OSTRZEGAM! Będzie dużo tekstu czytania i dużo zdjęć oglądania. Nie ponoszę odpowiedzialności za ewentualną stratę czasu i prawdopodobne wzruszenie ;)
*******
- Chcielibyśmy cię prosić, żebyś ułożyła kwiaty na nasz ślub.
O matko kochana! No jasne, że ułożę! A wzruszenie na moment ściska mi gardło... No bo ja, bo Wy... i tak dzieje się i nie dzieje między nami, jakoś tak... ale bardzo, bardzo dziękuję za zaufanie! Znów zaczynam wierzyć w sens przyjaźni... wiecie o co chodzi i do czego "piję"? Oj, wiem, że jestem niepotrzebnie pamiętliwa, ale co zrobię, no...
Od razu wiadomo, że motywem przewodnim będzie nietoperz. I ulubione kolory Gosi: róże, fiolety, amaranty, purpura i wszelkie tym podobne...
Zaczynamy od zaproszeń; czarne nietoperze na tle srebrzystego księżyca, a wszystko pod osłoną granatowego skrzącego się nieba... Kilka srebrnych akcentów, biały "fifrok"...
Na jakieś 3 tygodnie przed ślubem jedziemy do Nostalgii - restauracji w podłódzkich Sokolnikach. Oglądam salę, fotografuję, układam w głowie zarys rozmieszczenia dekoracji... Po powrocie, już w pracowni, omawiamy szczegóły. No, może nie do końca szczegóły - Gosia i Marcin dają mi w sumie zupełnie wolną rękę - ma być oryginalnie, z zachowaniem kolorów i wybranych przez Pannę Młodą kwiatów.
I niby wszystko jasne, zlecenie niesamowite, wyżyję się na pewno, ale... no i tu zaczynają się schody! NIETOPERZE! Skąd? Jakie? Ile??? Najprościej i najtaniej wychodzi zakup czarnego papieru wizytówkowego, odrysowanie kształtu i wycięcie. No właśnie... Czy aby na pewno najprościej? Wycinanie nietoperzy to jakaś masakra! Nie jest to prosty motyw, o nie! Powoli coraz bardziej zaczynam się irytować, myślę, co tu zrobić... Szukam w necie nietoperzy... Pojawiają się, ale rodem z halołin! A przecież to nie ma tak wyglądać! Koleżanki z E-F podpowiadają, żeby udać się do agencji reklamowej... No, może to jest myśl? Obdzwaniam kilkanaście takich miejsc, piszę kilkanaście maili (2 dni w plecy jakby nie było...) - nietoperze mogą być z PCV, plexi, dibondu (co to kurde jest???), a najlepiej z papieru... Wszyscy zaskoczeni, obiecują wycenę... Nie wszyscy dotrzymują słowa. Ci co dotrzymują - okazują się raczej delikatnie mówiąc - drodzy. A ja tych nietoperzy to potrzebuję z tysiąc na pewno! No może trochę mniej, ale siedemset to dolna granica.... W końcu znajomy przychodzi z pomocą. Nietoperze będą papierowe, takie jakie chciałam od samego początku żeby były! Kupuję w sumie 733 sztuki różnych wielkości; na wizytówki, na menu, na konfetti, na dekorację auta, do wiązanki ślubnej i pozostałych kwiatowych kompozycji...
Zamawiam w moim sprawdzonym i ulubionym miejscu - kwiaty. Niestety eustoma może nie mieć takiego koloru, jaki sobie wymyśliłam, cantedeskia również może różnić się od zakładanej, dobrze, że glorioza będzie taka, jaka ma być! W końcu okazuje się, że wszystko jest tak, jak być powinno! Jeszcze tylko kilogramy lejców, kilometry bluszczu i... do dzieła!
W przedślubny piątek razem z moimi dziewczynami jadę na salę i tam, na jej dziedzińcu - tworzymy dekoracje (dobrze, że pogoda się poprawiła!). Powstaje 12 kompozycji wiszących, 6 stojących w szklanych kielichach, kompozycja główna na stół Młodych (w teorii - symetryczna, w praktyce - oczywiście asymetryczna, nienawidzę symetrii i już!), a do tego 8 kielichów ze świecami, kilka drobniejszych dekorków ustawianych to tu, to tam, nawet w toalecie. Wieszamy, ustawiamy, zawiązujemy materiały na krzesłach, do których przypinamy piny - na każdym imię gościa weselnego, data uroczystości i inicjały Młodych - może na weselu każdy sobie taki znaczek przypnie? Pewnie tak! To coś nowego!
Ok, sala gotowa, wracamy wymęczone jak nie wiem co do domu... Dziewczyny mają fajrant a ja? Ja wypijam kawę i pędzę do pracowni, szykuję kwiaty na drugie ślubne zlecenie. Około północy padam na twarz, zasypiam z marszu, nawet nie pamiętam jak.... Wstaję rano o 7, szybkie śniadanie i kierunek pracownia! Robię bukiecik, 2 butonierki, bransoletkę i wpinkę kwiatową we włosy mojej drugiej Panny Młodej, szykuję dekorację na samochód. Zabieram się następnie za butonierki z nietoperzami, bransoletka, wpinka kwiatowa we włosy i... bukiet! Do końca nie mam konkretnego planu, idę na żywioł! A wychodzi coś takiego:
W międzyczasie stroję auto dla nietoperzowców!
A i jeszcze koszyczek na cukierki w międzyczasie dostaje kolorków organzy i świeżości gloriozy, tez na nim siadają nietoperze - no przecież!
Głowa chce mi wybuchnąć, opadam z sił... Godzina 15, Pan Młody przyjeżdża po kwiaty, a ja? Ledwo przytomna pędzę do domu żeby... szykować się na wesele! Na wesele z nietoperzami w tle! Kiecka, fryzura, makijaż i na 16:30 jesteśmy w USC! Szok! Udało się po raz kolejny wygrać z czasem, ze zmęczeniem, z wszelkimi trudnościami!
Emocje moje sięgają zenitu, kiedy podchodzę do Panny Młodej: wszystko w porządku? Tak! Zachwycona swoim bukietem ślubnym! No to super! Mało nie zemdlałam... w sumie to śniadania praktycznie nie zjadłam, pół bułki... Może dlatego? A może to nerwy i stres? Adrenalina opada i przestaje mnie trzymać? Nie ważne! Wchodzimy do sali ślubów! Matko kochana ilu gości! Nie wszyscy mieszczą się w ciasnym pokoiku! Wiele osób stoi na korytarzu, w drzwiach, ale są wszyscy... Chyba... W każdym razie mnóstwo przyjaciół, rodzina, znajomi - wszyscy chcą i uczestniczą w tej jakże pięknej i podniosłej chwili... Marcin lekko zdenerwowany ale płynnie składa przyrzeczenie małżeńskie, a Gosia? Pierw coś ją rozbawia, a potem... wzruszenie gardło ściska, głos zaczyna się łamać, "i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe", pięknie dociera do końca... Ja również mam łzy w oczach, zresztą widząc po minach gości zwłaszcza płci pięknej - nie tylko ja! Po raz pierwszy wzruszyłam się na ślubie cywilnym! Dacie wiarę? Jakoś nigdy ślub w USC nie wzbudzał we mnie emocji, zwłaszcza skrajnych - no, wiadomo, podniosła, uroczysta chwila, ale to wszystko. Papiery podpisane i już. Rach, ciach, 5 minut i po sprawie! Tym razem jest inaczej! O matko! Naprawdę pięknie...
Jeszcze szampan, życzeń moc, słodkości, grosiki na szczęście i niezliczone garści ryżu... I jedziemy na wesele! I wiecie co? Znowu robi mi się niedobrze! Chyba znowu dopada mnie stres? Bo? Bo się martwię, czy dekoracje się nie popsuły - ja wiem, że robię je prawidłowo, nie ma możliwości, żeby coś się sknociło, ale... zawsze są te nerwy - wiedzą o tym wszyscy ci, którzy zajmują się tym samym co ja... W końcu to jest TYLKO kwiat, TYLKO liść, TYLKO... a może AŻ? Dojeżdżamy na miejsce, wszyscy już są, wino, gromkie STO LAT! i... wchodzę na salę, a tam... WSZYSTKO W PORZĄDKU! Uff! Zasiadamy z Miśkiem na naszych miejscach, a ja ryczę... Nerwy puszczają tak już chyba do końca... Jest pięknie - słyszę od kolejnych osób...
... bo najgorzej i zarazem najlepiej jest robić coś dla kogoś, kogo się zna... Nigdy nie wiadomo kiedy emocje zaczną targać duszą i sercem, kiedy i jedno i drugie uśmiecha się z każdej dekoracji...
*******
Jeszcze tylko na sam koniec przypominam o moim
CANDY :) Zapraszam gorąco!