Powoli zbliża się świąteczny czas.
Nie mogę się go doczekać bardziej niż zwykle, gdyż w te święta będę gotować, piec, lepić, ramię w ramię z moją ukochaną Babcią!
Ten czas, myślę, to obieranie warzyw na sałatkę, czyszczenie śledzi, zmywanie, wyrabianie ciasta, znów zmywanie. Te prozaiczne czynności przygotowawcze, te podkuchenne niezbędności, małe, konieczne, nielubiane, żmudne... dla mnie są kwintesencją bycia razem (mam tu na myśli również codzienność).
Oczywiście, Wigilia, świąteczne dni, pięknie nakryty stół, na nim już wszystkie smakołyki w pełnej krasie, my wystrojeni i pachnący, to ważne, piękne chwile.
Ale.
Ale dla mnie to ta kuchenna krzątanina, te tysiące drobnych, zwykłych czynności, to esencja świąt, jak gęsty, ciemny, esencjonalny barszcz, bo wtedy dzieje się to, co ważne. To w tych zabieganych dniach, kiedy w kuchni spędzamy długie godziny, to tam i wtedy, pomiędzy rozbijaniem jajek, obieraniem, siekaniem, miksowaniem, lepieniem, mruczeniem radia, toczą się rozmowy.
Płyną wspomnienia. Wymieniają kulinarne poglądy. Milczy się wcale nie wymownie, milczy się będąc ze sobą w pełni.
I potem, gdy się odsapnie po kolejnym dniu, usiądzie w ciemnej już kuchni, przy herbatce, słucham kolejny raz o ciężkich zimach, jakie to dawniej bywały, przedzieraniu się przez gigantyczne zaspy z sankami, dobrym jedzeniu, pysznej kiełbasie, którą umiał robić jej brat, młodości, o świetnej fryzurze, którą wyczarowała przypadkowa fryzjerka, o wakacjach w Bułgarii i opaleniźnie jak czekoladka...
I czasem tylko patrzę na jej profil, na piękne dłonie, jak nakręca włosy na wałki, na jej duże okulary, w których wydaje się jeszcze drobniejsza i bardziej krucha, czy stojąc w progu kuchni, niezauważona przez nikogo, obserwuję jej debatę z Dziadkiem, jak filtrują nalewkę z derenia (czy taka dobra? nie za słaba? może jeszcze dolać?) i czuję się po prostu przepełniona szczęściem.
Tyle mi wystarczy.
Zauważyłam też iż przepełniony szczęściem jest ten, kto skosztował tej krajanki piernikowej z marcepanem. Zalecałabym więc usilnie jej upieczenie, sam zapach świeżo zmielonych korzeni, masła topionego z miodem, działa bardzo terapeutycznie i jakoś tak, kojąco.
To chyba najłatwiejszy piernik pod słońcem: ciasto nie musi wcześniej dojrzewać, a gotowa jedynie zmięknąć przez kilka dni w szczelnie zamkniętej blaszanej puszce, stanie się wtedy mięciutkie i rozpływające się w ustach.
Taka puszeczka pachnąca marcepanem i korzeniami to wspaniały pomysł na jadalny prezent.
Polecam!
Krajanka piernikowa z marcepanem i powidłami
źródło przepisu: Bajaderka, forum CinCin
Ciasto:
3 1/3 szklanki mąki pszennej ( 1/2 szkl. mąki pszennej zastąpiłam żytnią razową)
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka cynamonu
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka imbiru
po 1/2 łyżeczki zmielonej gałki muszkatałowej i zmielonych goździków
po 1/4 łyżeczki zmielonego czarnego pieprzu i zmielonego ziela angielskiego
szczypta soli
1/2 szklanki miodu
1 szklanka ksylitolu (lub cukru) - dałam 1/2 szkl.
1/2 kostki masła
1 jajko
drobno posiekane orzechy włoskie (dałam garść)
smażona skórka pomarańczowa (dałam dwie pełne łyżeczki)
Do przełożenia: powidła śliwkowe i marcepan
Marcepan:
225g pasty migdałowej* (dałam więcej, całość z poniższego przepisu, pasty było w sam raz)
1/2 szklanki ksylitolu (lub cukru) - dałam troszkę mniej
2 żółtka
1/3 szlanki mąki
1 łyżka mleka
po 1 łyżce soku pomarańczowego i cytrynowego
1 łyżeczka olejku migdałowego (dałam ekstrakt z gorzkich migdałów)
*Pasta migdałowa:
1 1/2 szklanki migdałów bez skorki (lub gotowych mielonych migdałów)
1 1/2 szklanki ksylitolu zmielonego w młynku do kawy na puder (lub cukru pudru)
1 białko
1 łyżeczka ekstraktu migdałowego
szczypta soli
Zmielić migdały partiami w malakserze lub młynku do kawy, lub gotowe mielone migdały wymieszać z ksylitolowym "cukrem pudrem", następnie reszta składników i wyrobić na gładką masę. Schłodzić dobrze w lodówce, masa musi być zimna przed kolejną obróbką.
Przygotowanie marcepanu:
Pastę migdałową rozetrzeć z pudrem (cukrem lub ksylitolem, dodać pozostałe składniki i dobrze wymieszać.
Lukier koniakowy:
1 szklanka cukru pudru (dałam ksylitol zmielony na puder, w młynku do kawy)
3 łyżki koniaku (dodałam również trochę soku z cytryny, koniak można w całości zastąpić sokiem z cytryny czy pomarańczy)
Rozgrzać piekarnik do temperatury 180st. C.
Mąkę przesiać z proszkiem, sodą i solą, dodać posiekane orzechy i skórkę.
Miód, ksylitol (lub cukier) i masło rozgrzać dość mocno (ale nie zagotować) w dużym rondlu, dodać przyprawy korzenne, wymieszać.
Dodawać stopniowo mąkę ciągle mieszając, aż ciasto zacznie odchodzić od ścianek rondla.
Zdjąć z palnika i lekko przestudzic, dodać jajko i wymieszać.
Przełożyć ciasto na blat i lekko wyrobić podsypując mąką w razie konieczności.
Jeszcze ciepłe podzielić na dwie części - każdą rozwałkować na prostokąt wielkości rozmiarów blaszki.
Przenieść jeden placek na blachę wyłożoną pergaminem (użyłam 36x25cm). Zostawiając 1/2 cm margines rozsmarować na cieście masę marcepanową, na marcepanie rozprowadzić równą warstwę powideł śliwkowych. Przykryć druga częścią ciasta, dobrze zlepić brzegi i piec około 25-30 minut.
Wyjąć z piekarnika, lekko przestudzić i jeszcze cieple polukrować.
Zostawić odkryte na całą noc. Rano pokroić na małe kwadraciki, przechowywać w szczelnej puszce, w warstwach przełożonych pergaminem.
Ciasto po upieczeniu będzie twarde, po ok. tygodniu leżakowania w puszce (może dojrzewać do kilku tygodni, w chłodnym miejscu), stanie się mięciutkie i rozpływające w ustach i z każdym kolejnym dniem będzie jeszcze lepsze. Zalecam schowanie jednej puszki przed zasięgiem domowników, by coś dotrwało do Świąt.
Smacznego!