Stasina ma kilka (ba, kilkadziesiąt nawet) cech, mocno go
określających. Wymienić tu należy, głównie z powodu tematu dzisiejszej
opowieści, kilka - a dokładnie trzy:
1. Staś ma piękne blond włoski i niebieskie oczka. Włoski ma długawe i lekko
kręcone.
2. Często, może zbyt często, używamy w stosunku do niego formy Stasina (jak i do Jasia – Jasina) - ot, takie niewinne wyrażanie uczucia, a może – wg wyznawców psychologii - podświadoma chęć posiadania córki przez nas przemawia? Jeśli tak, to bardzo mocno podświadoma, uwierzcie mi, nigdy o córci specjalnie nie marzyliśmy.
No i ostatnia, kluczowa chyba: 3. Staś uwielbia wizyty w centrum handlowym, gdzie pasjami chodzi do toalety zielonej (w sensie: kolor drzwi), razem z mamą zresztą. Do pomarańczowej, przeznaczonej dla panów, dzielna poniekąd matka nie ma jakoś odwagi wejść. Choć pewnie będzie to kwestią niedalekiego już czasu….
Uzbroiwszy Was mili czytelnicy w tę cenną wiedzę, zapraszam na krótki spacerek. Z dzieckiem oczywiście.
Jestem dziewcynkom – mówi pewnego dnia Staś.
A ponieważ Staś mówi różne rzeczy, nie do końca prawdziwe, nikt nie zwraca na takie deklaracje specjalnej uwagi , ba – nikt ich nawet nie prostuje.
Jestem dziewcynkom i chodzę do zielonej – deklaruje dalej (w domyśle: toalety przeznaczonej dla pań, do której Stasina wchodzi z mamą z wiadomych powodów).
Pierwszy reaguje tata.
Nie jesteś Stasiu dziewczynką, jesteś małym panem – prostuje.
Staś nieruchomieje na chwilę, przetwarzając tę cenną informację w swojej małej – a jakże logicznej, okazuje się – łepetynce. Po przetworzeniu pyta niepewnie:
Mamuki jesteś dużym panem?
Mamuki jest dużą panią – mówi mamuki, czyli ja.
I chodzisz do pomarańczowej? – pyta dziecię coraz mniej pewnym tonem.
Nie, chodzę do zielonej, bo… – próbuję to jakoś jeszcze tłumaczyć, ale problem kolorów i dopasowanych do nich płci o tej porze dnia zaczyna mnie, niestety, przerastać. Zacinam się więc w pół słowa…
Bo jesteś dużym panem… - pomaga mi wybrnąć Stasina.
A co tam, raz się żyje:
Bo jestem dużym panem – potwierdza matka leniwa i nieodpowiedzialna, przysparzając Stasiowy wyraźny powód do zadowolenia.
Wiedziałem – mruczy pod nosem zadowolony.
W tych scenach domowych nie ma jeszcze nic specjalnie złego, nieco gorzej, gdy wychodzą na tzw. „zewnątrz”.
Jedziemy np. windą w towarzystwie miłych, starszych sąsiadów. Towarzyski Staś nie przepuszcza przy tym okazji, by zagaić i zacieśnić więzy z licznymi domownikami naszej posesji.
Byłam dzisiaj w psedskolku – mówi z pewną dumą, zwracając się bezpośrednio do miłej pani.
Ponieważ wyjścia do przedszkola są nadal dla niego pewnym przeżyciem, bardzo jest dumny z faktu wyjścia, dojścia i pozostania w tym miłym przybytku. Wraca do tego wątku do późnych godzin wieczornych.
O – cieszy się miła sąsiadka – byłaś w przedszkolu. No to pięknie. A jak ty masz na imię?
Stasina – odpowiada zgodnie z prawdą Stasina.
Stasia… - zgaduje miła sąsiadka.
Nie, Staś – odpowiadam z uśmiechem, gramoląc się ze źródłem nieporozumień przez wąskie drzwiczki windy. A że źródło jest źródłem prędkim i wartkim, nie zdążę wytłumaczyć niuansów stasiowego rodzaju, bo ten już radośnie dociska drzwi z drugiej strony machając zagubionym staruszkom pulchną łapką.
Staś jest – mimo wszystko – chłopcem dość charakternym, nie ustępującym zbyt łatwo ze swego stanowiska życiowego. Kiedy więc dochodzimy do osiedlowej huśtawki, którą właśnie chce zająć jakaś starsza o kilka ładnych lat dziewczynka, rzuca się w rozpaczliwym pędzie z połowy trawnika z głośnym: Teras jaaaa, teras jaaaa będę się huśtała…
Krzyk jest na tyle skuteczny, że dziewczynka nieruchomieje na dłuższą chwilę, co sprytnie wykorzystuje Stach i gramoli się na siedzisko zabawki.
Zapnij – rzuca do zdziwionej jeszcze dziewczynki, wskazując na zabezpieczający łańcuszek.
Patrzy na nią z wyrzutem, kiedy ta nie reaguje:
Tylko jedno słowo: po-pro-se – mówi przymilnie.
Dziewczynka zapina łańcuch.
Ładnie poprosiłaś – komplementuje jeszcze sprytnego szachraja.
Bo jestem małym, miłym panem – odpowiada ten, zgodnie z wygodną dla siebie prawdą.
Tak więc, kiedy niewysportowana matka dociera do huśtawki, Stasina gotowy jest już do radosnych harców.
Poradziłam sobie – mówi radośnie.
Poradziłem – poprawia matka.
Nie, ty sobie nie poradziłeś – poprawia z kolei on. Co prawda, to prawda, niestety.
Dziewczynka zaś stoi z boku mocno zdezorientowana chyba – wnoszę po częstym mruganiu i rozszerzonych źrenicach, co podobno wyraża zdumienie.
Udając się w stronę pieleszy domowych, wchodzimy do pobliskiego warzywnika.
Stasina odczuwa nagle nieodpartą chęć głębszych zwierzeń i szepcze konspiracyjnym głosikiem do ekspedientki:
Jestem małą panią i chodzę do zielonej.
Ekspedientka nie dziwi się specjalnie, być może nie takich zwierzeń już w tym miejscu słuchała, bo odpowiada z pełnym zrozumieniem:
Nic dziwnego, takie małe blondyneczki chodzą tylko do zielonej – mruga przy tym porozumiewawczo do matki.
Matka prostuje, ze Staś nie jest dziewczynką, tylko przez to chodzenie do zielonej ubikacji z mamą w centrum handlowym dostaje lekkiego rozdwojenia jaźni co do swojej płci, co zapewne jest winą tchórzliwej matki, która nie może się przełamać, by wchodzić z synem do pomarańczowej jednak.
Nie jest dziewczynką – rozczarowuje się pani – a takie ma włoski ładne kręcone. I oczka niebieskie.
Nie jest dziewczynką, jest małą panią. I chodzi do zielonej – upiera się Staś.
Matce ręce opadły, co było tym łatwiejsze, że obwieszone były siatami i powlokła się za małą, podskakującą panią w stronę domu. No obłęd jakiś zupełny z tymi kolorami, pomarańczowo-zielony obłęd.
Tak oto docieramy do bloku.
Jestem pierwsza, jestem pierwsza – woła ta/ten, stojąc przy drzwiach wejściowych.
Kiedy będziesz wchodziła po schodach, trzymaj się poręczy – mówi matka, gryząc się w język o sekundę za późno.
Będem się tsymała – sapie radośnie Stasinek.
Wjeżdżając na górę, matka dochodzi do wniosku, że trzeba będzie obciąć dziecinie włoski na jakiś męski krój i zacząć wchodzić z nim jednak do tej diabelnej pomarańczowej.
Wszak dobro dziecko ponad wszystko… ;)
2. Często, może zbyt często, używamy w stosunku do niego formy Stasina (jak i do Jasia – Jasina) - ot, takie niewinne wyrażanie uczucia, a może – wg wyznawców psychologii - podświadoma chęć posiadania córki przez nas przemawia? Jeśli tak, to bardzo mocno podświadoma, uwierzcie mi, nigdy o córci specjalnie nie marzyliśmy.
No i ostatnia, kluczowa chyba: 3. Staś uwielbia wizyty w centrum handlowym, gdzie pasjami chodzi do toalety zielonej (w sensie: kolor drzwi), razem z mamą zresztą. Do pomarańczowej, przeznaczonej dla panów, dzielna poniekąd matka nie ma jakoś odwagi wejść. Choć pewnie będzie to kwestią niedalekiego już czasu….
Uzbroiwszy Was mili czytelnicy w tę cenną wiedzę, zapraszam na krótki spacerek. Z dzieckiem oczywiście.
Jestem dziewcynkom – mówi pewnego dnia Staś.
A ponieważ Staś mówi różne rzeczy, nie do końca prawdziwe, nikt nie zwraca na takie deklaracje specjalnej uwagi , ba – nikt ich nawet nie prostuje.
Jestem dziewcynkom i chodzę do zielonej – deklaruje dalej (w domyśle: toalety przeznaczonej dla pań, do której Stasina wchodzi z mamą z wiadomych powodów).
Pierwszy reaguje tata.
Nie jesteś Stasiu dziewczynką, jesteś małym panem – prostuje.
Staś nieruchomieje na chwilę, przetwarzając tę cenną informację w swojej małej – a jakże logicznej, okazuje się – łepetynce. Po przetworzeniu pyta niepewnie:
Mamuki jesteś dużym panem?
Mamuki jest dużą panią – mówi mamuki, czyli ja.
I chodzisz do pomarańczowej? – pyta dziecię coraz mniej pewnym tonem.
Nie, chodzę do zielonej, bo… – próbuję to jakoś jeszcze tłumaczyć, ale problem kolorów i dopasowanych do nich płci o tej porze dnia zaczyna mnie, niestety, przerastać. Zacinam się więc w pół słowa…
Bo jesteś dużym panem… - pomaga mi wybrnąć Stasina.
A co tam, raz się żyje:
Bo jestem dużym panem – potwierdza matka leniwa i nieodpowiedzialna, przysparzając Stasiowy wyraźny powód do zadowolenia.
Wiedziałem – mruczy pod nosem zadowolony.
W tych scenach domowych nie ma jeszcze nic specjalnie złego, nieco gorzej, gdy wychodzą na tzw. „zewnątrz”.
Jedziemy np. windą w towarzystwie miłych, starszych sąsiadów. Towarzyski Staś nie przepuszcza przy tym okazji, by zagaić i zacieśnić więzy z licznymi domownikami naszej posesji.
Byłam dzisiaj w psedskolku – mówi z pewną dumą, zwracając się bezpośrednio do miłej pani.
Ponieważ wyjścia do przedszkola są nadal dla niego pewnym przeżyciem, bardzo jest dumny z faktu wyjścia, dojścia i pozostania w tym miłym przybytku. Wraca do tego wątku do późnych godzin wieczornych.
O – cieszy się miła sąsiadka – byłaś w przedszkolu. No to pięknie. A jak ty masz na imię?
Stasina – odpowiada zgodnie z prawdą Stasina.
Stasia… - zgaduje miła sąsiadka.
Nie, Staś – odpowiadam z uśmiechem, gramoląc się ze źródłem nieporozumień przez wąskie drzwiczki windy. A że źródło jest źródłem prędkim i wartkim, nie zdążę wytłumaczyć niuansów stasiowego rodzaju, bo ten już radośnie dociska drzwi z drugiej strony machając zagubionym staruszkom pulchną łapką.
Staś jest – mimo wszystko – chłopcem dość charakternym, nie ustępującym zbyt łatwo ze swego stanowiska życiowego. Kiedy więc dochodzimy do osiedlowej huśtawki, którą właśnie chce zająć jakaś starsza o kilka ładnych lat dziewczynka, rzuca się w rozpaczliwym pędzie z połowy trawnika z głośnym: Teras jaaaa, teras jaaaa będę się huśtała…
Krzyk jest na tyle skuteczny, że dziewczynka nieruchomieje na dłuższą chwilę, co sprytnie wykorzystuje Stach i gramoli się na siedzisko zabawki.
Zapnij – rzuca do zdziwionej jeszcze dziewczynki, wskazując na zabezpieczający łańcuszek.
Patrzy na nią z wyrzutem, kiedy ta nie reaguje:
Tylko jedno słowo: po-pro-se – mówi przymilnie.
Dziewczynka zapina łańcuch.
Ładnie poprosiłaś – komplementuje jeszcze sprytnego szachraja.
Bo jestem małym, miłym panem – odpowiada ten, zgodnie z wygodną dla siebie prawdą.
Tak więc, kiedy niewysportowana matka dociera do huśtawki, Stasina gotowy jest już do radosnych harców.
Poradziłam sobie – mówi radośnie.
Poradziłem – poprawia matka.
Nie, ty sobie nie poradziłeś – poprawia z kolei on. Co prawda, to prawda, niestety.
Dziewczynka zaś stoi z boku mocno zdezorientowana chyba – wnoszę po częstym mruganiu i rozszerzonych źrenicach, co podobno wyraża zdumienie.
Udając się w stronę pieleszy domowych, wchodzimy do pobliskiego warzywnika.
Stasina odczuwa nagle nieodpartą chęć głębszych zwierzeń i szepcze konspiracyjnym głosikiem do ekspedientki:
Jestem małą panią i chodzę do zielonej.
Ekspedientka nie dziwi się specjalnie, być może nie takich zwierzeń już w tym miejscu słuchała, bo odpowiada z pełnym zrozumieniem:
Nic dziwnego, takie małe blondyneczki chodzą tylko do zielonej – mruga przy tym porozumiewawczo do matki.
Matka prostuje, ze Staś nie jest dziewczynką, tylko przez to chodzenie do zielonej ubikacji z mamą w centrum handlowym dostaje lekkiego rozdwojenia jaźni co do swojej płci, co zapewne jest winą tchórzliwej matki, która nie może się przełamać, by wchodzić z synem do pomarańczowej jednak.
Nie jest dziewczynką – rozczarowuje się pani – a takie ma włoski ładne kręcone. I oczka niebieskie.
Nie jest dziewczynką, jest małą panią. I chodzi do zielonej – upiera się Staś.
Matce ręce opadły, co było tym łatwiejsze, że obwieszone były siatami i powlokła się za małą, podskakującą panią w stronę domu. No obłęd jakiś zupełny z tymi kolorami, pomarańczowo-zielony obłęd.
Tak oto docieramy do bloku.
Jestem pierwsza, jestem pierwsza – woła ta/ten, stojąc przy drzwiach wejściowych.
Kiedy będziesz wchodziła po schodach, trzymaj się poręczy – mówi matka, gryząc się w język o sekundę za późno.
Będem się tsymała – sapie radośnie Stasinek.
Wjeżdżając na górę, matka dochodzi do wniosku, że trzeba będzie obciąć dziecinie włoski na jakiś męski krój i zacząć wchodzić z nim jednak do tej diabelnej pomarańczowej.
Wszak dobro dziecko ponad wszystko… ;)
Cz to pan, czy to pani...?