Wczoraj nic prawie nie robiłam, bo świętowałam z Krzyśkiem 11 rocznicę zamieszkania razem. Poznaliśmy się w czerwcu przez czasopismo. Zamieściłam ogłoszenie i on zadzwonił. Był z Ryk, a ja ze Śląska i nie miał prawa jazdy, aż cud, że go przez to nie spławiłam. Przegadaliśmy wiele godzin przez telefon, a wtedy to było płatne. Krzysiek stracił kilka tysięcy złotych. W lipcu widzieliśmy się przez 2 godziny. Później znowu gadaliśmy i we wrześniu już przyjechał na stałe. Wiem, że to było nierozsądne i mogłam się nieźle naciąć, ale intuicja mi mówiła, że coś z tego będzie i tym razem się nie pomyliłam. Jest dobrze i jestem zadowolona.Wczoraj trochę podziałałam robótkowo. Zrobiłam butelkę i termometr. Skończyłam Głęboką tacę, w której mam zamiar trzymać przyprawy i pomalowałam lakierem skrzynkę na dokumenty. Dziś też może coś zrobię. Kusi mnie butelka świąteczna. Poza tym będę pewnie wróżyć, pisać na forum i uczyć się, bo następna lekcja tarota już dotarła. Jeszcze w nią nie zerknęłam.
Poza tym mój Pikuś wczoraj okazał się kotopsem, bo złapał i zamordował mysz. Chciał ją chyba zjeść. Krzysiek nie mógł mu jej odebrać. Oprócz tej myszy jeszcze dwie zostały złapane. Koty polują jak szalone. Ze dwa gniazda tych myszy muszą być, bo już sporo wyłapały, a ciągle pojawiają się nowe.
Mój własny świat... życie codzienne, twórczość, ciepłe, swojskie klimaty, nieco romantyzmu, szczypta magii i całkiem sporo pozytywnych emocji...
Codzienność
środa, 30 września 2015
wtorek, 29 września 2015
Nocna opowieść/opowiadanie/
- Już dwudziesta pierwsza
trzydzieści. Zaraz zamykamy - powiedziała Aneta.
- Całe szczęście, bo już nóg nie
czuję – mruknęła Baśka. Co za licho mnie podkusiło wkładać do pracy nowe buty.
- No faktycznie nie za dobry
pomysł – odpowiedziała Aneta. Zrobisz dziś za mnie kasę i zamkniesz sklep –
spytała.
- A czemu? Znowu Jacek ma po
ciebie przyjechać? Nie może poczekać? – skrzywiła się Baśka.
- Wolałabym, żeby nie czekał.
Zawsze się wtedy denerwuje, a dziś mamy jeszcze wpaść na chwilę do jego kumpla.
Ma odebrać jakąś część do samochodu czy coś – usprawiedliwiła się Aneta.
- No dobrze. Niech ci będzie. Tym
razem się poświęcę – skapitulowała Baśka. W sumie mogę. Najwyżej pojadę
następnym autobusem. Dzieci mi w domu nie płaczą – dodała.
- Kochana jesteś – uśmiechnęła
się Aneta. Ta zołza co przed tobą tu pracowała, w życiu by się nie zgodziła. O
dwudziestej drugiej zmykała stąd, jakby ją sam diabeł gonił. O zamknięciu sklepu
nawet słuchać nie chciała – dorzuciła.
,,No i koniec na dziś. Co za
męczący dzień”- pomyślała Baśka wrzucając klucze od sklepu do torebki. ,,Teraz
tylko szybko na przystanek i do domu. Autobus zaraz powinien być. Jutro jeszcze
jedna dniówka i później dwa dni wolnego. Odpocznę wreszcie”.
Na przystanku zastała dwie
starsze kobiety, mężczyznę z psem i
młodego chłopaka w okularach z przyciemnianymi szkłami i w dresie.
Kobiet trajkotały jak najęte, a mężczyzna palił papierosa. Chłopak krył się w
cieniu drzewa i nerwowo rozglądając na boki. Było zimno i po południowym
deszczu gdzieniegdzie jeszcze stały kałuże. Po chwili podjechał jej autobus i
wsiadła. Chłopak wskoczył tuż za nią. Autobus był prawie pusty. Kierowca
podjeżdżał do przystanku, zwalniał i nie otwierając nawet drzwi, ruszał. Późno
było i nikt prawie nie wsiadał ani nie wysiadał. Na rondzie wysiadła młoda
dziewczyna i wsiadł mężczyzna koło czterdziestki. Chłopak drzemał dwa siedzenia
za nią, opierając głowę o szybę. Zapatrzyła się w okno. Autobus powoli zbliżał
się do celu jej podróży. Już byli poza miastem. ,,Za chwilę będę w domu” –
pomyślała. ,, Jeszcze dwa przystanki”. Nagle coś w podwoziu autobusu
zazgrzytało, autobusem zatrzęsło i zatrzymał się. Kierowca próbował ruszyć, ale
bezskutecznie.
- Niestety proszę państwa koniec
jazdy – powiedział. Za chwilę zadzwonię
do bazy i pewnie przyślą drugi wóz, ale to trochę potrwa – dodał.
- A ile? – spytała jakaś kobieta.
- No pewnie z pół godziny co
najmniej – odparł kierowca. Można poczekać w autobusie.
- A dziękuję – rzuciła Baśka. Za
ten czas to ja już będę w domu.
- No jak pani chce. Nie będę
zatrzymywał – podsumował kierowca, zasłaniając się gazetą.
Na dworze przywiał ją wiatr i
mżawka. Zapięła kurtkę, postawiła kołnierz i ruszyła szybko przed siebie. Za
moment była już przy zagajniku. Za nim jeszcze pół kilometra łąki tu i ówdzie
porośniętej krzakami i już jej przystanek. Od przystanku miała zaledwie 200
merów do domu. Była w połowie zagajnika, gdy instynkt kazał jej się odwrócić.
Mężczyzna był tuż za nią i z pewnością nie miał dobrych zamiarów. Zerwała się
do biegu, ale nie miała szans. Poczuła uderzenie w głowę i jego dłoń na ustach.
Zatopiła w niej zęby. Poczuła krew. Zaklął szpetnie, ale nie przestawał ciągnąć
jej w stronę krzaków. Próbowała walczyć – szarpała się i wymachiwała
rękami. Kopnęła go obcasem w stopę, podrapała
po dłoni. Wszystko nadaremnie. Był bardzo silny. ,,Zgwałci mnie, albo zabije” –
przemknęło jej przez myśl. Przewrócił ją na ziemię, upadła boleśnie uderzając
się w plecy. Przerażona zaczęła krzyczeć, a on zwalił się na nią całym
ciężarem. Nagle pod dłonią poczuła kamień - spory i kanciasty. Ujęła go i z
całej siły zdzieliła napastnika w głowę. Bandzior znieruchomiał na chwilę
zamroczony. Wyczołgała się spod niego z zamiarem ucieczki, gdy usłyszała:
- Niech się pani odsunie. Mamy
skurczybyka. Od jakiegoś czasu na niego polujemy. Nieźle go pani załatwiła –
wyrzucił z siebie chłopak z autobusu. Jestem z policji – dodał mierząc z broni
do bandziora.
- Nie ruszaj się skurwielu – krzyknął.
Po dziesięciu minutach siedziała
już w radiowozie. Była wystraszona, poturbowana, ale cała.
- Teraz odwieziemy panią do domu,
a jutro złoży pani zeznania - powiedział
policjant. Trafi za kratki na co najmniej kilka lat. Dwie kobiety solidnie
poturbował – dodał.
- Dobrze – Baśka tylko pokiwała
głową. Nadal była w szoku. Blada patrzyła bezmyślnie w okno.
- Może pani potrzebuję psychologa
– spytał policjant.
- Nie wiem. Nic jeszcze nie wiem.
Jutro też jest dzień – odpowiedziała Baśka.
poniedziałek, 28 września 2015
Ślub Kaśki B/opowiadanie/
Odkąd Kaśka skończyła dwadzieścia lat jej matka zaczęła
wypatrywać zięcia. Kaśce się do zamążpójścia aż tak bardzo nie spieszyło, a i
szans na nie większych nie miała. Urodą raczej nie grzeszyła, figurą nie
przyciągała męskich spojrzeń, a i kokietką nie była. W dodatku po całych dniach
przesiadywała w domu, najchętniej z książką, a ciuchy nosiła tak długo, aż się
zniszczyły na tyle, że musiała wyrzucić.
Dwudziestka jej stuknęła, a ona jeszcze na prawdziwej randce nie była.
Raz tylko kolega z sąsiedztwa próbował jej wsadzić rękę pod spódnicę na
urodzinach kuzynki. Pijany był i na drugi dzień udawał, że jej nie poznaje. No
ale randką tego przecież nie można było nazwać.
- No i kiedy nam kogoś wreszcie przedstawisz – pytała mama.
- No wiesz przecież, że z nikim się nie spotykam –
odpowiedziała Kaśka.
- Jak tak dalej pójdzie starą panną zostaniesz – gderała
matka
- Dziś nie ma starych panien, a są singielki – odrzekła.
- Ty mi tu nie opowiadaj o singielkach – odburknęła matka.
Chcę jeszcze wnuków doczekać. Wciąż tylko w domu siedzisz. W książkach
szczęścia szukasz. Tu nikogo nie poznasz. Ja w twoim wieku już mężatką byłam –
dodała.
- Tak, tak i ja byłam w drodze. Wiem. Nie raz mi to mówiłaś
– mruknęła Kaśka.
- No tylko mi nie pyskuj, bo jak tak dalej pójdzie sama ci
męża znajdę – warknęła matka, biorąc się pod boki. To, że jesteś dorosła i studiujesz nie zwalnia
cię z obowiązku słuchania mnie. Mieszkasz w moim domu, utrzymuję cię i będziesz
robiła tak jak ci powiem. Nie jesteś złą partią – dorzuciła. Firma całkiem
niezły zysk przynosi. Niejeden na to poleci.
- Chcę, żeby poleciał na mnie, a nie na firmę – obruszyła
się Kaśka.
- E tam. Miłości ci się zachciało. Byle był obrotny i
zapewnił ci byt. Mnie i ojca też rodzice pożenili i co źle nam razem? – wzruszyła
ramionami matka.
Jak matka powiedziała tak zrobiła. Już za dwa tygodnie
kazała się Kaśce przyzwoicie ubrać i przygotować, bo na obiedzie miał być
kandydat – młodszy syn okolicznego
piekarza.
- Tylko min nie rób i niedostępnej nie graj – upomniała ją.
Walczak jest bogaty i obiecał dom wam kupić. Piekarnię dostanie starszy brat
Waldka, a on by kiedyś dostał firmę po twoim ojcu. Na razie by pracował u
niego. Studia skończył to sobie poradzi – nadmieniła.
Kaśka nie odezwała się. W końcu jakoś to przetrwam.
Spotkanie to jeszcze nie ślub. Pomyślała. Ubrała się w dżinsy i bluzę od dresu.
Włosy spięła w koński ogon i spokojnie czekała aż matka ją zawoła. Po chwili
matka po nią przyszła. Waldek już był. Gdy
Kaśka weszła do pokoju i spojrzała w jego uśmiechnięte oczy ugięły się
pod nią nogi i zaczęła żałować, że nie wygląda lepiej. Już za chwilę się
okazało, że był nie tylko przystojny,
ale i sympatyczny. W dodatku nie głupi. Dwie godziny minęły szybko. Przy
pożegnaniu spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
- Myślę, że nasz ślub to całkiem niezły pomysł. Nie martw
się nie będę ci się narzucał. Ty będziesz miała swoje życie, a ja swoje. Jakoś
się przecież dogadamy.
- I ja tak myślę – bąknęła Kaśka.
- Spotkamy się za
miesiąc to wtedy pogadamy i ustalimy szczegóły. Teraz muszę wyjechać - rzucił. Trzymaj się. I tyle go widziała.
No już ja się postaram coś przez ten czas zrobić, żebyś nie
chciał mieć swojego życia. Pomyślała. Następnego dnia poszła do kuzynki, która
uchodziła za super laskę po radę.
- Chcę wyglądać co najmniej dobrze. Mam na to miesiąc –
wyrzuciła z siebie w drzwiach.
Beata zmierzyła ją krytycznym wzrokiem od stóp do głów. Minę
miała przy tym nietęgą.
- No cóż ławo nie będzie, ale powinno się udać –
powiedziała.
Kaśka pokiwała tylko głową.
- Zdaję się na ciebie – wydukała przy tym.
- Po pierwsze musisz zrzucić z pięć kilogramów – dodała
Beata. Po drugie musisz iść do kosmetyczki i do sklepu po nowe ciuchy. Ten worek, który
masz na sobie jest koszmarny – skrzywiła się. No i coś musisz zrobić z włosami.
Ten mysi kolor zupełnie ci nie pasuje. Ani nie jest modny ani ładny –
przewróciła oczami.
- A po co ci ta przemiana – spytała. Zakochałaś się?
- Chyba tak – mruknęła Kaśka.
- W końcu i ciebie dopadło – zaśmiała się Beata. No to do
dzieła.
Po miesiącu przemiana się dokonała. Kaśka nie poznała się w
lustrze. Zmieniła się jeśli nie super laskę to przynajmniej w bardzo atrakcyjną
dziewczynę. Mysie włosy zyskały miodowy odcień, sylwetka w nowych ciuchach
wyglądała kusząco. Delikatny makijaż dopełnił reszty, a szpilki, w których
wreszcie nauczyła się chodzić, dodały
jej wzrostu. Gdy z wysoko uniesioną głową wkroczyła do restauracji z satysfakcją
pochwyciła spojrzenie chłopaka siedzącego przy barze.
Waldek już czekał. Podeszła do niego i uśmiechnęła się.
Poznał ją dopiero po głosie i szybko poderwał się z miejsca zupełnie
zaskoczony. Po chwili odzyskał rezon.
- No, no coś mi się
wydaje, że zadanie będzie bardzo przyjemne. Może przyśpieszymy ten nasz ślub
– rzucił.
niedziela, 27 września 2015
Sporo pracy, inicjacja, harmnizacja półkul i bazarek dla kotów
W ostatnie dni sporo się u mnie działo. Miałam trochę pracy. Po pierwsze pisanie na forum i wróżenie. Całkiem sprawnie mi to idzie. Poza tym miałam do zrobienia tarot kompleksowo czyli świadomość, uczucia, praca i zdrowie oraz horoskop prognostyczny na rok. Wysłałam najpierw tarot i dziewczyna się wystraszyła wylewu albo zatoru, bo wszystko inne się zgadzało. Poradziłam jej, żeby się wyciszyła, żeby zwolniła, unikała stresów i zaczęła medytować, a los oszuka. Jak tu jednak zwolnić gdy ma się słońce w baranie, a księżyc w lwie. To ogniste znaki i trudno będzie zwolnić. Dwa dni temu ponadto zgłosiła się do mnie kobieta z prośbą o inicjację w system Engel Ki. System jest bardzo fajny, bo ułatwia kontakt z aniołami. Ja sama byłam w niego inicjowana kilka lat temu i od tego czasu kontakt z aniołami mam lepszy. Pomagają mi, a odpowiedzi na trudne pytania same pojawiają się w mojej głowie. Teraz inicjuję innych. Poza tym miałam do przygotowania paczkę na bazarek dla bezdomnych kotów. Tego stada mi akurat bardzo szkoda, bo koty są prawie oswojone. Może miały kiedyś domy i teraz cierpią podwójnie. To tragedia dla nich trafić z kanapy na ulicę. Paczka pójdzie jutro z rękodziełem i książkami. Wysłałam bombki, magnesy, broszki, kolczyki, breloczki, czapkę, lampion, kamienie, koraliki i kartki.
Przedwczoraj miałam trochę oddechu, bo poddałam się harmonizacji półkul mózgowych wahadłem u Leszka Żądły. Zabieg mnie niesamowicie wyciszył i od razu mi się lepiej myślało. Za miesiąc chcę się poddać następnemu, a później jeszcze jednemu. Myślę też o zabiegu usuwania krzyży karmicznych. Może się poddam. Nie bardzo mi się uśmiecha oddawać, cierpieć i pokutować za to co zrobiłam w poprzednich życiach. Po tym zabiegu tego typu przejścia są rzadkością. No przynajmniej ja na to liczę.
Dziś odpoczywam. Nie robię nic kompletnie. Zrobiłam tylko obiad - kapustę z pieczarkami i ziemniaki. Może jednak wieczorem zabiorę się za ozdabianie butelki. Na razie serwetki jeszcze nawet nie wybrałam, tyle, że Krzysiek butelkę umył i odkleił z niej nalepki. W domu jest ciepło i przyjemnie, bo od dwóch dni palimy w piecu. Koty się porozciągały na całą długość i się wygrzewają. Uwielbiam na nie patrzeć wtedy...
czwartek, 24 września 2015
Historia Aśki/opowiadanie/
Aśka obudziła się późno i od razu dopadła ja myśl, że nie ma
pieniędzy. Nie ma i już. Pożyczyć nie miała od kogo. Rodzice nie żyli od kilku
lat, a jedyna siostra mieszkała od lat za granicą i kontakt się urwał. Aśka radziła sobie
jakoś, bo po rodzicach zostało mieszkanie w kamienicy. Nawet niedrogo za nie
płaciła, a rodzice przed śmiercią je wyremontowali. Było też nieźle wyposażone
w podstawowe sprzęty. Problemy się zaczęły, gdy okazało się, ze ma chory kręgosłup
i pracować nie może. Dostała rentę, która ledwie wystarczała na życie.
Najpierw wysiadła jej lodówka. Wzięła nową na raty. Jakoś
spłacała. Za miesiąc szlag trafił pralkę. Raty jeszcze załatwiła, ale w sklepie
zataiła ile wydaje na leki, bo kredytu by nie dostała. Później była jeszcze
chwilówka, bo jej kot Filip musiał mieć koniecznie zabieg na przepuklinę. No i
zaczęło się. Spłaciła chwilówkę i raty, a na leki i jedzenie pieniędzy już nie starczyło. Kręgosłup ją tak bolał, że
chodziła zgięta wpół i od dwóch dni była bez obiadu. Do piętnastego, kiedy to
brała rentę pozostało 5 dni, a ona miała dwanaście złotych i pustą lodówkę. W
dodatku Filipowi też kończyła się karma. Najgorsze było to, że nadchodziła
zima, a ona nie miała za co kupić węgla. Potrzebowała na sezon co najmniej trzy
tony. Skąd ja wezmę tysiąc osiemset złotych. Zastanawiała się gorączkowo od
kilku dni. Przecież nie pójdę kraść, a zarobić nie dam rady. Gdzie dostanie
pracę z chorym kręgosłupem.
Wstała, ubrała się, wypiła herbatę z resztka cukru i
zapatrzyła się w okno. Deszcz stukał miarowo o szyby, na pobliskim klonie nie
było już prawie liści, a w domu panował przejmujący ziąb. Trzeba by już zacząć palić w piecach, bo
wilgoć wejdzie w ściany. Pomyślała. Po chwili już szła w stronę komórki z
zamiarem wygrzebania reszek węgla. W korytarzu spotkała sąsiadkę z parteru i
starą Maciejakową. Były tak zagadane, że nawet jej nie zauważyły.
- Dzień dobry – przywitała je.
- A dzień dobry – odpowiedziały. A słyszałaś to już, że
odnalazł się właściciel naszej kamienicy. Podobno pierwsze co zrobił to podniósł
czynsze prawie o sto procent od nowego roku. Kazia Walewska i Karscy już dostali
pisma w tej sprawie. Do nas też pewnie przyjdą na dniach. Trzeba by się odwołać,
bo kogo tu stać na płacenie takich kwot – trajkotały jedna przed drugą.
- Nie nic wiedziałam – odpowiedziała Aśka przerażona.
Jeszcze i to. Skąd ja wezmę. Pomyślała. Jak tak dalej
pójdzie to zostanę bezdomna. Po chwili już była w komórce. Węgla prawie nie
było. Została masa miału, w którym gdzieniegdzie widać było pojedyncze kawałki
węgla. Zaczęła wyjmować go rękami, brudząc przy tym dłonie. Przy okazji
nawdychała się pyłu i zaczęła kaszleć. Kręgosłup bolał okropnie, gdy z marną
połową wiaderka człapała do domu.
Rozpaliła w piecu, umyła ręce, opłukała zimna wodą twarz i
rozpłakała się. Flip jakby chcąc ją pocieszyć wskoczył jej na kolanach i zaczął
ocierać się pyszczkiem o jej mokre policzki. Wtuliła twarz w puszyste futerko,
a on zaczął mruczeć. Aśce zrobiło się lżej. Jakoś to będzie. Poradzę sobie.
Muszę. Myślała. Wyjście się znajdzie. A może spytać tarota? Olśniło ją nagle. Już tak długo nie
wróżyłam. Czy pamiętam jeszcze? Czy karty przemówią? Zastanawiała się. Kiedyś
jeszcze w szkole wróżyła i wróżby się sprawdzały. Wszystkie koleżanki się do
niej zgłaszały z problemami. Lubiła to robić i miała z kartami niezwykły
kontakt. Ponoć odziedziczyła zdolności po babce, która z tego osiągała nawet
niezły dochód.
- A może to jest wyjście – mruknęła pod nosem. Tylko gdzie są
karty?
Już po chwili szukała w szafie. Nie było. Na pawlaczu też
nie. Nic tylko wyniosła je na strych i leżą gdzieś w pudle ze starymi
książkami. Istotnie znalazła karty na strychu w starej, nadgryzionej przez czas
kasetce. Rozłożyła je i wyszła kapłanka
i królowa pucharów. Obie karty oznaczały,
że ezoteryka może stać się jej zawodem. Mogłabym wróżyć w domu i przez Internet.
Zaczęła planować. Jestem dobra to i klientki się znajdą. Usiadła przed
komputerem i od ręki wysłała zgłoszenie do portalu zatrudniającego wróżki. Odpowiedź dostała po dwóch godzinach. Musiała
tylko skserować dokumenty podpisać je, odesłać do firmy i już mogła rozpoczynać
pracę. Trzeba by też zadzwonić do Baśki. Przypomniała sobie Aśka. Nie dalej jak
tydzień temu pytała czy jeszcze wróżę. Chciała zapłacić, bo ma problemy z
mężem, a jej córka nie może zajść w ciążę. Za moment już rozmawiała z koleżanką.
- Znalazłaś już tą wróżkę – spytała.
- Jeszcze nie – odparła Baśka, a co zastanowiłaś się?
- Tak powróżę ci i córce też. Dobrze by było byście przyszły
jeszcze dziś po południu.
- Kochana jesteś. Nie zapomnę ci tego – odpowiedziała Baśka.
Będziemy po siedemnastej.
Od tego dnia znowu zaczęła wróżyć. Córka Baśki opowiedziała
o niej w pracy i już za dwa dni miała dwie klientki. Pod koniec tygodnia
zaczęła też wróżyć na portalu. W pierwszy dzień zarobiła osiemdziesiąt złotych,
w następne dwa po czterdzieści. Już nie głodowała i nie marzła tak, bo włączyła
grzejnik elektryczny. Gdy dostała rentę od razu kupiła pół tony węgla. Coraz
więcej klientek pukało do jej drzwi, bo szybko rozeszła się fama o nowej rewelacyjnej
wróżce, która tylko spojrzy w karty i już wszystko wie.
- No i kryzys zażegnany – powiedziała do Filipa nakładając mu
na miskę jedzenie. Wiesz co pomyślę o kursie astrologii i numerologii, bo to też
ciekawe i przyszłościowe dziedziny. Zacznę od astrologii. Uśmiechnęła się i
podrapała kota za uchem.
środa, 23 września 2015
Małżeńskie sprawy/opowiadanie/
Gabriela odkąd zamieszkali z Filipem i Kamilkiem sami nie
miała na nic czasu. Gdy mieszkali u jej rodziców to mama gotowała, sprzątała i
zajmowała się Kamilem. W końcu była na emeryturze. Pomagał jej tata. Nigdy od
Gabrieli niczego nie wymagali i wypieszczona jedynaczka miała czas tylko dla
siebie. Do tego grosza nie szczędzili. Po pracy spotykała się z koleżankami,
przesiadywała u kosmetyczki i często robiła rundkę po sklepach. Była zadowolona
i niczego jej nie brakowało do szczęścia. To Filip narzekał. To on był wiecznie
niezadowolony. Chciał iść na swoje.
- Jak długo jeszcze będziemy siedzieć na głowie twoim
rodzicom – mawiał. Czas coś wynająć albo
kupić. Oboje dobrze zarabiamy stać by nas było na spłacanie rat.
- Ale po co? Źle ci jest. Mamy wszystko zrobione. Wszystko
poddane. O nic się nie musimy martwić. Co najwyżej gdzie wyskoczymy na weekend
albo do której restauracji pójdziemy na obiad. Rodzice Kamilka pilnują i mamy
więcej czasu dla siebie – broniła swego Gabriela.
- No dobrze ci mówić to twoi rodzice. Ja się czuję
skrępowany, gdy teściowa ciągle mi się kręci w pobliżu, a teść wprasza się na
piwo. O czym ja mam z nim gadać. O pogodzie – mruknął.
- Jesteś niewdzięczny- podsumowała.
Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia Filip przyniósł ofertę z biura nieruchomości w
którym pracował jego przyjaciel. Całkiem ładny dom z trzema sypialniami,
ogrodem i garażem na dwa samochody. Nie stary, w dobrym stanie do zamieszkania
od zaraz z opcją kupna.
- Facet wyjeżdżą na stałe za granicę to okazja. Tylko trzeba
się decydować natychmiast. Andrzej
zatrzymał tą ofertę specjalnie dla mnie. Co o tym myślisz – powiedział
podsuwając Gabrieli zdjęcia.
- No nie wiem. Chyba nie jestem na to jeszcze gotowa –
mruknęła pod nosem.
- Skoro tak to tu siedź. Ja zabieram Kamilka i się
wyprowadzam. Dość mam twoich rodziców i twojego wygodnictwa. Nie mam zamiaru
dłużej tego znosić. Chcę wreszcie sam o sobie stanowić. Trzymać samochód w
swoim garażu i kapcie w swoim przedpokoju. Chcesz rozwodu to będziesz go mieć.
– wyrzucił z siebie.
Próbowała się przytulić i jakoś wszystko wybić mu z głowy,
ale ją odepchnął i wybiegł z domu. Tego nie przewidziała. Co prawda widziała
niezadowolenie Filipa, czuła, że od jakiegoś czasu, coś się psuje między nimi,
ale myślała, że to chwilowe, że mu przejdzie. A tu taki pasztet. Rozwód. Nie
mogę do tego dopuścić. Nie mogę go stracić. Kto mnie teraz zechce. Utyłam po
ciąży z 10 kg i jeszcze nie udało mi się zrzucić. Jak sobie poradzę? Myślała
przerażona.
Wprowadzili się po dwóch tygodniach. Dom był zadbany i przytulny. Niczego nie
musieli kupować. Wszystko już stało na swoim miejscu. Nawet rośliny doniczkowe
zdobiły wnętrza. Przywieźli tylko swoje
cuchy, parę książek i komputery. No i
rzeczy Kamilka. Gabriela zabrała zdjęcie rodziców i rzeźbę kota, która
uwielbiała. Ogród był rozległy i wypielęgnowany. Przy tarasie rosły brzozy, a
pod domem kwitły róże. W kamiennej posadzce tarasu odbijało się słońce. Za
domem był niewielki staw, w którym pływały ryby.
Problemy zaczęły się praktycznie od razu. Kamilek nie chciał
chodzić do żłobka i tęsknił za dziadkami. Wciąż płakał i marudził. W dodatku
zaczął chorować. Gabriela musiała brać wolne i opiekować się nim. Zupełnie
sobie z tym nie radziła. Gdy go przewijała robiła się zielona z obrzydzenia.
Nie sądziła, że to tak będzie takie trudne. Dotychczas robiła to mama. W pracy
zaczęli krzywo patrzeć na jej kolejne zwolnienia. Praca w domu też ją
przerastała. Ciągle sprzątała. Starała się naprawdę, a kurz grubą warstwa
zalegał po kątach. W dodatku nie potrafiła gotować. Zupełnie. Zamiast smacznych
gołąbków czy sosów często musieli raczyć się gotową pizzą, bo obiad nie nadawał
się do zjedzenia. Kupiła książkę kucharską, ale to nie było tak proste jak się
wydawało. W kuchni spędzała długie godziny, a i tak to co przygotowała zbyt
smaczne nie było. Już nie miała czasu na
ploteczki z koleżankami, kosmetyczkę i rajdy po sklepach. Padała za to ze
zmęczenia i zaczęła ze stresu jeszcze bardziej tyć. Filip kończył właśnie jakiś
ważny projekt w pracy i przychodził tak zmęczony, że nie miał siły w niczym jej
wyręczyć. Za to stał się bardziej wymagający
i coraz częściej miał do niej pretensje.
- No i znowu obiad przypalony. Czuć od wejścia – wrzasnął na
nią, gdy wyszła z kuchni by się z nim przywitać. Rany czy ty wreszcie zaczniesz
sobie radzić i kiedy? – dodał
- A co ty sobie myślisz – krzyknęła. Cały dom na mojej
głowie i dziecko. Ja też pracuję racz to wreszcie zauważyć – warknęła.
Zatrudnij sobie gosposię jak ci moje gotowanie i sprzątanie nie pasuje albo sam
zacznij to robić. Też masz ręce. Może byś tak więcej czasu spędzał w domu, bo
Kamilek niedługo przestanie cię poznawać – podsumowała wychodząc i trzaskając drzwiami.
Wybiegła do ogrodu. Już nie był tak wypielęgnowany. Trawa
dawno powinna być ścięta, a rabatki z kwiatkami wyplewione. Pierwsze jesienne
liście zalegały miejscami na tarasie
dość grubą warstwą. Poczuła chłód. Ciaśniej owinęła się swetrem. A co będzie
zimą? Kto będzie palił w centralnym i odśnieżał. Pomyślała. Może faktycznie trzeba
kogoś zatrudnić do pomocy? To niezła myśl.
Po tygodniu udało jej
się przekonać Filipa i zatrudnili pomoc
domową. Dziewczyna, studentka germanistyki,
okazała się inteligenta, zaradna, smukła i całkiem ładna. Przychodziła co drugi
dzień sprzątać. Zadbała też o ogród. Później dodatkowo zaczęła gotować. Potrafiła
przygotować prawdziwe cuda. Załatwiała również zakupy i Kamilek ją nawet
polubił. Gabriela odżyła, a dom odzyskał dawny blask. Jak ona sobie z tym radzi
zastanawiała się czasem – studia i praca. Przecież to niemałe obciążenie.
Po miesiącu zauważyła, że Filip często przesiaduje z Beatą,
bo tak miała dziewczyna na imię, w kuchni. Zaczął nawet obierać za nią
ziemniaki i kroić warzywa na surówkę. Gdy próbowała poruszyć ten temat zbył ją
ze śmiechem.
- Uczę się gotować. Co w tym dziwnego- zakończył rozmowę.
- Jakoś wcześniej się do tego nie garnąłeś – zauważyła z
przekąsem.
Później już zimą przyłapała go na tym, że za Beatę odśnieżał
podjazd i dokładał do pieca od centralnego ogrzewania. A tak kiedyś nie lubił brudzić
sobie rąk. Gdy mieszkali z rodzicami w kotłowni był raz i powiedział, że nigdy
więcej.
Bomba wybuchła wiosną. Gabriela wsadzała właśnie przy schodach do domu, żonkile, które kupiła
dzień wcześniej, gdy oświadczył jej, że Beata jest w ciąży i że odchodzi to
znaczy nie Beata tylko on od Gabrieli, bo on jest ojcem tego dziecka.
- Oczekuję, że się wyprowadzisz z Kamilem. Będę na niego
płacił alimenty i chcę go zabierać co drugi tydzień na weekend – dodał spokojnie
i beznamiętnie.
Ogłuszona Gabriela nie
wiedziała co powiedzieć. Wstała i poszła do domu. Zaczęła w pośpiechu pakować
swoje rzeczy i rzeczy Kamilka. W głowie czuła pustkę. Zamrożone emocje nie
znajdowały ujścia. Zadzwoniła po tatę, by po nią przyjechał. Trzeba też odebrać
małego ze żłobka. Po dwudziestu minutach tata zatrzymał się pod bramą.
- Obyś zaznała z nim tego czego ja zaznałam pod koniec i oby
spotkało cię to co mnie – rzuciła przez ramię do Beaty wychodzą w pośpiechu. Tamta
tylko spuściła głowę i uśmiechnęła się lekko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)