plaża ma urok psa i swąd
uroczysk, merda trzciną
na warującej czaszce jeziora.
czynne słońce naciera
osłupiałą wodę, w pojedynkę:
na zaschnięty ogień
białe ciałka podlotków, bezładne
dla seryjnych wędkarzy
na molo czekają pociągów, w
głąb. młokosy z wrzosowisk
egzekwują przerzuty z głębi
pola: między antyciała lampucer,
czerwone łebki
superjednostek, lafiryndy w zwrotniku raka,
starowinki wymoszczone w
grajdołach. niewydarzeni na przyczółku
do nieistnienia, jak bryza na
ścianie ośrodka wypoczynkowego
niedoczynni, na tarczy, upału.
staję się tam bywalcem, zapuszczonym
tubylcem: rylcem na piasku. blisko
od wody, blisko odludzi
dog days are over, dog days are over
(lewą ręką ciemności jest
światło
w prawej trzyma trzcinkę)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze