Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łatwe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łatwe. Pokaż wszystkie posty

2016/03/01

Bułeczki nocne.



"Zjadłabym jakąś dobrą bułkę", powiedziała Babcia.
A jaką? Pytam.
"No, taką... bułczaną"
I wszystko jasne.
Naprawdę.
Bo tu o esencję bułki, ideał bułkowy chodzi.
Coś niby zwykłego, ale trudnego do znalezienia w sklepie.
Dobra bułka.
Nie taka co niby ciepła jeszcze, ze sklepu, ale pachnie jakoś tak trocinami.
To ma być taka bułka, co zanim się piec otworzy, już zapach jej sprawia, że nam kiszki marsza grają.
Taka bułka co się sama z masłem je.
Żeby ten smak poczuć niczym niezmącony. To jest pierwszym stopniem bułczanej doskonałości.
Potem pomidor z solą, twaróg z powidłami, dobra, prawdziwa szynka, jajeczko na miękko.

Zrobiłam więc te bułczane bułki, kilka razy. Dwie blachy, za każdym razem, co to na drugi dzień z nich niewiele zostało. Pierwsze jeszcze ciepłe, z masłem. Ależ ta skórka chrupie, jak ten miąższ pachnie. A potem to już z górki.

Przepis jest prosty.
Najważniejsze to długie przefermentowanie zaczynu i nocne wyrastanie ciasta w lodówce.
Nie pomijajcie tych etapów, to w nich cała tajemnica tego smaku, powolna i zimna fermentacja, która daje miąższ i smak bułek jak z dawnej piekarni.
I jeszcze coś co sprawi, że Wasze bułki wystrzelą pod niebo, pięknie wyrosną i napuszą się, koniecznie wsuwajcie je bezpośrednio na bardzo gorącą blachę.
Załączam też instrukcję zwijania i  nacinania bułeczek, która sprawi, że żadne, ale to żadne piekarniane bułki nie będą tak urodziwe jak te domowe.





Bułeczki nocne
(ok. 15 szt.)

Zaczyn:
7 g świeżych drożdży
135 g wody
150 g mąki pszennej chlebowej

Wszystkie składniki wymieszać, miskę przykryć szczelnie folią i odstawić w temp. pokojowej na 10-12 godz. (lub min. 5 godz.)

Ciasto właściwe:
cały zaczyn
380 g wody
2 łyżeczki soli
450 g mąki pszennej chlebowej
100 g mąki żytniej razowej lub żytniej jasnej


Wszystkie składniki wymieszać mikserem, w dużej misce, ok. 2 min., na średnim biegu.
Miskę włożyć do foliowej torebki, szczelnie zawiązać i włożyć do lodówki, na noc (ok. 10 godz.)
Rano miskę z ciastem wyjąć z lodówki.
Blat posypać mąką, ciasto wyłożyć na blat, krótko zagnieść, uformować rulon, pokroić na ok. 15 części.
Każdą część rozpłaszczyć dłonią i zostawić na ok. 30 min., aby ciasto się ociepliło.
Piekarnik nastawić na 210 st. C (lub 200st. C, jesli piekarnik ma tendencję do przypiekania)
Następnie zwijać bułeczki, tak jak na instrukcji poniżej, i układać na pergaminie.
Bułeczki przykryć ściereczką i zostawić w temp. pokojowej na ok. 30 min.
Po tym czasie każdą bułeczkę naciąć na krzyż, żyletką.
Pergamin z bułeczkami zsunąć na deskę lub łopatę do pizzy i przełożyć do piekarnika, na gorącą blachę.
Bułeczki i wnętrze piekarnika spryskać wodą.
Piec 20 min., lub do momentu, w którym bułeczka postukana od spodu wyda głuchy dźwięk.
Tak samo upiec drugą partię bułeczek.
Studzić na kratce.

Smacznego!








2016/01/25

Curry ze szpinakiem, kalafiorem i ciecierzycą.

Ogromnie lubię warzywne sosy, dania powolnie duszone, ciepłe, rozgrzewające curry, które można w każdej chwili wyjąć z lodówki, podgrzać, podczas gdy obok pyrkocze rondelek ryżu.
Szczególnie ostatnio upodobałam sobie ciecierzycę i szpinak, co i rusz moczę jakieś strączki, a ciecierzycy zdecydowanie najwięcej.
To curry, robię już kolejny raz, w kremowym, lekko pomidorowym, kokosowym sosie, delikatne i mało pikantne, to idealne danie na chłodne dni. To solidna porcja, która starczy na ok. trzy obiady, świetnie się przechowuje w lodówce, a curry jest jeszcze smaczniejsze po ponownym podgrzaniu.
Mój Miły, który woli mięsne obiady, zjadł i pochwalił, że bardzo dobre.
Także polecam!



Curry ze szpinakiem, kalafiorem i ciecierzycą


1 szkl. suchej ciecierzycy, namoczonej na noc w dużej ilości zimnej wody
1/4 kalafiora (lub 1/2 malutkiego kalafiora), podzielonego na różyczki
200 g świeżego szpinaku, dokładnie opłukanego
2 ząbki czosnku, posiekane
5 plasterków imbiru, pokrojone w zapałki
1/4 czerwonej papryczki chilli
1 łyżeczka czerwonej, tajskiej pasty curry
1/2 średniej cebuli, pokrojonej w kostkę
sos sojowy
sos rybny
2 łyżki ghee (masła klarowanego, polecam domowe)
1 puszka mleka kokosowego
3 suszone pomidory (jeśli malutkie, to 4)
2 łyżeczki koncentratu pomidorowego


Namoczoną ciecierzycę zalać świeżą, zimną, wodą, dodać szczyptę sody (opcjonalnie), gotować do jędrności. Nie przegotować, ma pozostać jędrna. Odcedzić na durszlaku, przelać zimną wodą i odstawić.

Na dużej patelni rozgrzać ghee.
Dodać czosnek, imbir, chilli, pastę curry, cebulę, smażyć na wolnym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Gdy cebula zmięknie a przyprawy zaczną pachnieć, wrzucić kalafiora. Smażyć krótko, na sporym ogniu, ciągle mieszając, aż pokryje się przyprawami, ok. minuty. Zalać niepełną szklanką zimnej wody, dodać 2 łyżeczki sosu sojowego i szczyptę/dwie soli oraz szpinak.
Dusić do miękkości szpinaku i kalafiora. 

W tym czasie przygotować sos.
Mleko kokosowe zmiksować z suszonymi pomidorami, koncentratem, sosem rybnym.
Gdy kalafior będzie jędrny, dodać ciecierzycę i uprzednio przygotowany sos.
Pogotować chwilę, lub do ulubionej gęstości sosu (rzadszy/ gęstszy-kremowy).

Curry jest delikatne i niezbyt ostre, można opcjonalnie doprawić szczyptą chilli powder hot, wedle upodobania.
Podawać z gorącym ryżem basmati.

Smacznego!




2016/01/12

Krupnik grzybowy z soczewicą.


Krupnik to jedna z moich ukochanych zup i choć wiem, że nie wszyscy za nim przepadają - ja uwielbiam.

Kiedy potrzebuję się rozgrzać, gdy mam ochotę na coś kojącego czy pożywnego, gdy jestem chora i nie mam ochoty nic jeść, krupnik zawsze jakoś oswoi i ukoi żołądek. 
Kiedy byliśmy w odwiedzinach u Rodziców mego Miłego i jego Mama zapytała jaką chcemy zupę, "krupnik!", powiedziałam bez namysłu. I był to przepyszny, lekki krupniczek, niektórzy kręcili nosami, to ci z frakcji przeciw krupnikowej, ale ja byłam jego największą admiratorką.
Bo lubię go pod każdą postacią - gęsty, z grubym pęczakiem czy lekki z kaszą jaglaną. Mieszany z grubą i drobną kaszą jęczmienną. Delikatny i rzadki, taki biedny, jak go nazywa,z małą ilością kaszy, w przejrzystym, rzadkim bulionie.
Zjem każdy.
Ostatnio zapachniał mi pęczak z grzybami i nastawiłam krupnik ze szczodrą garścią suszonych grzybów. Pod koniec gotowania, dodałam jeszcze trochę czerwonej soczewicy, bo czemu nie, pomyślałam. Jeszcze koniecznie majeranek i trochę słodyczy i ciepła klarowanego masła.

Z pajdą chleba z masłem wystarczy za cały obiad lub pożywną, ciepła kolację.
No i ten zapach grzybów.





Krupnik grzybowy z soczewicą

20 g pokrojonych, suszonych pradziwków lub podgrzybków (może być mniej 10-15 g też wystarczy)
1 pietruszka
1 marchewka lub mały batat
2 łyżki pęczaku
2 łyżki czerwonej soczewicy
majeranek, tymianek, kminek mielony - po 1 szczypcie
opasły ząbek czosnku
1 liść laurowy
2 ziela ang.
świeżo mielony czarny pieprz
sól i sos sojowy
masło klarowane

Grzyby zalać w garnku ok. 1,25 l zimnej wody i zostawić na noc.
Rano zagotować i dodać szczyptę majeranku, tymianku i kminku, posiekany ząbek czosnku, liść i ziele, szczyptę pieprzu, pęczak i sól.
Gotować aż kasza będzie jędrna. Jeśli woda wygotuje się, uzupełnić wrzątkiem.
Dodać warzywa pokrojone w kostkę, soczewicę, 1 łyżeczkę sosu sojowego, gotować  do miękkości/jędrności warzyw.
Dodać 2 łyżeczki ghee, odrobinę pieprzu, odrobinkę soli lub kilka kropli sosu sojowego (jeśli potrzeba, do smaku), oprószyć odrobinką majeranku, i jeśli zupa jest za gęsta dodać wrzątku, wg. uznania i ulubionej konsystencji. Poczekać aż zupa ponownie zawrze i gotowe. Podawać samą, lub z chlebem z masłem, można posypać siekaną natką pietruszki.

Smacznego!




2016/01/07

Pesto słonecznikowe.












Pesto można kupić już w każdym sklepie, nie tylko klasyczne z bazylii, parmezanu i pinioli, ale i "rosso", z suszonymi pomidorami.
Wiele lat kupowałam słoiczek, który czekał w lodówce na czarną godzinę, kiedy potrzebny jest szybki makaron, lub gdy po prostu mamy na nie ochotę. W zeszłym roku postanowiłam jednak spróbować zrobić je sama, ale nie miałam pod ręką orzeszków piniowych, za to sporo pestek słonecznika, których zawsze mam w domu pod dostatkiem. Postanowiłam też wykorzystać specjalną deseczkę i nóż do ziół, którą kiedyś dostałam w prezencie od Mamy. Wiem, że pesto można zmiksować w blenderze, robiłam je i tak, jednak to siekane ręcznie bardziej mi smakuje. Zajmuje to naprawdę niewiele czasu, ok dwóch-trzech minut na zrobienie porcji dla jednej osoby, to dużo krócej niż ugotowanie makaronu. I powiem szczerze, bardzo mnie to relaksuje, lubię takie rytuały.
W posiekanym pesto lubię tę niedoskonałość, w której czuć ręczną robotę: niesymetryczne drobinki nasion i listków, grudeczki czosnku, czasem nie trę nawet parmezanu, tylko kroję w byle jakie plasterki i siekam razem z bazylią i słonecznikiem. Czasem dodaję trochę koperku, wychodzi bardzo ciekawy i świeży smak. Róbcie jak Wam wygodnie, za każdym razem wyjdzie pyszne.
Pamiętam kiedy po raz pierwszy zaserwowałam je Mamie, jak była nim zachwycona i jak bardzo jej smakowało. Od tamtej pory wiem, jak sprawić jej przyjemność. Wysyłam jej zaproszenie na obiad, w ogrodzie, pod orzechem. Mały stolik nakrywam białą serwetą, stawiam butelkę zimnej lemoniady bazyliowej i talerz makaronu z pesto. Uwielbiam tę radość w jej oczach, przy każdym kęsie, za każdym razem...






Pesto słonecznikowe
(porcja dla 1 os.)

1 mała doniczka listków bazylii (ok.15g) lub listki z 1/2 dużej doniczki
2 płaskie łyżki pestek słonecznika
1/2 ząbka czosnku
odrobina soli
ok. 2 łyżki dobrej, łagodnej w smaku oliwy z oliwek
1 łyżka utartego parmezanu

Czosnek przecisnąć przez praskę, posypać odrobinką soli, rozetrzeć łyżeczką i odstawić.
Listki bazylii dokładnie wypłukać, osuszyć.
Na drewnianej desce, ułożyć bazylię, pestki słonecznika i posiekać dużym nożem.
Dodać czosnek, posiekać przez chwilkę, do wymieszania.
Dodać utarty parmezan, polać oliwą, wymieszać.
Podawać z makaronem, dodawać do kanapek, sałatki caprese (pominąć ocet balsamiczny), sałatki ziemniaczanej, młodych, malutkich gotowanych kartofelków, czy na kawałek pieczonego/ ugotowanego dorsza.
Można przechowywać do kilku dni, w lodówce, w szklanym lub ceramicznym naczyniu.

Smacznego!




2015/07/13

Ciasto biszkoptowe z owocami lata.


Zaczęło się jakiś rok temu, a może wcześniej.

Te sterty ulotek, reklam, broszur, menu restauracji, w międzyczasie wybory lokalne ("głosuj na mnie!), referendum, sklepowe promocje, wyprzedaże i tony innych, równie "potrzebnych" informacji. Apogeum osiąga, kiedy wyjeżdża się na urlop i po powrocie podłoga w przedpokoju usłana jest jak kolorowy dywan, tak, że ledwo można drzwi otworzyć.

Za każdym razem, gdy zbieram ulotki z podłogi zadaję sobie to samo pytanie, "po co? czy to wszystko jest naprawdę potrzebne, czy te informacje warte są papieru na którym zostały wydrukowane? ja tego nie potrzebuję"

Podobną modę zauważam w spożywczakach czy nawet warzywniaku, jabłka, cukinie, pietruszki, marchewki, równiutko ofoliowane na tacce. Rozumiem delikatne owoce, maliny, brzoskwinie, jeżyny, ale korzeniowe warzywa? A jak się spóźnię i zabraknie pieczarek luzem, to stoję przed tymi w pudełku i naprawdę mam dylemat i ogarnia mnie smutek na ten nasz współczesny i "nowoczesny świat". Kolejne pudełko??

Kiedy to się stało, kiedy nastąpiła ta światowa przemiana, od kiedy to wszystko chcemy opakować w celofanik i położyć na tacce? Nigdy wcześniej, tak jak teraz (czy to w Irlandii, czy w Polsce w warzywniaku), nie muszę się tyle natłumaczyć, że nie, nie chcę papierowej torby, mam swoje bawełniane torby na zakupy. Kiedy wybieram jabłka czy warzywa luzem, przy kasie znów muszę tłumaczyć, że nie chcę by pakowano mi je oddzielnie w foliowy worek. Po to właśnie zabieram je luzem, by nie znosić plastiku do domu. 

Ale i tak nie zawsze to się udaje, choć człowiek bardzo się stara i tak nie jest tego w stanie całkowicie przeskoczyć i nie mam pretensji o opakowania po jogurcie, tego nie kupię luzem. Ale chciałabym móc kupować luzem wszystko co tylko się da i podziwiam tę rodzinę, które produkuje słoik (tak, jeden słoik) odpadów rocznie
Powie ktoś, "nie rozumiem w czym problem, jest przecież recykling". 

Oczywiście, jest i sortujemy wszystkie odpady, plastik i metal tu, szkło tu, papier i tektura tu. Pewnego jednak dnia stanęłam przed pojemnikiem do sortowania, popatrzyłam na tę górę wszystkiego i choć kupujemy i wybieramy naprawdę minimalistycznie, złapałam się za głowę, jak to możliwe produkować tyle wszystkiego? Ja wiem, że to wszystko się przetwarza i może to głupie, ale ja po prostu  n i e  c h c ę  być "producentem" takiej ilości, nie chcę wysyłać tego w świat, po prostu chciałabym skrócić tę drogę, nie dokładając tyle do globalnej góry śmieci. Bo jeśli ktoś widział zdjęcia łachy śmieci wielkości Manhattanu, dryfujące po oceanach, czy ryby z żołądkami pełnymi plastikowych zakrętek czy siatek po sześciopakach, to trochę się w ten recykling wątpi. Te śmieci gdzieś trafiają.
Czytałam ostatnio artykuły na temat uprawy oleju palmowego (który jest składnikiem nutelli czy popularnych tortilla chips) i to jak karczuje się lasy deszczowe, nie zważając na ich florę i faunę, jak wycina się te płuca świata do gołej ziemi, dla kremu czekoladowego i chipsów. Świetnie obrazuje to ten filmik

I rozmyślając o tym wszystkim (bo nie daje mi to spokoju) zadaję sobie głośno pytanie, "czy do tego doszło, że człowiek jest największym szkodnikiem tej planety?" 

Bo żadne inne stworzenie, nie niszczy jej bardziej niż człowiek, żadne inne nie szanuje jej tak mało, z głupoty, wygodnictwa i najczęściej - dla zysku. 
Jak inaczej można nazwać wycięcie parku, wykarczowanie pięknego starodrzewu, wokół osiedla mieszkaniowego...by postawić na tym miejscu supermarket?
Czy inaczej można nazwać opatentowanie nasion GMO i nazwanie ich swoją własnością, monopol na nasiona, który to drenuje i wyjaławia tę planetę na tak wielu płaszczyznach. ale i niszczy rodziny rolników zaangażowane w ich uprawę. Może jestem niezbyt rozgarnięta, ale wydawało mi się, że pomidory, kukurydza etc. nie należą do nikogo, dała je nam matka natura, są za darmo, dla każdego użytkownika tej planety i tylko człowiek mógł wpaść na to by patentować i czerpać korzyści z czegoś, czego nie stworzył.
Chwilę później natknęłam się na artykuł o opuszczonej wiosce rybackiej w Chinach, którą natura zagarnęła i wchłonęła, tak jakby człowiek pojawił się tam tylko na chwilę. Niesamowicie wyglądają domy porośnięte bluszczem i mchem. Bo może tego jeszcze nie rozumiemy, myśląc, że wszystko co na tej ziemi, należy do nas i możemy sobie tym do woli rozporządzać, niszczyć rzeki, lasy, wyjaławiać glebę, opryskami powodować masowe wymieranie pszczół, bez których nie przetrwamy chwili, ale to my tu jesteśmy tylko na chwilę, to wszystko do nas nie należy, my to tylko na chwilę pożyczamy. Świat z cały jego bogactwem natury, istniał  i radził sobie świetnie, zanim pojawił się na nim człowiek i będzie istniał gdy ludzi na nim nie będzie. Opuszczona, rybacka wioska w Chinach jest tego najlepszym przykładem, jeśli człowiek odejdzie, natura świetnie sobie bez niego poradzi, bluszcz pokryje wieżowce, mech wyjdzie z najdrobniejszej betonowej szczeliny, ptaki założą gniazda, pszczoły będą zapylać, a rzeki będą płynąć jak płynęły, tylko będą czystsze. To nie natura potrzebuje nas, tylko my jej.
Bardzo dobrze ilustruje to jeden z moich ulubionych cytatów - "Kiedy uschnie ostatnie drzewo, przestanie śpiewać ostatni ptak, a w rzece umrze ostatnia ryba, ludzie zrozumieją, że nie można jeść pieniędzy"...



Na osłodzenie tego trochę poważnego wywodu, zostawiam Wam przepis na biszkoptowe ciasto z owocami, bardzo łatwe i szybkie do przygotowania, tak łatwe, że można zaangażować w pieczenie dzieci. Gotowe w godzinę, łącznie ze zmywaniem po przygotowaniach.



Dobrego dnia!





Ciasto biszkopotowe z owocami|
Przepis Elizki, z książki "O jabłkach"
250g mąki pszennej
1 1/ 2 łyżeczki proszku do pieczenia
170g ksylitolu (lub cukru pudru)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub ziarenka z jednej małej laski wanili
2 jajka
100 ml mleka (dałam roślinne)
100 g masła, roztopionego i przestudzonego
3-4 garście owoców leśnych lub mieszanych (jagody, porzeczki, maliny, jeżyny, borówki), mogą być też mrożone (przed pieczeniem nie rozmrażać)
masło i bułka tarta, do wysmarowania foremki

Tortownicę o śr. 24 cm wysmarować masłem i obsypać tartą bułką.
Piekarnik nagrzać do temp. 180st.C.
Jajka utrzeć z ksylitolem lub cukrem i wanilią, na kogel-mogel.
Dodać masło, mleko i mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Zmiksować do połączenia składników, przelać do tortownicy, posypać owocami. Piec 40-45min., do suchego patyczka.

Smacznego!










2015/05/07

Szparagi najprostsze. Pochwała prostoty.


Sezon na szparagi uważam za oficjalnie otwarty!
I rozpoczynam najprostszym z możliwych przepisów, który może przygotować każdy, a efekt będzie wspaniały.
Wystarczy trzymać się kilku prostych zasad, by mieć na talerzu szparagową ucztę.
Po pierwsze, kupując szparagi należy sprawdzić czy nie są miękkie, czy główki nie są zawilgotniałe, czy nie były nieprawidłowo przechowywane (najlepiej powąchać ich czubki, raz niestety trafiły mi się takie szparagi, które wtedy nadają się tylko do kosza, także warto zawsze sprawdzać, chyba, że mamy sprawdzone i zaufane źródło/ sprzedawcę).
Po drugie, szparagi po ugotowaniu powinny być jędrne, co oznacza, że trzeba mieć na nie uważne oko podczas gotowania i dać im dosłownie kilka minut. Dla mnie najwygodniejszym rozwiązaniem jest gotowanie ich na parze, nie wyginąją się podczas gotowania, zachowując ładny kształt, nie ma problemu z tym, że dół rozgotowany a główki twarde, nie są przesączone wodą, ławo sprawdzić stan ugotowania i naprawdę łatwo uzyskać w ten sposób efekt o jaki nam chodzi, ugotowane w sam raz, czyli chrupkie szparagi. W sumie jeśli tylko ma się oko na czas gotowania, wszystko idzie jak po maśle.
Po trzecie,  dobre, prawdziwe jajka i dobrej jakości sól i masło czy oliwa.
Kiedy mamy na talerzu danie, które ma tak mało składników, każdy z nich ma znaczenie.
I tak jak oliwa ma różne smaki , tak  w zależności od rodzaju, i miejsca pochodzenia, sól też smakuje inaczej, pikantnie, słodko, dymnie. Warto poeksperymentować.
I wypatrywać szparagów na targu, w warzywniaku, bo sezon na nie jest krótki, a teraz są najlepsze i jest najlepszy na nie czas.







Szparagi z jajkiem sadzonym

(porcja dla dwóch osób)

1 pęczek zielonych szparagów
2 jajka
masło, oliwa z oliwek lub masło klarowane (wg upodobania)
sól (np. różowa himalajska, morska szara i gruba, nieoczyszczona, sól w płatkach wędzona)
świeżo zmielony lub utłuczony w moździerzu czarny pieprz

Nastawić garnek do gotowania na parze.
Szparagi opłukać, odkroić twarde końce, gotować na parze ok. 4 minut grube i ok. 2 min cienkie, powinny być ugotowane ale chrupkie. Warto sprawdzić czy nie są gotowe wcześniej, gdyż gotują się szybko, a nie ma nic gorszego niż rozgotowane szparagi.
Na małej patelni rozgrzać masło lub oliwę, jajka smażyć na średnim ogniu, ok 1-2 min (w zależności od wielkości) lub tyle by białko było ścięte i chrupiące od spodu, a żółtko płynne.
Układać na ugotowanych szparagach i podawać od razu w towarzystwie najlepszej soli i świeżo zmielonego pieprzu.


Smacznego!





2015/04/23

Pieczarki, fasola, cebula i por. Zupa.


Lubicie zupy?
Wiem, to się może wydawać pytanie retoryczne, ale też wcale niekoniecznie.
Ja lubię, dla mnie zupa może robić za cały obiad, ale wiem, że nie każdy ma tak samo.
Dla mojej Babci zupa musi być przede wszystkim, filar obiadu. Czasem kiedy jestem w domu, ona wychodzi rano coś załatwić i mówi, "zjadłabym krupniku, ugotuj" i ja gotuję, a ona wie, że będzie taki jak lubi.
Kiedy gotuje się dla dzieci, wiadomo, że gęsta, pożywna zupa to podstawa.
Z kolei są osoby, które za zupami nie przepadają, nie jadają, inni zjedzą ale tylko kremową, albo tylko rosół czy fasolową, jarzynową z kawałkami warzyw nie specjalnie.
Tymczasem zupa to świetna sprawa, można ugotować wcześniej, podgrzać w dowolnej chwili i co najważniejsze, zupa koi. I działa jakoś tak dobrze, ciepło na zmysły i przede wszystkim na żołądek. Ogrzewa i wręcz masuje ciepłem to nasze centrum zarządzania.
Kiedy jem zupę, mam wrażenie, że w środku wszystko aż piszczy z radości. A gdy jestem przeziębiona czy złapie mnie grypa, nie mam ochoty nic jeść, może tylko chleb z masłem, ale potrzeba przecież czegoś pożywniejszego ciepłego, na żołądek i do rozgrzania i jedyne czego wtedy pragnę to pyszny, gorący krupnik, na który można sobie pomalutku dmuchać, siorbać i czuć jak do żołądka wlewa się ta ciepła ambrozja.
I chyba każdy z nas pamięta, kiedy był mały i słyszał, "Drugiego może nie być, ale zupa? Zupa musi być zawsze".
Coś w tym jest.



Zupa pieczarkowo-fasolowa, z duszoną cebulą z porem

przepis: My New Roots, nieznacznie przez mnie zmodyfikowany

250 g pieczarek (u mnie białe i brązowe, w oryg. boczniaki)
1 łyżka oleju kokosowego lub masła klarowanego
3 średnie cebule, posiekane (dałam dwie)
2 duże pory, biała część, posiekana
4 ząbki czosnku, posiekane
sok z 1/2 cytryny (nie za dużej, dodawać do smaku)
1 łyżeczka tymianku
1 litr bulionu (dałam nieco mniej)
2 szkl. ugotowanej, białej fasoli (namoczyłam na noc 1szkl. suchej fasoli, rano ugotowałam)
sól morska
świeżo mielony czarny pieprz
oliwa z oliwek - do podania

Grzyby oczyścić, pokroić.
W garnku rozgrzać olej lub masło, dodać posiekane cebule i pory, sól, tymianek, dusić przez 5 min., aż zmiękną. Dodać czosnek, zamieszać, dodać grzyby i gotować ok. 5 min, aż grzyby zmiękną.
W międzyczasie zmiksować w blenderze fasolę z bulionem, aż masa stanie się kremowa.
Kiedy grzyby są ugotowane, wyjąć kilka do dekoracji, dodać zmiksowaną fasolę z bulionem, wymieszać i gotować jeszcze 5 min.
Zupę przełożyć do blendera i zmiksować, jeśli zupa jest za gęsta dodać wody (moja nie była, dałam również mniej bulionu).
Dosmakować zupę świeżo zmielonym pieprzem i, jeśli potrzeba, solą.
Podawać z plasterkami grzybów i pokropić oliwą. Zupa jest smaczniejsza na drugi dzień, gdy smaki się przenikną.

Smacznego!










2015/04/20

Ciasto migdałowe z rabarbarem i wodą różaną.

Kiedy małymi kulkami ciasta, rozpłaszczonych między dłońmi w cienkie placuszki, wyklejałam dno foremki, pomyślałam, że to świetny przepis na zaangażowanie w pieczenie dzieci.
Ciasto wystarczy wymieszać łyżką, jest miękkie jak plastelina, nie trzeba specjalnej zręczności by pokryć nim dno foremki, można zrobić to jakkolwiek i tak efekt końcowy będzie doskonały.
Rustykalne, szybkie ciasto, z cierpko-słodkim rabarbarem, które na zapieczonych brzegach zamienia się w karmel, bardzo delikatnie pachnący wodą różaną.
Uwielbiam połączenie rabarbaru i wody różanej, tego ciężkiego, lepkiego zapachu, którym wypełnione były bajki o tysiącu i jednej nocy, tak smakuje rabarbar w odwróconym cieście z karmelizowanym rabarbarem i kardamonem. Uwielbiam ją też w zimnym rabarbarowym kompocie, gdzie woda różana jest chłodna, rześka, jak rosa, którą strzepuje się rano z zaspanych w ogrodzie róż.
Woda różana to trochę ruletka, zapach orientu, perfumy do jedzenia, trochę kicz, jednak dozując ją umiejętnie, bawiąc się nią, można trafić w ciekawe smakowe zakamarki.







Ciasto migdałowe z rabarbarem
przepis: Donna Hay, nieznacznie przeze mnie zmodyfikowany

250 g rabarbaru, drobno pokrojonego (dałam więcej ok 350g)
1/4 szkl. suszonej porzeczki (pominęłam)
1/3 szkl. / 60 g cukru kokosowego, ksylitolu lub brązowego cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii ((pominęłam, zamiast tego dodałam 2 łyżeczki wody różanej, aromat róży jest bardzo delikatny, można dodać więcej)
100 g masła, roztopionego
1/3 szkl./ 75 g ksylitolu lub drobnego cukru
1 szkl./ 150g jasnej mąki (pszennej, orkiszowej)
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szkl./ 50 g zmielonych orzechów laskowych (użyłam mielonych migdałów/ mąki migdałowej)
1/4 szkl./ 60 ml mleka (użyłam roślinnego)
szczypta soli morskiej
szczypta mielonego imbiru

do podania: śmietanka kremówka i cukier puder do posypania (pominęłam)

Piekarnik nagrzać do 180st. C.
Foremkę o śr. 22cm wysmarować masłem i posypać bułką tartą.
Rabarbar drobno pokroić, posypać brązowym/ kokosowym cukrem, polać wanilią lub wodą różaną, wymieszać i odstawić.
Masło roztopić w rondelku.
Do mąki dodać roztopione masło, mleko, cukier, mielone migdały, imbir, sól, proszek do pieczenia, wymieszać łyżką (nie potrzeba miksera).
Ciasto podzielić na dwie części, połową wykleić dno foremki, wyłożyć rabarbar, wierzch wylepić pozostałym ciastem.
Piec 45-50 min.


Smacznego!



2015/04/14

Sałatka soczewicowa z "My New Roots".


Przepis na tę sałatkę pochodzi z książki "My New Roots" Sary Britton.
Sarę, i jej blog, znają chyba wszyscy miłośnicy zdrowego, wegetariańskiego jedzenia.
Jej książka pełna jest przepisów świeżych, lekkich i pełnowartościowych, o czym postaram się napisać wkrótce, więcej i szczegółowiej.

Dziś, na pierwszy ogień postanowiłam przygotować  prostą i szybką sałatkę z soczewicy. 
Nie przejmujecie się długą listą składników, to w większości przyprawy do dressingu, sama sałatka jest naprawdę łatwa i szybka do zrobienia.



Sałatka z zielonej soczewicy
porcja dla 6-8 os.

500 g zielonej soczewicy (lub puy czy black "beluga")
1/3 szkl./ 80 ml olive extra vergine
1/4 szkl./ 60 ml octu jabłkowego
1 łyżka syropu klonowego (użyłam agawy, płynny miód też się sprawdzi)
1 łyżka musztardy Dijon
2 łyżeczki soli morskiej
2 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu (dałam sporo mniej)
1 łyżeczka zmielonego kuminu
1/2 łyżeczki kurkumy w proszku
1/2 łyżeczki mielonej kolendry
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
1/4 łyżeczki pieprzu cayenne
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1/4 łyżeczki świeżo zmielonej gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki mielonego cynamonu
1 średnia czerwona cebula (nie miałam "na stanie", zastąpiłam szalotką)
1 szkl./ 140g suszonej porzeczki lub innych suszonych owoców (wybrałabym żurawinę)
1/3 szkl./ 40 g kaparów

Soczewicę dokładnie wypłukać na sitku, pod bieżącą wodą.
Przełożyć do garnka, zalać świeżą, zimną wodą, gotować aż stanie się jędrna. Nie przegotować, to bardzo ważne. Ugotowaną soczewicę przelać zimną wodą, odsączyć na sitku.

Cebulę pokroić w kosteczkę, porzeczkę i kapary posiekać niezbyt drobno.
Wszystkie składniki dressingu wymieszać (można w słoiku, wystarczy wtedy potrząsać nim, aż do połączenia składników).

Soczewicę przełożyć do miski, dodać dressing, cebulę, porzeczkę i kapary, wymieszać.
Resztę sałatki można przechowywać w lodówce do 3 dni. Ja swoją przygotowałam z 1/4 porcji, do zjedzenia na raz, dla dwóch osób. Zredukowałam też ilość ostrych przypraw.

Smacznego!






2014/12/11

Krajanka piernikowa z marcepanem i powidłami.

Powoli zbliża się świąteczny czas.
Nie mogę się go doczekać bardziej niż zwykle, gdyż w te święta będę gotować, piec, lepić, ramię w ramię z moją ukochaną Babcią!
Ten czas, myślę, to obieranie warzyw na sałatkę, czyszczenie śledzi, zmywanie, wyrabianie ciasta, znów zmywanie. Te prozaiczne czynności przygotowawcze, te podkuchenne niezbędności, małe, konieczne, nielubiane, żmudne... dla mnie są kwintesencją bycia razem (mam tu na myśli również codzienność).
Oczywiście, Wigilia, świąteczne dni, pięknie nakryty stół, na nim już wszystkie smakołyki w pełnej krasie, my wystrojeni i pachnący, to ważne, piękne chwile.
Ale.
Ale dla mnie to ta kuchenna krzątanina, te tysiące drobnych, zwykłych czynności, to esencja świąt, jak gęsty, ciemny, esencjonalny barszcz, bo wtedy dzieje się to, co ważne. To w tych zabieganych dniach, kiedy w kuchni spędzamy długie godziny, to tam i wtedy, pomiędzy rozbijaniem jajek, obieraniem, siekaniem, miksowaniem, lepieniem, mruczeniem radia, toczą się rozmowy.
Płyną wspomnienia. Wymieniają kulinarne poglądy. Milczy się wcale nie wymownie, milczy się będąc ze sobą w pełni.
I potem, gdy się odsapnie po kolejnym dniu, usiądzie w ciemnej już kuchni, przy herbatce, słucham kolejny raz o ciężkich zimach, jakie to dawniej bywały, przedzieraniu się przez gigantyczne zaspy z sankami, dobrym jedzeniu, pysznej kiełbasie, którą umiał robić jej brat, młodości, o świetnej fryzurze, którą wyczarowała przypadkowa fryzjerka, o wakacjach w Bułgarii i opaleniźnie jak czekoladka...
I czasem tylko patrzę na  jej profil, na piękne dłonie, jak nakręca włosy na wałki, na jej duże okulary, w których wydaje się jeszcze drobniejsza i bardziej krucha, czy stojąc w progu kuchni, niezauważona przez nikogo, obserwuję jej debatę z Dziadkiem, jak filtrują nalewkę z derenia (czy taka dobra? nie za słaba? może jeszcze dolać?) i czuję się po prostu przepełniona szczęściem.
Tyle mi wystarczy.





Zauważyłam też iż przepełniony szczęściem jest ten, kto skosztował tej krajanki piernikowej z marcepanem. Zalecałabym więc usilnie jej upieczenie, sam zapach świeżo zmielonych korzeni, masła topionego z miodem, działa bardzo terapeutycznie i jakoś tak, kojąco.
To chyba najłatwiejszy piernik pod słońcem: ciasto nie musi wcześniej dojrzewać, a gotowa jedynie zmięknąć przez kilka dni w szczelnie zamkniętej blaszanej puszce, stanie się wtedy mięciutkie i rozpływające się w ustach.
Taka puszeczka pachnąca marcepanem i korzeniami to wspaniały pomysł na jadalny prezent.

Polecam!




Krajanka piernikowa z marcepanem i powidłami
źródło przepisu: Bajaderka, forum CinCin
Ciasto:
3 1/3 szklanki mąki pszennej ( 1/2 szkl. mąki pszennej zastąpiłam żytnią razową)
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka cynamonu
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka imbiru
po 1/2 łyżeczki zmielonej gałki muszkatałowej i zmielonych goździków
po 1/4 łyżeczki zmielonego czarnego pieprzu i zmielonego ziela angielskiego
szczypta soli
1/2 szklanki miodu
1 szklanka ksylitolu (lub cukru) - dałam 1/2 szkl.
1/2 kostki masła
1 jajko
drobno posiekane orzechy włoskie (dałam garść)
smażona skórka pomarańczowa (dałam dwie pełne łyżeczki) 

Do przełożenia: powidła śliwkowe i marcepan

Marcepan: 
225g pasty migdałowej* (dałam więcej, całość z poniższego przepisu, pasty było w sam raz)
1/2 szklanki ksylitolu (lub cukru) - dałam troszkę mniej
2 żółtka
1/3 szlanki mąki
1 łyżka mleka
po 1 łyżce soku pomarańczowego i cytrynowego
1 łyżeczka olejku migdałowego (dałam ekstrakt z gorzkich migdałów)

*Pasta migdałowa: 
1 1/2 szklanki migdałów bez skorki (lub gotowych mielonych migdałów)
1 1/2 szklanki ksylitolu zmielonego w młynku do kawy na puder (lub cukru pudru)
1 białko
1 łyżeczka ekstraktu migdałowego
szczypta soli
Zmielić migdały partiami w malakserze lub młynku do kawy, lub gotowe mielone migdały wymieszać z ksylitolowym "cukrem pudrem", następnie reszta składników i wyrobić na gładką masę. Schłodzić dobrze w lodówce, masa musi być zimna przed kolejną obróbką.

Przygotowanie marcepanu:
Pastę migdałową rozetrzeć z pudrem (cukrem lub ksylitolem, dodać pozostałe składniki i dobrze wymieszać.

Lukier koniakowy: 
1 szklanka cukru pudru (dałam ksylitol zmielony na puder, w młynku do kawy)
3 łyżki koniaku (dodałam również trochę soku z cytryny, koniak można w całości zastąpić sokiem z cytryny czy pomarańczy)

Rozgrzać piekarnik do temperatury 180st. C.
Mąkę przesiać z proszkiem, sodą i solą, dodać posiekane orzechy i skórkę.
Miód, ksylitol (lub cukier) i masło rozgrzać dość mocno (ale nie zagotować) w dużym rondlu, dodać przyprawy korzenne, wymieszać.
Dodawać stopniowo mąkę ciągle mieszając, aż ciasto zacznie odchodzić od ścianek rondla. 
Zdjąć z palnika i lekko przestudzic, dodać jajko i wymieszać.
Przełożyć ciasto na blat i lekko wyrobić podsypując mąką w razie konieczności.
Jeszcze ciepłe podzielić na dwie części - każdą rozwałkować na prostokąt wielkości rozmiarów blaszki. Przenieść jeden placek na blachę wyłożoną pergaminem (użyłam 36x25cm). Zostawiając 1/2 cm margines rozsmarować na cieście masę marcepanową, na marcepanie rozprowadzić równą warstwę powideł śliwkowych. Przykryć druga częścią ciasta, dobrze zlepić brzegi i piec około 25-30 minut.
Wyjąć z piekarnika, lekko przestudzić i jeszcze cieple polukrować. Zostawić odkryte na całą noc. Rano pokroić na małe kwadraciki, przechowywać w szczelnej puszce, w warstwach przełożonych pergaminem. Ciasto po upieczeniu będzie twarde, po ok. tygodniu leżakowania w puszce (może dojrzewać do kilku tygodni, w chłodnym miejscu), stanie się mięciutkie i rozpływające w ustach i z każdym kolejnym dniem będzie jeszcze lepsze. Zalecam schowanie jednej puszki przed zasięgiem domowników, by coś dotrwało do Świąt.

Smacznego!



2014/09/30

Maślaki w śmietanie.


Czasem mocno ubita ziemia, drży w posadach i drży się razem z nią, bojąc się o fundamenty własnego jestestwa. 
W takich chwilach jeszcze mocniej docenia się to co najważniejsze, proste, co pozostaje gdy opadnie brokat złudzeń i tego co niby konieczne. Bliscy, proste, szczere relacje, miłość, dobroć, empatia.
Jeśli jest w Waszym otoczeniu, rodzinie, ktoś do kogo chcecie się zbliżyć, z kim pragniecie kontaktu, zróbcie to! Weźcie za rękę, pogłaszczcie po ramieniu, spójrzcie w oczy. Czas naprawdę pędzi jak szalony. Nie ma "później", "będzie lepszy czas".
Ten czas jest teraz.

Jest też czas na maślaki, najlepszy!
A oto przepis na najlepsze maślaki, jakie zawsze jadało i je się każdego maślakowego sezonu u nas w domu. Nieprzekombinowane i jak mówi moja Babcia, nawet ze śmietaną nie należy przesadzać, by nie przykryć smaku grzybów. One już tam wiedzą jak się umiejętnie zaprezentować.
Polecam, pyszne z pajdą domowego chleba z masłem.




Maślaki w śmietanie

1/2 kg maślaków
1 listek bobkowy
1-2 ziela ang.
1 średnia cebula, pokrojona w kosteczkę
2 łyżki śmietany 18%
sól
świeżo mielony czarny pieprz
sok z cytryny (opcjonalnie)

Maślaki oczyścić, pokroić na mniejsze kawałki, włożyć do rondelka. Dodać cebulę, pieprz, listek, ziele, sól. Zalać wodą ok. 1/2-1szkl. Gotować do miękkości, zaprawić śmietaną, spróbować czy nie trzeba doprawić solą i pieprzem. Na koniec, jeśli trzeba, dosmakować odrobinką soku z cytryny.
Najpyszniejsze z chlebem z masłem, ale i z ziemniaczkami świetnie dadzą radę.

Smacznego!