Jeżeli jakiś turysta przypadkowo zabłąka się na ulicę Stolarską w Krakowie, ma dużą szansę natrafić na dość niezwykły w naszych czasach widok: przed jednym z budynków będzie stała spora grupa ludzi. Stała i czekała. Co zawsze mnie dziwiło, bez zniecierpliwienia i bez przepychania, z doskonałą zgodą na to, że taka musi być kolej rzeczy (choć możliwe, że po prostu nie trafiłam na ten właściwy moment). Przypadkowy przechodzień prawdopodobnie szybko odkryje to, co każdy, nawet przyjezdny Krakus z krótkim stażem dobrze wie: ten tłumek w gruncie rzeczy nie ma się do czego pchać, bo za kilka chwil może mu być odebrana nadzieja, albo, co spotyka pewnie mniejszość, ulicę Stolarską opuszcza z przepustką do ziemskiego raju, bo budynek, przed którym tłumek stoi, to Konsulat Amerykański. Jeśli jednak nie interesuje nas chwilowo podróż do Stanów, to ta część ulicy jest raczej nieciekawa, brakuje jej klimatu i tajemnicy, znajdujące się także w okolicy konsulaty (chyba) niemiecki, francuski oraz luksusowy salon piękności wyznaczają prymat zasobnego zachodniego świata nad romantyczną ruinkowatością, która króluje zaledwie kilka kroków wcześniej.
Bo wchodząc w Stolarską od strony Małego Rynku przez chwilę wielbiciele malowniczych ruder i rozsypujących się kamienic (tacy jak ja), mogą poczuć przyjemne mrowienie w brzuchu. Pierwsze po lewej witają nas zatrzaśnięte na głucho okiennice, a gdzieś pomiędzy rynną a kruszącym się murem można dostrzec opuszczoną pajęczynę. Dalej jest przyjemna kawiarnia o bardzo długiej nazwie*, a jeszcze parę budynków dalej, po prostu Cukiernia. Wcale się nie zdziwię, jeśli przypadkowy turysta ominie to miejsce. Chyba, że jest poszukiwaczem mocnych wrażeń lub ma sentymentalną naturę, bo wielki bukiet sztucznych róż w witrynie, od pierwszej chwili może wywołać nostalgię za dawno minionymi czasami, tym większą, im mniej się miało z nimi do czynienia. W przeciwieństwie do lodziarni, o której kiedyś pisałam, tutaj nie ma mowy o wyreżyserowanym peerelowskim uroku, tutaj wszystko po prostu jest takie, jakie było kiedyś, mimo kilku nowszych gadżetów oraz niepasującej do wspomnień, bo bardzo miłej pani sprzedawczyni, która zakupione ciastka spakuje w cienki szary papier (prawdziwie szary, nie beżowo-brązowy, zwany szarym), a potem (ha, jednak coś się zmieniło) włoży do małej foliowej reklamówki. Cukiernia słynna jest z powodu obojętnych mi marcepanków, bo to, co dla mnie się liczy, to sprzedawane na wagę drożdżówki z serem. Drożdżówka, nawet jeśli się tak z początku nie wydaje, zawsze jest ogromna, a ciasto jednocześnie zbite i mięciutkie, niezbyt słodkie, serowe nadzienie trochę grudkowate, a całość polana lukrem, który podstępnie atakuje palce z każdej strony i skutecznie utrudnia spożycie ciastka w plenerze. Muszę uczciwie przyznać, że moje rodzeństwo, poczęstowane kiedyś tymi drożdżówkami, nie wyraziło takiego zachwytu jak ja, ale a) M. nie smakował jakby niedopieczony ser, który mnie właśnie smakuje b) P. zamiast drożdżówki z serem wziął z makiem, bo myślał, że to o niej mowa. Faceci!
Dzisiejszy przepis to moja wersja brioszek, które zaproponowała Viridianka w ramach 74 Weekendowej Piekarni. Są zupełnie niepodobne do drożdżówek opisywanych powyżej, jednocześnie bardziej kruche i puszyste, ale warto spróbować i jednych i drugich.
Bo wchodząc w Stolarską od strony Małego Rynku przez chwilę wielbiciele malowniczych ruder i rozsypujących się kamienic (tacy jak ja), mogą poczuć przyjemne mrowienie w brzuchu. Pierwsze po lewej witają nas zatrzaśnięte na głucho okiennice, a gdzieś pomiędzy rynną a kruszącym się murem można dostrzec opuszczoną pajęczynę. Dalej jest przyjemna kawiarnia o bardzo długiej nazwie*, a jeszcze parę budynków dalej, po prostu Cukiernia. Wcale się nie zdziwię, jeśli przypadkowy turysta ominie to miejsce. Chyba, że jest poszukiwaczem mocnych wrażeń lub ma sentymentalną naturę, bo wielki bukiet sztucznych róż w witrynie, od pierwszej chwili może wywołać nostalgię za dawno minionymi czasami, tym większą, im mniej się miało z nimi do czynienia. W przeciwieństwie do lodziarni, o której kiedyś pisałam, tutaj nie ma mowy o wyreżyserowanym peerelowskim uroku, tutaj wszystko po prostu jest takie, jakie było kiedyś, mimo kilku nowszych gadżetów oraz niepasującej do wspomnień, bo bardzo miłej pani sprzedawczyni, która zakupione ciastka spakuje w cienki szary papier (prawdziwie szary, nie beżowo-brązowy, zwany szarym), a potem (ha, jednak coś się zmieniło) włoży do małej foliowej reklamówki. Cukiernia słynna jest z powodu obojętnych mi marcepanków, bo to, co dla mnie się liczy, to sprzedawane na wagę drożdżówki z serem. Drożdżówka, nawet jeśli się tak z początku nie wydaje, zawsze jest ogromna, a ciasto jednocześnie zbite i mięciutkie, niezbyt słodkie, serowe nadzienie trochę grudkowate, a całość polana lukrem, który podstępnie atakuje palce z każdej strony i skutecznie utrudnia spożycie ciastka w plenerze. Muszę uczciwie przyznać, że moje rodzeństwo, poczęstowane kiedyś tymi drożdżówkami, nie wyraziło takiego zachwytu jak ja, ale a) M. nie smakował jakby niedopieczony ser, który mnie właśnie smakuje b) P. zamiast drożdżówki z serem wziął z makiem, bo myślał, że to o niej mowa. Faceci!
Dzisiejszy przepis to moja wersja brioszek, które zaproponowała Viridianka w ramach 74 Weekendowej Piekarni. Są zupełnie niepodobne do drożdżówek opisywanych powyżej, jednocześnie bardziej kruche i puszyste, ale warto spróbować i jednych i drugich.
*Pierwszy lokal na Stolarskiej po lewej stronie idąc od Małego Rynku
Brioszki à la drożdżówki z serem
Składniki:
ciasto:
2 łyżeczki suchych drożdży instant
2 łyżki ciepłej wody
500 g mąki
50 g cukru
1 i 1/2 łyżeczki soli (ja dałam 1 łyżeczkę)
5 jajek (+ 1 jajko do smarowania wierzchu)
350 g niesolonego masła, bardzo miękkiego (i to chyba jeden z niewielu wypadków, kiedy warto mieć mikrofalówkę)
masa serowa:
400 g twarogu do sernika
100 g cukru
2 łyżeczki cukru waniliowego
30 g masła
1 żółtko
lukier:
12 łyżek cukru pudru
2-3 łyżki gorącej wody
Wykonanie:
- Ciasto: drożdże wymieszać z ciepłą wodą i odstawić na 10 - 15 minut (po tym czasie drożdże powinny się spienić, jeśli nic się nie dzieje, należy powtórzyć z innymi drożdżami). Do dużej miski przesiać mąkę, dodać rozpuszczone w wodzie drożdże, cukier, sól i 3 jajka. Składniki wymieszać drewnianą łyżką. Stopniowo dodawać pozostałe 2 jajka, wyrabiając ciasto ręką. Wyrabiać przez około 10 minut aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. Można też wyrabiać mikserem, specjalnym hakiem do ciasta drożdżowego, początkowo na wolnych obrotach, później zwiększyć do średnich.
- Stopniowo dodawać masło, po dwie łyżki, mieszając lub miksując. Szybko dodawać kolejne 2 łyżki masła, jak tylko poprzednie zmiesza się z ciastem. Miskę przykryć przeźroczystą folią i odstawić w ciepłe miejsce bez przeciągów, do czasu aż podwoi swoją objętość, na około 1 i 1/2 do 2 godzin. Uderzyć pięścią w ciasto, ponownie przykryć i wstawić do lodówki na noc.
- Masa serowa: cukier zmiksować z masłem, żółtkiem i cukrem waniliowym, a następnie stopniowo dodawać ser i miksować, aż wszystkie składniki się połączą.
- Ciasto rozwałkować na lekko posypanej mąką powierzchni, na prostokąt o wymiarach około 30 x 45 cm, cienki na 1/2 cm. Rozsmarować masę serową. Złożyć krótsze boki ciasta do środka, tak aby spotkały się pośrodku, przekroić ciasto w tym miejscu na dwie części. Każdą połówkę pokroić w poprzek na 12 pasków (lub 8). Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, w odległości 2 cm od siebie. Luźno przykryć folią i odstawić do wyrośnięcia na około 1 i 1/2 godziny.
- Piekarnik nagrzać do 190 stopni. Wierzch ciasta posmarować lekko roztrzepanym jajkiem. Piec na złoty kolor przez około 15 - 20 minut. Studzić na blasze ustawionej na metalowej kratce. Wystudzone posmarować lukrem (cukier puder zmieszać z gorącą wodą).