Generalnie, to miałam się pochwalić nie po 1 wyhaftowanej stronie, a po 6. Chwilowo jednak nie mam się czym pochwalić więc pokazuję to:
Mam wrażenie, że następna strona to same szarości okiennego parapetu więc kolejna odsłona powinna być zdecydowanie szybciej.
No chyba, że dopadnie mnie chęć na druty.... :D
Pozdrawiam
niedziela, 23 lutego 2020
wtorek, 18 lutego 2020
Niespodziewany prezent
W listopadzie ubiegłego roku w jednym z postów chwaliłam się, że zmieniłam pracę. Nadal nie pracuję w swoim zawodzie i raczej tu w Niderlandach już do swego wyuczonego zawodu nie wrócę. Dlatego moją pracę nazywam pracą "zarobkową", bo coś tam mimo wszystko zarobię.
Zapytacie pewnie co ja takiego robię? Otóż w wolnym tłumaczeniu pracuję szeroko rozumiana pomoc domowa osób starszych lub potrzebujących.
Moja praca polega na pomocy w drobnych pracach domowych tylu sprzątanie, pranie, zmywanie. Czasem jednak jest to spacer, wspólne zrobienie zakupów czy zwykła rozmowa przy filiżance kawy i ciastku.
Pracowałam już u różnych ludzi - raz byłą to 30-paroletnia kobieta z chorym kręgosłupem, innym razem starsza pani skazana na wózek inwalidzki, jeszcze innym razem młoda matka z dwójką niepełnosprawnych dzieci, a jeszcze innym - samotni ludzie łaknący kontaktu z innymi.
Generalnie mam w tej chwili dwa stałe adresy, a do innych osób chodzę na zastępstwa w nagłych wypadkach - choroba opiekuna, jakiś pogrzeb, czy wyjazd na wakacje.
Właśnie w zeszłym tygodniu trafiłam do przemiłej starszej pani z pieskiem rasy shih-tzu. Zostałam powitana filiżanką kawy i ciastkiem. Chwilkę porozmawiałyśmy o dzieciach, pieskach, pracy i poszłam ogarnąć mieszkanie - dwa małe pokoiki i łazienkę. W czasie pracy i wcześniej podczas rozmowy zauważyłam na ścianach mnóstwo oprawionych obrazów robionych metodą diamant painting. Gdy wróciłam do salonu zauważyłam że starsza Pani zajęta jest właśnie klejeniem diamencików. Gdy zaczęłam rozmowę na ten temat starsza pani bardzo się ożywiła.
I tak przy kolejnej kawie (już bez ciastka na szczęście) dowiedziałam się że starsza pani poza klejeniem diamencików robi także na drutach. Gdy z kolei ja pochwaliłam się swoimi hafciarskimi pracami starsza pani zerwała się z miejsca i popędziła do szafki z tekstem że "coś dla mnie ma".
Po chwili przyniosła metalowe płaskie pudełeczko i 3 pakunki. Wyjaśniła, że też kiedyś próbowała haftować, ale jednak to nie dla niej. Że to nie na jej nerwy, że diamenciki łatwiejsze i ze to pudełko leży już chyba z rok lub więcej.
Kobietę widziałam pierwszy raz w życiu i nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze do niej pójdę. Ale tak nalegała, żebym wzięła od niej to pudełko, że zabrakło mi argumentów żeby odmówić. Ostatecznie chciałam zapłacić jakąś symboliczną chociaż kwotę, ale starsza pani kategorycznie odmówiła. Powiedziała też, że dawno nie spotkała osoby, która zainteresowałaby się jej hobby.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
Do domu przywiozłam takie skarby:
W metalowym pudełeczku znajdowała się zadrukowana kanwa z motywem dwóch koników wraz z igłą i kompletem mulin firmy DMC. Na kanwie faktycznie jest już haft zaczęty:
Nie jestem zwolennikiem zadrukowanych kanw bo w początkach swojego haftowania miałam z nimi nie najlepsze relacje. Ale jak to mówią - darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Będzie czas to wyhaftuję córce koniki do pokoju. Tym bardziej że muliny na początek już mam. I to najlepsze - DMC:
Do kompletu niejako starsza pani dodała zakupione kiedyś w Action muliny różnego koloru:
Nie są to żadne firmowe, ale pewnie do jakiegoś projektu kiedyś się przydadzą.
Fajne takie prezenty, prawda? :D
Dziękuję za wasze komentarze. To prawda - haft będzie prześliczny.
Promyk - nie miałam wyjścia :D
Lidzia - da się, wszystko się da. Sama też kiedyś coś haftowałam z telefonu. I to całkiem niedawno - prezent dla córki do nowego domu. Nie umiałam sobie poradzić z rozdzielczością wydruku i za każdym razem wzór wychodził koszmarny. Dopiero powiększenie go na ekranie telefonu pomogło :D
Pozdrawiam serdecznie
poniedziałek, 10 lutego 2020
Kakao SAL motyw 1
Czas pochwalić się postępami w naszym SAL-u.
Na początek pokażę Wam co powstało u mnie:
Ten motyw udało mi się skończyć już tydzień temu. Muszę przyznać, że choć fajnie to wygląda to niestety niezbyt dobrze się haftowało. Nie dość, że "białe na białym" to jeszcze odcień błękitu jest tak jaśniutki, że niemal biały
Mam jednak nadzieję, że to tylko w tym jednym motywie były takie problemy i że dalej pójdzie już z górki
A teraz kolejne fotki:
1. Małgorzata - Magiczny świat krzyżyków:
2. Edyta - Szafirowy zakątek:
3. Agata "Meri" - "Robótkowy (i nie tylko) kuferek Meri"
Jak widzicie Meri dopiero zabiera się na haft ;)
4. Cytrulina - Cytrulina Hand Made:
Cytrulina też się nie wyrobiła, ale obiecała poprawę ;)
To tyle, jeśli ktoś ma ochotę dołączyć to serdecznie zapraszamy :)
Agata S - Dziękuję. Syn ma "dopiero" 19 lat więc mamy nadzieję że w miarę szybko wróci do normalnej sprawności. Niestety chyba do sportu już nie wróci...
Meri - spokojnie, mamy całe 12 miesięcy więc jak znajdziesz czas to nadgonisz, a może nawet i przegonisz ;)
Lidzia - powiem ci z doświadczenia że jest różnie. Jak się postawisz domowemu to i do specjalisty szybko cię skierują.
Na początek pokażę Wam co powstało u mnie:
Ten motyw udało mi się skończyć już tydzień temu. Muszę przyznać, że choć fajnie to wygląda to niestety niezbyt dobrze się haftowało. Nie dość, że "białe na białym" to jeszcze odcień błękitu jest tak jaśniutki, że niemal biały
Mam jednak nadzieję, że to tylko w tym jednym motywie były takie problemy i że dalej pójdzie już z górki
A teraz kolejne fotki:
1. Małgorzata - Magiczny świat krzyżyków:
2. Edyta - Szafirowy zakątek:
3. Agata "Meri" - "Robótkowy (i nie tylko) kuferek Meri"
Jak widzicie Meri dopiero zabiera się na haft ;)
4. Cytrulina - Cytrulina Hand Made:
Cytrulina też się nie wyrobiła, ale obiecała poprawę ;)
To tyle, jeśli ktoś ma ochotę dołączyć to serdecznie zapraszamy :)
Agata S - Dziękuję. Syn ma "dopiero" 19 lat więc mamy nadzieję że w miarę szybko wróci do normalnej sprawności. Niestety chyba do sportu już nie wróci...
Meri - spokojnie, mamy całe 12 miesięcy więc jak znajdziesz czas to nadgonisz, a może nawet i przegonisz ;)
Lidzia - powiem ci z doświadczenia że jest różnie. Jak się postawisz domowemu to i do specjalisty szybko cię skierują.
środa, 5 lutego 2020
Szpitalne haftowanie
Nie wiem czy już wam kiedyś pisałam, ale mój syn od lat 10 trenuje piłkę nożną w lokalnym (czytaj - wiejskim) klubie piłkarskim. Robi to z mniejszymi i większymi sukcesami. Dwa razy w tygodniu godzina treningu - zima, nie zima, nie ma zmiłuj. I w każdą sobotę mecz z drużyną na podobnym poziomie wiekowym. Raz u siebie raz na wyjeździe.
Ostatnio dostał nawet propozycję ukończenia szkolenia na sędziego młodzików. Szkolenie ukończył i dodatkowo co sobotę rano chodził sędziować mecze młodszych grup.
Niestety jak to bywa w życiu każdy piłkarz (i w ogóle sportowiec) narażony jest na różnego rodzaju kontuzje. Tak było i z moim synem.
W grudniu 2018 roku przydarzyła mu się dość bolesna kontuzja kolana. Podczas sobotniego meczu kolano mu jakby uciekło w stronę przeciwną do jego ruchu. Ledwo przyjechał do domu na rowerze - tak go bolało. Najpierw chłodziliśmy opuchliznę, a potem wysmarowałam go maścią przeciwbólową. W poniedziałek zamiast do szkoły poszedł do lekarza rodzinnego i standardowo dostał PARACETAMOL.
Klub zorganizował mu 1 (słownie - jedną) wizytę u klubowego fizjoterapeuty, a rodziny kazał opuchliznę chłodzić i nogę przez parę dni oszczędzać. Po kilku tygodniach zalecono fizjoterapię.
Klub zorganizował mu 1 (słownie - jedną) wizytę u klubowego fizjoterapeuty, a rodziny kazał opuchliznę chłodzić i nogę przez parę dni oszczędzać. Po kilku tygodniach zalecono fizjoterapię.
Po 3 miesiącach zażądałam skierowania do ortopedy. Oczywiście był rentgen, po którym lekarz stwierdził że syn ma naderwane ścięgno krzyżowe i ze ma chodzić na fizjoterapię aż do wakacji, a po wakacjach próbować wrócić do sportu.
Jak się pewnie domyślacie fizjoterapia kompletnie nic nie dała. Mało tego - kolano zaczęło "uciekać" mu nawet przy normalnym chodzeniu, o jeździe na rowerze mógł zapomnieć. Pierwsza próba powrotu do treningów skończyła się po 15 minutach rozgrzewki - kolano znów "uciekło" i spuchło.
Tym razem od razu poszliśmy do ortopedy, który zlecił zrobienie rezonansu magnetycznego.
Diagnoza brzmiała - całkowite zerwanie ścięgna krzyżowego plus pęknięcie łękotki.
Zalecane leczenie - operacja.
Termin operacji 21 stycznia 2020.
I tak oto znalazłam się z synem w szpitalu w Utrechcie, na oddziale ortopedycznym.
Była 7.15 jak zostaliśmy wpuszczeni na oddział. Synowi zostało przydzielone łóżko, pani pielęgniarka wypytała o milion rzeczy, zmierzyła ciśnienie i temperaturę oraz poinformowała jak to wszystko mniej więcej będzie przebiegać. Czyli mniej więcej o której będzie operowany i kiedy pójdzie do domu.
Okazało się, że trochę to potrwa i ze generalnie to nie muszę tam siedzieć i czekać, bo jak już syn wróci na salę to dadzą mi znać.
Niestety powrót do domu nie bardzo mi się opłacał. Poszłam więc na oddział i usadowiłam się w poczekalni. Były tam bardzo wygodne fotele, stał automat z kawą. W perspektywie miałam około 2h czekania. Miałam telefon, słuchawki i oczywiście wszystko co hafciarka potrzebuje do szczęścia - kanwa, tamborek, igła, mulinki i schemat.
I czas, by zacząć SAL Kakaowy:
Zaczęłam tak energetycznie - żółtym kolorem.
Ledwo zaczęłam już miałam widownię - jedna z pielęgniarek nie mogła się powstrzymać i przyszła zapytać co robię :D
Z żółtym poszło dość szybko, potem były kolory brązowo-bordowe:
Tyle zdążyłam zrobić zanim dostałam informację ze syn już jest po operacji. Poszłam więc do niego do sali i czekając aż się całkowicie przebudzi z narkozy zaczęłam haftować koronkę...
Koronka dała mi trochę w kość, do haftowana była kolorem białym na białej kanwie... Na dodatek okazało się, że brakuje mi kilku kolorów których zapomniałam zamówić.
I tak na koronce powstały "dziury"...
Niestety z tego etapu zdjęć nie mam, haftowałam siedząc przy łóżku syna i czasami musiałam mu pomóc - a to łóżko niewygodne, a to spać już nie umie, a to noga boli, pić się chce, telefon się wyładował...
Potem dostał śniadanie, bo przed operacją musiał być na czczo:
Na końcu, o 16.00 okazało się, że jednak go wypiszą dopiero następnego dnia. Że jeszcze musi przyjść lekarz i fizjoterapeuta, że musi nauczyć się jak wstawać z łóżka, jak się ubrać, jak chodzić.
I tak się skończyło moje szpitalne haftowanie...
Minęły dwa tygodnie - zamówione muliny dotarły, ja w wolnych chwilach skończyłam motyw. Ale to już Wam pokażę, jak będę robić post zbiorczy.
Syn czuje się dobrze, okolice kolana przybrały piękny żółto-fioletowy kolor i noga trochę boli. Ale wczoraj byliśmy wyciągnąć szwy i wiemy ze na szczęście wszystko dobrze się goi.
Teraz czeka go rehabilitacja. Miał iść już dziś, ale rehabilitant się rozchorował. Więc pójdzie za tydzień.
A za 4 tygodnie rentgen i wizyta kontrolna u ortopedy który robił mu operację...
Dziękuję za Wasze komentarze
Promyk - mogłabym jeszcze wiele napisać o tym, jak bardzo szkolnictwo "tubylcze" różni się od polskiego i przeważnie są to różnice na plus. Choć są też i minusy, jak wszędzie ;)
Agula - każda zmiana to stres dla dziecka. Ja też nie lubię takich sytuacji...
Malgorzata Zoltek - w Holandii każda szkoła ma swój system nauczania i czasem jest tak jak u nas, że dzieci są z jedną nauczycielką 3 lata, ale w większości szkół są to 2 lata. Przeważnie grupy są łączone. Np 1 z 2 czy 4 z 5. Różnie to bywa. I jeszcze to, że aby zacząć szkołę dziecko nie czeka do początku nowego roku szkolnego, tylko idzie do szkoły dzień/dwa po swoich 4 urodzinach
Była 7.15 jak zostaliśmy wpuszczeni na oddział. Synowi zostało przydzielone łóżko, pani pielęgniarka wypytała o milion rzeczy, zmierzyła ciśnienie i temperaturę oraz poinformowała jak to wszystko mniej więcej będzie przebiegać. Czyli mniej więcej o której będzie operowany i kiedy pójdzie do domu.
Okazało się, że trochę to potrwa i ze generalnie to nie muszę tam siedzieć i czekać, bo jak już syn wróci na salę to dadzą mi znać.
Niestety powrót do domu nie bardzo mi się opłacał. Poszłam więc na oddział i usadowiłam się w poczekalni. Były tam bardzo wygodne fotele, stał automat z kawą. W perspektywie miałam około 2h czekania. Miałam telefon, słuchawki i oczywiście wszystko co hafciarka potrzebuje do szczęścia - kanwa, tamborek, igła, mulinki i schemat.
I czas, by zacząć SAL Kakaowy:
Zaczęłam tak energetycznie - żółtym kolorem.
Ledwo zaczęłam już miałam widownię - jedna z pielęgniarek nie mogła się powstrzymać i przyszła zapytać co robię :D
Z żółtym poszło dość szybko, potem były kolory brązowo-bordowe:
Tyle zdążyłam zrobić zanim dostałam informację ze syn już jest po operacji. Poszłam więc do niego do sali i czekając aż się całkowicie przebudzi z narkozy zaczęłam haftować koronkę...
Koronka dała mi trochę w kość, do haftowana była kolorem białym na białej kanwie... Na dodatek okazało się, że brakuje mi kilku kolorów których zapomniałam zamówić.
I tak na koronce powstały "dziury"...
Niestety z tego etapu zdjęć nie mam, haftowałam siedząc przy łóżku syna i czasami musiałam mu pomóc - a to łóżko niewygodne, a to spać już nie umie, a to noga boli, pić się chce, telefon się wyładował...
Potem dostał śniadanie, bo przed operacją musiał być na czczo:
Na końcu, o 16.00 okazało się, że jednak go wypiszą dopiero następnego dnia. Że jeszcze musi przyjść lekarz i fizjoterapeuta, że musi nauczyć się jak wstawać z łóżka, jak się ubrać, jak chodzić.
I tak się skończyło moje szpitalne haftowanie...
Minęły dwa tygodnie - zamówione muliny dotarły, ja w wolnych chwilach skończyłam motyw. Ale to już Wam pokażę, jak będę robić post zbiorczy.
Syn czuje się dobrze, okolice kolana przybrały piękny żółto-fioletowy kolor i noga trochę boli. Ale wczoraj byliśmy wyciągnąć szwy i wiemy ze na szczęście wszystko dobrze się goi.
Teraz czeka go rehabilitacja. Miał iść już dziś, ale rehabilitant się rozchorował. Więc pójdzie za tydzień.
A za 4 tygodnie rentgen i wizyta kontrolna u ortopedy który robił mu operację...
Dziękuję za Wasze komentarze
Promyk - mogłabym jeszcze wiele napisać o tym, jak bardzo szkolnictwo "tubylcze" różni się od polskiego i przeważnie są to różnice na plus. Choć są też i minusy, jak wszędzie ;)
Agula - każda zmiana to stres dla dziecka. Ja też nie lubię takich sytuacji...
Malgorzata Zoltek - w Holandii każda szkoła ma swój system nauczania i czasem jest tak jak u nas, że dzieci są z jedną nauczycielką 3 lata, ale w większości szkół są to 2 lata. Przeważnie grupy są łączone. Np 1 z 2 czy 4 z 5. Różnie to bywa. I jeszcze to, że aby zacząć szkołę dziecko nie czeka do początku nowego roku szkolnego, tylko idzie do szkoły dzień/dwa po swoich 4 urodzinach
Subskrybuj:
Posty (Atom)