Pages

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż. Pokaż wszystkie posty

Lirene City Matt

Z ciekawością wypróbowałam nową wersję podkładów City Matt. Używałam kiedyś bardzo dawno temu i w zasadzie nie pamiętałam, jak się wtedy spisywał.
Obecną wersję używam od ponad miesiąca.




Podkład zamknięty jest w wygodnej buteleczce z pompką. Łatwo się wyciska odpowiednią ilość. Konsystencja idealna, bardzo lekka. Łatwo się rozprowadza, nie jest tępy, nie tworzy smug, ładnie się rozsmarowuje.
Ma śliczny zapach, co sprawia, że kosmetyk jest bardzo przyjemny w użyciu.
Matowienie? Cóż, przy obecnych upałach, chyba nic nie jest w stanie sobie poradzić. Lirene zostawia skórę gładką i jedwabistą, nie tworzy maski, matuje, jednak nie sztucznie- twarz wygląda zdrowo i naturalnie.
I teraz najważniejsze dla mnie- krycie. Tutaj wielbicielki mocnego krycia mogą być rozczarowane.
Kryje średnio, jest raczej półtransparentny. Ładnie wyrównuje koloryt cery, jednak nie radzi sobie z przebarwieniami po trądziku czy wypryskami. 
Myślę jednak, że latem warto dać skórze odpocząć od ciężkich podkładów, niech sobie biedna pooddycha:-) Ja od kiedy wróciłam do hormonów zauważyłam poprawę cery, dlatego ten podkład w letnie dni spisuje się idealnie, nie waży się na twarzy, nie czuję go. Nie powoduje też zapychania i wysypu pryszczy.



Za całe podsumowanie niech więc wystarczy fakt, że nie rozstaję się z nim od ponad miesiąca i do makijażu używam ostatnio tylko jego:-)

Flower Power.

Wiosna się zbliża, a więc czas na coś kwiatowego. Chodzi mi mianowicie o już nie taki nowy podkład od Bourjois- Flower Perfection.

Na początek może przypomnę, czego szukam w podkładzie- dobrego krycia, brak efektu maski, trwałości, matowienia, wygładzenia, nawilżenia ( kolejność nieprzypadkowa). Jak do tej pory oczywiście nie znalazłam takiego, który by spełniał wymagania:) 
Po ponad dwóch miesiącach używania Burżujka, mogę już coś o nim napisać.


Od producenta:
Dzięki ultralekkiej formule fluidu, podkład Flower Perfection przedłużający młodość skóry, wyrównuje koloryt skóry i tuszuje niedoskonałości. Jedwabista konsystencja nadaje skórze niesamowitą miękkość. A ponieważ piękna cera wymaga ochrony, dodano filtr SPF 15, aby ochronić młodość komórek.
Gładka i piękna cera - taki efekt będzie trwał aż przez 16 godzin! Wzbogacono go w wyciąg z dzikiej azalii, który jest odporny na najbardziej ekstremalny klimat i ceniony za jego właściwości regeneracyjne.
Formuła podkładu Flower Perfection przedłużająca młodość skóry jest chroniona przez szklany flakon, który ułatwi Ci wybór właściwego odcienia! Aż sześć odcieni dla każdej karnacji! 



Kosmetyk kosztuje ok 55 zł i jest go 30ml.

Moja opinia:

Zamknięty jest w szklanej (!) buteleczce z pompką, do której dołączona jest osobno zamknięta gąbeczka. Jest to trochę niewygodne, bo podkład plus gąbka zajmuje dość sporo miejsca, a i sama butelka jest ciężka, dlatego raczej nie polecam nosić w kosmetyczce.
Sam podkład ma konsystencje w sam raz, łatwo się rozprowadza i nie zastyga. Do mojej mieszanej cery nadaje się idealnie - nie wysusza, ale dla bardzo wysuszonych cer się nie nada- czasem podkreśla mi suche skórki.. Daje naturalny, nie płaski mat, nie ciemnieje na twarzy.
Jednak ja zaczynam się świecić po około 3-4 godzinach- tutaj lekki minusik.
Za to krycie! Krycie jest cudowne! Podkład zakrywa mi przebarwienia, blizny i niespodzianki, nie podkreślając ich. Nie tworzy do tego efektu maski. Jest to bez wątpienia najlepiej kryjący podkład, jaki do tej pory miałam i za to go pokochałam. A jeśli dodać do tego piękny, kwiatowy zapach- to już w ogóle cudo:)
Oczywiście nie może być za słodko- obiecywana 16-sto godzinna trwałość to pic na wodę. Nakładam kosmetyk rano i kiedy wracam z pracy, nie ma po nim śladu. Nie wiem co się z nim dzieje- po prostu wyparowuje.
Co do gąbeczki- nie używam jej, więc nie wiele moge powiedzieć. Ale po wyglądzie i twardości sądząc, jest to zwykłą gąbeczka do podkładu i cudów nie zdziała.



Plusem natomiast jest wybór odcieni- wreszcie ktoś pomyślał o bledziochach. Ja do nich należę i wybrałam odcień Vanille, który jest jaśniutki i stapia się z moją cerą idealnie. A jest jeszcze jaśniejszy w palecie!

Tutaj wyszedł dość ciemno, w rzeczywistości ten kolor jest jaśniejszy.

A oto efekt:

Przed
 

Po
 


 
Polecam się bliżej przyjrzeć temu kwiatkowi:-)


Fluid antybakteryjny Under Twenty.

 Nadszedł czas przyjrzenia się bliżej fluidowi antybakteryjnemu do skóry z niedoskonałościami Anti Acne! od Under Twenty.



Od producenta:
Fluid antybakteryjny dzięki innowacyjnej kompozycji substancji przeciwbakteryjnej i pigmentów wyrównujących koloryt skóry [salicylan sodu+ pigmenty wyrównujące koloryt], nie tylko zapobiega powstawaniu niedoskonałości, ale też skutecznie zmniejsza ich widoczność bez efektu maski. Dodatkowo posiada właściwości pielęgnacyjne: matuje i nawilża, nie zatyka porów. Skuteczność i bezpieczeństwo młodej cery potwierdzone w badaniach dermatologicznych.

Skład: 


Ode mnie:
Fluid ma bardzo lekką konsystencje, bardziej jak krem tonujący niż podkład. Dobrze się rozprowadza, ale trzeba uważać, żeby nie zrobił smug. Ładnie wyrównuje koloryt.Mój kolor beżowy trochę za bardzo wpadał w pomarańcz i musiałam baaaardzo uważać, żeby nie zrobić sobie efektu maski. Fluid ładnie matuje, nie brudzi jednak mam wrażenie, że dość szybko ściera się z twarzy- po ok 2-3 godzinach już nie było u mnie śladu. Wydajność przeciętna. Ogromnym plusem jest to,  ze produkt jest niedrogi- nieco ponad 10zł. Nie wysusza skóry i mojej cery nie zapchał, jednak działania antybakteryjnego nie zauważyłam.


Ma za to jeden duży minus, który niestety skreśla go u mnie- słabo kryje. Z moimi cieniami pod oczami, drobnymi niedoskonałościami sobie radzi, ale większych niespodzianek i zaczerwienień już niestety nie ukryje. Efekty widać tutaj:

Przed

Po


Podsumowując:
Myślę, że fluid sprawdzi się u młodszych dziewczyn, które chcą wyrównać koloryt skóry, a które nie chcą obciążać cery ciężkimi podkładami. Ja obecnie, w moim wieku :-) wymagam od tego typu kosmetyku jednak troszkę więcej.

Próbując zatrzymać opaleniznę.

Mimo, iż z natury jestem bledziochem, od czasu do czasu mam ochotę na ciemniejszy ocień skóry. Wspomagam się zazwyczaj samoopalaczami, ale w poszukiwaniu ideału natrafiłam kiedyś na Maybelline Bronzing Booster Drops.
Ciężko określić tak naprawdę , jaki to jest kosmetyk. Wg mnie jest to mieszanka bronzera i rozświetlacza w płynie.



Mój ocień przeznaczony jest dla jasnej i ciemnej karnacji. Kupiłam go na allegro za ok 15,00. Produkt zamknięty jest w szklanej buteleczce o pojemności 150ml. Buteleczka zakończona jest aplikatorem- jest to plastikowa pałeczka- wygląda jak zakraplacz, ale nim nie jest.


Sposób aplikacji jest bardzo prosty- dodajemy kroplę kosmetyku do naszego kremu lub podkładu, mieszamy i nakładamy na twarz. Już kropla wystarczy, żeby widocznie przyciemnić skórę, w związku z czym jest on bardzo wydajny. Ma lekko tłustą oleistą konsystencję, dlatego wrażliwsze cery może zapychać- mnie nie zapchał ani nie podrażnił, ale ja stosuję go raczej rzadko.
Ściera się dość równomiernie, nie robi plam i placków na twarzy,łatwo się zmywa. 
Efekt jest naprawdę fajny, bo produkt oprócz delikatnego przyciemnienia, daje też efekt naturalnego, letniego rozświetlenia, którego nie umiem nazwać inaczej, niż "glow".
Ja używam też go solo - nakładam go wtedy tylko na kości policzkowe i mam bronzer i rozświetlacz za jednym machnięciem palca:)





Colour Celebration Hean

Dzisiaj słówko o cieniach wypiekanych do stosowania na mokro i na sucho z serii Colour Celebration Hean.
Pisałam Wam już wcześniej, że niestety jeden z cienie spadł mi i się pokruszył, ale mimo to zostało go całkiem sporo.
Dostałam dwa kolory:  284 Turquoise oraz 282 Sparkle Night.



 Oba cienie zawierają małe, błyszczące drobinki, ale na oku ich nie widać, za to tworzą efekt rozświetlenia.
Ja stosowałam te cienie na sucho i o tym sposobie aplikacji się wypowiem. Cienie mają bardzo intensywne kolory, nawet bez bazy. Zwłaszcza turkusowy cień jest mocno napigmentowany. Mimo to łatwo stopniuje się intensywność koloru. 

Turquoise

Sparkle Night





Podczas aplikacji trochę się osypują, jednak łatwo te drobinki potem usunąć za pomocą pędzla. Trwałość przyzwoita, nie rolują się i nie rozmazują.
Myślę, że te kolory idealnie pasowałyby do brązowych oczu, gdyż mój kolor tęczówki troszkę ginie i zlewa się z cieniami.
Mimo to na pewno będę ich używać, bo to dobra jakość za niską cenę:)
A oko pomalowane wyłącznie tymi dwoma cieniami wygląda tak (pamiętajcie oczywiście, że ja nie potrafię się malować):






Efekt 3D od Hean.

Błyszczyki Colour Obsession 3D Effect firmy Hean obiecują wygładzenie i nawilżenie ust oraz uwydatnienie ich kształtu i konturu. Wyrafinowany kolor i sexy blask. Formuła Wzbogacona o Kiosmetinę, która intensywnie nawilża i pielęgnuje usta. Błystki mają też być trwałe. Dostałam do przetestowania dwa: delikatny, nudowy nr 41 Delicate Mousse i roziskrzony malinowy nr 46 Fantasy Rose.
Kształt opakowania z całą pewnością inspirowany jest błyszczykami Bourjois:) W opakowaniu widoczne są dość spore drobinki. Aplikator jest standardowy, wygodny, dość wąski- ładnie można nim obrysować usta, jednak jak dla mnie nabiera zbyt małą ilość kosmetyku i muszę machać kilka razy. Pojemność dość duża- 11ml.
Błyszczyki są gęste, nie wylewają się, nie rozmazują i co najważniejsze dla mnie- nie lepią się! Już za samo to bardzo je polubiłam:) Na ustach na szczęście te drobinki nie tworzą brokatowego efektu, tylko ładną, lśniącą taflę. Kosmetyk ma bardzo smakowity, waniliowy zapach, ale smaku, jak dla mnie, nie posiada. Trwałość raczej standardowa, chociaż kolejnym plusem jest to, że błystek łądnie nawilża usta, dzięki czemu nie mam wciąż ochoty ich oblizywać, co znacząco przedłuża trwałość:)

Co do kolorków, tutaj troszkę się rozczarowałam- w opakowaniu nasycone, na ustach raczej transparentne. Miałam ogromny problem, żeby uchwycić kolor na ustach, gdyż mimo nałożenia kilku warstw, jest on bardzo delikatny. Taki, powiedziałabym, dzienny. Ale ja mam z natury ciemne usta,może to dlatego.

Delicate Mousse:
 
Fantasy Rose:
 

Ogółem: jestem zadowolona i używam ich z przyjemnością:)

P.S: Obiecuję solennie, że wezmę się niedługo za opanowanie jakiegoś programu graficznego, gdyż sama nie mogę patrzeć na te zdjęcia- wychodzą ciemne, mimo, że robię je na dworze w świetle słonecznym. Niepojęte!

Brązujące, letnie rozświetlenie.

O rany, troszkę mnie nie było i aż mi głupio:-) A to dlatego, że pojechałam do rodziców i nie miałam tam możliwości dodawać notek.

Wyjaśniła się sprawa z moją pracą mundurową- dziękuję pięknie wszystkim za trzymanie kciuków- niestety, nie udało się.
Ale nic to- znalazłam inną pracę, w zawodzie! także jestem zadowolona.

A dziś na kosmetycznej tapecie puder brązujący Summer Chic od Virtual. Właściwie jest to (jak podaje producent) puder brązująco- rozświetlajacy.Producent obiecuje natychmiastowy efekt rozświetlonej i opalonej skóry.
Puder zawiera mikę, która rozprasza światło, dzięki czemu cera nabiera blasku, a niedoskonałości skóry stają się mniej widoczne. Idealny do wykończenia makijażu twarzy i dekoltu.




Ja otrzymałam kolor 123 Secret Bronze. Puder zamknięty jest w dużym, 16 gramowym, plastikowym opakowaniu bez lusterka. Pudełeczko jest bardzo wygodne, łatwo się je otwiera, a dzięki swojemu rozmiarowi kosmetyk starczy na bardzo długo.




Ja używam go do modelowania twarzy i lekkiego przyciemniania. Nie nadaje się moim zdaniem na całą twarz, gdyż mimo, że na pierwszy rzut oka puder nie zawiera żadnych drobinek, to jednak pod światło delikatnie połyskuje.






Kolor jest idealny do mojej jasnej cery- delikatny brąz, ze złocistym połyskiem. Jest dość miękki, a więc łatwo go nabrać na pędzel, jednak nie robi placków i można dobrze stopniować stopień opalenizny:)Trudno sobie nim zrobić krzywdę.
Dla mnie produkt na plus.

Baza pod cienie Virtual.

Według producenta kremowa baza pod ciebie Virtual ma przedłużyć trwałość cieni na powiece do 14 godzin. Zapobiega zbijaniu się cieni w załamaniach powiek i sprawia,że stają się wodoodporne.Cienie lepiej się rozprowadzają, mają intensywniejszy odcień i utrzymują się dłużej.
Baza jest bogata w składniki pielęgnujące i odżywcze: olej sojowy, witaminę A, olej z nasion krokosza, kwas linolenowy, witaminę E.




Z wielką przyjemnością i ciekawością zabrałam się do testowania tej bazy.
I oto co zaobserwowałam.
Baza ma cielistą, kremową konsystencje. Jest bardzo gęsta i zbita. Niestety przez to dość trudno wydobyć ją ze słoiczka, trzeba się troszkę namęczyć, a i później przy nakładaniu na powiekę nie jest łatwiej- dość trudno nałożyć cienką warstwę, a przy grubszej kosmetyk się roluje.




Tutaj widać odrobinkę, jak dzięki swojemu cielistemu kolorowi wtapia się w skórę:




W każdym razie na tym powyższym minusy tego produktu się kończą.
Baza spełnia wszystkie obietnice producenta.
Nie czuć jej na powiece, nie widać, nie podrażnia oczu. Cienie trzymają się rzeczywiście dłużej.
Ale dwie rzeczy podobają mi się najbardziej- baza naprawdę podbija kolor cieni. Stają się bardziej soczyste i intensywne, aż sama byłam w szoku.
Mój aparat troszkę sfiksował i nie chciał wyostrzyć, ale myślę, że na zdjęciu widać o jaki efekt chodzi:




A druga rzecz- baza naprawdę sprawia, że cienie stają się wodoodporne! A przy tym bardzo łatwo zmyć je płynem do demakijażu oczu. Oczu co prawda nie moczyłam, ale za to z dłoni po zrobieniu zdjęcia nie mogłam ich zmyć, nawet mydłem! Musiałam się trochę natrzeć,a i tak została mi lekka różowa poświata. Więc jeśli o to chodzi, to jestem pozytywnie zszokowana:)
Podsumowując: produkt na TAK!

RÓŻany róż od Wibo.

Bardzo się cieszę,że kolejna niedroga firma powolutku wprowadza limitowanki.
Z różanej serii od Wibo udało mi się nabyć róż w odcieniu 02- Pink Powder. Inne produkty mnie nie rzuciły na kolana, ale po zastanowieniu żałuję, że nie zakupiłam jeszcze czegoś.

A wracając do tematu- kosmetyk ten ma 4,5 g i zapakowany jest w białe, plastikowe pudełeczko. Nie jest ono hiper trwałe, ale nie spodziewałam się tego po różu za ok.6,50 ( kolekcja ma teraz zniżkę 20% bodajże).


Mnie się opakowanie bardzo podoba, jest takie dziewczęce i romantyczne:)
Po otwarciu, pierwsze co nas uderza, to zapach. Róż przepięknie pachnie! A czym? Ano różami oczywiście i to nie plastikowymi, zapach przypomina mi wodę różaną.
Droga rzecz, która rzuca się w oczy to kolor. Jest to śliczny jasny róż, z bardzo drobnymi drobinkami. Po rozprowadzeniu na skórze drobinek nie widać, za to zostaje rozświetlający efekt.



Jeśli nałożymy cieniutką wartwę, uzyskamy efekt bardziej jak rozświetlacz, taki glow:) Taki kolor różu odmładza, wygląda na policzkach bardzo dziewczęco i świeżo. Niestety może podkreślać różowy odcień cery, więc z tym trzeba uważać.
Trwałośc bardzo przeciętna, róż dość łatwo się ściera, i to jest w zasadzie jego jedyna wada.

Pędzę jutro do Rossmanna, może uda mi się dorwać jeszcze inne produkty z tej kolekcji:)

Metalicznie od Virtual.


Oto pierwszy z produktów, które dostałam od firmy Virtual.
Jest to błyszczyk Metallic Collection w kolorze 208.

Błyszczyk nadaje metaliczny połysk o przedłużonej trwałości, z formułą pielęgnującą usta, zawiera olej winogronowy (NNKT, fitosterole, witamina E), dzięki czemu pielęgnuje delikatną skórę ust, zapobiegając tworzeniu się zmarszczek mimicznych.
Dostepny jest w 9 kolorach.

Ja otrzymałam kolor 208, który w buteleczce wydaje się być czymś pomiędzy łososiem a brudnym różem.




Buteleczka jak i sam błyszczyk bardzo przypomina mi kultowe Glam Shine, tylko tutaj mamy go 4 razy taniej:)
Błystek posiada wygodny, gąbkowy aplikator. Nabiera on odpowiednią ilość produktu, którą można precyzyjnie zaaplikować.
Produkt jest bardzo gęsty, nie spływa,a co najważniejsze- nie lepi się.



Trochę smuży na ustach, ale po chwili ładnie się wtapia i ma jednolity kolor. Błyszczyk posiada drobinki, ale sa one malusieńkie, nie ma efektu tandety, za to jest lśniąca tafla. Udało mi sie nawet uchwycić ten blask:


Nie wysusza ust, ja to mam wrażenie, że je nawet dośc dobrze odżywia i nawilża.
Nie ma zapachu ani smaku, nie waży się na ustach ( nie ma nieestetycznej białej kreski).
Trwałość przeciętna, jak to błyszczyk. Zależy, czy mamy manię oblizywania ust, czy nie:)

Kolor na ustach starałam się uchwycić gimnastykując się na wszystkie strony- jest to bardzo smakowite toffi z drobinkami (na pierwszym zdjęciu usta bez niczego):





I jak Wam się podoba?:)

Kredka do oczu Vipera.

Krótka, acz rzetelna recenzja kredki do oczu Vipery z serii Ikebana.
Krótka- bo i produkt dobry więc nie ma co się rozpisywać:)

Dostałam do testów kolor nr 254 Ocean. Jest to bardzo ciemny granat- nie udało mi się niestety tego uchwycić na zdjęciu i kolor wygląda jak czarny.
Sama kredka cieszy oko- pokryta jest białymi, kojarzącymi się ze sztuką ludową ornamentami.






Kredka jest drewniana, z plastikową zakrętką. Trzeba ją ostrzyć- co dla jednych jest plusem dla innych minusem. Mnie to akurat obojętne.

Najważniejsze, czego ja wymagam od kredki to trwałość. Tutaj produkt ten spisuje się bardzo dobrze, nie rozmazuje się , nie odbija, wytrzymuje na powiece od rana do wieczora.

Druga rzecz bardzo ważna dla mnie, to komfort używania. Kredka nie może być za miękka- bo się rozmazuje, ani za twarda- bo wtedy ciężko się jej używa i drażni powiekę.
Kredka Vipery ma idealna twardość- nie zostawia grubej warstwy, w zależności od siły nacisku (i stopnia zatemperowania) możemy uzyskać cieniutką i ostrą, bądź grubą i miękką kreskę.



Co jest fajne- bardzo łatwo jest ją rozetrzeć, aby otrzymać efekt smoky eyes.
Ja jestem na TAK:)