Opowieść o całym świecie
Jesteś. To dobrze. Tak powiedział.
Szpera w skrzyni z narzędziami. Słońce wpada przez otwór w drzwiach. Teraz go widzę. Przyklęknął na jedno kolano. Tak jak w kościele. On w kościele nigdy na dwa.
Jest. Małe ciemne szkiełko spawalnicze. Przetarł grubym palcem. Za paznokciem brud całego poranka. Zdążył już naprawić rower, którym pojadę.
Najpierw jednak spojrzę w słońce. Na zmianę z nim. I zastanawiam sie czy wodniste oczy po raz ostatni zobaczą zaćmienie słońca...
Jutro! Już jutro zaćmienie. Pokażę je synowi.
U mnie wszytsko dobrze! Postaram się częściej. Tę ilustrację zrobiłam w lutym zeszłego roku. Takie mam zaległości...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pejzaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pejzaż. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 19 marca 2015
wtorek, 14 stycznia 2014
Opowieść o tym, że czasami się komuś coś wydaje i to wystarczy żeby tak się stało, jak się wydawało...
Czasami ktoś z WidzeJowiszy wyjeżdża. Starzy ludzie mówią, że „ucieka”. My jednak tego nie rozumiemy. Zwykle wyjeżdżający musi przejść całe WidzeJowisze, bo przystanek autobusowy jest na samiuśkim końcu, tam, gdzie zaczyna się nowa droga albo może kończy nasza. Bo tamta droga, jest już nie nasza. Tuż przed jej początkiem ktoś postawił znak z Napisem WidzeJowisze i ten napis przekreślił na czerwono. Może nawet to ten sam człowiek, co wykopał naszą hałdę?
Zwykle wiadomo, kiedy ktoś ma zamiar wyjechać. Mówi się o tym przy kuchennych stołach, podczas kolacji, że szkoda ,że raczej już nie wróci, kiedy innego nieba niż to w WidzeJowiszach zasmakuje.
Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś biegł, ani nawet szedł szybko. Takim normalnym kokiem, tylko z dużą torbą i pięcioma reklamówkami, to może trochę inaczej szedł niż zwykle. Raczej wolniej, szczególnie, kiedy padał deszcz i w dziurach nazbierało się sporo deszczu.
Może skakał, a starym wydawało się, że ucieka...
Czasami ktoś z WidzeJowiszy wyjeżdża. Starzy ludzie mówią, że „ucieka”. My jednak tego nie rozumiemy. Zwykle wyjeżdżający musi przejść całe WidzeJowisze, bo przystanek autobusowy jest na samiuśkim końcu, tam, gdzie zaczyna się nowa droga albo może kończy nasza. Bo tamta droga, jest już nie nasza. Tuż przed jej początkiem ktoś postawił znak z Napisem WidzeJowisze i ten napis przekreślił na czerwono. Może nawet to ten sam człowiek, co wykopał naszą hałdę?
Zwykle wiadomo, kiedy ktoś ma zamiar wyjechać. Mówi się o tym przy kuchennych stołach, podczas kolacji, że szkoda ,że raczej już nie wróci, kiedy innego nieba niż to w WidzeJowiszach zasmakuje.
Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś biegł, ani nawet szedł szybko. Takim normalnym kokiem, tylko z dużą torbą i pięcioma reklamówkami, to może trochę inaczej szedł niż zwykle. Raczej wolniej, szczególnie, kiedy padał deszcz i w dziurach nazbierało się sporo deszczu.
Może skakał, a starym wydawało się, że ucieka...
piątek, 10 stycznia 2014
Nie jestem zamożnym człowiekiem, dysponuję niewielką ilością czasu, który usiłuję nagiąć do granic możliwości.
Zaczynam dzień od kawy i sama nie jadając śniadań, tłukę sześciolatkowi do łba, jaki to ważny posiłek.
Żyję z dnia na dzień i staram się otaczać ludźmi, co nie narzekają z byle powodu, bo prawo narzekania mają Ci tylko, co chore dzieci mają!!!
Nie wspieram pijaków! Czasem daję dwa złote cygance, tej z Kazimierza. Przyjdzie, pogrzeje przy piecyku kolana, poględzi i idzie dalej.
Nie wspieram schronisk dla zwierząt, bo takie to czasy mamy, że nasi emeryci nie mają na plasterek salcesonu, a dzieci kanapek na drugie śniadanie.
Zdrowe dziecko mając (bo nie liczę katarów, zapaleń ucha, alergii, emocjonalnych wzlotów i upadków)cieszę się jak głupia.
Drżałam kiedy mój synek trafił do inkubatora na jedną noc. Urodzić się nie chciał sam z siebie za nic na świecie. Kiedy w końcu wywołano go na świat okazało się, że ciężko mu oddychać. Urodził się z węzłem prawdziwym na pępowinie. Inkubator opatrzony czerwonym serduszkiem trochę mnie uspokoił. Wiedziałam, że to dobry i nowoczesny sprzęt.
Kiedy miła pani przyszła zapytać, czy życzę sobie, żeby bezboleśnie zbadać słuch mojemu noworodkowi zrobiło mi się raźniej. Certyfikat badania słuchu na zawsze wklejono do książeczki zdrowia. Na certyfikacie znajome serduszko.
ja tylko tyle do czynienia ze sprzętem w serduszko miałam. Są jednak rodzice, co na nie patrzą każdego dnia, przez wiele miesięcy.
Oddałam jedną ze swoich prac na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zaczęłam od złotówki, bo każda się liczy...
Link do aukcji tu:
http://aukcje.wosp.org.pl/biale-pole-i919415
Pada dziś... zimy nie ma... i tyle drzew się budzi...
Zaczynam dzień od kawy i sama nie jadając śniadań, tłukę sześciolatkowi do łba, jaki to ważny posiłek.
Żyję z dnia na dzień i staram się otaczać ludźmi, co nie narzekają z byle powodu, bo prawo narzekania mają Ci tylko, co chore dzieci mają!!!
Nie wspieram pijaków! Czasem daję dwa złote cygance, tej z Kazimierza. Przyjdzie, pogrzeje przy piecyku kolana, poględzi i idzie dalej.
Nie wspieram schronisk dla zwierząt, bo takie to czasy mamy, że nasi emeryci nie mają na plasterek salcesonu, a dzieci kanapek na drugie śniadanie.
Zdrowe dziecko mając (bo nie liczę katarów, zapaleń ucha, alergii, emocjonalnych wzlotów i upadków)cieszę się jak głupia.
Drżałam kiedy mój synek trafił do inkubatora na jedną noc. Urodzić się nie chciał sam z siebie za nic na świecie. Kiedy w końcu wywołano go na świat okazało się, że ciężko mu oddychać. Urodził się z węzłem prawdziwym na pępowinie. Inkubator opatrzony czerwonym serduszkiem trochę mnie uspokoił. Wiedziałam, że to dobry i nowoczesny sprzęt.
Kiedy miła pani przyszła zapytać, czy życzę sobie, żeby bezboleśnie zbadać słuch mojemu noworodkowi zrobiło mi się raźniej. Certyfikat badania słuchu na zawsze wklejono do książeczki zdrowia. Na certyfikacie znajome serduszko.
ja tylko tyle do czynienia ze sprzętem w serduszko miałam. Są jednak rodzice, co na nie patrzą każdego dnia, przez wiele miesięcy.
Oddałam jedną ze swoich prac na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zaczęłam od złotówki, bo każda się liczy...
Link do aukcji tu:
http://aukcje.wosp.org.pl/biale-pole-i919415
Pada dziś... zimy nie ma... i tyle drzew się budzi...
wtorek, 29 stycznia 2013
Opowieść i zimie!
Ileż to poranków zimowych trzeba było mi znieść. Piec wieczorem do czerwoności rozgrzany, rankiem wystudzony. Ubieranie źle wypłukanych rajtuz, pod ciężką od pierza pierzyną. Przemarsz do babci. Rękawice ręcznie dziergane, ciężkie od mokrego śniegu suszone, przy prababcinym piecu. Czekanie. Łuskanie pestek dyni.
Nie mieliśmy samochodu. Nawet do kościoła.W mroźne niedzielne poranki czekała nas jazda na rowerze. Trzy kilometry w jedną stronę. Zmarznięte dłonie.
Zmarznięty, drewniany kościółek z VIII wieku. Zmarznięte palce u stóp. Powrót.
Szkoła. Tuż obok kościoła. Trzy kilometry to zbyt mało, żeby dojeżdżać szkolnym autobusem. Zawiane pola. Powroty po zmroku. Tuż za Urzędem Gminy rozpoczynała się droga bez oświetlenia. Nasza ulica odśnieżana od strony sołtysa.
Szkoła. Tuż obok kościoła. Trzy kilometry to zbyt mało, żeby dojeżdżać szkolnym autobusem. Zawiane pola. Powroty po zmroku. Tuż za Urzędem Gminy rozpoczynała się droga bez oświetlenia. Nasza ulica odśnieżana od strony sołtysa.
Szkoła średnia. Wielka teczka. Porywy wiatru. Czekanie na spóźniony pociąg. W poczekalni śpiący bezdomny.
Smród wyciągał nas na zewnątrz.
Smród wyciągał nas na zewnątrz.
Lepienie bałwana! Kulig, na którym posikałam się z zimna. Granie w hokeja na zamarzniętych łąkach. "Świnka" w ferie.
A potem... potem mycie okien wodą z octem i zapach wiosny...
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Moja inspiracja. Zdjęcie rumuńskiego fotografa. Mała wioska, małe niebieskie domki.
Więcej jego prac tu: sorinonisor
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Opowieść kółkach, kropkach, łuskach i kreskach!
Leniwa wczorajsza niedziela. Grypy, anginy, kaszle i katary uziemiły nas na dłuższą chwilę w domowych ścianach. Marzę o polach, łąkach, wietrze i lesie!
Pomysł na TO pole wziął się z pewnego zdjęcia, na którym ktoś pięknie i równo poukładał drewno, słojami do widza.
Chcę do lasu!
W związku z pytaniami!
Prace wykonuję technikami przeróżnymi. Ołówek, kredka, tusz, akryl. Często mieszam techniki. Stosuję kolaż.
Prace mają ten sam kwadratowy format, co jest moją cechą charakterystyczną. Po oprawieniu zyskują wymiar 20 x 20.
Zawsze oprawione w białe lub czarne passepartout i szkło.
Cena zawsze ta sama: 80 PLN
wtorek, 15 stycznia 2013
Opowieść o czarnowidztwie!
Zeszły tydzień był biegiem przez płotki prawie. Poniedziałek pakowanie i ogarnianie mamy mojej własnej i osobistej. Po trudnej operacji spędziła pod naszym dachem, bite cztery miesiące. Dla mnie były to miesiące gotowania i wszelkich domowych robót wokół! We wtorek odwieźliśmy mamę na wieś podłódzką. Na wsi rewolucja. Jest "Biedronka"! I tuż za płotem przetwórnię - Bóg wie czego -chcą postawić. Wszystko w rękach ludu okolicznego! Oby na parę groszy się lud nie połasił... Oczyska wznoszę.. ale czarno to widzę!!!
Wymiary: 13x13
Oprawa: 20x20
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Opowieść o kolorach.
Siedząc na plaży i skubiąc słonecznik z uwielbieniem patrzyłam na ludzi. Najbardziej malowniczo wyglądali ci co wystroili się na biało, błękitno, żółto i czerwono. Czyste kolory na tle ciemniejącego nieba to najlepsze doznanie wzrokowe. Oto wakacyjne pokłosie!
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Cena: 80 PLN
niedziela, 29 lipca 2012
Opowieść o końcu lipca...
Ostatnia sobota lipca. Plac Nowy rozgrzany słońcem. Dziergana chmurka radośnie dynda na wietrze. Błękitne niebo odbija się w szybkach schludnie oprawionych ilustracji. Pierwszy rok "chmurkowania" mija. Uwielbiam te soboty. Dziękuję za każdy uśmiech i słowo!
Dzisiejsza ilustracja pojechała już w świat. Biały domek, czerwona łódka, długi pomost... plusk wody uderzającej o pociemniałe od wody drewno, chłodny poranek, nawoływanie z brzegu... że kawa już jest... takich wakacji pragnę;)
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
środa, 30 maja 2012
Opowieść o kilku zaległych sprawkach;)
1.
Dear Lydia
Your images are going to Seattle;)
2.
Przez jakiś czas moje prace wisiały w Cafe 7 na Placu Nowym. Cafe 7 zamknięto na trzy spusty i wierzcie lub też nie, nie miałam z tym nic wspólnego;)
3.
Niebawem, mam nadzieję, pojawią się drewniane nowości.
4.
Udzieliłam krótkiego wywiadu. Zapraszam do poczytania. Taka jestem;)
NikiNiki
5.
O tej pięknej współpracy napisało
Mums from London
6.
Na koniec wróżę!
W moich stronach, kiedy ktoś wychodzi na zewnątrz mówi, że idzie na dwór. Mieszkam w Krakowie 10 lat, nigdy nie nauczyłam się wychodzić na "pole". Jednak w dniu jutrzejszym "na polu" będzie dużo słońca!
Dobranoc;)
1.
Dear Lydia
Your images are going to Seattle;)
2.
Przez jakiś czas moje prace wisiały w Cafe 7 na Placu Nowym. Cafe 7 zamknięto na trzy spusty i wierzcie lub też nie, nie miałam z tym nic wspólnego;)
3.
Niebawem, mam nadzieję, pojawią się drewniane nowości.
4.
Udzieliłam krótkiego wywiadu. Zapraszam do poczytania. Taka jestem;)
NikiNiki
5.
O tej pięknej współpracy napisało
Mums from London
6.
Na koniec wróżę!
W moich stronach, kiedy ktoś wychodzi na zewnątrz mówi, że idzie na dwór. Mieszkam w Krakowie 10 lat, nigdy nie nauczyłam się wychodzić na "pole". Jednak w dniu jutrzejszym "na polu" będzie dużo słońca!
Dobranoc;)
wtorek, 29 maja 2012
Opowieść o "mieleniu" pola
Temat pola, najczęściej żółtego pojawia się często. Usłyszałam kiedyś, że dobrze jest temat "wymielić do końca". Wymielić, poprzekształcać, użyć na różne sposoby. Ja to pole po prostu lubię. Wysoko podniesiony horyzont nie jest bez znaczenia...
Wychowałam się w maleńkim, parterowym domu. W kuchni pod oknem stał stół. Kiedy siadło się przy stole i popatrzyło przez okno, widać było pole, a w oddali ażurowy las, który kiedyś do dziadka należał. Dom położony nisko, okna nisko... więc las w oddali, na lekko wzniesionym terenie, zamykał kompozycję okna u góry. Moje pejzaże z wysoko podniesionym horyzontem, to nic innego, jak widok z kuchni;)
Ten pejzaż mówi o mglistym poranku. Tekst wycięty z gazety z 1928 roku. Jak to zwykle u mnie bywa, znaleziony przypadkowo i jak ulał pasujący do całości;)
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Temat pola, najczęściej żółtego pojawia się często. Usłyszałam kiedyś, że dobrze jest temat "wymielić do końca". Wymielić, poprzekształcać, użyć na różne sposoby. Ja to pole po prostu lubię. Wysoko podniesiony horyzont nie jest bez znaczenia...
Wychowałam się w maleńkim, parterowym domu. W kuchni pod oknem stał stół. Kiedy siadło się przy stole i popatrzyło przez okno, widać było pole, a w oddali ażurowy las, który kiedyś do dziadka należał. Dom położony nisko, okna nisko... więc las w oddali, na lekko wzniesionym terenie, zamykał kompozycję okna u góry. Moje pejzaże z wysoko podniesionym horyzontem, to nic innego, jak widok z kuchni;)
Ten pejzaż mówi o mglistym poranku. Tekst wycięty z gazety z 1928 roku. Jak to zwykle u mnie bywa, znaleziony przypadkowo i jak ulał pasujący do całości;)
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Subskrybuj:
Posty (Atom)