Pojawiam się po dwóch miesiącach
i jak mam być szczera, to nie wiem, co zrobić z tym blogiem. Czasu mam dużo,
ale chęci do jego prowadzenia coraz mniej. Kosmetyki nadal mnie interesują, ale
nieszczególnie chce mi się o nich pisać z taką dokładnością, jak do tej pory.
Schemat recenzja-denko-zakupy znudził mi się już dawno, ale ten blog na pewno
nie obierze innego kierunku niż kosmetyczny. Coraz częściej myślę o tematyce
lifestyle’owej, a konkretniej o założeniu kanału na YT (nie wierzę, że
napisałam to publicznie!). Od ok. 2 lat regularnie oglądam różne youtuberki i
jest to coś, co o wiele bardziej mnie kręci niż blogowanie. Dlatego powtórzę
się, nie wiem co zrobić z tym blogiem… To znaczy chyba wiem, ale ciągle odkładam w czasie podjęcie
ostatecznej decyzji …
***
W maju zużyłam niewiele
kosmetyków, ale nadrobiłam to z nawiązką w czerwcu. Zresztą, już dawno
zauważyłam zasadę, że przez jakiś czas po napisaniu denka nie mam co wrzucić do
papierowej torby, a pod koniec drugiego miesiąca zapełniam ją prawie po brzegi.
Oprócz tradycyjnych pustaków pojawiło się też pechowo kilka bubli oraz trochę
wyrzutków.
Ledżenda:
produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę
1. Szampon do włosów Garnier
Fructis Vitamin Force Fresh: Pięknie pachniał cytryną i miętą, był wydajny,
nieźle się pienił. Był przeznaczony do włosów normalnych i przetłuszczających
się, ale na drugi dzień po umyciu włosy wcale nie wyglądały lepiej. Wydaje mi
się, że to on właśnie strasznie wysuszył mi skórę tuż przy nasadzie włosów.
2. Mgiełka termoochronna do
włosów Marion: O wiele przyjemniej używało mi się jej niż prostującego płynu z tej samej firmy (o którym pisałam
tutaj), chyba przez odmienny strumień
atomizera. Moje włosy ostatnio są w kiepskiej kondycji i mam wrażenie, że ta
mgiełka jakoś niespecjalnie je chroniła przed przesuszeniem.
3. Żel pod prysznic Avon Senses
Acai Berry: Dla mnie żele z Avonu są i chyba już pozostaną mega niewydajne.
Zapach był ok, ale zbyt delikatny i niepowalający z nóg na tyle, żebym
koniecznie musiała do niego powrócić.
4. Odżywka do włosów Oil-Care
Isana: Bubel. Nie robiła z włosami nic pożytecznego a wręcz przeciwnie,
doprowadziła je do gorszego niż zazwyczaj siana na mojej głowie. Zużyłam 2/3, reszta
wylądowała w kiblu.
5. Żel do mycia twarzy Synergen
Soft Touch: Galareta, która spowodowała niemałe spustoszenie na mojej twarzy.
Spotkał ją taki sam los, co poprzedniczkę wyżej. Co ciekawe, zielona wersja
sprawdziła się u mnie całkiem przyzwoicie (kilka słów o niej
tutaj).
6. Płyn micelarny Delia do cery
wrażliwej: Jako jedyny micel od dawien dawna nie szczypał mnie w oczy! Niestety
nie okazał się ideałem, bo nie zmywał zbyt dokładnie niektórych kosmetyków
kolorowych, a do tego podrażniał skórę pod oczami.
7. Nawilżający krem do twarzy Cien med : Kupiłam go z myślą o
największych mrozach, ale nie nadawał się pod makijaż, dlatego stosowałam go
jedynie na noc. Był tak wydajny, że starczył mi na pół roku codziennego
używania. Nawilżał i dobrze pielęgnował moją skórę, a przy tym jej nie zapychał.
Dostępny sezonowo jedynie w Lidlu.
8. Pomadka ochronna Isana
Intensiv: Do codziennej pielęgnacji była ok, ale nie radziła sobie przy
niższych temperaturach na dworze. Sam sztyft był dosyć twardy, więc nie sunął aż
tak gładko po ustach.
9. Krem do twarzy Bielenda Ogórek
& Limonka: Moje nowe cudo do twarzy! Nawilżało, matowiło, budziło z rana
swoim pięknym zapachem i było mega wydajne. Już się nie mogę doczekać kolejnego
opakowania!
10. Płyn do płukania jamy ustnej
Colgate Total Zdrowe dziąsła: To moja pierwsza płukanka do ust, więc nie mam do
czego porównać. Smak był średnio intensywny. Nie utrzymywał się zbyt długo,
więc jak dla mnie kicha. Dziąsła czasami i tak mi krwawiły, więc nie wiem, jak
z pozostałymi obietnicami producenta. Płyn miał dziwną zakrętkę i trzeba było
„pić” jak z kielicha. Nie opłaca się kupować w regularnej cenie, bo ma mniejszą
pojemność niż standardowe płukanki.
11. Antyperspirant Rexona Aloe
Vera: Spray’e z Rexony to chyba nie moja bajka. Ta wersja nie zapewniała mi
odpowiedniej ochrony, a przez kłęby „dymu” unoszące się podczas aplikacji można
było się udusić nawet przy zatkanym nosie i buzi:/
12. Otulające masło do ciała Pat
& Rub: Właściwości pielęgnacyjne na tak, reszta (film, zapach i cena) na
zdecydowane nie.
Recenzja.
13. Olejek do masażu Love Me
Green: Stosowałabym go do masażu, ale śmierdział okropnie! Znalazłam dla niego
alternatywę i zużyłam do golenia nóg, gdzie sprawdził się genialnie!
14. Żel pod prysznic Baylis &
Harding Royale Bouquet Black Raspberry & Fig: Kolejny żel z tej firmy i
kolejny niewypał pod względem konsystencji (czyt. galareta, która wylatywała
dopiero po kilkukrotnym wstrząśnięciu opakowaniem). Zapach ładny, ale dla mnie
za mało intensywny. Opakowanie było bardzo twarde, więc musiałam nalać do środka
wody, żeby wydobyć resztkę (i tak miniaturowego) żelu.
15. Balsam do ciała Baylis &
Harding plum pudding: Nawet przywozicie nawilżał, ale strasznie się lepił
podczas rozsmarowywania. Zapach również zbyt delikatny.
16. Podkład Maybelline Affinitone
03 Light Sand Beige: W zimie nie byłam z niego zadowolona, ale kiedy na
wiosnę/lato moja skóra twarzy się polepszyła, to i podkład zaczął mi
odpowiadać. Nie był zbyt kryjący, ale odcień miał odpowiedni do mojej bladej
cery. Dużo by zyskał, gdyby opakowanie miało pompkę, bo konsystencja była
strasznie lejąca.
17. Tusz do rzęs Essence I <3
Extreme: Wielkie rozczarowanie! Miał dużą i grubą szczotę, co powodowało
niewygodną aplikację, sklejone rzęsy i każdorazowy wnerw. Czerń była
intensywna, więc ciężko było ją zmyć z rzęs.
18. Błyszczyk do ust L’Oreal Glam
Shine 183 Aqua Pomegranate: Wygrałam go kiedyś w słynnej loterii Princessy i choć
rzadko sięgam po błyszczyki, to ten akurat był genialny! Nie sklejał ust i
długo się na nich utrzymywał. Miał słodki smak. Posiadał prawie idealną
gąbeczkę, która była bardzo miękka i gładko aplikowała odpowiednią ilość
produktu (dzięki tzw. zbiorniczkowi) na wargi. Niestety była za krótka, przez
co nie sięgała dna i nie mogłam zużyć produktu do końca. Nie wiem, czy jest on
jeszcze dostępny stacjonarnie.
19. Chusteczki do higieny
intymnej Intimea rumiankowe: Moje (jak do tej pory) ulubione. Robią, co mają
robić, są odpowiednio nawilżone, tanie i zawsze dostępne (wiadomo, Biedra :D).
20. Płatki kosmetyczne Carea
aloesowe: Jak wyżej, z tą różnicą, że nie są nawilżone :P Pierwsza sztuka
pochodzi chyba jeszcze z trójpaku, ale w obu przypadkach płatki były felerne,
bo chyba zapomnieli je obszyć:[ Mimo tej wpadki i tak będę je kupować
(aktualnie mam kolejny trójpak i już się nie rozwarstwiają :D).
Przyszedł też czas na uporządkowanie kolorówki i pozbycie się kilku gagatków:
21. Podkład Vichy Teint Ideal 25:
To chyba najjaśniejszy odcień, ale dla mnie był za ciemny. Konsystencję miał
lejącą i nawet pompka w niczym nie ułatwiała aplikacji. Od samego początku
strasznie śmierdział alkoholem. Jak zaczął mnie zapychać, bałam się go dłużej
używać.
22. Wydłużający tusz do rzęs
Grashka: Porażka na całej linii. Oczywiście nie wydłużał rzęs. Efekt był
bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo delikatny, prawie niewidoczny. Szczoteczka
była tak skonstruowana, że nabierała za dużo tuszu, przez co jej włosie było
wiecznie sklejone i nie dało się jej prawidłowo używać.
23. Błyszczyk do ust Rimmel Vinyl
Stars: Nie wiem jaki to odcień, bo napisy się starły. Strasznie sklejał usta.
Posiadał w sobie drobinki. Pachniał owocowo. Opakowanie przy zakrętce było
nieszczelne, więc błyszczyk lubił sobie spływać po zewnętrznych ściankach, co
uniemożliwiało noszenie go w torebce czy nawet trzymanie go w kosmetyczce w
pozycji poziomej. Przeterminował się i zmienił zapach, więc wolę się z nim już
nie męczyć.
24. Błyszczykowa pomadka do ust
Lovely 04: Ni to pomadka, ni to błyszczyk. Produkt bardzo nietrwały. Pachniał
arbuzem <3 dopóki nie stracił ważności. Miał lepsze opakowanie od Eliksirów,
ale wciąż kiczowate. Ja wygrałam go kiedyś w rozdaniu, ale moim zdaniem szkoda wydawać
na niego nawet tych 8 złociszy.
25. Lakier do paznokci Wibo
Extreme Nasil nr 492: Użyłam go kilka razy. Wyglądał na miętkę, ale okazał się
być bardziej niebieski. Chciałam znowu dać mu szansę, ale zaczął śmierdzieć,
więc leci do śmietnika.
26. Lakier do paznokci Hean.pl
631 Brick Look: Sięgnęłam po niego bardzo późno, bo to kompletnie nie moja
kolorystyka (wygrałam go). Trochę rudy, trochę ceglasty, jak sama nazwa
wskazuje. Kiedy chciałam go wypróbować na nowo, okazało się, że był to
najszybciej wysychający lakier, z jakim miałam do czynienia, więc bardzo
ułatwiał mi malowanie przed pójściem spać. Pozbywam się go, bo się
przeterminował tak jak poprzednik.
27. Próbka różu mineralnego
Coral: Również pochodzi z rozdania. Nie użyłam go ani razu, bo po pierwsze nie
używam (jeszcze) różu, a po drugie nie bardzo miałam czym go nakładać, co
związane jest z tym pierwszym. Wydaje mi się jednak, że byłby za ciemny dla
mojej karnacji. Nie wiem, jaki ma termin przydatności, więc się go pozbywam, bo trochę go już mam.
Poza tym i tak pewnie bym go nie użyła, nawet jakby był ważny jeszcze przez 10
lat :P
I na koniec próbki kosmetyków, które niczym
mnie nie zachwyciły, więc nie skuszę się na ich pełnowymiarowe opakowania:
Wreszcie mogę to wszystko wywalić na śmietnik! Wreszcie w mojej szafie zrobi się miejsce! Tylko nie wiem, czy nadal będę zbierać pustaki do mojej denkowej torby...