Codzienność

Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wieś. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wieś. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 czerwca 2018

poniedziałek

Dziś poszłam spać po czwartej. Niebo już szarzało i ptaki zaczęły  się odzywać. Najpierw pierwsze odezwały się wróbelki tuz za oknem gniazdujące w tui i jałowcu. Później odezwała się gdzieś dalej kukułka i kosy, a jeszcze później usłyszałam głosy bażantów. Dzień wstawał powoli, a ja zamiast spać leżałam zasłuchana. Po chwili zapiał kogut u sąsiadki. Niby mieszkam w mieście, a poczułam się jak na wsi i chwała naturze za to :) Oby częściej...

Ogród w donicach jak na razie się sprawdził. Kabaczki mamy zjadły ślimaki, a moje jeszcze trwają i rosną jak na drożdżach. Dostały dobra ogrodniczą ziemię i są regularnie, obficie podlewane.Trzeba pomyśleć o zasilaniu. Chcę kupić suchy obornik. Mam tez zamiar na bieżąco robić nawóz z pokrzyw. Na razie z pracą w ogrodzie mam przerwę, bo doprowadzam do porządku kuchnię. Jutro może skończę i wtedy z powrotem do ogrodu wyjdę. Mam sporo plewienia. Poza tym trzeba zacząć niszczyć chwasty. Chciałam to zrobić konewką, ale podobno lepszy jest opryskiwacz. Planuje więc go kupić. Muszę koniecznie w tym roku doprowadzić do porządku podwórko, sad, dwa miejsca na rabaty kwiatowe i kawałek ogrodu. W ogrodzie muszę niestety zniszczyć zarośnięte przez perz truskawki i poziomki. Szkoda mi ich, ale ratować nie ma co, bo perz jest wszędzie. Gdy go zniszczę to w przyszłym roku ponownie truskawki i poziomki posadzę.

Za około dwa, trzy tygodnie przyjedzie do mnie gość. Ma mi pomóc w pracach koło domu. Tym razem ma wykosić podwórko, pociąć meble, pomóc przy sprzątaniu strychu i przy niszczeniu perzu. Następnym razem przyjedzie pod koniec lata. Bardzo na te jego wizyty czekam, bo wprowadza trochę życia do mojego domu i trochę roboty popchnie.

Kupiłam urocze drobiazgi do kuchni...




niedziela, 29 listopada 2015

Zimnooo, sprzedaż domku i problem na fecebooku...

Ostatnie mroźne noce dały mi popalić. Rano wstawałam z nieogrzewanej sypialni, a w pokoju dziennym było jak dla mnie za zimno. Inna sprawa, że kiedyś lubiłam temperaturę około 20 stopni, a teraz chcę mieć wyższą. Ten survival tak mnie zdenerwował, że poutykałam szpary pod drzwiami do przedpokoju i pracowni kocami. Pal licho wystrój wnętrza, skoro od razu zrobiło się cieplej. W piecokuchni jeszcze nie palę i może z miesiąc jeszcze nie będę. Piecokuchnię zostawiam sobie na wielkie mrozy, bo żre węgiel strasznie. Dwa wiadra wychodzą w 6 godzin. Chyba dlatego, że palę na otwartych drzwiczkach. Muszę, bo inaczej temperatura na piecu nie wzrasta. Pewnie coś robię nie tak, albo węgiel małokaloryczny. Swoją drogą co roku w pierwsze chłodne dni marznę i narzekam. Później się przyzwyczajam i jakoś zimę wytrzymuję bez problemów.
Chyba sprzedamy gospodarstwo na wsi. Znalazł się kupiec i Krzysiek się zastanawia. Żal mu, bo to w końcu jego rodzinny dom. Nie dziwie mu się. Z drugiej strony my tam mieszkać nie pójdziemy, bo okolica niezbyt ciekawa/las daleko/ i trzeba by domek rozbudować. Na co funduszy brak i raczej pod tym względem nic się nie zmieni, bo nawet w totolotka nie gramy.
Poza tym ja już nawet przestałam marzyć o przeprowadzce na wieś. Krzysiek prawa jazdy nie ma i nie zrobi. Ja też nie. Na wsi bez samochodu ciężko żyć. No i dla mnie już teraz ważne by do lekarza, sklepu, biblioteki i przystanku było blisko. Wygód szukam. Jeszcze trochę i może o blokach zacznę marzyć. Kto wie? Starzeję się... Za kilka - kilkanaście lat pewnie mi będzie ciężko węgiel nosić, o piece dbać czy odśnieżać zimą. Tak to już jest, że z wiekiem priorytety się zmieniają. Nawet moja mama już na trudy życia narzeka, a zawsze wytrzymała była.
Ostatnio mam na facebooku problem. Stworzyłam sobie grupę kociarzy i wysyłałam im zaproszenia na kocie wydarzenia. To się facebookowi nie spodobało, bo mnie zablokował. Jako powód podał, że zbyt dużo zaproszeń wysyłam. Kiedyś miałam problem, bo ponoć zbyt dużo udostępniałam. Ciekawe kiedy te problemy miną?

poniedziałek, 27 lipca 2015

Ochłodzenie, zmiany w priorytetach i wytworki.

W sobotę przeszły trzy burze z deszczem i wreszcie się ochłodziło. Jak ja to lubię. Jest wreszcie czym oddychać. Czuję się lepiej i lepiej mi się myśli. Koty też od razu zrobiły się bardziej ruchliwe. Już skaczą, broją i wieszają się po firankach, a nie leżą jak kłody. Nie odzyskały jednak apetytu i jedzą mało. Psa do jedzenia trzeba namawiać. Nawet już z kocich talerzy jeść nie chce. Najbardziej upalny, a więc najgorszy dla mnie miesiąc  się kończy. Jeszcze sierpień i odetchnę pełną piersią, bo będzie można wyglądać jesieni, którą tak kocham. Nie wszystko udało mi się w to lato zrobić. Tacie tablicy na grobie wciąż nie zrobiłam i nie wiadomo co będzie z łazienką. Książka z haiku też stoi pod znakiem zapytania. Funduszy wciąż brak. Rękodzieło kosztuje i na to teraz wydaję pieniądze, a zarabiam mało. Może coś się ruszy niedługo, gdy do znaku panny zawita jowisz. Będzie mnie wspierał to i pieniędzy powinno być więcej. Krzysiek też zarabia mniej, bo pracuje na 3/4 etatu.
Dieta i odchudzanie przestały mnie interesować. Jem co mam i troche przytyłam. Wcale się tym nie przejmuję. Chyba już z otyłością się pogodziłam. Planuję tylko zrzucić poniżej 90 kg i dam sobie spokój z walką. Nie zależy mi na wyglądzie to i otyłość mnie nie razi. Co innego mnie teraz interesuje i co innego jest dla mnie ważne. W końcu ja na wygląd u innych też nie zwracam uwagi, bo liczy się dla mnie charakter. Wszystko się w życiu moim zmieniło. Kiedyś wygląd był ważny i np. mężczyzn oceniałam tylko po nim. Dlatego pierwszy mój związek trwał 3 lata i skończył się rozwodem. Z Krzyśkiem jestem już 11 lat i nadal ciszę się, że go poznałam. Wspiera mnie i dba o mnie. To ważniejsze niż rzucający się w oczy wygląd, świetne ciuchy, samochód i umiejętność tańca, którą szczycił się mój pierwszy mąż.
Ostatnio też przestałam tęsknić za wsią. Dobrze mi tu gdzie mieszkam. Przestałam marzyć o kurach, kozach, owcach wrzosówkach i sianokosach. Chyba się starzeję, sił mi ubywa i zaczynam marzyć już tylko o wygodzie. Tu gdzie mieszkam problem mam tylko latem z otwieraniem okien, bo hałas z ulicy jest męczący. Brakuje mi też w pobliżu sklepu. Nie chcę już nic w moim życiu zmieniać i oby tylko gorzej nie było. Problem ze sklepem można by rozwiązać, bo u mnie w domu jest puste mieszkanie. Można by go komuś wynająć na sklep. Było by i trochę pieniędzy i zakupy by były wygodne. Niestety mama się nie zgadza. Chce mieć spokój i ludzi na podwórku nie zniesie, bo to brak prywatności.
Rękodzieło mi idzie. Działam. Dostałam zamówienie na 2 pary kolczyków. Mają być gustowne ze srebrnymi biglami. Jedne z łosiami, a drugie z końmi. Te z końmi zrobię bladoróżowe z przecierkami i srebrną pastą postarzającą. Te drugie chyba brązowe ze spękaniami.








Ostatnio wpadły mi w oko dwie książki z astrologii. Jedna jest w sprzedaży, a drugą niestety trzeba jakoś upolować. Może na Allegro.


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Stare czasy, wabienie pszczół, ikony i coś na ząb...


Upał odpuścił. Zrobiło się przyjemnie rześko, słońce schowało się za chmurami. Wczoraj była burza i padał deszcz. Znowu można wyjść do pracy do ogrodu. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że czasy bardzo się zmieniły od czasów mojego dzieciństwa. Sąsiedzi żyją inaczej. Nikt nie hoduje już krów, nie trzyma koni. Nie widuje się źrebaków. Kozy co prawda stały się modne, ale nikt w mojej okolicy ich nie ma. Nie ma też owiec. Kury hoduje tylko trzech sąsiadów. Wszyscy są starsi z pokolenia mojej mamy. Jak ich zabraknie to i kury widywać nie będę. Kiedyś w każdym domu było pies i kot. Teraz na palcach jednej ręki można policzyć domy w kórych są koty. Czy te czasy są lepsze? No cóż jak dla kogo. Ja tam tęsknię do tych dawnych. Te współczesne nie mają dla mnie takiego uroku...
Pszczół nadal nie ma. Ule stoją puste. Już straciłam nadzieję, że je jakiś rój zasiedli. W przyszłym roku będę musiała wysiać rośliny miododajne, bo jest szansa, że one pszczoły zwabią. Myślałam o chabrze, koniczynie czerwonej, dzwonkach ogrodowych, szałwi, macierzance, melisie i ogóreczniku.
Ostatnio zainteresowałam się ikonami. Kusi mnie, żeby namalować kilka i umieścić je na półce nad drzwiami w kuchni, gdy już remont zrobię. Chcę mieć ikony malowane akrylami na deskach, nie pisane, a właśnie malowane. Za wyrób oryginalnych ikon, złocenia itp nie mam zamiaru się brać. To odrębna sztuka z którą mi na razie nie po drodze. Wczoraj i przedwczoraj przymierzyłam się do ikon i podziałałam z tym, że pastelami. Jestem nawet zadowolona. Jak dojdę do wprawy powinno być nieźle.




A na koniec surówka i zupa.

Surówka

sałata
parę liści mniszka
kilka rzodkiewek
1/2 marchwi
sól
pieprz
szczypiorek
jogurt

Wszystko rozdrobnić, dodać przyprawy, zalać jogurtem. Wymieszać.

Zupa z selera i jabłka

seler
jabłko
1/2 cebuli
4 ziemniaki
3 kostki rosołowe warzywne
tymianek
pieprz
śmietana
1/2 marchwi
mąka

Seler i marchew zetrzeć na tarce, Dodać rozdrobnione ziemniaki i cebulę, rosołki i przyprawy. Zalać wodą i goować do miękkości. Zaprawić mąką i śmietaną.




wtorek, 9 czerwca 2015

Koniec upałów, wieści z ogrodu, trochę pracy i tęsknota za wsią...

Pogoda wreszcie się zmieniła. Upały się skończyły, słońce schowało się za chmurami, pojawiły się przelotne deszcze i burze. Odetchnęłam i ze zdwojoną energią zabrałam się do plewienia w ogrodzie. Warzywnik przejrzał, co mnie cieszy. Nie wszystko jednak idzie dobrze, bo np. pasternak nie wzszedł, a fasola bardzo kiepsko i to zarówno niskopiennna jak i tyczna. Kiepska jest też marchew i koper. Koper siałam kilka razy, a jest go tyle co kot napłakał. W zeszłym roku było tak samo. Ładna jest rzodkiewka i buraczki. Kabaczki przetrwały i kwitną. Ogórki ładnie rosną podobnie jak ziemniaki, bób i pomidory w doniczkach. Te w ziemi idą już gorzej. Kapusta jest nieco wyciągnieta, a kalarepkę w większości coś zjadło. Muszę jeszcze wysiać sałaty i kalarepy. Może coś z nich ocaleje. Muszę też wysadzić do gruntu seler. Mam go bardzo dużo, bo ładnie mi wzszedł, ale czy bulwy będą? Raczej wątpię. U mnie ziemia nie na korzeniowe, bo piszczysta i jałowa. Dużo w niej za to azotu.
Zioła z podwórka w większości zebrałam. Wczoraj Krzysiek skosił oczywiście tradycyja kosą, bo kosiarki nadal nie mamy. W czwartek ma iść kosić do sadu. Mnie zostało jeszcze sporo plewienia na podwórku. Muszę to zrobić względnie szybko, bo kora już czeka, żeby ją wysypać pod krzewy owocowe. Powoli zaczynają owocować truskawki i poziomki. Trochę ich będzie w tym roku. Kupować nie zamierzam. Powinno też być trochę wiśni i orzechów włoskich. Nie wiem czy będą jabłka i gruszki. Jedną gruszkę chyba będę musiała wyciąć, bo nie owocuje już kolejny rok choć była zasilana. To drzewko bardzo stare i niskopienne. Takie długo nie owocują. Nie owocują też prawie posadzone trzy lata temu agresty. Czyżby zdziczały?
Ostatnio miałam też trochę pracy zarobkowej. Skończyłam horoskop i ułożyłam partię krzyżówek dla wydawnictwa. Parę groszy wpadnie. Cieszy mnie to, bo zbieram na położenie płyty na grobie taty. Chcę to zrobić w tym roku w lecie, a jesienią chcę wydać tomik z haku. Też trochę pieniędzy mi będzie potrzebne, bo wydawcę poezji teraz ciężko znaleźć.
Od kilku dni znowu tęsknie za wsią. Chciałabym poczuć gorączkę sianokosów, a później żniw. Chciałabym zebrać bukiet maków polnych, chabrów i kąkoli. Marzę o ciszy, świeżym powietrzu, dzikiej naturze i przestrzeni. Marzę o spacerze miedzą wśród falujących zbórz, o widoku krowy na pastwisku. Ech...
A na koniec moje wytworki i przepis na placki warzywno ziemniaczane dietetyczne, bo prawie bez mąki.

2 plastry cukini
3 większe ziemniaki
1/4 małej marchwi
pół cebuli
ząbek czosnku
jajko
otręby owsiane
mąka
sól
pieprz
zioła

Warzywa i ziemniaki zetrzeć na tarce, dodać jajko, otręby i trochę mąki tak by konsystencja była jak na normalne placki. Więcej ma być otrąb. Smażyć na oleju.





sobota, 2 maja 2015

Święto, kulinaria, marnowanie żywności i wspomnienia o wsi...

Beltane już za mną. Jutro święto państwowe. U mnie jako, że dom był zawsze patriotyczny, odkąd tylko stało się to dozwolone, w tym dniu musiała zawisnąć flaga. Kiedyś pilnował tego zwyczaju dziadek. Teraz pilnuje mama i Krzysiek. Ten zwyczaj nie jest u mnie w okolicy zbyt populary, bo flagi powiewają zaledwie w 3 domach. Cóż. Ja nawet sąsiadów rozumiem, bo sama niekoniecznie bym flagę wieszała. Nie jestem specjalnie patriotką. Może jestem taką trochę, ale nie aż taką by wieszać flagę. Pamiętam czasy gdy na 1 maja flaga wisieć musiała. Pamiętam czyny społeczne, malowanie krawężników, sprzątanie przed domami, pochody. Kiedyś pozostawienie flagi na 3 maja było karalne. Teraz każdy robi jak uważa i to moim zdaniem jest dobre. Nie ma przymusu. 
Święto świętem, ale ja specjalnie tego dnia akcentować nie będę. Nawet kolację będę miała skromną, bo chleb panierowany w bułce i w jajku i pieczony na patelni teflonowej. Czasem takie potrawy jemy, bo nie znoszę marnowania jedzenia. Chleb wykorzystuję do ostatniej kromki. Robie kotlety z chleba, wodzianki, grzanki z dodatkami i grzanki do zupy. Zwykle to czego nie zjemy na obiad zjadamy na kolację, a to czego nie zjedzą moje zwierzaki wynoszę dla bezdomnych zwierząt. Wszystko znika. Nie kupuję też zbyt dużo jedzenia, a tylko tyle ile zdołamy zjeść. Tak było zawsze u mnie w domu i tak jest teraz...
Dziś w nocy śniła mi się Kamesznica i okres gdy były tam hodowane kury kaczki i świnia. Pamiętam, że były wtedy wakacje, a moja mama skręciła nogę i nic nie mogła robić. Przyjechała więc do domu do Będzina, a mnie tata zabrał do Kamesznicy prawie na dwa miesiące. Wszystko przy zwierzętach musiałam zrobić i bardzo tą pracę lubiłam. Pamiętam jak karmiłam świnię koniczyną i jabłkami, bo przepadała za tym. Pamiętam całe gary parzonych pokrzyw i gotowanych ziemniaków. Pamiętam maleńkie żółto-brązowe kaczuszki pływające w taczce pełnej wody i kurczaki siadajace mi na ramionach gdy drobiłam dla nich chleb. Fakt, że żadnego mięsa po ubiciu przychówku nie tknęłam mimo, że był kryzys. To były wspaniałe czasy i tak właśnie chciałabym żyć. Cóż nie udało mi się...Brakło mi odwagi i na nadmiar gotówki też nie narzekałam, a dom na wsi kosztuje...Nie miałam też partnera z którym tego typu życie mogłabym planować. Z Krzyśkiem jesteśmy dopiero razem od 10 lat, a teraz to już za późno na zmiany...

A na koniec przepis na schab wędzony, a raczej na solankę. Schab wędziliśmy w piątek i wyszedł rewelacyjny. Jemy jutro...

1kg schabu bez kości
8-10 dkg soli do wędzenia
3 ząbki czosnku
2 liście laurowe
kminek
majeranek
pieprz
ziele angielskie

Wodę zagotować z przyprawami i solą. Ostudzić i włożyć schab na 3 dni. Codziennie przewracać. Następnie osuszyć, związać i wędzić.
Myślę o wyrobie wędlin na większą skalę. Może nawet kupię szynkowar i maszynkę do mielenia mięsa i napychania jelit, żeby wyrabiać kiełbasę...Może jesienią? Na razie myślę o wyrobie i wędzeniu serów. Dostawcę mleka już mam.


piątek, 20 marca 2015

Praca koło domu, atak niedźwiedzia i rozrywki...

Wreszcie czuję się lepiej - mniej śpię i się tak już nie pocę. Wczoraj byłam na dworze to i owo zrobić. Podsypałam nawozem potasowym drzewa i krzewy owocowe. Obejrzałam też schedę czy wszystko przetrwało zimę. Wygląda na to, że szkód nie ma. Jeżyna bezkolcowa już ma pączki, drzewka te co obejrzałam też, agresty i porzeczki już się zielenią. Maliny nie wyschły. Te porzeczki czarne, które ukorzeniłam w zeszłym roku rosną w najlepsze. Dziś idę podciąć agresty, żeby je odmłodzić i wyściółkować część truskawek słomą. Za kilka dni planuję wysadzić ziemniaki. Bardzo mnie ta praca cieszy. Na szczęście pogoda jest piękna - słońce i ciepło. W tym roku warzywnik jest dwa razy większy niż był w zeszłym roku. Doszło też sporo miejsca z truskawkami. Pracy będzie więcej.
Wczoraj znowu zaczęłam marzyć o przeprowadzeniu się na wieś, a konkretnie w Bieszczady. Wszystko zaczęło się od tego, że przeczytałam w gazecie o ataku niedźwiedzia. Człowiekowi założyli 30 szwów, ale żyje na szczęście. Mieszka w przepięknym, odludnym miejscu w osadzie leśnej Buk koło Cisnej. Jak tam musi być cudnie. Domów jest tylko 8 i autobus dojeżdża jedynie w sezonie letnim. Obie z mamą wyprowadziłybyśmy się tam już. Gorzej z Krzyśkiem, który nawet porozmawiać na ten temat nie chciał. On kocha miasto i marzy o blokach. Zupełnie nas nie rozumie. Dobrze chociaż, że przed pracą w ogrodzie już się specjalnie nie miga i zna się na tym...
Ostatnio czytam masę książek. Odkryłam, że jedna biblioteka do której jestem zapisana ma księgozbiór dostępny online. Można w ten sposób nie tylko książki przejrzeć, ale i zarezerwować. Książek jest masa w tym na prawdę sporo tych, które chciałam kupić. Będzie co robić. Oglądam też filmy, bo wykupiłam konto VIP na zalukaj. Życie jest piękne...



niedziela, 27 kwietnia 2014

A może urlop mi się uda...

Tak sobie pomyślałam, że może wybralibyśmy się z Krzyśkiem na dwa dni w góry, żeby wsi posmakować. Wyjazd byłby w niedzielę, a powrót w poniedziałek. Mama się zgodziła stada przypilnować i z pewnością sobie poradzi. Myślałam o Beskidach, a konkretnie o Koszarawie. Oczywiście nie o centrum tylko o jakimś przysiółku. Sprawdzałam już pociągi i w ciągu 2 godzin powinnam być w Żywcu, a później przesiadka na autobus. Nigdy w tamtych okolicach nie byłam, a na mapie wyglądają ciekawie. Oglądałam też zdjęcia i okolice są ładne, bo drogi wąskie i dużo lasów w pobliżu drogi. Kiedyś mój tata kupował w okolicach Koszarawy drewno i znajomy mu opowiadał, że miał problem z niedźwiedziem, który włamał mu się  do obory. Wilki też tam były. No ale on mieszkał na uboczu i zdarzyło się to 30 lat temu. Nie wiem jak tam jest w tej chwili. Martwi mnie tylko nocleg, bo wprawdzie kwatery typu agroturystyki są w okolicy, ale mnie się nie za bardzo uśmiecha nocowanie z grupą rozbawionej młodzieży za ścianą. Za bardzo mi też agroturystyka luksusem pachnie czego nie lubię. Wolałabym znaleźć kwaterę w domu u kogoś kto na dużą skalę pokoi nie wynajmuje np. u starszych ludzi. Wygód nie wymagam, nawet bez łazienki wytrzymam. Nie wiem jednak czy jest na coś takiego w ogóle szansa. Inne miejscowości w Beskidach z gatunku tych gdzie diabeł mówi dobranoc też wchodzą w grę. A może uda mi się znaleźć przyjazne miejsce na dłużej...


zdjęcia z internetu...



piątek, 25 kwietnia 2014

Jak to faktycznie na wsi jest...



Przeczytałam wczoraj artykuł i komentarze i spać nie mogłam, bo w głowie mi kotłowało. I jaka głupia byłam taka jestem. Nadal nie wiem jak to na wsiach teraz jest. Czy bogato? Czy biednie? Czy ludzie dobrzy i serdeczni czy wścibscy i złośliwi? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ludzie są pewnie różni i wsie też są różne, ale czy faktycznie krów i kur na wsiach ze świecą szukać. Czy faktycznie w polach nikt nie pracuje i tylko wszyscy snują się z kąta w kąt podchmieleni. A może wręcz przeciwnie bogactwo, a raczej blichtr bije po oczach? Sama na wsi byłam ostatnio 5 lat temu. Widziałam i krowę na polu i kury przed domami. Widziałam i wozy i konie. Słyszałam świnie, a pola obok domu w Oszczywilku były obsiane. Widziałam też ludzi. Byli raczej skromnie ubrani, a bogate wille tylko się trafiały...


http://kobieta.onet.pl/zdrowie/psychologia/polska-wies-brud-smrod-i-ubostwo-po-osmiu-miesiacach-
ucieklam-do-miasta/skt5n

czwartek, 24 kwietnia 2014

Złodzieje i marzenia

Nie ma rady na tych złodziei. Furtka na łańcuch zamknięta. Wszystko ogrodzone szczelnym płotem, a ślady na ogródku znowu dziś były. Cała grządka przygotowana pod fasolę podeptana. Dobrze, że czego innego nie podeptali i tym razem. Nie było u nas włamania i nic nie zginęło, a nerwy i tak mam zepsute. Boję się o narzędzia, Krzyśka rower i węgiel. Boję się o Pikusia, żeby mu ktoś czegoś do ogródka nie wrzucił, bo czujny jest co może się komuś nie podobać...

Marzę o domku na wsi, ale Krzysiek nie chce o tym słyszeć. On by się zgodził tylko na przeprowadzenie do Oszczywilka, gdzie domek już ma. Mnie się w Oszczywilku za bardzo nie podoba - dom w środku wsi, sąsiedzi obok, do lasu ponad 2 kilometry. Las co prawda bogaty w grzyby i jagody. Są w nim nawet dziki i nawet jakiś wilk samotnik był w nim ponoć widywany, ale to nie to o co mi chodzi. Ja to bym chciała coś na Podlasiu, albo Pogórzu w okolicy Bieszczad. Tam gdzie turystów jeszcze wielu nie ma. Tam gdzie są duże kompleksy leśne i dzikie zwierzęta podchodzą pod domy. Tam gdzie wieś jest spokojna i niezbyt bogata czyli bez blichtru, bo kolorowych domów i podjazdów z kostki nie cierpię. Dom musi być na uboczu blisko lasu, bo chcę usłyszeć wycie wilków choć raz. Musi też być raczej spory a przy tym w nie najgorszym stanie i niezbyt drogi. Oczywiście bez wygód.  Po prostu okazja mi się marzy. Romantyczka ze mnie i odludek jak nic. Widzę ten dom czasem w snach i na jawie też mam przebłyski. To zawsze to samo miejsce. Widzę łąki za drewnianym trochę krzywym płotem i las tuż za nimi. Czasem wyglądam przez małe okienko. Słyszę stare kobiety mówiące śpiewnie jakby na wschodnią nutę. I słyszę nawołujące się wilki. Czyżbym jednak miała zmienić miejsce zamieszkania? A może to przebłyski z poprzedniego wcielenia po prostu...
Wpadło mi do głowy też takie rozwiązanie, żeby dokonać zamiany na jakiś czas domek za mieszkanie w moim domu, bo w końcu jest duży i na Śląsku łatwiej o pracę...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Ognisko i relaks...

Niedziela palmowa zeszła mi spokojnie, choć trochę pracy jednak miałam, bo wczoraj buszowałam po internecie zamiast pilnie pracować. Zrealizowałam więc dziś jedno zlecenie dla agencji czyli 5 tekstów i posiałam słonecznik. Wsadziłam też trochę dymki. Palmy w tym roku nie mam poświęconej, co mnie trochę martwi, bo choć specjalnie religijna nie jestem to jednak palmę lubię mieć poświęconą. Po południu zaserwowałam sobie relaks przy ognisku. Było piwko o smaku jabłkowym, bo zwykłego raczej nie pije. Były też pieczone na patykach kiełbaski i ziemniaki z popiołu. Odpoczęłam, choć z duszą na ramieniu, gdyż niebo było zachmurzone i cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że deszcz poleci lada moment...







Teraz też odpoczywam tylko, że już w domu na kanapie przy piecu. Jutro od nowa praca między innymi (35 tekstów do końca tygodnia) i działanie koło domu. Będziemy z Krzyśkiem wykańczać kamieniami rabatę od strony ulicy, żebym mogła na niej we wtorek zasadzić roślinki. Może marcinki tym razem bordowe o ile mi nie wykupili w sklepie, niezapominajki i bratki. Może też kupię jeszcze jakieś rośliny na skalniaki, żebym ich podlewać nie musiała, bo od strony ulicy wody nie mam i podlewam konewką. 
Wieczorem mam zamiar skończyć wreszcie tą poduszkę, którą zaczęłam już kilka dni temu. Może też napiszę jakieś haiku z wiosną w tle.

A na koniec wiersz i już zmykam na medytację...

Rytmy wiosny


są dni gdy odpoczywam
ukołysana wiatrem
tuląc w sercu
miękkie kształty natury

marzę
chłonąc śpiew ptaków
chwalących łąki
wybuchające zielenią
i ciepło słońca pieszczącego lasy

są dni gdy śledzę
deszcz obmywający tulipany
i mgłę pełzającą po polach

są chwile gdy oddycham
wonią wzrastania i pełni

wiosna

czwartek, 1 sierpnia 2013

Urok wspomnień czyli Oszczywilk, moje malowanie i pisanie i przetwory...



Lipiec minął a u mnie remonty nie skończone ani nikogo nie znalazłam, kto by był chętny do podawania Józkowi tabletek przez kilka dni, żebym mogła wyjechać do Oszczywilka. I pewnie już w tym roku nikogo nie znajdę. A w Oszczywilku teraz żniwa. Chciałam pojechać w zasadzie przed żniwami bo planowałam przywieźć trochę kłosów na stroik ale kolejny rok nic mi z tych planów nie wyszło. Tak pewnie miało być i nie pozostaje mi nic innego jak to zaakceptować. Krzysiek się wcale tym, że kolejne lato siedzimy w domu, nie przejął a żniwa i jakieś tam kłoski to dla niego żadna atrakcja- miał tego dość gdy w Oszczywilku mieszkał. A mieszkał przez całe dzieciństwo i dopiero w wieku 16 lat przeprowadził się  do pobliskich Ryk i zamieszkał w blokach. W Oszczywilku pozostała babcia i gospodarstwo czyli parę hektarów pola, parę krów, świnie, kury i niewielka plantacja truskawek. Krzysiek za dobrze nie wspomina czasów dzieciństwa z powodu ciężkiej pracy i przy domu i w polu i przy zwierzętach. Wieś nie ma dla niego żadnego uroku i o zamieszkaniu na wsi słyszeć nawet nie chce. Czuje się mieszczuchem, bardzo za miastem tęskni i ciągle marzy o sprzedaży domu i przeprowadzeniu się do bloków. Tak sobie jednak myślę, że gdybym bardzo nalegała zgodziłby się zamieszkać w Oszczywilku bo miałby blisko do Ryk, które kocha i o których zapomnieć nie może. A powrotu w tamte okolice już na stałe niestety nie ma bo domek w Oszczywilku nie nadaje się do zamieszkania bez  rozbudowy czyli wykończenia 2 pokoi, dobudowania ganku, łazienki i pracowni. Trzeba by też założyć jakieś ogrzewanie typu kominka czy piecokuchni i wyremontować kuchnię w tym wspaniały piec z zapieckiem. To zbyt duży remont i zbyt dużo pieniędzy a coraz młodsi nie będziemy i w  totolotka nie gramy...No a na sprzedaż mojego domu nigdy się nie zgodzę bo nie pozbędę się czegoś co budowali moi przodkowie, gdzie żyli, kochali i umierali...




Ostatnie dni były pracowite ale i bardzo owocne bo skończyłam pisać jedną książkę i zabrałam się za drugą...

Potok słów nie oznacza głębi myśli

Nie każdy głupi mądrość doceni i nie każdy mądry głupotę zgani

Co dla jednego jest mądrością dla drugiego może być szczytem głupoty

Nie każdy elokwentny ma coś mądrego do powiedzenia

Głupi z głupotą za pan brat mądry od niej stroni



Pracowni jak nie było tak nie ma ale przestałam się tym przejmować i od wczoraj znowu maluję. Wczoraj najpierw trochę szkicowałam a później namalowałam głównie akwarelami kolejnego anioła z serii ,,witrażowej"z tym, ze tym razem w formacie a4 a dziś malowałam akrylami wg. zasad vedic art ale jeszcze nie skończyłam. Powstający obraz jest ciemny, mroczny i tajemniczy jak noc i nosi tytuł,,Skrzydła nocy". Zapowiada się interesująco...Mam też zamiar  spróbować malowania na drewnie i dzisiaj po południu rozglądałam się już za materiałami a jest w czym wybierać. Wczoraj miałam też ofertę wymiany  mojej akwarelki z makami za bluzkę. Niestety nie zgodziłam się bo choć bluzka była nowa i markowa to zupełnie nie w moim stylu...



Dziś robiłam też przetwory czyli kolejne słoiki fasolki szparagowej a jutro będę robić chutnej z brzoskwiń i następne słoiki fasolki.  W sobotę też nie będę próżnować bo mam zamiar zrobić kilka słoików ogórków konserwowych o ile mi się uda kupić ogórki. Półki w spiżarce zapełniają się stopniowo i niewiele miejsca zostało a chcę jeszcze zrobić parę dżemów z wiśni z dodatkiem wiórek kokosowych, kilka czyli co najmniej 9 słoików chutnej, paprykę, kapustę z warzywami i może coś z mirabelek. Kusi mnie też dynia...



Dobrej nocy...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Zakupy, czar letnich wakacji i codzienność...





Laptop mi wysiadł tz. działa jeszcze ale sam podczas pracy się wyłącza albo wchodzi  co chwilę w stan hibernacji a uruchomienie go ponownie jest strasznie trudne i trwa nieraz i pół godziny. O ściągnięciu czegoś z internetu mowy nie ma. Filmów się oglądać nie da. Strony wchodzą bardzo powoli pomimo tego, że był dwa tygodnie temu formatowany dysk. Bateria oczywiście nie działa a obudowa coraz bardziej się sypie- wystają jakieś kable przy ekranie a klawiatura też jest w rozsypce i co chwila trzeba ,,literki" przyklejać. Był już naprawiany 3 razy co kosztowało mnie sporo i więcej inwestować w niego nie mam zamiaru bo teraz będzie wysiadać część po części. Szkoda mi go bo fajnie się na nim pracowało i  przyzwyczaiłam się do niego przez te prawie cztery lata użytkowania ale niestety zmuszona byłam go zastąpić nowym, niezawodnym sprzętem. Nowy laptop mam od piątku i jestem z niego bardzo zadowolona bo jest lekki i szybki. Poznałam przy okazji już dość dobrze windows 8 i okazało się, że nie różni się wiele od windows 7 i można go szybko opanować a kafelki mają swoje zalety. Ja jednak byłam zmuszona przejść na tradycyjny pulpit podobny do pulpitu windows 7 bo czytanie e-booków/po kilka na raz/ jest po prostu z pulpitu łatwiejsze no i nie wszystkie potrzebne mi programy mają swoje odpowiedniki w kafelkach.

Lato w pełni a pogoda mnie od jakiegoś czasu po prostu wręcz rozpieszcza- słońce i ciepło ale nie upalnie. Od kilku dni chodzę więc z głową w chmurach i marzę o wakacjach. Kusi mnie zwłaszcza wyjazd na wieś, najchętniej do Oszczywilka choć na kilka dni. W Oszczywilku mój mąż ma mały domek, bez wygód ale w ładnym zacisznym i spokojnym miejscu wśród drzew, z  rozległym widokiem na łany zbóż, kwitnące łąki i pastwiska na których pasą się krowy. Można tam odpocząć i naładować akumulatory bo jest cicho, klimatycznie i swojsko. Można przez cały dzień wylegiwać się na kocu na podwórku pod drzewem i nie oglądać ani nie słyszeć ludzi czy samochodów. Można wędrować po rozległych polach, zbierać kwiaty i zioła. Można wybrać się do lasu, w którym bytują dziki a grzyby się zbiera a nie szuka. Można poczuć prawdziwą wieś, usłyszeć pianie kogutów i porykiwanie bydła wracającego z pastwisk. Można ale w moim przypadku chyba nie w tym roku bo Józek jeszcze musi przyjmować leki a nie znam osoby, która by zamiast mnie te leki mu podała. Rozmawiałam z mamą i z koleżanką z sąsiedztwa i obie zgodziły się karmić koty ale absolutnie leków nie podadzą  bo się Józka boją bo jest bardzo duży, bo startuje z łapą i fuczy. No i po naszych wczasach pod gruszą a mogło być tak fajnie...Może w przyszłym roku...

Na obiad była dziś zupa z soi. Gotuję ją czasem bo jest smaczna i prosta w przygotowaniu choć gotuje się długo.

szklanka soi
3 kostki bulionowe
marchew
kawałek selera
kawałek korzenia pietruszki
ząbek czosnku
cebula
ziemniaki
kawałeczek boczku wędzonego
liść laurowy
zioła np.majeranek lub mieszanka do dań z fasoli
mąka
śmietana
olej

Soję namoczyć i gotować z przyprawami, startymi warzywami i kostkami rosołowymi. Dodać podpieczoną cebulę z boczkiem i pod koniec gotowania pokrojone w kostkę ziemniaki. Można zaprawić mąką i śmietaną.

A po południu mam zamiar poczytać trochę i skończyć ostatnią już poduszkę do pracowni. Powinnam też odpocząć i wyciszyć się, może pomedytować bo wieczorem czeka mnie przelewanie wosku i zabieg reiki...

Ostatnio zrobione podusie...

kolor owczej wełny


róż, jasny fiolet, ciemny fiolet



róż, jasny fiolet, ciemny fiolet


róż, jasny fiolet, ciemny fiolet, błękit



wtorek, 4 czerwca 2013

Inwazja w kuchni, tęsknota i dziergana kapa...



 Strasznie już tęsknie  za lasem gęstym rozległym i dzikim pełnym zwierząt i zapachów, za polami hen po horyzont, za wonnymi łąkami za przestrzenią, za wsią ale taką prawdziwą z drewnianymi chatami, studniami na podwórku, drewnianymi płotami i ogródkami obsadzonymi słonecznikami i malwami, za widokiem krów na pastwisku. Kiedy ja widziałam ostatnio krowę? Już nie pamiętam. Tak mam dość widoku miasta, blokowisk, murowanych pudełek bez duszy, strzyżonych trawników, kłębiącego się tłumu i hałasu i samochodów, całej masy samochodów. Tak już jestem czasem zmęczona tym ruchem, tym pędem, że mam wrażenie, że jeśli się gdzieś nie przeprowadzę to zwariuję. Tylko czy gdzieś jeszcze są takie wsie, takie jak kiedyś, klimatyczne, gdzie czas się zatrzymał. Może jeszcze tylko na Podlasiu bo w górach, które zawsze kochałam już wszyscy stawiają na styl miejski czyli np. na brukowane podwórka plastikowe okna na całą ścianę, strzyżone żywopłoty i kolorowe tynki, których nie cierpię.
Moja mama też ma dość ,,uroków przedmieścia" i rozgląda się za domkiem z tym , że  koniecznie na wsi w Beskidach. Chce kupić i  przeprowadzić się na stałe ale jak ją znam zrezygnuje z tego pomysłu bo pieniędzy na dom w dobrym stanie nie ma a remonty jej się nie uśmiechają...Jest za wygodna i zbyt niecierpliwa...Chce kupić i mieszkać. Od razu bez kłopotu i nakładów...A może to normalne  w jej wieku...W końcu 20 lat nie ma i choć jest bardzo sprawna fizycznie i zdrowa i żadnych leków nie bierze to pewnie brzemię lat jednak jakoś odczuwa...

Wczoraj po południu dostałam wiadomość, że ktoś kupił mój obraz z tych malowanych według zasad vedic art. Cieszę się oczywiście i jednocześnie martwię jak ten obraz teraz wyślę bo gotowych opakowań w tym rozmiarze na poczcie niestety nie ma. Będę musiała pokombinować, pojeździć trochę po marketach  budowlanych a to wzrost kosztów i okropny dla mnie kłopot bo  i daleko i brak samochodu. A śpieszyć się muszę bo mam na wysyłkę tylko 7 dni. Będę chyba musiała dostosować wielkość malowanych  obrazów do dostępnych opakowań, żeby uniknąć podobnych problemów w przyszłości. Innego wyjścia nie mam. No chyba, że wpadnie mi do głowy jakiś  genialny pomysł na co się nie zanosi...

U mnie w kuchni plaga bo kilka szafek mam opanowanych przez owady. To chyba z tego co zdążyłam się zorientować mkliki mączne czyli mole spożywcze. Tak przynajmniej wyglądają. Skąd się wzięły nie wiem. Wiem, że pojawiły się nagle i że nigdy wcześniej w kuchni żadnych tego typu żyjątek nie miałam. Fakt faktem, że bardzo szybko się rozpleniły i fruwają całymi stadami. Obsiadły szafki, firankę i ściany i topią się w zupie. Walczę z nimi już kilka dni i narazie bez skutku bo wciąż jeszcze są. Musiałam przejrzeć żywność i większość niestety wyrzucić. Straciłam zapasy ryżu, mąki, makaronu, kasz a z takim trudem je zgromadziłam. Dobrały się do orzechów i produktów z soi i niektórych przypraw. Kokony były nawet w zamkniętych torebkach. Jak się tam dostały nie mam pojęcia. To co zostało przechowuję  teraz w lodówce bo to jedyne miejsce do którego nie wtargną z powodu zabójczego dla nich zimna. Szafki dokładnie umyłam i rozłożyłam w nich zioła, których zapachu nie znoszą  i spryskałam olejkiem o zapachu wanilii a te bestie dalej fruwają. Już nie wiem co robić i jeśli w ciągu kilku dni nie zginą będę chyba musiała kupić lepy...







Ostatnio zachorowałam na kapę i poduszki dziergane ręcznie w kolorowe kwadraty. Sama sobie raczej takich nie zrobię bo do tego trzeba  cierpliwości i to dużo a ja jej aż tyle  nie mam. Może jeszcze ewentualnie poduszkę mogłabym zrobić bo wzór znam ale już  z pewnością nie kapę. Postanowiłam kupić z tym, że używane /zwłaszcza kapę/ bo przy takiej ilości zwierząt jaka jest u mnie w domu w nową, kosztowną  po prostu nie opłaca się inwestować. Szybko zostanie zniszczona i pozaciągana bo futra mają ostre pazurki a przecież  gonić ich z kanapy nie będę. Rozglądałam się na kilku bazarkach i kapy były ale bardzo szybko znalazły nowych właścicieli...Będę musiała poczekać może kiedyś trafię na ofertę i nikt mnie nie wyprzedzi...

środa, 15 maja 2013

Koty, podróże, Ryki,zioła, lista leków ziołowych i obraz...


Dziś o trzeciej w nocy Krzysiek znowu wyjechał do Oszczywilka  tym razem tylko na dwa dni. Pojechał jak zwykle ostatnio razem z bratem samochodem bo mają coś zrobić koło domu/chyba poprawić dachówki /i w obejściu. Chcą też odwiedzić groby bliskich i zajrzeć do krewnych, którzy mieszkają w okolicach Ryk. Bardzo nie lubię tych jego wyjazdów i zawsze martwię się zwłaszcza wtedy gdy jedzie samochdem. Darkowi się przeważnie śpieszy i lubi szybką jazdę choć  bezpieczną na pozór. A o wypadek nie trudno...Oszczywilk to całkiem przyjemna wieś na Lubelszczeżnie i kto wie może gdybym była młodsza rozbudowałabym dom i przeniosła się tam choć na kilka lat, żeby poznać urok prawdziwej wsi. Pewna jednak tak całkiem nie jestem bo dom stoi w centrum wsi, w pobliżu innych domów i odległości około 2 kilometrów od lasu co dla mnie jest nie do przyjęcia bo chodzić nie znoszę a w lesie czasem chcę jednak bywać. Lubię zwłaszcza wyprawy na grzyby jeśli jest co zbierać i na jagody a jednego i drugiego w okolicach Ryk ponoć nie brakuje. Trochę tylko trzeba uważać bo w lasach bytują dziki a podobno nawet widywany był ostatnio  basior...

Pogoda jest dzisiaj od samego rana bardzo ładna, słonecznie, choć nie upał i sucho. Pozbierałam więc wreszcie młodych pędów sosny na nalewkę bo czas już najwyższy. Zrobię w tym roku tylko 1/2 litra i może też trochę syropu takiego jak się robi dla dzieci bez alkoholu. Sosna rośnie u mnie pod domem od prawie 20 lat i darzy co roku tym co ma czyli pędami, igliwiem a czasem gałązkami przed Bożym Narodzeniem i stadkiem pomarańczowych rydzy pod wdzięcznie zwieszającymi się ku ziemi gałązkami. Jest w tej chwili sporym drzewkiem a pamiętam ją jeszcze tak maleńką i kruchą, gdy wyrwana leżała w lesie na ścieżce i krzyczała. Zlitowałam się, zabrałam do domu a mama posadziła ją pod płotem i podlewała aż wrosła w podłoże i zaczęła bujać...

Nalewka/zrywam tylko trochę pędów i nie co rok aby drzewka nie osłabić i zawsze mu dziękuję za dobro którym mnie obdarza/

1 litr pędów
1 kg cukru
1/2 litra wódki

Pędy zasypać cukrem i zalać wódką tak by były przykryte i odstawić na dwa tygodnie. Mieszać przynajmniej raz dziennie. Po tym czasie wszystko należy przecedzić i zasypać cukrem ponownie i odstawić na dalsze dwa tygodnie. Zlać sok i połączyć z alkoholem. Odstawić na pół roku.

Nalewkę stosuje się w nieżytach dróg oddechowych, bólach gardła, anginie, zapaleniu oskrzeli i jamy ustnej, w kaszlu, w zapaleniu dróg moczowych, zaburzeniach przemiany materii, osłabieniu, wyczerpaniu nerwowym a czasem nawet przy problemach z pęcherzykiem żółciowym. Norma to pół kieliszeczka 2-3 razy dziennie w okresie choroby...



Przy okazji nalewki przygotowałam listę,,leków'/a właściwie cudzysłów jest zbędny/', które mam zamiar pozyskać z podwórka i najbliższej okolicy w tym sezonie wiosenno-letnim. Wprawdzie u mnie w domu większe problemy ze zdrowiem, poza moim kręgosłupem, nikogo nie trapią  ale ziołowe specyfiki się zawsze przydają bo różnie może być a łykanie,,chemi" obojętne dla organizmu nie jest. Trochę tego się nazbierało. Zwłaszcza nalewek no ale skoro surowiec jest to trzeba go zużyć a nalewki przecież mogą trochę czasu postać...

nalewka z koniczyny np. na cholesterol
nalewka z kwiatów np. bzu czarnego na przeziębienie
nalewka z szyszek chmielu oczyszcza płuca i pomaga np. na bezsenność
nalewka z krwawnika np. na kłopoty sercowo-naczyniowe
nalewka z rumianku pospolitego do płukania gardła i na zabużenia trawienne ale nie tylko
nalewka z melisy np. na nerwy
nalewka z dzikiej róży np. na wzmocnienie
nalewka z mniszka np. na początki cukrzycy, miażdżycy i oczyszczenie organizmu
pokrzywa na kąpiele/reumatyzm/ i włosy lecz nie tylko
liście dębu na przetłuszczające się włosy itd.
liście paproci na kąpiele przy problemach z kośćmi itp.
glistnik na uporczywą kurzajkę
liście brzozy na kąpiele na reumatyzm w moim przypadku
igły sosny na kąpiele na reumatyzm jw.

Rozważam jeszcze nalewkę na pędach świerka i z orzechów. Nie uda mi się niestety zrobić w tym roku nalewki z mięty i preparatów z nagietka  bo zbyt mało roślinek wzeszło by je tak eksploatować...

Koty, koty wszędzie. Koty porzucone, zagubione i niczyje. Do tego istne zatrzęsienie  maluchów. Schroniska, fundacje i domy tymczasowe zakocone po brzegi. Maluchy zbyt wcześnie zabrane od matki, nieodporne jeszcze i słabe chorują zwłaszcza w dużych skupiskach kotów i masowo giną, cierpiąc przy tym męki. Na facebooku wciąż nowe informacje a maleńkich kociaczkach porzuconych w krzakach, na parkingach w piwnicach, na działkach i o dorosłych, domowych kotach błąkających się i bezradnych, często chorych czy rannych. Wszystkie potrzebują pilnej pomocy i domu, wszystkie cierpię, wszystkie są zagrożone. Ile z nich otrzyma pomoc? Ile przeżyje? Niestety nie tak wiele. A wokół kłębiący się tłum ludzi obojętnych na krzywdę i zajętych własnymi sprawami. Obojętnych a czasem wrogich. Czy tak trudno jest dostrzec coś więcej niż czubek własnego nosa, pochylić się nad szukającym pomocy biedactwem często garnącym się do człowieka? Nakarmić a może przygarnąć, dać dom tymczasowy a może stały? To wbrew pozorom nie takie trudne o ile  ma się serce, kawałek miejsca i szczere chęci. A jaka satysfakcja później, jaka przyjemność z cudnego zwierzaczka mruczącego na kolanach czy zwiniętego w kłębuszek w pobliżu...Ile miłości można otrzymać w zamian...Ile szczęścia i radości daje obcowanie ze wspaniałym stworzeniem dumnym i niezależnym ale jednocześnie bardzo przywiązanym i wdzięcznym...

A u mnie w domu zawiązał się następny związek koci tz.zawiązał się już jakiś czas temu ale co zaskakujące nadal trwa. Mianowicie Filuś, co było dla mnie dziwne, polubił bardzo wszystkie moje zeszłoroczne maluchy i przygarnął je pod swoje opiekuńcze skrzydła. Pozwolił im się przytulać, wylizywał je i ogrzewał swoim dość pokaźnym ciałem. Z czasem kocięta dorosły i Śnieżek z Suzą stopniowo usamodzielniły się i odsunęły. Wyjątkiem jest Czarnusia, która nadal Filusia uwielbia i chętnie towarzyszy mu w drzemkach. Czarnusia z okropnego gryzącego i fuczącego dzikuska o nieco wyłupiastych oczkach przeistoczyła się w piękną i bardzo miłą koteczkę, chętnie pokazującą brzuszek i uroczo mruczącą. Niestety domu nie znalazła i nie znajdzie bo zrezygnowałam z wydania jej gdy tylko  zorientowałam się, że  zdarza jej się czasem pomylić kuwetkę z fotelem. Wypadki popuszczania przytrafiają jej się bardzo rzadko ale jednak a to  mogło by spowodować bardzo przykre konsekwencje dla niej łącznie z wyrzuceniem jej na bruk...A ja staram się podchodzić do tego spokojnie, tragedii z potknięć nie robię i po prostu kapę z fotela częściej piorę...a kicia jest szczęśliwa i bezpieczna...




A na koniec obraz do którego mam duży sentyment bo jest moim pierwszym obrazem namalowanym według zasad vedic art w tym z zastosowaniem struktury tz. w tym przypadku przyklejeniem między innymi brokatu... Obraz jest abstrakcyjny, błyszczący i jak widać kolorowy... Wisi u mnie w pokoju dziennym w rejonie sławy bo dobrze jest umieszczać w tym sektorze czerwone akcenty...Miał przedstawiać mój nastrój w momencie jego tworzenia.


Miłego dnia...





wtorek, 11 września 2012

Zakupy i tęsknota za prawdziwą wsią







         


                                 Dziś miałam raczej ciężki dzień.Musiałam jechać do centrum na zakupy czego generalnie nie cierpię bo nie znoszę miasta z jego gwarem i tłumem ludzi pędzących na złamanie karku nie wiadomo po co i gdzie.Zaliczyłam dwa supermarkety i rynek.No i przyjechałam kompletnie padnięta,zdołowana i zniechęcona.A po południu oczywiście zatopiłam się znowu w marzeniach o wsi takiej swojskiej,prawdziwej,zagubionej wśród gór i lasów z dala od szlaków,gdzie lasy pełne grzybów i zwierząt ,gdzie spokój,cisza i czyste powietrze.Od dawna myślę o tym by się wyprowadzić ,choć na parę lat ,ze Śląska i zamieszkać w takim idyllicznym miejscu.Znalazłam już nawet odpowiedni dom.Znajduje się w Bieszczadach niedaleko Ustrzyk Dolnych.Jest stary do remontu ale nie ruina.Ma 70 m2 i znajduje się troszkę na uboczu,tylko jeden sąsiad blisko.Wnętrza ma przytulne, nie zrujnowane ,a w kuchni wspaniały kaflowy piec.I niestety z moich planów chyba nici bo rodzina zdecydowanie staje okoniem.Mama,która mieszkała w górach na wsi a nawet hodowała kury,kaczki i świnię,twierdzi,że ja na wieś się nie nadaję,że jestem zbyt miękka,zbyt delikatna,zbyt wrażliwa a na wsi jest życie ciężkie.A mój mąż,który urodził się na wsi ale wychował w mieście w blokach o powrocie na wieś nawet słyszeć nie chce.Co zrobię nie wiem,na razie pewnie zostanę na Śląsku,a później kto to wie.Może mojego pana przekonam a może nie ale na pewno miasta nie pokocham.

niedziela, 2 września 2012

Wspomnienia...Kamesznica







             Kamesznica urocza wieś w okolicach Milówki u podnóża Baraniej Góry zajmuje w mych wspomnieniach szczególne miejsce bo bywałam w niej kiedyś częstym gościem. Pokochałam to miejsce urokliwe i spokojne w czasach mej młodości gdy rodzice zakupili tam starą chatę, wyremontowali ją i zamieszkiwali przez kilka lat. To od tamtych czasów datuje się moja miłość do wsi. Domku już nie mamy a ja wciąż pamiętam widok zalesionych gór, dalii, malw i słoneczników pod płotem w ogródku mamy i pstrąga wystawiającego pyszczek zza głazu w cichutko szemrzącym potoku płynącym w głębokim jarze obok domu, wciąż czuję zapach świeżego siana i zebranych przez tatę maślaków spod modrzewia na działce, wciąż słyszę szum wysokich drzew i dzwoneczki krów podążających na pastwisko. Wciąż pamiętam i bardzo tęsknię. Teraz ten dom znowu jest wystawiony na sprzedaż ale cena jest tak niebotyczna, że mnie na niego niestety nie jest stać...Tak żałuję, że rodzice wtedy przed laty go sprzedali...

szmer strumyka
pstrąg w bystrzu za głazem
wystawia pyszczek