O tym, co polecam będzie wkrótce, natomiast chwilowo wrzucam post nieco łatwiejszy w obróbce, a być może także całkiem przyjemny w oglądaniu, a mianowicie moje ostatnie nabytki (niepełne zresztą).
Jako że trochę mi się tego zebrało, dziś będzie pierwsza część, kosmetyczna, natomiast reszta (nie ukrywam, że to głównie woski YC, dodatkowe świece oraz to, o czym zapomniałam dziś) pojawi się pewnie jutro.
Tak więc to taka trochę opowieść w odcinkach :) I lojalnie uprzedzam - będzie DUŻO zdjęć!
Większość nabytków pochodzi z Natury, przyplątało się coś z TKMaxxa i z Rossmana.
1. Krem pod oczy Flos Lek. Do kompletu z trzema żelami pod oczy tej samej firmy (o których oczywiście zapomniałam na śmierć przy robieniu zdjęć, więc będą jutro).
Borykam się ostatnio ze strasznymi problemami w tej strefie - trochę na tle nerwowym, trochę alergicznym, trochę nie wiadomo jakim i łapię się wszelkich sposobów, a ten krem jest bardzo delikatny (używam go od kilku dni, więc bardzo wstępnie i ostrożnie mogę się wypowiedzieć, choć oczywiście nie jest to w żadnym wypadku pełna recenzja). Chwilowo potrzebuję po prostu totalnego ukojenia w rejonach pod i nad oczami i mogę powiedzieć, że pod tym kątem produkt ten się sprawdza.
Tu skład dla zainteresowanych:
2. Nie przystąpiłam wprawdzie do tagu pt. "Październik miesiącem maseczek", ale w sklepie zdecydowałam się na zakup kilku rodzajów maseczek samowchłaniających się, ponieważ jest to formuła wręcz stworzona dla takiego leniwca jak ja :)
Kupiłam trzy podwójne z firmy
dermo pharma:
- odmładzającą z błotem oceanicznym i algami (niestety jak właśnie odkryłam, ta nie jest samowchłaniająca się, tylko klasyczna)
-
różaną Regeneracja i odbudowa,
-
nawilżająco-wygładzającą z wiśnią z barbadosu,
Do kompletu dwie z firmy Eveline:
- kojąco-uspokajającą
oraz
- liftingująco-ujędrniającą
A skoro już jesteśmy przy maskach, to przy okazji odwiedzin w TkMaxxie wpadła mi w oczy taka aromaterapeutyczna maseczka wypełniona ziołami (rumiankiem, miętą i eukaliptusem), którą można stosować zarówno jako ciepły, lub zimny okład - ma ukoić naszą skórę i oczy, a wydzielający aromat wpływa na nas relaksująco - podoba mi się idea aromaterapii, więc skusiłam się na zakup, zwłaszcza że nie była powalająco droga ( 24,99 zł).
3. Moja lakieromania ostatnio nieco zelżała, ale jak się okazało, to było tylko uśpienie mojej czujności, ponieważ zaledwie w ciągu ostatniego tygodnia wzbogaciłam moją kolekcję o cztery kolory :)
- miniaturka OPI You Don't Know Jacques (uwielbiam ich nazwy!), czyli dość ciemny taupe. Kupiłam malucha, ponieważ mam już parę ciemniejszych odcieni, a nie chcę żeby się zmarnował :) Jeśli uznam, że używam go często, na pewno skuszę się na dużą butelkę.
- Tego lakieru naszukałam się dość długo, ponieważ ni huhu nie mogłam zlokalizować nigdzie Gosha - wreszcie dziś odkryłam, że całe stoisko jest w Drogerii Natura w samiutkim centrum, tuż przy metrze, więc miałam go poniekąd pod nosem, wcale o tym nie wiedząc!
Lambada to przepiękna klasyczna czerwień, dokładnie taka, jaką bardzo chciałam mieć w swoich zbiorach.
Marzę jeszcze o Miss Mole, ale była tylko jedna sztuka, jakoś podejrzanie rozwarstwiona, więc nie chciałam ryzykować z 30 zł wyrzuconymi w błoto i zamiast niej chwilowo zadowoliłam się tym, co zobaczycie za chwilę poniżej :)
- A mówię o lakierze Catrice pt. Grey's Kelly (też ładna nazwa, prawda?), który w buteleczce wygląda na niezidentyfikowanego buraska, czyli coś, co jesienią lubię najbardziej :) Na zdjęciach wyszedł jaśniej niż w rzeczywistości, jednak nie mam jeszcze pojęcia jak wygląda na paznokciach.
Nigdy nie miałam lakierów tej firmy, więc ciekawa jestem ich trwałości.
- I ostatni kolor do kolekcji, czyli przepiękny OPI Tickle My France-y - aktualnie mam go na paznokciach, co możecie zobaczyć poniżej (leciutko pościerały mi się jedynie końcówki), ale wybaczcie, że nie pokazuję więcej zdjęć - po prostu moja skóra przy paznokciach wygląda strasznie, niestety męczę się z nią od kilku dni i nie bardzo się to nadaje do publicznego pokazywania. Dlatego zdjęcie jedynie poglądowe. Ale lakier jest piękny - trochę brudny, delikatny róż, z domieszką fioletu i szarości - na razie mój jesienny faworyt!
4. I wreszcie "last, but not least", czyli mój pierwszy w życiu cień Catrice (dziś jak widać, miałam dzień "moich pierwszych razów z Catrice" :)), oczywiście na zdjęciu tego nie widać, ale kolor to taka przybrudzona śliwka z delikatnym połyskiem. Bardzo mi się podobał na testerze, to zdecydowanie mój odcień i stwierdziłam, że zaryzykuję, a co :) Jak widać na fotce poniżej, kolor to Plum Up The Jam nr 570.
Nie mam pojęcia, jaka to kolekcja (na pewno nie ta nowa, bo ta akurat była totalnie przetrzebiona), bo w ogóle się na tym nie znam :)
I to już wszystko w piątkowym odcinku :)
Jutro pochwalę się uzupełnieniem zapasów świeczkowych - trochę mi się nazbierało, bo stwierdziłam, że skoro wybieram się do sklepu jak sójka za morze, to jak już udało mi się do niego wybrać, to przynajmniej porządnie uzupełnię zapasy i tak też uczyniłam :) Tak więc miłośnicy wosków YC oraz innych aromatycznych świec, bądźcie czujni, bo niebawem tu wrócę :)
A tymczasem życzę Wam miłego piątkowego wieczoru! Ja dogorywam pod nowym kocykiem, ponieważ niestety znowu dopadło mnie jakieś upierdliwe uczulenie, dzięki któremu przypomniałam sobie dziś jak niefajny jest zastrzyk domięśniowy w tyłek :(