Coraz bardziej niezwykła robi się Dolina Charlotty.
Ktoś tu zwariował!
Gdzieś w Polsce, na wiosce, czyli na prowincji,
komuś się chciało mieć wielkie marzenia i w dodatku je realizuje! I to jak…Dolina
jak dolina, hotel jak hotel, ale wielka sala koncertowa na powietrzu, jakby
współczesna muszla koncertowa, jak niegdyś w parkach, powiększa się z roku na
rok, bo i występy tutaj stają się sławne i trzymają poziom. Od lat występują tu
stare gwiazdy rocka, co rok są jakieś tuzy, wielkie nazwiska które z biegiem
lat nie tracą blasku. No, może niektóre, ale kilka dni temu grał tu ktoś, kto
świeci i świeci równomiernym światłem od lat – Carlos Santana.
Kiedyś bałabym się, że zawleczony jakimś cudem tu,
do „jakiejś Polski” odbębniłby swoje i pojechał zainkasowawszy gażę, ale od lat
wiem, że jeśli gwiazda jest gwiazdą nie nominalną, a faktyczną, to nie partaczy
i nie bylejaczy tylko dlatego, że nie gra na stadionie w Woodstock. A Santana
jest wielką gwiazdą. Nie zawiódł.
Dygresja – wiele lat temu byłam w Warszawie na
Stadionie Gwardii na koncercie Joe Cockera. Rewelacyjny koncert, świetna z nami
– widzami rozmowa muzyczna, dobra robota z szacunkiem dla słuchaczy. I tu
podobnie. Maluśka uwaga – koncert się zaczął o 30 minut wcześniej (21.30), ale
za to trwał dłużej niż zazwyczaj. Ponad dwie godziny ciągłej muzyki. Na
powiększonych od zeszłego roku drewnianych trybunach zmieściło się … 10000
ludzi. Po prawej stronie (patrząc na scenę) wielki zakątek kulinarny w którym
można zaliczyć kiełbasę z grilla, kurczaki i wielkie karkówki z lekka
uprzykrzające koncert zapachami ale trudno! Niech tam! Oczywiście piwa – ocean,
ale pijanych jakoś nie było… Może sprawiła to zaporowa cena? Także zaplecze
toaletowe (WC) zapewniło komfort wytrwania na takiej imprezie – brawo organizatorzy!
No ale ad rem!
Carlos ubrany na biało, w białych tenisówkach i
białym kapeluszu rozpoczął muzycznie, a z wokalem dołączył później, zresztą od
wokalu to ona ma dwóch świetnych, młodych chłopaków. Zespół towarzyszący, to
dwie perkusje, klawisze, wspaniała gitara basowa i sekcja dęta.
Bardzo dobre nagłośnienie. Głośno, ale nie ZA głośno
i to ucieszyło. (Rok temu Uriach Jeep dało zbyt wiele basów i ogólnie decybeli,
aż organizm wierzgał. Co za dużo ….). Właściwie nic nowego, że zacytuję REJS: „Mnie
się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu”. I naród to lubi –
standardy na których się wychowaliśmy, podane z prostotą oryginału, nieco tylko
ubarwione podczas improwizacji. Na widowni (widzę to w Charlotcie od lat) sama
młodzież! To, co że średnia wieku to 50 lat? W oczach każdego, z lekka siwego
faceta, z lekka posiwiałej pani widzę, że to nastolatki! …Sprzed lat. To w
Dolinie mamy o wiele mniej, jesteśmy maturzystami albo studentami – bo wtedy
właśnie pokochaliśmy Santanę i innych kochanych, starych ramoli grających nadal
z werwą i pazurem. Rockmani – to my!
Koncert:
Niestety (i nie Carlosa to wina) dialog z nami nie
wyszedł dostatecznie głęboki. Muzyczny dialog. Carlos wplatał pięknie w swój
występ cytaty muzyczne, np. zapowiadając „Marię” jego klawiszowiec zagrał
dyskretnie Szopena (ukłon dla nas mości państwo!) ale publiczność … nie
zareagowała żądna samej piosenki i potańczenia. OK., żywiołowo zatańczyliśmy
latino, zasłaniając sobie wzajemnie scenę. Gdy jednak zaczynały się muzyczne
zabawy i owe improwizacje – naród siadał nie mając już możliwości balowania.
Dla mnie – lepiej. Na koncert przyszłam, a nie na dyskotekę choć przecież do
kilku utworów bioderka same falowały! Inne cytaty również jakby bez echa – a to
kawałek Beatlesów, a to inne rockowe kawałki – bez echa. Pod koniec spory
fragment z Jamesa Bonda – słynna melodia jakoś nie wyłapana przez ogół.
Przyjęte jest na świecie, że podczas takiej zabawy – „łapiemy” cytat i
klaszczemy z radosnym pomrukiem dziecka, które znalazło schowane jajko. Może
zanadto pochłonął nas zachwyt samym faktem że Santana u nas gra? Nie wiem. Sami
z Siwym wyłapywaliśmy te „wkładki” i nagradzaliśmy uśmiechając się do siebie po
prostu.
Świetny wieczór!
Carlos wie, że jesteśmy tu dla tych utworów przy
których rodziła się nasza dla niego sympatia, u niektórych wręcz uwielbienie. O
ye como ‘va, Europa (jakże często mylona z Sambą pa ti), Maria Maria, Corazón
Espinado i Smooth.
Co jeszcze?
Wesołe rzeczy, które widzę dopiero na zdjęciach –
karteczki ponaklejane na sprzęcie grającym – jakby przypominajki – „Be extra
nice to Dave”. Albo „Be extra nice to Dennis”. To jakaś ich wewnętrzna sprawa,
śmieszna dla nas – odkrywających to na powiększonych zdjęciach. Może się
skłócili przed koncertem i karteczka pomaga w utrzymaniu miłej atmosfery? J
Zabawne.
Koncert się kończy dziwnie – rozbłyskami. Czyżby
dodatkowy ligt show?!
Nie – burza z piorunami! Lunęło, gdy Carlos grał
bisy.
Powoli się rozchodzimy bo 10000 ludzi musi jakoś
dojść do rozrzuconych po okolicy parkingów czyli jakieś circa 5000 aut i wąska
szosa – do Ustki i Słupska. Ale, co tam ten ciepły, letni deszcz!
Było świetnie, wzniośle w sercu po obcowaniu ze
znakomitym muzykiem, i kimś, kto był bardzo zaskoczony jakąś polską Doliną
Charlotty, (musiał od innych muzyków usłyszeć dobre zdanie) skoro wywołał na
scenę organizatora i duszę Charlotty Mirosłwa Wawrowskiego i ofiarował mu białą
gitarę wraz z bukietem białych róż. Pan Mirek płakał jak dziecko, a ja z nim.
No, tak mam.
Dodam, że dowiedzieliśmy się że gros pieniędzy z
koncertów, Carlos przeznacza dla głodnych dzieci przez swoją fundację Milagros.
Byłam w Dolinie Charlotty kilka dni temu, ale nie na koncercie, to naprawdę magiczne miejsce, chociaż trafić tam niełatwo - w okolicy wiszą reklamy, ale nie wiadomo dokładnie gdzie to jest, nie mając dostępu do internetu trochę się naszukaliśmy, dopiero w Ustce, w informacji turystycznej znaleźliśmy ulotkę z adresem, a potem to już GPS nas doprowadził!
OdpowiedzUsuń