piątek, 26 kwietnia 2013

Przeprowadzka :)

Kochani :) 
Dzisiaj szybka notka odnośnie mojej nieobecności, która nastąpi. Od dziś rozpoczynam nowy rozdział mojego, a raczej naszego życia :) Dzisiaj kilkanaście minut temu dostaliśmy klucze do naszego gniazdka. Zaraz wsiadam do swojej żaby - pędzika - samochodzika i zawożę część naszych gratów. Teraz czeka nas dłuuuuga i żmudna praca czyli rozpakowywanie się. Będę troszkę tęsknić za blogerskim światem, ale obiecuje szybko wrócić i częściej wrzucać nowe ciekawe posty. 

Życzę Wam pogodnej i udanej Majówki. 

Zapracowana Wasza

wtorek, 23 kwietnia 2013

Lush cukrowy peeling do ust o smaku Bubblegum

   W poprzednim tygodniu wybrałam się w końcu na wycieczkę do sklepu Lush. Od razu kiedy weszłam do sklepu piękne zapachy dotarły do mego nosa, a obsługa Pań, które tam pracują była naprawdę na piątkę z plusem. Tyle, że ja wybrałam się po konkretne gadżety kosmetyczne. Jednym z nich był peeling cukrowy do ust o smaku Bubblegum.   


Nie mogłam się doczekać kiedy zacznę go testować. Po tym jak otworzyłam słoiczek ten zapach od razu przywołał mi czasy dzieciństwa, bo któż z nas nie żuł gumy balonowej. 

 
 Peeling cukrowy do ust firmy Lush jest ręcznie robiony z naturalnych produktów, a data przydatności na ten produkt wynosi rok. Kosmetyk został wyprodukowany ze składników naturalnych. Peeling do ust jest wykonany na bazie drobno zmielonego cukru, organicznego olejku jojoba i dodanych barwników. Sam produkt jest zamknięty w małym, szklanym słoiczku o pojemności 25g. Słoiczek jest niewielki, poręczny, a i wygląd jest prosty, nieprzesłodzony, co mi bardzo odpowiada. Po otworzeniu sposób nabierania produktu jest wygodny ze względu na szeroką szyjkę słoiczka. Zapach jest obłędny, a smak rzeczywiście nic innego jak guma balonowa do żucia.   
Jeśli chodzi o samą aplikację i używanie mogę powiedzieć, że jest dziecinnie prosta. Delikatnie zwilżam usta wodą, nakładam niewielką ilość peelingu i kolistymi ruchami wykonuję masaż ust. Cukrowe drobinki usuwają suche skórki, a przy tym kolejnym bonusem jest wykonany masaż ust. Ostrzegam by za mocno nie trzeć ust, bo możemy im tylko wyrządzić krzywdę i usta następnie mogą piec lub być podrażnione. Usta po wykonanym peelingu są gładkie, aksamitnie miękkie i myślę, że troszkę ukrwione. Po tym jak już zlizuję peeling z ust, smaruję usta pomadką Nivea. Mam wrażenie, że to nawilżanie po takim peelingu jest efektywniejsze, a przy tym kiedy maluje usta kolorową szminką moje usta wyglądają na dużo zdrowsze. Mogę się cieszyć pięknym kolorem szminki, a nie martwić się czy widoczne są na nich suche skórki. 
Peeling cukrowy o smaku Bubblegum firmy Lush to nie tylko fajny gadżet w kosmetyczce, ale też czysta przyjemność jego używania. Dla mnie produkt na piątkę z plusem, jestem nim oczarowana i myślę, że sięgnę po inne smaki peelingu cukrowego do ust firmy Lush. Przez najbliższy czas mojej pielęgnacji ust będzie towarzyszył peeling cukrowy z Lusha, bo któż chociaż przez chwilę nie chce sobie przypomnieć czasów dzieciństwa i gumy balonowej w ustach. 

A czy Wy już miałyście okazję przetestować cukrowy peeling o smaku Bubblegum od Lush? A może znacie inne peelingi do ust, które również potrafią zdziałać cuda?


czwartek, 18 kwietnia 2013

Physicans Formula Organic Wear - puder prasowany

  Jakiś czas temu będąc na weekendowych zakupach w TK Maxxie natknęłam się puder prasowany Physicans Formula - Organic Wear. Szybko spojrzałam na kolor, opakowanie i informację, że jest stuprocentowym naturalnym kosmetykiem i go wzięłam. Szukałam jakiegoś pudru sprasowanego, bo tego którego używałam niestety już zakończył swój żywot. Świadoma-nieświadoma co kupiłam przyniosłam do domu i tak się zaczęła moja przygoda z Physicans Formula.


Puder zapakowany był w tekturowym pudełeczku. Otworzyłam je i miałam maleńki problem jak mam wyjąć mój puder. W końcu je wyjęłam i byłam zaskoczona wyglądem samego opakowania w którym był zapakowany. Pudełeczko wykonane jest z grubego papieru, wygląda bardzo naturalnie. Wykonany jest na nim nadruk delikatnych listków. Otwierany jest dwustronnie. Z jednej strony mamy puder, a z drugiej strony jest lustereczko z małym pędzelkiem aplikatorem. Pędzelek jest mały i poręczny, ale jeśli chodzi o samą aplikację, nie jest najlepszy. Cały puder, który próbowałam umieścić za pomocą dołączonego pędzelka zwyczajnie mi się obsypał, dlatego też używam swojego pędzla do pudru.



Po otwarciu pudełeczka z pudrem spodobał mi się wygląd. Jaśniejszy puder z  motywem trzech listków, a ciemniejszy wokół nich. Kiedy razem się połączą kolor jest idealny. Kolor jest w odcieniu naturalnym i przeznaczonym dla osób z jasną karnacją.
Jeśli chodzi o sam puder po pierwszym razie stwierdziłam, że chyba nie był to dobry pomysł jeśli chodzi o jego zakup. Zapakowałam go z powrotem do pudełeczka i schowałam do szuflady. Stwierdziłam, że przyjdzie lepszy dzień na jego testowanie. Tak też się stało. Następna aplikacja była już lepsza. Twarz przykryta tym pudrem miałam wrażenie, że była delikatnie zmatowiona i po kilku godzinach nie zauważyłam żebym się świeciła. Puder jest lekki i dobrze ujednolica się ze skórą twarzy. Uważać trzeba by za dużo go nie nałożyć, bo może powstać efekt maski. Nie zawiera żadnych drobinek rozświetlających. Sam puder jak podaje producent jest organiczny. Nie zawiera substancji syntetycznych, parabenów oraz substancji chemicznych. Jest stuprocentowym produktem naturalnym. 
 Może nasza przyjaźń rozpoczęła się dość sceptycznie z mojej strony, ale dzięki danej kolejnej szansie temu pudrowi myślę, że nasza znajomość będzie trwała dłużej. A mały pędzelek już dzisiaj zamieniłam na małą gąbeczkę do pudru. 


A czy Wy już miałyście puder prasowany Physicans Formula Organic Wear? Może znacie inne kosmetyki z tej firmy  godne polecenia z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić? 

Pozdrawiam Was wiosennie z wietrznej Anglii 




niedziela, 14 kwietnia 2013

Hot Cloth Cleanser z witaminą E prawie jak Liz Earle

  Jakiś czas temu było dość głośno o preparacie do usuwania makijażu Liz Earle. Wszyscy byli nim zachwyceni jedynie cena troszkę uprzykrzała życie. Ja niestety nie miałam okazji przetestować Liz Earle, więc nie będę się mądrzyć na temat produktu, którego nie znam. Dzisiaj za to przedstawię Wam tańszą wersję Liz Earle, produkt pochodzący ze sklepu Superdrug- Hot Cloth Cleanser


Na półce stał dość niepozornie ukryty w pudełeczku tekturowym. W momencie kiedy zaczęłam czytać co to jest, pomyślałam od razu o sławnym produkcie Liz Earle. Wzięłam go do koszyka, zapłaciłam w kasie i przyniosłam do domu. Nie mogłam się powstrzymać by nie otworzyć i go nie przetestować. W pudełeczku zapakowana była tuba z produktem, a do niej dołączona była muślinowa szmatka. 



Opakowanie dość wydajne, bo 200 ml produktu. Produkt umieszczony w wygodnej, dużej i poręcznej tubie. Do tego dołączona szmatka muślinowa. Sam produkt jest w formie białego, zbitego kremu.


 Po pierwszym razie myślałam, że nie będę mogła się przyzwyczaić do tego, że jest to kremowa konsystencja. Okazało się, że to akurat jest mało uciążliwe, wręcz przeciwnie. Aplikacja jak dla mnie według uznania. Ja na początku nie wiedziałam jak się za niego zabrać. Czy najpierw preparat nakładać na twarz czy może na muślinowa szmatkę. Dla mnie bardziej wygodniej jest najpierw umieścić go na twarzy, a później mokrą muślinową szmatką delikatnymi ruchami oczyścić buźkę. Szmatkę moczę w ciepłej wodzie. Dzięki czemu pory są dobrze oczyszczane z resztek podkładu, pudru lub zwyczajnie z zanieczyszczeń z całego dnia. Zapach jest bardzo delikatnie wyczuwalny.  Kremik do oczyszczania zawiera witaminę E. Po takim zabiegu moja twarz była oczyszczona, wygładzona i delikatnie napięta. Przez długi czas czułam, że moja buźka była miękka i delikatna w dotyku. Dzięki szmatce muślinowej przy okazji zrobiony był peeling, więc pozbyłam się również suchych skórek z twarzy. Przestrzegam również, żeby mocno nie trzeć twarzy szmatką, bo możemy zrobić sobie tylko krzywdę. Szmatka jest wygodna i łatwa w utrzymaniu jej czystej. Raz w tygodniu ją piorę w gorącej wodzie, później prasuje dzięki temu pozbywam się z niej wszelkich nieprzyjaciół w formie bakterii, które miały miejsce nagromadzenia się w niej.
 Osobiście oceniam bardzo pozytywnie Hot Cloth Cleanser z Superdruga do oczyszczania twarzy. Cena też nie jest porażająca, bo zapłaciłam za niego Ł 4.99, a przy tym produkt jest bardzo wydajny. Zatem chyba warto czasami kupić coś tańszego również dobrego niż przepłacać za coś co jest podobne.

Czy miałyście już okazję oczyszczać twarz za pomocą kremu i szmatki muślinowej? A może ten właśnie czyścik z Superdruga  wpadł i do Waszej kosmetyczki? 

Pozdrawiam Was wiosennie




środa, 10 kwietnia 2013

Daisy perfumy Marca Jacobsa

  Dzisiaj szybka recenzja perfum Daisy Marca Jacobsa. Jak myślę o nazwie tych perfum to ciśnie mi się jedna piosenka na usta:

Gdzie strumyk płynie z wolna,
 Rozsiewa zioła maj
Stokrotka rosła polna,
 A nad nią szumiał gaj,
 Stokrotka rosła polna,
 A nad nią szumiał gaj,
 Zielony gaj




Pamiętam kiedy te perfumy miały swój debiut. Wszystkie moje znajome nim się zachwycały i chciały pachnieć Daisy. Ja się bacznie przyglądałam tym perfumom. Za każdym razem kiedy byłam w perfumerii nie mogłam przejść obojętnie obok nich. W końcu stwierdziłam, że ja też chcę ją mieć Daisy. Zdecydowałam się na ich zakup.
Butelka przezroczysta, szklana wykonana z porządnego szkła. Delikatna nazwa Daisy i osoba, która je stworzyła czyli Marc Jacobs. Zakrętka niezwyczajna, bo przyciągająca wzrok. Duży, średni i mniejszy kwiatek stokrotki przytwierdzony do nakrętki. W łatwy sposób zdejmuję się z butelki.



 Mogłabym rzec, że swoim wyglądem przypominają pachnący flakonik-dzbanuszek z kwiatkami. Pięknie prezentuje się na toaletce, aż żal zamykać je w szufladzie. Kolor perfum w buteleczce wygląda żółtawo, ale kiedy psikamy je na ciało, perfumy są przezroczyste.
Jeśli chodzi o sam zapach to jest to delikatny, wiosenny, letni zapach. Ta kompozycja zapachowa jest cudowna, bajeczna, na pierwszy raz i zetknięcie się z nimi. Zapach i wygląd butelki przywołuje mi czasy dzieciństwa kiedy biegało się po łące i zrywało stokrotki do wianka na głowę.
Perfum używam i latem i zimą uważam, że każda pora roku jest na nie dobra. Chciałabym je skończyć jeszcze w tym roku. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Otóż mam wrażenie już po kilkakrotnym używaniu ich, że pierwsze dwie godziny są bardzo intensywnie, później wietrzeją i zapach jest bardzo słabo wyczuwalny. Lubię te perfumy, ale chyba chciałabym je skończyć by móc pokusić się na coś nowego trwalszego. Chyba każda z nas lubi mieć delikatny zapach na swoim ciele, który będzie nam towarzyszył dłużej niż tylko dwie godziny. 

 Czy miałyście już przyjemność używania perfum Daisy Marca Jacobsa? Mam nadzieję, że Wasze spostrzeżenia są podobne jak moje? A może znacie perfumy, które pachną podobnie i są trwalsze? 

Pozdrawiam wiosennie


niedziela, 7 kwietnia 2013

Marcowi wykończeni długą zimą

     Dzisiaj postanowiłam napisać post o moich marcowych wykończonych długą zima czyli marcowe denko.  Kosmetyki w marcowym denku według mnie są różnorodne. Wykończyłam je naprawdę z przyjemnością.



Pisałam już wcześniej o moich różowych ulubieńcach firmy Soap&Glory. W ubiegłym miesiącu skończyłam masło do ciała The Righteous Butter.


Pisałam już o nim wcześniej na swoim blogu. Z mego punktu widzenia uważam, że to masło nie tylko pięknie pachnie, ale i wspaniale wygładza i nawilża ciało. Szczerze Wam go polecam. nie wiem jak jest z kupnem go w Polsce, ale jeśli będziecie przelotem w Anglii lub macie kogoś tutaj warto je sobie kupić i wypróbować. 
Moim ulubieńcem jeśli chodzi o antyperspiranty jest Lady Speed Stick o zapachu Orchard Blossom.


Używam go już bardzo długo. Jego kremowa konsystencja bardzo dobrze chroni mnie przed przykrym zapachem. Piękny, świeży zapach. Nigdy mnie nie zawiódł. Jedynym minusem jest to, że trzeba uważać z czarnymi ubraniami, bo pozostawia biała smugi w momencie kiedy ubieramy się. Poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń. Mogę Wam go polecić i wiem, że nie będziecie żałować. 
Kremik, który towarzyszył mi przez cały okres zimowy to krem firmy Avene nawilżający do skóry suchej i bardzo suchej z filtrem SPF 20.



Ja ten krem pokochałam od pierwszego użycia. Używałam go do dziennej pielęgnacji. Myślę, że nasza znajomość się nie zakończy. Lekki, delikatny kremik doskonały pod podkład. Wspaniale nawilża, wygładza i szybko się wchłania. Zwłaszcza z rana kiedy za bardzo nie mam czasu, a makijaż robię w ekspresowym tempie. Uwielbiam go i następny Avene czeka już na mnie w szufladce z kosmetykami. Dla mnie idealny nic dodać nic ująć. 
W marcu moja skóra była niestety sucharem. Mimo, że ja nawilżałam i o nią dbałam. Gorące kąpiele, które uwielbiam troszkę przesuszyły mi skórę. Będąc na zakupach w TKMaxxie pewnego razu natknęłam się na Olejek malinowy do ciała i masażu Greenland. 


Olejek dość tłusty w konsystencji, ale zawierał w sobie olej ze słodkich migdałów, olej makadamia i witaminę E. Używałam go co jakiś czas kiedy brałam prysznic po tym jak już ciałko było umyte natłuszczałam je. Olejek przywrócił nawilżenie memu ciału. Niekiedy używałam go też do masażu. Kupiłam go tylko i wyłącznie, że był przeceniony, ale nie żałuje. Dobry niedrogi kosmetyk na suche partie ciała. 
W marcu też miałam okazję wykończyć jedno z opakowań swojego suchego szamponu Batiste Cherry. 


  Wersja mini do torebki szybko ujrzała swoje dno. O suchym szamponie Batiste Cherry pisałam w poprzednim poście. Nie jest to kosmetyk, którego używam codziennie, ale w sytuacjach awaryjnych. Zdania o nim są podzielone. Jedni chwalą, drudzy ganią. Dla mnie osobiście bardzo fajny gadżecik kosmetyczny, który warto mieć. Zapach przyjemny, nie sklejaj włosów, w szybkim tempie odświeżał kiedy tego potrzebowałam w niekomfortowych sytuacjach. Mimo, że moje nastawienie było dość sceptyczne. Ta wersja szamponu będzie gościć w mojej kosmetyczce. Będę go również polecać z czystym sumieniem, wypróbowałam go i wiem, że jest warty polecenia.
  W demakijażu pomagał mi w ostatnim czasie płyn micelarny Ziaja Med


  Ziaja Med średnio oczyszczał skórę twarzy, usuwał makijaż, z małym ale. W momencie kiedy używałam tuszu wodoodpornego nie radził sobie totalnie. Nie byłam z tego zadowolona. Mimo, zapewnień producenta, że kosmetyk nie podrażnia wcale bym się z tym nie zgodziła. Kiedy używałam go wokół oczu niekiedy kończyło się na tym, że moje oczy łzawiły. Zaprzestałam używać go do demakijażu oczu, ale postanowiłam, że go skończę. Ze skórą twarzy jakoś sobie radził. Czy jest godny uwagi hmmm muszę powiedzieć nie, dla mnie się nie sprawdził. Choć napaliłam się na niego jak szczerbaty na suchary.
  Zmywaczem do paznokci, który dla mnie okazał się moim hitem jest zmywacz Sally Hansen do suchych paznokci z witaminą E i aloesem. 


Mogę z czystym sumieniem napisać, że jest to bardzo dobry zmywacz do paznokci. Nie wysusza płytki paznokciowej, ani skórek wokół niej. Nie pozostawia białego nalotu na skórkach. Zapach nie jest drażniący. Świetnie sobie radzi z lakierami jasnymi i ciemnymi. W czasie zmywania nie robi smug na paznokciach. Butelka wydajna, bo aż 200ml. Jedyny minus, że butelka ma dość duży otwór i kiedy dozujemy do na płatek kosmetyczny trzeba uważać by nie nalać go za dużo. Ogólnie bardzo dobry zmywacz do paznokci. Zakupiłam już kolejną butelkę. Nie wyobrażam sobie innego zmywacza do paznokci. 

A jak Wasze marcowe wykańczania kosmetyczne? Miałyście kosmetyki godne uwagi, a może pojawiły się wśród nich buble? Czekam na Wasze spostrzeżenia.

Pozdrawiam serdecznie 



                       



poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Batiste dry shampoo ( suchy szampon )

   Dzisiaj szybki post o super suchym szamponie Batiste. W swojej kolekcji kosmetyków posiadam dwa suche szampony Batiste. Najpierw zakupiłam wersje mniejszą, a później większą. 


Mój początek zaprzyjaźniania się z suchymi szamponami Batiste był dość sceptyczny. Uważałam, że nie potrzebuję tego gadżetu kosmetycznego, bo wychodzę z założenia skoro włosy są nieświeże to trzeba je zwyczajnie umyć. Nie ukrywam, że pewnego dnia wypadło mi niespodziewane szybkie wyjście, a moje włosy niestety do świeżych nie należały, a czasu nie miałam na ich umycie i wysuszenie. Wtedy przypomniałam sobie, że mam suchy szampon Batiste.



Suchy szampon Batiste można zakupić w różnych pojemnościach najmniejsza to 50ml, a największa 400ml. Ja posiadam dwie pojemności 50ml i 150ml. Mniejsza wersja jest rewelacyjna do torebki lub kosmetyczki, można go zabrać naprawdę wszędzie. Wersję większą trzymam w domu w razie nagłej potrzeby. Sam produkt jest zamknięty w metalowej butelce z rozpylaczem. Opakowanie jest proste, z fajną szatą graficzną. Zapach jest bardzo przyjemny, nie drażni i nie przeszkadza. Ja posiadam dwa zapachy Cherry i Blush. Samo użytkowanie nie należy do skomplikowanych i nie potrzebujemy specjalnych instrukcji co mamy zrobić. Wystarczy potrząsnąć butelką, popsikać na włosy od nasady w odległości ok. 30cm, wymasować włosy, chwilkę odczekać, a następnie rozczesać. Włosy wyglądają świeżej, a przy tym ładnie pachną. Są puszyste i błyszczące. Suchy szampon Batiste nie skleja włosów i ich nie obciąża. Nie spotkałam się również żebym na włosach miała biały nalot bądź też grudki czy pozostałości po szamponie. Ogólnie uważam, że najlepszym wyjściem jest umycie włosów szamponem, nałożenie na nie odżywki i wysuszenie, ale w sytuacjach kiedy nie mamy tego zrobić jak to polecam Wam suchy szampon Batiste. Myślę, że jeszcze kilka razy będę miała okazję na spotkanie z tym dobrym kosmetykiem do zadań specjalnych.  

A czy wy miałyście już okazję go wypróbować? Jeśli tak to będzie mi miło poznać Wasze opinie i doświadczenia z suchym szamponem Batiste?

Pozdrawiam Was ciepło i mam nadzieję, że już niedługo prawdziwa wiosna do nas zawita