711. JEDNA Z TYCH NAJ
TRENTON LEE STEWART
„TAJEMNE BRACTWO PANA BENEDYKTA”
(TŁ. KAJA MAKOWSKA)
WYDAWNICTWO DWUKROPEK, WARSZAWA 2021
Wszystko
zaczyna się od ołówka i godziny trzynastej. Nie dwóch ołówków,
nie trzynastej zero dwie. I od tłumu dzieci, które zakładają, że
są utalentowane.
A właściwie wszystko zaczyna się od
ogłoszenia w gazecie. „Jesteś utalentowanym dzieckiem
szukającym wyjątkowych możliwości?” I kilka terminów testów.
Na jednym z nich pojawia się Reynard Muldoon – w skrócie Reynie.
To wychowanek domu dziecka. Tak zdolny i bystry, że dyrektor musiał
dla niego zatrudnić osobistą nauczycielkę. Reynie przechodzi
pierwszy etap testu i zjawia się z jednym ołówkiem o godzinie
trzynastej w wyznaczonym miejscu. A właściwie to z połową ołówka,
bo po drodze pomaga pewnej dziwnej, nieco szalonej dziewczynce, która
upuszcza swój własny ołówek do studzienki ściekowej… Kilka
zagadek i testów później (oraz odpowiedzi na pytanie: „Czy
jesteś odważny?”) Reynie znajduje się w jednym pokoju z trójką
innych dzieciaków: chudym, wysokim Tyczką, który wciąż (w akcie
zdenerwowania) czyści okulary, wysportowaną Kate, która zawsze
nosi przytwierdzone do paska wiadro (tak, wiadro….) i naburmuszoną,
wiecznie niezadowoloną, uszczypliwą Constance.
Ta czwórka ma uratować… a zresztą, nic nie powiem, bo zepsuję świetną zabawę i nieco osłabię napięcie, jakie towarzyszy przewracaniu kolejnych stron tej książki.
A przewraca się je szybko, coraz szybciej, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej. Ale zanim dalej, to właściwie jeszcze trzeba rozwikłać początek tej historii… dlaczego tylko jeden ołówek? No i… wiadro? Naprawdę wiadro? A kim jest tytułowy pan Benedykt? Jak wyjść z labiryntu? Dlaczego wybrańcom potrzebna będzie odwaga? No i… dlaczego właśnie ta czwórka?
Pytania mnożą się i nie dzielą. Jest ich coraz więcej. I domysłów, które okazują się błędne. I zwrotów akcji – litery skaczą, bo pędzą jak szalone, by nadążyć za tą akcją.
W
tej książce najbardziej doceniam dwie rzeczy. Po pierwsze
absolutnie nietuzinkowe postacie! Każdy z bohaterów i
bohaterek tej książki ma swoje zdanie, cechy charakterystyczne,
fascynującą historię, dużo oleju w głowie i niesamowity spryt.
Każda jest „jakaś”, a dzięki temu nie można się z nimi
nudzić. Podoba mi się, że są inteligentni – jakże rzadko w
książkach przygodowych (rzekłabym nawet, że sensacyjnych!) liczy
się siła mózgu, a nie siła mięśni! A tu ważne jest
główkowanie, logiczne myślenie, pamięć, ciekawość świata i…
alfabet Morse'a! Konstrukcja tej powieści jest misterna i
filigranowa, ale nic się nie zawala, wszystko pasuje do siebie
świetnie i trzyma się na mur-beton.
Drugą rzeczą, którą
doceniam, jest tłumaczenie. Kaja Makowska została laureatką
plebiscytu blogerów Lokomotywa za przekład tej powieści i wcale
się tej nagrodzie nie dziwię. Nie dość, że są tu żarty
słowne, zagadki, powiedzonka, wierszyki, nie dość, to jeszcze tu
wszystko coś znaczy! Nazwy, imiona, skróty… Jest tego całe
mnóstwo! A Kaja poradziła sobie wyśmienicie! (w posłowiu tłumaczy
niektóre decyzje translatorskie dokładnie, więc można prześledzić
tok rozumowania tłumaczki i docenić jej kunszt tłumaczeniowy w
dwójnasób).
To książka bardzo oryginalna. Jest sensacją, jest science-fiction, jest (momentami) powieścią obyczajową. Jest nieprawdopodobna (czy na pewno…?), ale jednocześnie bardzo prawdziwa. I jest o tym, że ostatecznie w życiu jedynce, co się liczy, to drugi człowiek. A to przecież najpiękniejsze przesłanie, jakie można wyczytać w literaturze.
Skrótem:
powieść o czwórce dzieciaków, które biorą udział w pewnej
specyficznej, tajemniczej misji (dość powiedzieć, że muszą dbać
o to, by zło nie rozprzestrzeniło się na cały świat). Szaleńcze
tempo, nieprawdopodobne zwroty akcji. I emocje, które wychodzą z
czytelnika oczami, uszami, a najbardziej buzią: „Mamo, jeszcze
tylko jeden rozdział! Jeszcze tylko pół! Nie możesz teraz
skończyć! Czytaj dalej!”.
[Drugi tom zamówiłam właśnie
w przedsprzedaży. „Chcę być pewna, że będzie zaraz jak będzie
premiera! I jak tylko przyjdzie, to odkładamy to, co będziemy wtedy
czytać i zaczynamy drugą część!” - podsumowuje Majka]
Zdaniem Majki (9,5): „Tajemne bractwo Pana Benedykta” było jedną z najlepszych książek, jakie czytałam. Była mega, dlatego, że było tam dużo zwrotów akcji, dużo miejsc, w których nie chciało się przestać czytać. I fajne było to, że ta czwórka nie miała jakichś nadprzyrodzonych mocy, tylko prawdziwe.
Mam w sobie dużo z dziecka, a na pewno miłość do takich książek. Chętnie bym przeczytała 😍
OdpowiedzUsuń