożegnanie w autokarze, mięczaki;) Ja wiedziałam, że tak będzie. Twardziele i zgrywusy do ostatniej minuty przed odpaleniem silnika. Jest już dobrze, już ogarnia wzrokiem morze, już mu zazdroszczę, przestrzeni, mew i ...