Czemu nie zjesz? – dziwi się
Matka, bo ten sam obecny tu oburzony Jaś własno ustnie domagał się na śniadanie
płatków, gardząc szynką, dżemem, że o serze i jajku nawet nie wspomnę.
Nie chciałem różnych, chciałem tylko kukurydziane – krzywi się w dalszym ciągu Jaś.
Nie chciałem różnych, chciałem tylko kukurydziane – krzywi się w dalszym ciągu Jaś.
Nie chciałeś różnych? Jak to?
Przecież zawsze chcesz różne, jeśli już chcesz – dziwi się z kolei Matka i
zagląda ukradkiem do miski Jasiowej, gdzie nawrzucała nieuważnie płatków
kukurydzianych, cynamonowych i jeszcze kulek czekoladowych, aby różnorodnością zamknąć
usta wybrednemu dziecku. Na darmo, jak się okazuje.
Nie zjem tych czarnych kulek,
wyglądają jak bobki – mówi twardo Jaś.
No cóż, bobki to bobki, jak tu
dyskutować z argumentem na miarę bobka? Jasio dostał małą łyżeczkę i za jej
pomocą owe bobki nieszczęsne wyłowił, co nie zmieniło znacząco faktu, że spożył
niewiele.
Stasiu co zje na śniadanie? –
pyta odruchowo i niepotrzebnie Matka, bo wiadomo przecież, że Stasiu zje to, co
Matka mu przygotuje. To znaczy zjadał. Do niedawna. Czy do teraz raczej.
Kiełbasynke – mówi dzielny Staś,
stawiając Matce wysoką poprzeczkę do przeskoczenia.
Matka jednak wczoraj się nie
urodziła i nie takie przeszkody w swoim długim życiu matczynym już pokonywała.
Zachowując więc kamienną twarz, odpowiada dziecinie głosem promiennym jak ranna
zorza:
Dobrze Stasiu będzie
kiełbaszynka.
Będzie? – pyta podejrzliwi Staś,
trochę zbity z tropu perspektywą istnienia wyżej wymienionego produktu
spożywczego, który to zamierzał w najbliżej przyszłości opatentować, a tu
klops.
Będzie – mówi pogodna Matka
kuchenna, wykonując na przygotowanej kanapce piruet kulinarny w postaci
potraktowania wyżej wymienionej do płowy szynką, od połowy kiełbaską. Szczęśliwie,
oba produkty zapobiegliwa Matka przechowywała w lodówkowych czeluściach.
Czy myślicie, ze kiełbaszynka
zjedzona została do końca bez mrugnięciem okiem? Wespół w zespół, można tu śmiało parafrazować
klasyka. Znaczy się – Matka dojadła. Tradycji natomiast stała się zadość: poza
herbatą chyba żadne danie przez Matkę zaproponowane okazało się niejadalne.
Tradycja przetrwała w formie
nienaruszonej do obiadu.
Nie zjem pomidorówki – mówi Jaś patrząc ze wstrętem w odmęty zupy podanej mu przez Matkę na wesołym talerzyku, co w założeniu pobudzić miało jego apatyt. W założeniu.
Nie zjem pomidorówki – mówi Jaś patrząc ze wstrętem w odmęty zupy podanej mu przez Matkę na wesołym talerzyku, co w założeniu pobudzić miało jego apatyt. W założeniu.
Nie lubię. Lubię tylko rosół –
ucina wszystkie dyskusje Senior, nim Matka zdąży usta otworzyć.
Zjec chociaż 5 łysków – zachęca
Staś, obyty w zwyczajach kulinarnych Jaśka.
Plose – dodaje, dostrzegając
chyba popłocho-mękę w oczach Matki. Kochane dziecko, no, po Mamusi.
No dobra. Ale tylko pięć – godzi
się Jaś I Łaskawy, odliczając – niczym rasowy księgowy – dokładne pięć łyżek.
Ani jednej więcej. Resztę Matka dojadła, dopychając się połową mielonego
kotleta i wczorajszym brokułem. W końcu – jak na nowoczesną Matkę przystało –
Matka jest matką eko i żywności nie marnuje.
Co na drugie? Byle nie schabowy, bleee…. – pyta wypełniony
pięcioma łyżkami pomidorówki chłopiec, który z niejednego pieca schabowe jadł i
stwierdził, że nie lubi.
Paluszki rybne – mówi Matka,
która poszła dziś – co tu dużo mówić – na łatwiznę, przygotowując tzw. pewniak,
który Starszak pochłonie raczej w każdych okolicznościach przyrody.
Paluszki! – cieszy się Jaś, a
Matka z nim, bo to taka rzadkie uczucie towarzyszące nam przy posiłkach.
Zjes? – pyta podejrzliwe Staś,
który o życiu w tej rodzinie wie już
całkiem niemało.
Zjem – potwierdza, jak nigdy,
Jaś.
Pienć? – powtarza cyfrę-wytrych
w naszym jadłospisie Staś.
Pięć – zgadza się zgodny Jaś.
Ale kaszy nie zjem – zastrzega,
żeby za różowo nie było. W końcu chłopaki różowego nie lubią z zasady. A zasady
rzecz święta.
Na kolacje zjem tylko z nutelkom
– mówi Staś, kiedy kończy się bajka wieczorna.
I bułecke, chlebka nie – dodaje
mały, co nie znaczy, że nie wybredny smakosz.
A ty Jasiu? – domyka Matka
kwestię zamówień wieczornych.
Może dżem? Może kiełbaszynka? –
zastanawia się chwilę.
Kielbaszynka – decyduje
ostatecznie, podtrzymując nową, chlubną tradycję naszego domostwa.
Tylko bez pomidora – zaznacza od
razu, gotów się licytować do ostatniej skórki.
I bez jogurtu – wtóruje mu dzielny Staś.
I bez jogurtu – wtóruje mu dzielny Staś.
Z pomidorem i jogurtem – stawia
się dzieciom Matka-restauratorka.
Ale tylko pieńc łyzek – walczy
dzielny Staś.
I pięć plasterków, nie więcej – jednoczy się z bratem Jaś.
Pięć całych – dopina umowę
Matka-negocjator.
Całych – zgadza się Jaś.
I mleczną kanapkę na deser –
dopisuje się do zamówienia Starszy.
Deser to chyba po obiedzie, nie
po kolacji? – dyscyplinuje Matka, próbująca spamiętać wyszukane menu wieczorne
swojej wybrednej klienteli.
Mama, bo oddasz fartuch – chwyta
Janek, fan telewizji kulinarnej, po dowcip ciężki.
Komu niby? Bo jeśli ktoś chce to
bardzo chętnie, nawet teraz – wyraża Matka swe nadzieje i ciche fantazje
głośno.
Gessler, Gessler daj. Ja bym
dała – podpowiada Staś, niemniej od
barat obyty z telewizją, okazuje się.
Omiotła Matka na takie dictum
wzrokiem spłoszonym przybrudzoną kuchnię, podłogę poplamioną, stare gary,
pustawą lodówkę, spięła włos rozczochrany.
Gessler, powiadasz, Stasiu,
Gessler…. - pomyślała Matka dojadając nagryzionego pomidora nr 5.
Może i to nie głupi pomysł w zasadzie. Ale czy Gessler przeżyła by taką rewolucję?
Bo sama miłość do jedzenia tu jednak chyba nie wystarczy…. ;).
Może i to nie głupi pomysł w zasadzie. Ale czy Gessler przeżyła by taką rewolucję?
Bo sama miłość do jedzenia tu jednak chyba nie wystarczy…. ;).
źródło: pl.depositphotos.com
Ech, u nas najbardziej grymasi Jachol. I niestety w sposób najtrudniejszy do przenegocjowania - wypluwa i wrzeszczy. I tłumacz takiemu że zdrowe i smaczne ;).
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję, że wyrosną z tego grymaszenia, a tu z każdym rokiem gorzej, można powiedzieć.... W desperacji myślałam już o zapisaniu się na jakieś kursy kulinarne, ale nie łudźmy się - nie docenią ;). Pozdrawiam Was ciepło, jeszcze raz 100 lat dla Jachola :)
UsuńUwielbiam te Wasze dialogii :)
OdpowiedzUsuńP.S. Mam w domu Tadka niejadka więc doskonale rozumiem co czujesz w takich momentach ;)
Oj, chciałoby się rondlem rzucić i mięsem nawet, jak wzmiankowana G., ale trzymam fason ;). Pozdrawiam ciepło z krainy nienasyconych żarłoków :)
Usuń:) u nas też leb czyt, chleb nie tylko bulal czyt bułka z samym mastem czyt masłem :)
OdpowiedzUsuńMożna by jakąś książkę kucharską dla dzieci ułożyć :). A swoją drogą - jeszcze dobrze nie mówią, a już grymaszą... Oj, losie Matek :). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńMój Podopieczny na razie zje wszystko, co podam. Jego siostra gorzej. W przedszkolu podobno je zupy ale w domu nie tknie! Nie raz siedzi godzinę nad miską zupy... Tak przynajmniej opowiadają rodzice. Mój bratanek to też gagatek :) zupy - pomidorowa ale TYLKO z ryżem i rosół z makaronem Z MARCHEWKĄ w środku :) mięso ewentualnie :) trochę przykryte ziemniakami.. najbardziej smakują same ziemniaki z masłem (a w przedszkolu je wszystko - tak panie mówią). I chętnie je..placki ziemniaczane z..ketchupem oraz chleb z ziarnami z pasztetem - ale TYLKO DROBIOWYM. Innego (np pieczonego) nie tknie... Ehhh wybredne te.dzieciaki :) (bratanek mój i starsza Podopieczna to 5latki).
OdpowiedzUsuńwww.swiat-wg-anuli.blogspot.com
Moi chłopcy, kiedy byli maleńcy, też jedli bez sprzeciwu to, co dostali. Nawet wątróbkę. Teraz - bardzo wybredne mają podniebienia, a nasila się to z czasem. Co dziecko, to inny zestaw jedzeniowy! Nawet słodycze lubią różne... Kto by pomyślał, że przyjdzie mi kiedyś zostać taką dobra kucharką ;). Pozdrawiam Cię serdecznie :)
UsuńU nas by codziennie parówi były na stole. Na obiad ziemniaki z surówką z białej kapusty. Ale nie poddaję się i dzielnie urozmaicam menu Starszaka :D
OdpowiedzUsuńA co do bobków... To raz podaję Starszakowi kompot, którym się zapijał swego czasi i nagle widze lęk w jego oczach. Nagle padają słowa "Mamo, kupka..." I to nie chodziło i kupkę w spodniach, a kupkę w kubku... Szok. A kupką okazała się... pływająca jagoda ;) Ale nie była bata trzeba było kompot wylać, umyć kubek i nalać czystego ;)
A parówki u nas też mile widziane. Surówka? W życiu! Nawet Mały pluje nią na kilometr! W kompocie przejdą truskawki, od biedy czereśnie. No po prostu tylko siąść i książkę kucharską dla dzieci napisać ;). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńU nas z jedzeniem jest tak kiepsko, że na płacz mnie zbiera, gdy tylko o tym pomyślę.
OdpowiedzUsuńMoja droga, doskonale się Ciebie czyta, ale czy nie myślałaś może o zastosowaniu akapitów? Też ich kiedyś nie miałam, aż parę osób zwróciło mi uwagę, że oczy ich bolą od czytania i lepiej by było, gdybym trochę rozdzieliła. Przyznałam im rację!
Oczywiście nie zamierzam Ci rządzić na Twoim podwórku, to tylko taka mała uwaga czytelniczki.
Pozdrawiam!
Dziękuję za radę - faktycznie te moje teksty dosyć długie są i warto je jakoś podzielić :). Zaraz spróbuję, zobaczymy, jak będzie wyglądać :). Co do jedzenie, to faktycznie droga przez mękę - i nie zanosi się, że by było lepiej, niestety.... Pozdrawiam serdecznie i gratuluję świetnej akcji blogowej :))))
UsuńA nie ma za co! Jeśli byś chciała wziąć udział w naszej zabawie, serdecznie zapraszam!
UsuńJak tylko znajdę dłuższą chwilę, chętnie się przyłączę :)
UsuńWITAM SERDECZNIE U CIEBIE CHOCIARZ WIĘKSZE DZIECI TO TEN SAM PROBLEM CO U MNIE NIE WIADOMO CZYM KARMIĆ CO DAWAĆ TO JEST DRAMAT WIELU MAM POZDRAWIAM ŻYCZĘ POWODZENIA
OdpowiedzUsuńDzięki, że zajrzałaś. mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej :). Co prawda u nas dzieci większe, ale zawsze warto być przygotowanym na to, co Cie spotka za lat kilka, czyli całkiem niedługo ;). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńZnam to znam i łączę się w bólu. Kto nie ma w domu niejadka nigdy tego nie zrozumie.
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa :). I to z wiekiem nie mija, niestety, przynajmniej u nas... Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńJa mam i Jasia i Stasia ba jest nawet Antoś. Jeden dżem ser pleśniowy I kabanosa drugi preferuje dania mleczne i cebulę do wszystkiego by zjadł. Trzeci póki co wciąga co mama da
OdpowiedzUsuńNo to witamy w klubie wybrednych podniebień :). Dobrze, że Antoś jeszcze nie grymasi, choć to pewnie kwestia czasu... ;). Matka to jednak wielofunkcyjne urządzenie, nie ma co ;). Pozdrawiam cieplutko, dziękuję, że jesteś tu z nami :))))
UsuńU nas na razie je wszystko. Ale "czekam" na ten etap, że poprosi o coś, a później powie "NIE"
OdpowiedzUsuńJak tu dogodzić dziecku? :D
No nie jest to łatwe. Im dalej, tym trudniej chyba... Dlatego ciesz się etapem na "tak" - oby trał jak najdłużej :). Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do "zaglądania" do nas :)
UsuńHaha, jak bym widziała swoje dziecię. Tego nie, tamtego nie, tego dwa gryzy, a najchętniej to żywić się czekoladą i chipsami (miłość do czekolady to po tacie, a do chipsów po mamie - tak się ładnie dziecko w rodziców wdało;p) :)
OdpowiedzUsuńA u nas rodzice nie wybredni - wcale! A tu takie buty... Najchętniej jedliby popcorn, obaj! Jak tak dalej pójdzie, Matka osiwieje w try miga ;). Pozdrawiam serdecznie, cieszę się bardzo, że "zaglądasz" do nas :)
UsuńU Nas Hanka też już potrafi zakomunikować, że czegoś nie zje... a nie zje chlebka z masłem. Szyneczkę w rączkę jak najbardziej, ale z chlebkiem już nie :D
OdpowiedzUsuńCzyli u Maluchów już widać preferencje kulinarne... A im dalej w las, tym więcej wyborów ;).Najważniejsze - nie dać się zwariować, też kulinarnie ;). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńU nas tez mlodziez ma tak rozne upodobania, ze szok. Berberowna nie tknie pieczarek, Berberzak uwielbia. Ona nie lubi podmidorkow koktajlowych, on musi miec w sniadaniowce.
OdpowiedzUsuńBardziej wybrzydza ona, a kiedys to i rybe jadla, watrobke, jajaka...A teraz, szkoda gadac. Klusek jej dac i kotlet z piersi kurczaka!
U nas też były wątróbki, ogórki kiszone, buraczki. A dziś? Wypiją kakao jak im pistolet do głowy przyłożysz! I jak tu ich zdrowo odżywiać, człowiek pół zdrowia przy tym straci... ;). Pozdrawiam cieplutko ;)
UsuńGusta kulinarne zmienne są :) Moim do dziś zostało: zajrzeć do pełnej lodówki i stwierdzić, że: "tam nic nie ma" .
OdpowiedzUsuńAle i tak wygrywa Gui, która na pewnych zawodach, już jako dorosła dama, nie dojadła posiłku regeneracyjnego i... w pełnej ludzi stołówce położyła talerz przede mną z zaproszeniem: dojedz ;)
No tak mi się wydawało, że to z czasem nie mija, a wręcz przeciwnie... :). Komentarze, że lodówka pusta to też penie kwestia niedalekiego już czasu... Pozdrawiam :)
UsuńPerypetie matki gotującej :))
OdpowiedzUsuńDzieci nie raz nas jeszcze zaskoczą
ww.MartynaG.pl
Matka nawet w kuchni ma przygody mrożące krew w żyłach ;). Pozdrawiam :)
UsuńZnam, znam to wszystko z autopsji... Eliza to mistrzu wybrzydzania :)
OdpowiedzUsuńI też mam ochotę "oddać fartucha" i niech mnie wszyscy pocałują w d... :)
Tylko komu ten fartuch oddać, Kochana... Zawsze jest nadzieja, że wyrosną, ale nadzieja - wiadomo... Pozdrawiam i siły życzę :)
Usuńu nas tak to nie działa, aczkolwiek Żaba też humory kulinarne ma. jak nie zje obiadu w porze obiadowej, to je na kolację. jak na śniadania ma ochotę na parówki, to wie że obiad dnia poprzedniego należy zakończyć. bo jak nie, to obiad na śniadanie będzie. obowiązuje to tylko wtedy, kiedy nasze dziecię wymyśla. bo jak nie zje wszystkiego, to jej darujemy :D tacy jesteśmy litościwi rodzice :D
OdpowiedzUsuńno i oczywiście kontrolowane słodycze i inne uciechy dla podniebienia też trafiają do jej brzuszka po konsumpcji tego, co zjedzone być musi.
UsuńMoże to jakaś metoda? Chociaż obawiam się, że nasi ogłosiliby strajk głodowy i cicho dokonali żywota w kąciku.... Ni o babcia zaraz przybiegnie na ratunek. Ech, losie matki gotującej... ;). Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńMyślę że w takiej akcji poległaby niezastąpiona Gessler :}}. Uff ja mam tylko jedno grymaszące dziecko, drugie je co mamusia kochana przygotuje :}}. Starsza- niejadek obserwując rówieśników kolegów norweskich przerzuca się na paskudztwa z fast foodów . Walkę toczę z iskrami, póki co przegrywa dziecko ;} ale nieźle muszę się nakombinować żeby przekonać do zdrowego żarełka
OdpowiedzUsuńNo właśnie, póki co.... ;). Małe dzieci - przynajmniej nasze - jadły jak anioły. Im starsze - tym więcej wymagań. I większy wpływ otoczenia. Matka-kucharka musi się nagłowić, że hej, a i tak czasem przegrywa tę nierówną walkę.... Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńTy to powinnaś jakiś medal dostać! ;)
OdpowiedzUsuńA kiełbaszynka wymiata. ;)
Medal dla Mistrza Patelni :). Kiełbaszynka jest u nas ostatnim hitem. Strach pomyśleć, co będzie kolejnym... Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńMoja córka generalnie nie grymasi, za to często zmienia zdanie! Kupię jej cos co podobno uwielbia a na drugi dzień juz tego nie lubi :) Na szczęście nie jest niejadkiem :)
OdpowiedzUsuńBo kobieta zmienną jest :). Nasi grymaszą, szczególnie Starszy. Choć zauważam, że marudzi głównie w domu, kiedy je "na zewnątrz" (u rodziny, w szkole) - raczej nie grymasi. No ręce opadają... Pozdrawiam ciepło :)
UsuńU nas podobnie, żyję nadzieją, że może drugie nie będzie grymaśne. Chociaż nadzieja na razie mi została. W tej chwili np. Paweł wykłóca się o to, że mam zmienić firankę w pokoju, bo mu się nie podoba...
OdpowiedzUsuńCzyli ma własne zdanie :). U nas nie było problemu, kiedy dzieci był maleńkie - żadnego. Na prawdę zjadały wszystko. A dziś - lepiej nie mówić.... Pozdrawiam ciepło i trzymam kciuki :)
UsuńRany, poniekąd jakbym widziała sytuację u nas w domu. Z tym, że Młody nie marudzi, on po prostu nie je. JEst niejadkiem, potrafi przeżyć o chlebie i głodzie nawet dwa tygodnie zachowując rewelacyjne wyniki. Biegałam do lekarza, robiłam badania i co? rewelacja. O co mi w ogóle chodzi, do tego dobrze wygląda... ehh... Mam nadzieję, że jednak w końcu to minie, że dożyję tego dnia, czego i Tobie życzę :)))
OdpowiedzUsuńU nas się na razie pogłębia... Starszakowi robiłam nawet badanie krwi, bo jeszcze brzuch go bolał wieczorami. Ale wszystko ok, wyniki medalowe. Tez mam nadzieję, ze minie, a jak nie, to już nie się inni męczą... ;). Pozdrawiam serdecznie :)
Usuńheh dzieciaki i jedzenie ;) moja pamiętam w ubiegłym roku kochała ziemniaki, dziś spojrzy niechętnie i ledwo skubnie ;)
OdpowiedzUsuńspokojnego weekendu pozdrawiam
No właśnie, gusta się zmieniają, kolejne pozycje wypadają z jadłospisu - tylko nic ich nie zastępuje (no, chyba że popcorn...). Pozdrawiam, też dobrego weekendu życzę :)
UsuńWidzę robi się poważnie :)
OdpowiedzUsuńMatka musi się sporo nagimnastykować :-D
Matka jest już jak asceta syryjski - musiałaby dostać wczorajszym kotletem w głowę, żeby stracić nerwy....;). Chociaż szczególnie uzdolniona kulinarnie nie jestem - więc może tu tkwi problem.... Już sama nie wiem. Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńU nas z Norbem jest ten problem od małego i skubany uparty jak osiołek nie zje i koniec teraz na szczęście już jest lepiej ;-)
OdpowiedzUsuńTo u nas odwrotnie - kiedy byli mali, jedli (prawie) wszystko... Dziś grymaszą jak królowa angielska.... Drżyjcie przyszłe żony ;). Pozdrawiam :)
UsuńKarmienie i gotowanie dla mojej Córci wzmaga we mnie gniew i wszelkie flustracje... "Nie, dziękuję" odpowiada słodko na wszelkie moje propozycje.
OdpowiedzUsuńTo i tak cudnie odpowiada... Moi tylko nosem kręcą, a przyparci do ściany - wybuchają płaczem... Chyba zaczniemy stołować się u Wierzynka, jak tak dalej pójdzie ;). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńJa również powinnam "oddać fartucha" . Codziennie robię 2-3 śniadania. Obiady też. Na szczęście chociaż na kolacje jemy to samo :) Ciekawe, czy tylko chłopcy mają takie wybredne podniebienia? :)
OdpowiedzUsuńChyba nie - mam dwie bratanice, obie to wyjątkowy przykład niejadków :). Doszłam do wniosków, że chyba niedługo będę mogła jakąś restaurację spokojnie otworzyć :).
UsuńFajne rozmowy! Miło się czytało ;-)
OdpowiedzUsuńWiesz co, sama dzieci, jak wiadomo nie mam, ale kiedy pod moimi skrzydłami są Milusińscy to czasami staję na rzęsach. Pierwszy problem to rzeczywiście powstaje kiedy zadam pytanie "Co chcecie na śniadanie?", kiedy już pomarudzą, a to a tamto, a "mama mówiła to", a jednak tamto, a możemy wybrać sami, a ten, a może jednak tamten, a może zielony, a może niebieski pojemnik z serkiem, a może taka parówka, a może płatki, a może dżem, ale może ten jagodowy zamiast tego truskawkowego. Następuje wybór! I zjedzą dwa kęsy i koniec i na nowo... Ja tego nie chcę, a tego nie lubię, a jednak wolę co innego, a ja już pojadłem, no bo przecież jeden kawałek to porcja ogromniasta!
I w sumie karmienie to dla mnie droga przez mękę w pewnym sensie! Bo Oni nic by nie jedli najchętniej;-) Od małego wybredni! Szlak mnie niejednokrotnie trafia :)
To witaj w klubie. Dzisiaj rano mieliśmy licytację na ilość łyżek zjedzonego jogurtu - to Starszy. Na szczęście Młodszy tak bardzo nie grymasi, choć to pewnie tylko kwestia czasu... Pozdrawiam :)
UsuńZnam to :) choć moje dziewczyny jedzą wszystko :) to synek yyy praktycznie nic. Muszę kombinować aby obiadek wszystkim smakował :) Świetne te Wasze rozmowy :*
OdpowiedzUsuńTo może faktycznie chłopcy takie gagatki tylko? Ręce opadają po prostu :). Dziękuję za miłe słowa - mam nadzieję, że będziesz tu do nas zaglądać. Pozdrawiam cieplutko :))))
Usuńchyba z synkami tak jest,mój chrześniak tez straszny niejadek :(
UsuńMoże faktycznie coś jest na rzeczy z tymi chłopami :)
UsuńMoja Wiktoria zje prawie wszystko :) Z warzyw toleruje tylko ogórka,niestety. Już nie mogę się doczekać takich rozmów.U mnie na razie tylko NIE,NIE CHCE...
OdpowiedzUsuńNo to zuch dziewczyna! Oby jej tak zostało.... ;). Pozdrawiam cieplutko :)
Usuńoj tak zaspokoić dziecięce zachcianki nie jest łatwo nie tylko kulinarne
OdpowiedzUsuńPrawda - u nas pojawiło się np. ostatnio marudzenie Starszaka co do stroju. Chociaż to podobno dziewczynki mają bardzo sprecyzowane gusta już od najmłodszych lat. Poza tym kwestia firm - w ubraniach sportowych. Oj, chyba trzeba szukać dodatkowej pracy... ;). Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńI ja w temacie mogłąbym elaborat napisać. Czasami mam tak by dziecko nie marudziła dla świetego spokoju przygotowuje mu tzw. pewniaka...a on akurat tego dnia nie ma na niego ochoty.
OdpowiedzUsuńNo to już klops prawdziwy, jeśli nawet pewniak zawodzi;)! U nas gusta zmieniają się co pewien czas, wiec pewniak jest pewniakiem tylko przez chwilę. Czasem czuję się jak na polu bitwy ;). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńSie posmialam! :) Moje to tez takie wybredniaki, szczegolnie Bi! Z zup toleruje wylacznie rosolek, ale koniecznie czysty, bron Boze zapodzieje sie tam kawalek marcheweczki czy listeczek natki... Najlepsze "danie" - kromka suchego chleba, koniecznie obrana ze skorki. W sumie mozna niezle zaoszczedzic przy niej na budzecie zywnosciowym. Ona sie naje, a i pies skorzysta, bo chetnie spalaszuje skorke od chleba. :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, o tym nie pomyślałam :). Fakt, ze można zaoszczędzić, i jeszcze Matka się naje i to pół porcji, więc dietę trzyma przy okazji ;). W każdej sytuacji trzeba znaleźć coś pozytywnego :). Pozdrawiam serdecznie :))))
UsuńJa doszłam do wniosku, że im mniej pytań typu ,, a co byś zjadł na...'' tym lepiej . Im mniej namawiania ,, no zjedz chociaż kilka łyżeczek'' tym lepiej. Im mniej mi zależy na tym, aby dziecko zjadło, tym lepiej, więcej i chętniej zjada.
OdpowiedzUsuńWiem, że każda Matka i ja tutaj wyjątkiem nie jestem, chce, aby dziecko się najadło, witaminki i te sprawy. Męczy się i gotuje, prosi, namawia, prawie błaga ( ja też!) i co!? skutek dokładnie odwrotny!
U mnie było ok, aż do czasu, kiedy to właśnie zaczęłam namawiać syna na jedzenie! A teraz sobie myślę, przecież z głodu nie umrze mając jedzenie pod nos podstawione! W końcu po nie sięgnie, jak może po raz pierwszy w życiu mini głód poczuje! I po co moje nerwy?!
O i taką taktykę od dziś przybieram :)))
Pozdrawiam serdecznie :)
A to może i ja zacznę? Tylko u nas jeszcze babcie dochodzą i wieczne: a taki wysoki i chudy, i blady... :). Szczególnie babcia Aniela ma fisia na punkcie zdrowego żywienia. No ale jakoś damy radę z tym niejadztwem, mam nadzieję ;). Pozdrawiam ciepło :)
Usuńjakie to jest prawdziwe, a wyjęte z niejednej kuchni! ;)
OdpowiedzUsuńZ kuchni matczynej :). Fajnie, że możemy tu znaleźć wspólne doświadczenia, o to przecież chodzi :). Pozdrawiam cieplutko :))))
UsuńPodobno i ja byłam niejadkiem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niejedzenie dzieci to temat pojawiający się od pokoleń chyba. I w każdym czasie Matki staja na głowie, żeby dzieci jadły. Może trochę przesadnie nawet? Pozdrawiam serdecznie :)))
UsuńMasakrejszyn ;) Jak dobrze, ze moja niewybredna i zazwyczaj je co dostanie na talerz... No i mam pewniaki, które wiem, że zje zawsze :)
OdpowiedzUsuńSą dni, kiedy Młoda cały dzień o jednym biszkopcie jest, ale jakoś mnie to nie rusza. Wychodzę z założenia, że jak zgłodnieje to sama poprosi, a od takiego podstawiania i proszenia to sama nie będzie nigdy wiedziała, czy jest głodna, czy nie ;)
Ale moi też zjadali, słowo daje! Starszy zaczął wybrzydzać w 5 roku życia, Młodszy trochę szybciej. Może faktycznie głodem ich wziąć...? Pozdrawiam cieplutko :))))
UsuńKiełbaszynka - dobre :)
OdpowiedzUsuńJa póki co nie mam takich problemów, ale wszystko przede mną.
Sama była niejadkiem. Babcia biegała za mną po podwróku z kanapkami w kształcie łódeczki (bułeczka z serem żółtym w roli żagla, a wszystko na sałatce imitującej fale :), żeby cokolwiek zjadła. Niestety wyrosłam z tego.
Życzę z całego serca, aby te problemy pojawiły się w Waszym życiu jak najszybciej :). Ja mojemu Starszakowi robiłam kanapeczki w kształcie buzi - był oczy, nos, usta, brwi nawet! Myślisz, że docenił? Obraził się tylko, że podstępem chcę go nakarmić rzodkiewką. Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńI jak wspaniale siąść rano do kompa w reku trzymać kawusię i czytać dzień z życia Matki. Wspaniale! ubawiłam się z jedzeniem chłopaków. Co prawda ja nie mam takich problemów. Jedyne hasło u nas to:mamo kiedy jedziecie na duże zakupy bo w lodówce nic do jedzenia nie ma. I cieszę się, bo to jadalne dziewczyny. Za to koszmarem było dla moich rodziców moje jedzenie, gdzie suche mięso w gardle stawało, kompotu wiecznie było za mało, jak był pies to do czasu dokarmiałam puki się tata nie zorientował. Łazienka na zawołanie. Mój kochany tata mył gary po obiedzie a ja dalej przy tym jednym kotlecie.... tak to trwało i trwało.... bo ja chudzinka to mnie wiatr przewróci;) udanej niedzieli dla Was!
OdpowiedzUsuńMoje bratanice był podobnymi niejadkami - potrafiły przechomikować w buzi kotleta, przez cały dzień :). Chłopcy poszli w ich ślady, ot taki urok rodzinny widać :). Pozdrawiam serdecznie :0
UsuńUff, u mnie już samoobsługa kulinarna wśród młodego pokolenia panuje.Staram się tylko niezbyt zagłębiać w zawartości talerzy, aby starych nerwów nie nadwyrężać...
OdpowiedzUsuńNo widziałam Wojtka w ostatni Twoim poście - faktycznie piękna samoobsługa u Ciebie! Może i ja się doczekam pewnego dnia? Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńU nas jest podobnie. Dziecko chore chciało naleśniki, które bardzo lubi, więc matka zrobiła, przecież nie odmówi chorej istotce. W połowie pierwszego naleśnika Mała przypomniała sobie, że jednak naleśników nie lubi.
OdpowiedzUsuńAle może dlatego, że chore było? Bo u nas tak na co dzień, przy pełnym zdrowiu... Ale serce Matki wiadomo - nie odmówi zachciankom dzieci :). Pozdrawiam serdecznie :))))
UsuńFajnie się czyta takie rozmowy z niejadkami ale Tobie chyba nie zawsze jest do śmiechu w takich sytuacjach ;) Moi na szczęście nie są tacy wybredni a syn to nawet za duży apetyt ma ;)
OdpowiedzUsuńTo chyba pierwszy blog na którym śmieję się w głos czytając drugi z kolei wpis :) Zostaję :)
Super, bardzo się cieszę, że Ci się podoba :). Czasem baaardzo brakuje mi cierpliwości, naprawdę potrafię się zdenerwować - o jedzenie i milion innych rzeczy. Poczucie humoru pomaga nie tylko przetrwać, ale i wyjść z twarzą z niektórych sytuacji.... Pozdrawiam ciepło jak nie wiem co :))))))
OdpowiedzUsuńświetny tekst, czytałem z uśmiechem na ustach i to porównanie do Gessler, ciekawe co taka restauratorka zaoferowałaby tak wybrednym klientom a może tacy niejadkowie powinni robić kuchenne rewolucje? myślę, że zostanę u Ciebie na dłużej
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo się cieszę, że zostanie :). Co Gessler wie o trudnych klientach? Nic, zupełnie nic ;). Pozdrawiam cieplutko :))))
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie piszesz...to przede wszystkim.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Ewa
Dziękuję za komplement - mam nadzieję, że będziesz tu do nas "zaglądać" :). Pozdrawiam serdecznie :)))))
UsuńAleż ja się ciesze, że moje Trojaki jedzą i nie grymaszą :)
OdpowiedzUsuńŚciskamy kochana :*
Oj, ciesz się, ciesz, bo masz z czego :). Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńRewolucja na całego :D
OdpowiedzUsuńU nas tylko kajko i kałko ;/ bo to jeszcze potrafi synuś powiedzieć, ale problemów z wybrednością nie ma. Bardziej muszę gonić od talerzy, że już za dużo :D Troszkę zazdroszczę :*
Jasina ma rację, że te czarne wyglądają jak bobki :D
Nie ma czego zazdrościć - nasi w "maleństwie" jedli wszystko, łącznie z wątróbką :). Teraz wybredni są jak król perski... Tak więc - wszystko chyba przed Wami, czego oczywiście nie życzę :). Pozdrawiam serdecznie :)))
Usuńjeszcze raz powiem, pięknie piszesz:))) u mnie młodaej ulubionym słowem jet "mniam", choć nieraz próbuje i blee, pluje zaraz :) no ale gdziekolwiek jesteśmy to zaraz pierwsza przy stole gotowa wyrwać łyżke z ręki i wrzask dziki, że jeść che, czyli "mniam" :))
OdpowiedzUsuń