czwartek, 23 lipca 2015

Nephilim, klony smoleńskie i deski przepełnione miłością

Wspominałam już kiedyś, że lubię oszołomów? Fascynują mnie, a im bardziej odjechana faza, tym lepiej. Kuc, którego złe państwo okrada z pieniędzy (chyba kurwa ze stypendium socjalnego), a geje próbują zgwałcić na każdym kroku, to banał i zasługuje raczej na pogardę. Za to ludzie, którzy np. widzą wszędzie jaszczury z kosmosu, wierzą, że Ziemia jest pusta w środku czy mają implanty wszczepione przez obcych to moi idole. Nie wnikam, gdzie przebiega granica między oderwaniem od rzeczywistości i nadmiaru filmów z żółtymi napisami a chorobą psychiczną. Niektóre teorie spiskowe poziomem ułańskiej fantazji wygrywają z kinem akcji, a przy okazji są nieszkodliwe w przeciwieństwie np. do antyszczepionkowców.
Ponieważ miałam ochotę na solidną dawkę odmóżdżenia, ściągnęłam sobie "Ręce precz od tej książki" - analiza już wkrótce, póki co wrzucam post zamieszczony kilka lat temu na starym blogu, a tyczący się skromnych rozmiarów książeczki, którą otrzymałam od randomowego gościa na toruńskiej Starówce. Nadal stoi u mnie na półce w towarzystwie zakupionych w antykwariacie pozycji o zjawiskach paranormalnych, Trynkiewiczu i poradników o seksie z lat 60. Dopisane fragmenty zaznaczyłam kursywą. Enjoy.



Nasze prowincjonalne miasto seksu i biznesu nabiera powoli cech wielkomiejskich, nie dość że pocisnęli z ostatnimi wystawami w CSW (drugie piętro urywa dupę - o ile dobrze pamiętam, była to wystawa "Nie śpią tylko duchy"), to dorobiliśmy się oficjalnie czegoś takiego jak w amerykańskich filmach, gdzie w NY na ulicy stoi ślepy koleś i przepowiada koniec świata.
Oczywiście nie do końca. Mianowicie idąc Szeroką, zostałam zaczepiona przez faceta, który zapytał, czy lubię poezję (prawdopodobnie dostrzegł wokół mnie świetlistą aurę, ale o tym dowiedziałam się później). Ja, że jo. On, że jest pisarzem, literatem (czerwona lampka - ludzie przedstawiający się jako literaci to zazwyczaj poezjozenki z ZLP) i że mogę za dychę kupić jego książkę o miłości i rozwoju duchowym (czerwona lampka 2 - rozwój duchowy=Coelho). Ja że podziękuję, a on, że dla mnie za darmo, z dedykacją, że jak się nazywam, całuję rączki i w ogóle och ach. Czyli pozornie klasyczny poezjozenek, taki, co to dużo pierdoli o pięknych kobietach i wydaje książki za kasę ustukaną z firmy założonej jakoś tak na początku lat 90., na co wskazywała również niezwykłej urody okładka z serduszkami wyrysowanymi na piasku. O ile jednak początek książki faktycznie pasuje do tego schematu, dalej zaczyna się jazda bez trzymanki.

Gwoli wyjaśnienia - skrót ZLP oznacza Związek Literatów Polskich, stowarzyszenie skupiające ludzi tworzących takie same nijakie pseudowiersze o dupie Maryni, wąsie Stalina i pięknie przyrody od pięćdziesięciu lat.

Żebyście nie musieli czytać, streszczę dla was to wiekopomne dzieło. W pierwszych dwóch rozdziałach autor opisuje swoje rozmowy z członkami rodziny i randomowymi ludźmi na ulicy, dając się poznać jako:
* świadomy buntownik ("-Oj dzieciaku, ty z tymi książkami. Wiesz, jak to jest dzisiaj, jeszcze cię do więzienia zamkną. - Wiem, co robię, babciu. Co by to było za życie, gdyby nie można było mówić, co się myśli?")
* człowiek praktyczny, niepozbawiony jednak nutki romantyzmu ("Dom z drewna na sześćdziesiąt-siedemdziesiąt metrów kwadratowych można sobie zbudować już za trzydzieści tysięcy złotych. Dom, który oddycha, gdzie każda deska i drzazga będą przepełnione miłością.")
* miłośnik zwierząt (standardowa historyjka o przygarniętych psach i kotach)
* outsider ("Od dziecka byłem inny. Czułem za bardzo, widziałem za dużo. Niekiedy używałem słów, których znaczenie nie do końca znałem, a jednak zawsze pasowały." - btw to ostatnie zdanie szczególnie mnie urzekło :D)
* genialny konstruktor ("Rozpocząłem produkcję generatorów energii przetwarzających negatywną energię na pozytywną.")
* tytan pracy ("Moje najmłodsze dziecko, wynik dwudziestu siedmiu dni pracy, w tym kilku nieprzespanych nocy. Prawie piętnaście kilogramów schudłem." - to o książce)
* terapeuta i cudotwórca (kilka motywów, jak ludzie mu się zwierzają z problemów, a on mówi, że wszystko się ułoży).

O ile początek da się łatwo podpiąć pod zwykłą grafomanię z niewielkim wpływem teorii spiskowych i sporą dawką megalomanii, o tyle później robi się o wiele ciekawiej. By nie być gołosłowną - cytaty.

"Według potwierdzonych informacji, w Stanach Zjednoczonych ludzi klonuje się od blisko pół wieku, kiedy to doszło do podpisania pierwszych tajnych umów z formami inteligencji pozaziemskiej. W ciągu ostatnich lat, w związku z rosnącym zapotrzebowaniem, produkcja wzrosła kilkakrotnie.

Jako wynik niedoskonałego, pozbawionego miłości tworzenia [klony] nie wiedzą, co to miłość. Nigdy nie zaznali piękna tego uczucia, przepełniającego najgłębsze obszary istoty, nie są więc w stanie samodzielnie go wytworzyć.(...) Mimo zaawansowanej technologii (na przykład bomby implodujące), nie są w stanie odtworzyć pamięci. Posiadają również bioroboty, (są nieco niższe od nas, ich średni wzrost to około stu sześćdziesięciu centymetrów - kurwa, wydało się, że jestem biorobotem) pozwalające im dosłownie "wejść w czyjąś skórę".

Przyspieszanie procesu klonowania niesie ze sobą ryzyko uzyskania niepełnowartościowych kopii. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku nephilim, słynnych gigantów opisanych w Biblii. Próby odtworzenia ich gatunku na dużą skalę, mimo olbrzymich wysiłków ze strony reptilian, zakończyły się fiaskiem.

Nie będzie walki, nie mają żadnych szans. W ubiegłym roku przegrali bitwę galaktyczną, poza tym wiedzą, że jako istoty jesteśmy dużo silniejsi. (...) Mamy po swojej stronie służby mundurowe, wojsko, policję. Oni wszyscy są ludźmi, tak jak my."

Duży plus dla autora za oryginalność. Większość zwolenników teorii spiskowych jest zdania, że jesteśmy skazani na zagładę, jeśli się nie przebudzimy i nie stawimy oporu jaszczurom z kosmosu - tutaj mamy do czynienia z niespotykanym optymizmem.

Potem następuje najlepsza część, czyli pisemko do prokuratury (na podstawie 1, 4, 30 i 31 artykułu Konstytucji, a co tam, jak szaleć, to szaleć). W skrócie: przed 10 kwietnia br. podczas delegacji zagranicznych Tusk i Komorowski zostali zamordowani i podmienieni na klony, co widać po tym, że ci uprzednio sympatyczni i budzący zaufanie ludzie zaczęli się nagle zachowywać zupełnie inaczej ("zmieniły się ich pola energetyczne" i "zaczęli być drapieżnikami idącymi na żywioł"). Bezpośrednim skutkiem podmianki była katastrofa smoleńska. W podsumowaniu autor pisze:
"W imieniu 38 milionów obywateli domagam się jak najszybszego zatrzymania osób podszywających się pod Prezydenta i Premiera RP, a przede wszystkim ujawnienia prawdy na temat wzmiankowanej zbrodni."

Dalej mamy co nieco o tym, jak to na Śląsku powstała forma życia będąca doskonale piękną kompilacją dwunastu inteligentnych ras pozaziemskich (jakakolwiek sensowna kompozycja tekstu została zepchnięta na margines przez ważkość treści) i porady dla przygodnie spotkanego gościa, żeby się nie przejmował mocno przedruchalnym wiekiem swojej dziewczyny, bo przecież panie panie, tera małolaty takie rzeczy robio, że hoho. Taki lekko niesmaczny akcent na zakończenie jakże poruszającego wywodu.

EDIT: Tak swoją drogą - dlaczego ludzie, którzy nawiązują bezpośredni kontakt z przyjaznymi obcymi, zawsze rozmawiają z nimi o totalnych pierdołach? Czemu zamiast podzielić się z nami technologią albo przeprowadzić matematyczny dowód, nad którym od wielu lat męczą się ziemscy naukowcy, ufoki pieprzą coś o pięknie, prawdzie i ochronie środowiska? Czemu każą budować schrony za ciężki hajs, zamiast teleportować wyznawców bezpośrednio na swój statek? Wydaje mi się, że jest to podobna sytuacja jak z Bogiem/Maryją, którzy zazwyczaj pojawiają się na totalnym zadupiu, przemawiając ustami nieletnich wiejskich wypasaczy knurów.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Walka o stolec, czyli jak Łoziński przetłumaczyłby Grę o Tron.

Jest sobie taki przekład "Władcy Pierścieni" autorstwa Łozińskiego, który grozi atakiem ciężkiej beki na każdej stronie. Jak było to niegdyś w zwyczaju (wystarczy sięgnąć po starsze wydania klasyki literatury obcej, by natknąć się na dziwacznie spolszczone imiona i nazwy miejscowości) autor postanowił dodać książce utrzymanej w zdecydowanie brytyjskim klimacie swojskiego, słowiańskiego szlifu. I tak pojawia się Bilbo Bagosz z Bagoszna (kojarzy mi się to z moszną), Łazik, Złotanka, Rad (Merry), Włości (Shire) itp. Niektóre pomysły w ogóle za bardzo nie wiadomo, do czego przypiąć, mianowicie Lothlorien zostało przemianowane na Lotalorię (po chuj? skoro nawet nie wyszło z tego spolszczenie), a krasnoludy na... krzaty xD To nie jedyny przykład radosnego słowotwórstwa, można wręcz odnieść wrażenie, że Łoziński dokonał przeróbki tekstu pod takim kątem, by nie można było mu zarzucić ściągania czegokolwiek od innych tłumaczy. Tutaj więcej przykładów. Najgorzej, że również Diuna padła ofiarą tego lingwistycznego szaleństwa.

Tak sobie myślę, co by się stało, gdyby Łoziński wziął się za kolejny bestseller literatury fantasy, mianowicie "Grę o tron"? Hmm... Spróbujmy nieco spolszczyć nazwy własne.

Westeros = Zachodnie Sioła
Ród Starków = rodzina Bocianów
Catelyn Stark = Katarzyna Bocian
Jon Snow = Janusz Śnieg
Arya Stark = Asia Bocian
Hodor = Hubert, Hugo, Hodory/Hodoriusz, opcji jest mnóstwo, minimum to dodanie kreski nad "o" (Hodór)
Daenerys Targaryen = Danuta Targońska
Viserys Targaryen = Wiesław Targoński
Khal Drogo = Kalasanty Drogosz (bo czemu nie)
Daario Naharys = Dariusz Naharski
Nocna Straż = Czarni Braciszkowie
Ygritte = Irena
Stannis Baratheon - Stanisław Baleron
Samwell = Seba
Cersei Lannister = Celestyna Lanser
Jaime Lannister = Jacek Lanser
Jofrey Baratheon = Grzegorz Baleron
Littlefinger = Mikropalec
Brienne z Tarthu = Bernadetta z Tartaku
olbrzymy = giganci
Mur = Tama we Włocławku

czwartek, 2 lipca 2015

Matrix kraju kwitnącej cebuli - "Robot"

Ogarnijcie to - dopiero niedawno obejrzałam w całości "Matriksa". Klasyk, na którego w momencie premiery byłam jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć, a potem jakoś tak zawsze chciałam obejrzeć, ale wszyscy już widzieli i nie zebrałam się aż do zeszłego tygodnia. Ma to niewątpliwą zaletę - mogę ocenić film z perspektywy czasu (realizacja i efekty specjalne absolutnie nie wypadają oldskulowo) i z większą znajomością szeroko pojętego science fiction, nie mówiąc już o teoriach dotyczących sztucznej inteligencji. Generalnie jest to chyba jedyna rzecz z cyber punku (nie licząc anime), która do tego stopnia zadomowiła się w mainstreamie. Zachwyt nad nowatorstwem scenariusza brał się prawdopodobnie z tego, że recenzenci w dupie byli i gówno widzieli, "Matrix" łączy bowiem pomysły pojawiające się wcześniej wielokrotnie - ale łączy je z rozmachem. Teorie konspiracyjne, myślące maszyny, życie przeniesione do wirtuala, szara maź, a do tego wschodnia filozofia i sztuki walki - to wszystko jest naprawdę zajebiste i dobrze oddające klimat epoki, niemniej jednak nie lubię tych wszystkich motywów z wybrańcami, nie lubię Endera, nie lubię Paula Atrydy, nie lubię Jezusa Chrystusa. Wolałabym również, żeby Neo zginął na końcu fizycznie i stał się wyłącznie formą wirusa w matriksie, ale mniejsza z tym.

Później wyczytałam, że spadkobiercy polskiego autora science fiction Adama "Snerga" Wiśniewskiego wytoczyli twórcom "Matriksa" proces o plagiat, który oczywiście przegrali, niemniej jednak wydało mi się to interesujące. I tak trafiłam na książkę "Robot", która w zasadzie dorównuje poziomem dziwaczności powieściom Dukaja - niestety niczym więcej.



Typowa okładka z dupy starego polskiego sf.

Wśród autorów polskiej fantastyki mamy do czynienia z nieproporcjonalnie dużą ilością oszołomów. O ile współcześnie zazwyczaj ogranicza się to do banalnego prawactwa, o tyle Snerg stworzył własną szalenie niepokojącą koncepcję filozoficzną z lekką nutą schizofrenii i teorii spiskowych. Wyszczególnił mianowicie cztery klasy istnień - minerały, rośliny, zwierzęta i umysły, przy czym każdy z nich wykorzystuje ten znajdujący się niżej w hierarchii jako pożywienie, a każdy stojący w hierarchii niżej nie jest zdolny postrzegać swojego poprzednika. Tak więc rośliny chłoną materię nieożywioną, która nie posiada żadnej umiejętności postrzegania, zwierzęta odżywiają się roślinami itd. Człowiek znajduje się między klasą trzecią i czwartą, będąc uwiązany do zwierzęcego świata poprzez biologiczne ciało, umysłem jednak plasując się o klasę wyżej - jednak ze względu na biologię nie jest w stanie postrzegać czystych umysłów.

Moim zdaniem rozważania te wykrzaczają się nieco w starciu z logiką - dla zainteresowanych po wygooglaniu można poczytać w necie eseje Snerga, momentami dość mocno odjeżdża mu peron, strasznie jedzie po powszechnej edukacji, która jego zdaniem indoktrynuje i niszczy młode umysły itp. Fascynują mnie tacy ludzie. Na koncepcji czwartej generacji istnień, która jest obecna w naszym życiu, a nie możemy jej dostrzec, opiera się powieść "Robot". Bohater niczym Neo budzi się nagi w szklanej windzie, nie posiadając żadnych wspomnień, dowiaduje się jednak, że istota zwana Mechanizmem nakazuje mu infiltrację środowiska ludzi żyjących pod ziemią. Mechanizm jednak dość słabo się stara i nie jest aż tak wpływowy jak sam sądzi, bohater bowiem przez większość czasu błądzi tu i ówdzie, podszywając się pod różne osoby, starając się uniknąć zdemaskowania i nie wiedząc za bardzo, czego się od niego oczekuje. Przez większość książki czytelnik jest równie zagubiony.

Tak mniej więcej do trzech czwartych powieści akcja ciągnie się niemiłosiernie, autorowi chodziło jednak raczej o przedstawienie swojej teorii w fabularnej formie niż o barwne opisy. Ktoś gdzieś tam chodzi, przed kimś ucieka, kogoś spotyka - bez większego sensu i wpływu na fabułę, za to atmosfera jest maksymalnie duszna i niepokojąca. Wreszcie bohater odkrywa miasto znajdujące się za lustrem, w którym prawa fizyki uległy zmianie, czas zwolnił, skrajnie zwiększyła się masa obiektów, a wszystko zmierza ku katastrofie po eksplozji tajemniczej kuli na niebie. Jest to alternatywna czasoprzestrzeń ludzi żyjących pod ziemią, sterowana przez Mechanizm. Bohater ze zdumieniem odkrywa własnego sobowtóra, siedzącego za kierownicą auta pędzącego prosto na mur - wszystko w zwolnionym tempie alternatywnej fizyki. Od tej pory stawia sobie dwa cele - dowiedzieć się, czy jest człowiekiem czy robotem i uratować samego siebie przed śmiercią w wypadku.

W sumie jak to opisałam, to brzmi nawet lepiej, niż sądziłam. Jeśli wpadnie wam kiedyś w ręce "Robot", polecam się zapoznać. Są to totalne pogranicza kultury popularnej, miejsce, w którym Wachowscy spotykają Zajdla i wspólnie raczą się LSD. Mam nadzieję, że nikt mnie po tej notce nie pozwie za naruszenie dóbr osobistych.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...