Czas było przywyknąć (jak mawiał Kargul) do tego, ze „zachodu” przed świętami jest na dwa tygodnie, a święta mykną ani się nie obejrzymy. Już sporo tych świąt przeżyłam, a mimo to, za każdym razem, kiedy kończą się dni świąteczne przeżywam coś na kształt zdziwienia – to już po, tak szybko minęły? Siedzę taka „zmęczona życiem”, rozmemłana, jeszcze w piżamie (dresowej, nie przypominającej tradycyjnej – ale jednak piżamie) i tak się zastanawiam, co zrobić z resztą późno (bo o 11.00) rozpoczętego dnia. Pogoda jest wreszcie słoneczna, sucha, choć wietrzna, w sam raz by pospacerować, ale mi się nie chce. I sama się przed sobą usprawiedliwiam, ze przecież wczoraj sporo spacerowałam, to dzisiaj nie muszę;). Tak, mimo, ze pogoda wczoraj (i przez całe święta) wcale nie była spacerowa, to córka wyciągnęła mnie z domu prawie siłą i poszłyśmy z dziećmi do mojej „świątyni dumania”, gdzie można zdjąć maseczkę i poczuć się jak dawniej, czyli w czasach „przed zarazą”. Święta miałam bardzo ud...