Przedmiotem niniejszej recenzji jest tom wierszy „Hiperrealistyczne minuty” wydanego w 2011 roku w Rudzie Śląskiej. Autorką zbioru jest Janina Barbara Sokołowska.
Trzeba stwierdzić na wstępie, że nie
sposób uciec od porównań z tekstami zawartymi w tomiku „Szelki bezpieczeństwa”.
Między oboma zbiorami istnieje wyraźna więź i nieodparte poczucie kontynuacji przyjętej
drogi twórczej. Niemniej, wiersze zawarte w recenzowanym tomie przynoszą
odmienne refleksje. Książkę otwiera wiersz o gołębiach, utożsamianych z czymś
czystym ale i nadzwyczaj wiernym i przywiązanym do właściciela. Nie mamy tutaj
jednak jednoznacznego komunikatu, bo gołębie pojawiają się zarówno na „zimowych
skwerkach” czy „kościelnych dzwoneczkach” ale i w „zatęchłych kontenerach”. Ich
„wszędobylstwo”, jak pisze sama autorka, zostaje na sam koniec skonfrontowane
ze słowami „matka mówiła że to wyobraźnia i ciepłą wodą zmywała parapet”. Czytelnik
nie ma więc jasnej wykładni co jest prawdą a co imaginacją i pozostaje zdany
sam na siebie. Takie są też wiersze w
tym zbiorze. Gołąb pojawia się także później w utworze „dzisiaj”:
„rozpalam
szczapy strzelają w górę
nie
wierzę własnym oczom
gołąb;”
czyli ptak pokoju, który wychodzi z płomieni albo się
w nich spala (gołąb jak feniks), jako metafora początku końca. Lektura tomu
pozwala także zauważyć, iż słowo „sól” jest istotne w poezji Sokołowskiej. Sól,
która oczyszcza ale i odstrasza to co złe – pojawia się dość często w „Szelkach
bezpieczeństwa” ale i tutaj odnajduje swoje właściwe miejsce.
Więcej jest także tutaj wierszy,
posiadających bezpośrednie odniesienia do rzeczywistych wydarzeń. Więcej jest
chęci i prób wyjaśniania, niż w nieco późniejszych „Szelkach bezpieczeństwa”. To
już nie są tylko pieczołowicie budowane dwa światy, ale baczne i precyzyjne
przyglądanie się realności. Tak też należy odczytywać tytuł zbioru. Autorka
stara się malować hiperrealistyczne obrazy za pomocą słów, jak np. „jeden z
dziesięciu tysięcy wierszy o katastrofie smoleńskiej”, „obóz mauthausen auschwitz”
czy „telewizja na sprzedaż”i:
„(…)
potem ktoś zwymiotuje do muszli
kulturalnie
po drugiej stronie ekranu
a
za krew na rękach otoczy się mirem;
gdy
już wszystko zostanie pomalowane
telewizor
wyłączony z kontaktu okaże się
że
on kocha rodzinę kwiaty i dzieci (…)”
Podmiot liryczny w tym wierszu jest aż
nad wyraz prawdziwy i dosadny. Autorka podejmuje wprost problem mediów
elektronicznych, które przyczyniają się do swego rodzaju rozszczepienia
osobowości i sprzyjają zafałszowaniu życia. Z kolei wiersz o Smoleńsku jest
nienachalny i apolityczny, próbując jedynie uchwycić nagłość i potęgę śmierci,
która jest „goła jak święty turecki” a ci co zginęli „w gruncie rzeczy wolni
wracają do domu”. W tekście o obozach są wyraziście nakreślone sytuacje z mengele,
dziewczyną i chłopcem a puenta wskazuje wprost, iż „niebo często nie odróżnia
dnia od nocy”.
Można też uchwycić stosunek autorki do
spraw ostatecznych, jak w wierszu „hiperrealistyczny sąd ostateczny”:
„(…)
czy wierzę w czyściec piekło raj – trudno wierzyć w coś
czego
nie rozumiem lecz mówię tak;
oto
idealna brzydota życia; skażcie mnie na wieczna brzydotę;”
Podmiot liryczny bezradnie rozkłada ręce
i otwarcie przyznaje się do swojej niewiedzy. To swego rodzaju manifest twórcy,
który uznaje, że jego środki poznawcze są zbyt ubogie w stosunku do spraw
ostatecznych, ale gdyby miał już coś powiedzieć na ten temat, kojarzą mu się
one z… brzydotą. Można zatem przyjąć, że życie doczesne jest jedynym
istniejącym pięknem, które należy szczególnie doceniać – carpe diem!
Ciekawym wierszem odbiegającym od innych
jest „nie uogólniając nie razi już bylejakość”:
„sugestia
żeby
nie pisać wierszy trudnych;
kolega
mówi że najbliżej fizjologii (…)
Ten
kolega kolegi mówi że człowiek
poezją
się nie naje bo to nie komuna i meblościanka
nie
zalega na całej powierzchni horyzontu mdwa;
a
na dzisiejszej szynce szkoda strzępić język;”
Tutaj mamy przykład podjęcia się odwiecznego
tematu – stosunku poety do pisania. „Kolega” z wiersza zdaje się mieć rację, że
im bliżej fizjologii tym bliżej prawdy (kłania się hiperrealizm), ale zarazem
podmiot liryczny trafnie kontruje to stwierdzenie słowami zgrabnie łączącymi
„język” - jako atrybut pisarza z szynką - jakże zbliżoną w obecnych czasach
przez swoją powszechność i gorszą jakość do niskiej fizjologii. Jest jeszcze
jeden wiersz o „męce twórczej” gdy w „modlitwie poetów” podmiot liryczny wprost
konstatuje:
„natchnienie
to podobno taki nagły stan
trzeba
mieć długopis w pogotowiu
bo
odfrunie jak komar nie nasycony krwią (…)”
Wena jako szkodnik, który wysysa płyn
fizjologiczny, nieomal odbierając siły fizyczne i witalność a stan tworzenia
jako utrata krwi, czyli poniekąd części samego siebie.
Klimat w wierszach zawartych w
„Hiperrealistycznych minutach” jest bardziej rozrzedzony, trudniej o wyczucie
porządku, choć nie ma się poczucia chaosu. Paradoksalnie, pomimo swojego
naznaczonego hiperrealizmu trudniej się w tych wierszach oddycha niż w
„Szelkach bezpieczeństwa”.
Forpocztę nastroju wypełniającego późniejszy
tom można odnaleźć w tekście „czekanie jak umieranie czyli miłość bezwarunkowa”
:
„(…)
trzeba tylko pamiętać o pilnowaniu pieca stygnącego do połowy
wyrzucić
wyszczerbione łyżki aby nie czuć ile jeszcze przed nami
zmieścić
się w jednym słowie (…)
przecież
tu chodzi tylko o cud”
Mamy tutaj spokojne pogodzenie się z
przemijaniem i troską, aby coś po nas jednak pozostało. Choćby to jedno słowo
(jakże istotne dla pisarza), które będzie już prawdziwie dotykalnym cudem.
W tym zestawie nie rysuje się jeszcze
podział na dwa światy wyraźny w zbiorze późniejszym. Jest to dopiero jakby
przymiarka, autorka jest tutaj bardziej zaangażowana w rzeczywistość, chce jeszcze
interweniować a nie pozwalać światu „dziać się” i toczyć w wybranym kierunku.
Tom kończy poemat „jerozolima, skrawek
ziemi” - chyba najlepszy przykład założonego hiperrealizmu a zarazem swoisty
hołd:
„tak;
boję się pytać co to jest człowiek (…)
oto
wśród gwiazd rzucona rękawica
lecz
nie śmiem jej podnieść i szybko przywykam (…)
tak;
boję się pytać co to jest niebo”
Strach przed pytaniami o kondycję
człowieka czy o niebo (to pytanie pada już wcześniej) świadczą o tym, że
autorka pragnie jedynie przybliżyć lupę obserwatora możliwie najbliżej, ale nie
zamierza przekraczać pewnego Rubikonu, po którym musiałaby ważyć słowa po
aptekarsku lub nawet zamilczeć. Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na
wiersz „obieranie cebuli”:
„odkąd
nie ma ciebie
chodzę
w sukienkach cebuli które boję się zdjąć;
(…)
ten szum
spadających
obierek
to
deszcz
deszcz
bębni w cebulowe pole;”
Pierwszy wers przywodzi na myśl znany
tekst Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej a i cała jego wymowa jest mu bliska.
Obieranie cebuli przynosi łzy a podmiot liryczny uparcie unika zdjęcia
„sukienek z cebuli”, choć gdy już pojawia się wieloznaczny deszcz widzimy
cebulowe pole, pełne warstw interpretacyjnych jak wiele wierszy w tym zestawie.
Warto jeszcze nadmienić, że autorka
traktuje pojęcie hiperrealizmu bardzo subiektywnie. Nie ma zamiaru niczym
epatować czytelnika, choć potrafi być czasem dosadna i nie unika ostrych słów.
Ciekawą sprawą dla odbiorcy może być własne skonfrontowanie zawartości obu
tomików i wyczucie zmiany nastroju, pomimo tego, że wiersze te dzieli dość
niewielka różnica czasowa.