i pewnie w innych okolicznościach bym się go przestraszył.
Ale teraz był dla mnie dorosłym, a ja potrzebowałem dorosłego,
żeby mi powiedział, co robić."
Nie lubię i nigdy nie traktuję serio żadnych porównań ni określeń typu "nowy Stephen King" (na "polski Stephen King" w odniesieniu do Dardy jestem wręcz uczulona), ale muszę przyznać, że w przypadku Kredziarza nabiera zasadności stwierdzenie "jak u Kinga". Stety i niestety. Trafiamy tu bowiem na atmosferę niemal kingową (której pełno ostatnio także w serialach) — małe miasteczko, chłopaki na rowerach, wieczór w lunaparku, pewna niesamowitość w powietrzu (tutaj bardziej dopowiedziana przez moja wyobraźnię) i dorosłe powroty do dawnych tajemnic (żywcem ściągnięte z It). Tylko zamiast klauna z balonikiem, mamy pana z kredą, a w miejsce wciągającej, choć snującej się, typowej dla Kinga narracji — prostą, skąpą literacko opowieść o zabarwieniu kryminalnym. Doceniam starania autorki i nie piętnuję za jej jawną inspirację Kingiem. Miło było przeczytać powieść w podobnym klimacie, jednak poza dobrą rozrywką, którą dostarczył mi Kredziarz, nie znalazłam w nim nic więcej. Żadnego "więcej", które u Kinga było w zasadzie clou całej zabawy.
Niepokojące listy sprawiają, że dorosły już Eddie wraca do wspomnień ze swoich młodzieńczych lat — spokojnego rodzinnego miasteczka, przyjaciół, z którymi rozumiał się bez słów, pierwszej miłości, jak i do pewnego wydarzenia, które zburzyło senną atmosferę Anderbury. W listach pojawia się motyw z przeszłości — rysunek kredą.
Podobne wątki oraz dwutorowe poprowadzenie fabuły (akcja dzieje się w 1986 oraz 2016 roku) bardzo jednoznacznie kojarzą się z To Stephena Kinga. Tyle że Kredziarz to nie ten poziom. Jasne, jest to zgrabna, niedługa opowieść; z początku wciągająca, choć mało wymagająca. Wszelka wyjątkowość zginęła dla mnie jakoś w połowie, a ostateczne rozwiązania nie wydały się szczególnie ciekawe. W zasadzie to wcale nie chciałam dowiedzieć się, kim był Kredziarz, bardziej interesowała mnie atmosfera lata '86, wesołego miasteczka, aura młodzieńczych emocji. Dorosły już Eddie ogromnie mnie nudził, a i inne postaci nie odznaczały się szczególną charyzmą. Poza tym, skoro już autorka tak ochoczo inspiruje się Kingiem, choć nie dorasta mu do pięt, mogłaby pozmieniać chociaż kilka charakterystycznych detali (np. wprowadzić do gangu chłopaków dwie dziewczyny, a nie jedną — to podobieństwo szczególnie mnie drażniło). Należy jednak nadmienić, że Kredziarz to debiut C. J. Tudor, a dla czytelników nieobytych z literaturą Kinga może być ciekawym, trzymającym w napięciu, dość klimatycznym dreszczowcem. Dla mnie niestety za słabym.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:
Wg mojej skali 2,5/5
Kredziarz
C. J. Tudor
Wydawnictwo Czarna Owca
Rok wyd. 2018
s. 384