Pokazywanie postów oznaczonych etykietą YSL. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą YSL. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 kwietnia 2012

PODKŁAD IDEALNY...

Heey Kochane :)


Trochę z historii...
Sporo z Was powinno się zorientować, że mam skórę problematyczną. Odwodnioną, miejscami przesuszoną, skłonną do zapychania z rozszerzonymi porami.

Co nowego w kosmetyczce?
Estee Lauder Double Wear Light x2.
Przyznam się, że skusiła mnie promocja w Douglasie, a że znam jego brata trwałego Double Wear i swego czasu namiętnie go używałam, zbrodnią by było nie przetestować tej perełki :)


Miałam lekkie obawy, że powali na kolana mojego ulubieńca od Yves Saint Laurent Tein Resist, który rozpuścił mnie swym luksusem i nie miałam ochoty sięgać po nic nowego mimo ceny dla mnie dość zaporowej dla niego jestem w stanie poświęcić każda złotówkę.

Czy opłacała mi się ta "zdrada"?
Estee Lauder Double Wear Light to lżejsza wersja jak wskazuje tytuł kultowego podkładu DW.
I tylko dla tej wersji lżejsze go zakupiłam, z myślą o cieplejszych temperaturach.


DWL posiadam w wersji 15ml. Pełnowymiarowe opakowanie  to 30ml zamknięte również w tubce, w cenie 159zł (Douglas).

U mnie wygląda tak...

Pierwsze spostrzeżenia to zachwyt za miłe rozświetlenie twarzy, a nie błysk, a zarazem niesmak do używanego obecnie Teint Resist, który tego nie robi.
Przyznam szczerze, że bardzo spodobał mi się ten delikatny efekt glow. Średnie krycie bez efektu maski i uczucia czegoś na skórze jest niezmiernie miłe. Z przyjemnością obserwowałam każda godzinę z DWL.
I powoli zachwyt mi mijał...


Owszem cera wygląda niesamowicie, ale na początku...po 5h zauważam podkreślone pory, dodatkowy błysk, ale uwaga nie znika z twarzy! Oczywiście z pudrem Jadwigi ten problem się nie pojawił, ale w końcu chciałam kłaść jak najmniej na twarz i wyzbyć się wszelkich pudrów. Niestety tego nie spełnił i chyba tylko do tego mogę się przyczepić  
Skoro nawet złoto na zakrętce mi się podoba i sprawia, że postrzegam tę elegancję opakowania na plus szczególnie za formę dozowania - tak zdecydowanie wolę tubki.


Kolejne zaskoczenie to aplikacja, niezależnie czy palcami, pędzlem H50 czy H50S, podkład wygląda zawsze idealnie rozprowadzony. Tym jestem zdumiona, bo to oznacza, że w każdej chwili bez dodatkowych akcesorii możemy wykonać nienaganny makijaż twarzy.
Jeżeli dobierzemy dobry odcień, to idealnie stopi nam się z cerą.
Dodatkowo nie zapycha, nie uczula, nie podrażnia, spf 10, nie znika z twarzy, nie przesusza i kryje na poziomie średnim
Dużo tych plusów, prawda?
Zgadza się, ale ja i tak wolę tego pana poniżej...


Dlaczego?
Otóż YSL Teint Resist to podkład typowo long wear, co za tym idzie od razu otrzymujemy wykończenie satynowo-matowe, krycie które nie potrzebuję już użycia korektora; mamy tu plusy jak to, że nie potrzebujemy drugiego kosmetyku, oraz minus taki jak szybsze zużycie owego kosmetyku, który mimo wszystko jest cholernie wydajny, bo wystarczą dwie pompki na całą twarz!


Solidne opakowanie równie piękne jak trwałe.
Jedyny problem to wydobycie resztek z tego grubego szkła, na szczęści na wszystko znajdzie się sposób 
Zapach podkładu świeży, soczysty, aż chce się po niego sięgać...


Reszta to poezja... 
199zł zagwarantowało nam jak u poprzednika spf10, brak podkreślenia suchych skórek i włażenia w pory, twarz wygląda genialnie, na zdrową i wypoczęta mimo średnio 6h snu. Dobrze współgra z każdym kremem, nawet te o bogatej konsystencji nie straszne mu; sam w sobie ma piękny zapach, dodatkowo zauważyłam, że to podkład z tych co wtapiają się w skórę, a nie żyją swoim życiem na jej powierzchni;


Nie potrzebujemy utrwalać go pudrem, bo spisuje się solo idealnie. Trwały jak diabli, zdjęcie powyżej jest zrobione po pracy, gdzie nawet oko zdążyło się zatrzeć, a twarz jest niezniszczalna...


Producent wie co piszę, chwała mu za to, że nie są to słowa rzucone pusto na wiatr.
Świetny poślizg, przy czym nie wyobrażam sobie nakładania go czymś innym niż pędzle, ponieważ wtedy dopiero staje się niewidoczny, a za to go kocham i to mnie uzależnia od używania go.

Małe porównanie które obrazuje moją decyzję...

Podsumowując...
Nie żałuję zakupu DWL, myślę że gdyby jego cena regularna wynosiła 78zł, które zapłaciłam za 30ml, to stałby się moim KWC w tym przedziale cenowym. Jednak biorąc pod uwagę cenę regularną, wolę dopłacić 40zł i mieć wszystko co lubię, wyciągając wnioski z tego doświadczenia, że long wear w YSL to, to samo co light w DWL.


DWL zadowoli mało problematyczne cery, które potrzebują naturalnego efektu o średnim kryciu.
Wystarcza maleńka ilość do zadowolenia, z pudrem utrzymuję się prawidło 8h, może lubić włazić w pory, dlatego warto przetestować go przed zakupem na swoim licu.

TR to wbrew nazwie naturalny i trwały podkład. Trzyma się kurczowo skóry, nie ingerując w jej właściwości, pokuszę się na stwierdzenie, że rozpromienia ją - co szczególnie zauważyłam w okresie zimowym. Satynowe wykończenie trzyma się do demakijażu. W porównaniu do DWL większa gama odcieni, sporo o żółtej tonacji. Oba nie tworzą plam, nie ma możliwości efektu maski, patrząc na ilość wyciskanego podkładu, sądzę że oba wystarczą na okres ok.4miesięcy codziennego użytkowania.

Tak wiem, prezentuję Wam cholernie drogie podkłady zapewne dla niektórych, ale sama widzę po sobie ile wydałam na te po 50zł i szukałam wciąż nowego, a efekt nie był szałowy... Suma summarum podsumowałam swoje wydatki na te ulepszacze i doszłam do wnioski, że jak jest coś co działa, to warte jest każdej złotówki :)

Duużo energii i słonka w nowym tygodniu życzę :*