Kiedyś oglądałam prawie wyłącznie horrory, cała klasyka gatunku od Evil Dead (kocham), poprzez wszystkie Koszmary z Ulicy Wiązów, Laleczki Chucky aż po przerażające Silent Hill czy Blair Witch Project należała do moich ulubionych filmów. Wyjątkiem były produkcje japońskie i koreańskie, w które ciężko było mi się wczuć, ponieważ nie odróżniałam aktorów :P
A potem zrobiłam się wybredna i jak to zwykle bywa każdy kolejny horror stał się nużący, schematyczny, pozbawiony polotu. W zasadzie wśród obecnych produkcji amerykańskich możemy wyróżnić:
1) filmy o grupie nastolatków - dobry klasyczny schemat, na chwilę obecną wieje nudą
2) popłuczyny po Blair Witch - jw., włoska wersja Kwarantanny była ok, amerykańska to żenada
3) popłuczyny po klasycznych horrorach - jw.
Celowo nie wspominam o filmach tak słabych, że ogląda się je dla śmiechu. Czasami chcę sobie obejrzeć horror jako horror, nie jako komedię. Ostatnio o dziwo trafiłam na trzy całkiem ciekawe...
O Obecności było w miarę głośno ostatnio i szczerze mówiąc spodziewałam się kolejnego rozczarowania, jakich miałam już dotąd wiele, tymczasem mogę powiedzieć, że jest to bardzo przyzwoicie zrobiony film. Rekwizyty, po które sięgają twórcy, są oklepane do bólu, ale nie przeszkadza to w cieszeniu się filmem. Z odpowiednim nastawieniem może nastraszyć, bez szału, ale klimat jest bardzo dobry. Film był dokładnie taki, jaki oczekiwałam, po prostu nie ma się do czego przypierdolić.
Jedna sprawa - dobija mnie, jak Amerykanie postrzegają katolicyzm niczym magiczną, mistyczną religię walczącą z Szatanem i popsuło mi to trochę odbiór filmu. Mam wrażenie, że temat egzorcyzmów jest ostatnio na czasie, podobno można takie akcje zobaczyć w kościele na Koniuchach - ja jestem sceptyczna, może kiedyś sama się przejdę i ocenię, póki co mam wrażenie, że w tym temacie panuje jakaś histeria i brakuje rzetelnych źródeł wiedzy. Ale jeżeli nie jesteście antyreligijnymi oszołomami jak ja, nie musicie się tym przejmować i możecie spokojnie cieszyć się egzorcyzmami na kinowym ekranie :)
Czytałam opowiadanie Kinga, na podstawie którego nakręcono historię nawiedzonego hotelowego pokoju i za cholerę nie mogłam dojść, jak można było zrobić z tego cały film. Po obejrzeniu okazało się, że jednak można i że wyszło to nawet bardzo ciekawie. Jest to horror o tyle nietypowy, że przypomina psychodeliczną wizję po zażyciu LSD, bad trip bohatera dręczonego przez koszmary przeszłości. Nie do końca oczywisty, o czym świadczy chociażby kilka alternatywnych zakończeń, co do zasady nieoperujący banalnymi rozwiązaniami typu nagłe głośne hałasy czy wyskakujące znikąd postacie (maksymalnie nadużywany chwyt).
Jak na amerykański horror 1408 ma trochę nietypową konstrukcję i rekwizyty służące do straszenia. Po wstępie zapowiadającym tak baaardzo nawiedzony pokój hotelowy każdy spodziewa się zjaw, duchów itp., a tu suprajs, konstrukcyjnie nietypowy, rozwlekły koszmar, naprawdę nie zawiodłam się na tym filmie.
Jak głosi starożytna mądrość ludowa, sauna to gunwo. Nie oglądajcie tego filmu. Można dużo pisać o nietypowych realiach, wiedzy historycznej, jaką można wynieść z filmu, bogatej symbolice i takie tam, co nie zmienia faktu, że Sauna to kameralne chore gówno, po którym miałam koszmary. Właśnie kameralne - jakaś tam wiocha, bagno, szaro, smutno, tajemniczo, trochę brutalnie, ale bez przesady, akcja się rozkręca rozkręca, czekasz na puentę, a potem dostajesz w łeb taką wizją chorego umysłu, którą można nieprawdaż różnie interpretować, i miała pewnie dać widzom dużo do myślenia, ale co z tego, skoro zamiast refleksji mamy traumę. Tsz-tsz i koniec. Bardzo dobry film, w sumie jeden z najlepszych horrorów, jakie widziałam.
Jeżeli możecie polecić jakieś dobre horrory, piszcie w komentarzach.