wtorek, 6 sierpnia 2013

Carlos gdzieś w Polsce.



Coraz bardziej niezwykła robi się Dolina Charlotty.
Ktoś tu zwariował!
Gdzieś w Polsce, na wiosce, czyli na prowincji, komuś się chciało mieć wielkie marzenia i w dodatku je realizuje! I to jak…Dolina jak dolina, hotel jak hotel, ale wielka sala koncertowa na powietrzu, jakby współczesna muszla koncertowa, jak niegdyś w parkach, powiększa się z roku na rok, bo i występy tutaj stają się sławne i trzymają poziom. Od lat występują tu stare gwiazdy rocka, co rok są jakieś tuzy, wielkie nazwiska które z biegiem lat nie tracą blasku. No, może niektóre, ale kilka dni temu grał tu ktoś, kto świeci i świeci równomiernym światłem od lat – Carlos Santana.
Kiedyś bałabym się, że zawleczony jakimś cudem tu, do „jakiejś Polski” odbębniłby swoje i pojechał zainkasowawszy gażę, ale od lat wiem, że jeśli gwiazda jest gwiazdą nie nominalną, a faktyczną, to nie partaczy i nie bylejaczy tylko dlatego, że nie gra na stadionie w Woodstock. A Santana jest wielką gwiazdą. Nie zawiódł.
Dygresja – wiele lat temu byłam w Warszawie na Stadionie Gwardii na koncercie Joe Cockera. Rewelacyjny koncert, świetna z nami – widzami rozmowa muzyczna, dobra robota z szacunkiem dla słuchaczy. I tu podobnie. Maluśka uwaga – koncert się zaczął o 30 minut wcześniej (21.30), ale za to trwał dłużej niż zazwyczaj. Ponad dwie godziny ciągłej muzyki. Na powiększonych od zeszłego roku drewnianych trybunach zmieściło się … 10000 ludzi. Po prawej stronie (patrząc na scenę) wielki zakątek kulinarny w którym można zaliczyć kiełbasę z grilla, kurczaki i wielkie karkówki z lekka uprzykrzające koncert zapachami ale trudno! Niech tam! Oczywiście piwa – ocean, ale pijanych jakoś nie było… Może sprawiła to zaporowa cena? Także zaplecze toaletowe (WC) zapewniło komfort wytrwania na takiej imprezie – brawo organizatorzy!
No ale ad rem!
Carlos ubrany na biało, w białych tenisówkach i białym kapeluszu rozpoczął muzycznie, a z wokalem dołączył później, zresztą od wokalu to ona ma dwóch świetnych, młodych chłopaków. Zespół towarzyszący, to dwie perkusje, klawisze, wspaniała gitara basowa i sekcja dęta.
Bardzo dobre nagłośnienie. Głośno, ale nie ZA głośno i to ucieszyło. (Rok temu Uriach Jeep dało zbyt wiele basów i ogólnie decybeli, aż organizm wierzgał. Co za dużo ….). Właściwie nic nowego, że zacytuję REJS: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu”. I naród to lubi – standardy na których się wychowaliśmy, podane z prostotą oryginału, nieco tylko ubarwione podczas improwizacji. Na widowni (widzę to w Charlotcie od lat) sama młodzież! To, co że średnia wieku to 50 lat? W oczach każdego, z lekka siwego faceta, z lekka posiwiałej pani widzę, że to nastolatki! …Sprzed lat. To w Dolinie mamy o wiele mniej, jesteśmy maturzystami albo studentami – bo wtedy właśnie pokochaliśmy Santanę i innych kochanych, starych ramoli grających nadal z werwą i pazurem. Rockmani – to my!
Koncert:
Niestety (i nie Carlosa to wina) dialog z nami nie wyszedł dostatecznie głęboki. Muzyczny dialog. Carlos wplatał pięknie w swój występ cytaty muzyczne, np. zapowiadając „Marię” jego klawiszowiec zagrał dyskretnie Szopena (ukłon dla nas mości państwo!) ale publiczność … nie zareagowała żądna samej piosenki i potańczenia. OK., żywiołowo zatańczyliśmy latino, zasłaniając sobie wzajemnie scenę. Gdy jednak zaczynały się muzyczne zabawy i owe improwizacje – naród siadał nie mając już możliwości balowania. Dla mnie – lepiej. Na koncert przyszłam, a nie na dyskotekę choć przecież do kilku utworów bioderka same falowały! Inne cytaty również jakby bez echa – a to kawałek Beatlesów, a to inne rockowe kawałki – bez echa. Pod koniec spory fragment z Jamesa Bonda – słynna melodia jakoś nie wyłapana przez ogół. Przyjęte jest na świecie, że podczas takiej zabawy – „łapiemy” cytat i klaszczemy z radosnym pomrukiem dziecka, które znalazło schowane jajko. Może zanadto pochłonął nas zachwyt samym faktem że Santana u nas gra? Nie wiem. Sami z Siwym wyłapywaliśmy te „wkładki” i nagradzaliśmy uśmiechając się do siebie po prostu.
Świetny wieczór!
Carlos wie, że jesteśmy tu dla tych utworów przy których rodziła się nasza dla niego sympatia, u niektórych wręcz uwielbienie. O ye como ‘va, Europa (jakże często mylona z Sambą pa ti), Maria Maria, Corazón Espinado i Smooth. 
Co jeszcze?
Wesołe rzeczy, które widzę dopiero na zdjęciach – karteczki ponaklejane na sprzęcie grającym – jakby przypominajki – „Be extra nice to Dave”. Albo „Be extra nice to Dennis”. To jakaś ich wewnętrzna sprawa, śmieszna dla nas – odkrywających to na powiększonych zdjęciach. Może się skłócili przed koncertem i karteczka pomaga w utrzymaniu miłej atmosfery? J Zabawne.
Koncert się kończy dziwnie – rozbłyskami. Czyżby dodatkowy ligt show?!
Nie – burza z piorunami! Lunęło, gdy Carlos grał bisy.
Powoli się rozchodzimy bo 10000 ludzi musi jakoś dojść do rozrzuconych po okolicy parkingów czyli jakieś circa 5000 aut i wąska szosa – do Ustki i Słupska. Ale, co tam ten ciepły, letni deszcz!
Było świetnie, wzniośle w sercu po obcowaniu ze znakomitym muzykiem, i kimś, kto był bardzo zaskoczony jakąś polską Doliną Charlotty, (musiał od innych muzyków usłyszeć dobre zdanie) skoro wywołał na scenę organizatora i duszę Charlotty Mirosłwa Wawrowskiego i ofiarował mu białą gitarę wraz z bukietem białych róż. Pan Mirek płakał jak dziecko, a ja z nim. No, tak mam.
Dodam, że dowiedzieliśmy się że gros pieniędzy z koncertów, Carlos przeznacza dla głodnych dzieci przez swoją fundację Milagros.
Wzruszona koncertem i sercem Carlosa – Wasza eM.



1 komentarz:

  1. Byłam w Dolinie Charlotty kilka dni temu, ale nie na koncercie, to naprawdę magiczne miejsce, chociaż trafić tam niełatwo - w okolicy wiszą reklamy, ale nie wiadomo dokładnie gdzie to jest, nie mając dostępu do internetu trochę się naszukaliśmy, dopiero w Ustce, w informacji turystycznej znaleźliśmy ulotkę z adresem, a potem to już GPS nas doprowadził!

    OdpowiedzUsuń