Uwielbiam wieczorne rytuały. Ten moment kiedy po ciężkim i długim dniu zamykam się w łazience, mogę się wtedy wyciszyć, zrelaksować, pobyć sama ze sobą i przy okazji zadbać o swoją skórę. Sprawia mi to radość i przyjemność i nawet gdy jestem już zmęczona nie odpuszczam bo wiem, że po tych kilkunastu minutach poświęconych tylko sobie energia wraca, a ja jestem gotowa na kolejny dzień. Dzisiaj zapraszam Was na krótki post, w którym przedstawię kilka ulubionych produktów, które towarzyszą mi w tym czasie.
Swój codzienny rytuał zaczynam od szczotkowania ciała na sucho, taki masaż pobudza krążenie, oczyszcza organizm z toksyn, a także delikatnie, ale skutecznie, tak jak dobry peeling, usuwa ze skóry obumarły naskórek. Tak przygotowana skóra zdecydowanie lepiej wchłania wszelkie aplikowane kosmetyki, a przy tym jest niezwykle gładka, miękka i jędrna. Masaż na sucho wspomaga też walkę z cellulitem dzięki czemu z dnia na dzień staje się on coraz mniej widoczny, naprawdę! Do masażu używam swojej ulubionej szczotki naszej rodzimej marki Fridge by Yde, o której wspominałam na blogu już kilkukrotnie. Wykonana jest z naturalnego, końskiego włosia, które jest idealne, nie za miękkie, ani nie za szorstkie i przyjemnie masuje skórę nie drapiąc jej przy tym. Sama szczotka wygodnie leży w dłoni i jeszcze nie zdarzyło mi się aby z niej wypadła, jest też trwała i nie gubi włosia. Po szczotkowaniu czas na prysznic, nie ma tutaj akurat kosmetyków, które towarzyszą mi w tym czasie, a to dlatego, że praktycznie wszystkie mogłyście zobaczyć w poście z wrześniowymi ulubieńcami >klik<, a mowa tu o żelu z serii Shea marki The Body Shop, duecie do włosów czyli szamponie i masce Insight oraz mleczku do mycia twarzy Alpha H.
Po prysznicu czas na wklepanie kilku kosmetyków. Najpierw zajmuję się twarzą, zarówno pod oczy jak i na resztę skóry nakładam duet od Kiehl's z serii Midnight Recovery. Olejek - Midnight Recovery Concentrate - towarzyszy mi już od kilku dobrych miesięcy i nie dość, że jest mega wydajny jest też genialny. Jego skład oparty został w 99,8% na składnikach pochodzenia naturalnego, znajdziemy w nim między innymi olej z wiesiołka, olejek lawendowy oraz skwalen. Mieszanka tych składników działa na skórę nawilżająco, regenerująco, a także rozjaśniająco, przy regularnym stosowaniu można zauważyć poprawę w jej kondycji, a także wyglądzie. Jest rozpromieniona, elastyczna, miękka, koloryt jest wyrównany, a rano po jakimkolwiek zmęczeniu nie ma śladu. Olejek świetnie rozprawia się też ze stanami zapalnymi, rozjaśnia je i przyspiesza gojenie, natomiast lawendowo-ziołowy zapach relaksuje i koi zmysły. Uwielbiam. To o czym muszę wspomnieć to konsystencja, mimo iż oleista jest bardzo lekka. Wchłania się w mgnieniu oka pozostawiając jedynie delikatną, otulającą warstwę. Ja zwykle aplikuję 3-4 krople, tak jak zaleca producent, i to w zupełności wystarcza aby dokładnie pokryć skórę twarzy, a przy tym jej nie obciążyć. Śmiało można stosować go również na szyję oraz dekolt, przyjemnie nawilża i uelastycznia te okolice. Krem - Midnight Recovery Eye - to u mnie nowość, stosuję go od 2 czy 3 tygodni, ale zapowiada się naprawdę nieźle. Jest łagodny, nie podrażnia ani skóry ani oczu, a jego lekka konsystencja dobrze i bez oporów rozprowadza się po skórze. Krem szybko się wchłania pozostawiając uczucie nawilżenia i delikatnego napięcia, ale takiego przyjemnego. Rano skóra jest odżywiona, elastyczna i wypoczęta. , a spojrzenie wygląda świeżo. Nie zauważyłam aby likwidował cienie, ale czy jakikolwiek krem to robi? Jeśli taki znacie dajcie znać! Niemniej świetnie rozprawia się z opuchnięciami, a to już coś! Na pewno napiszę o nim więcej, ale muszę jeszcze trochę go poużywać.
Po twarzy czas na resztę ciała i tutaj ostatnio najczęściej sięgam po Czekoladowe Masło marki Organique, o którym pisałam w ostatnim poście >klik<. Uwielbiam je za wszystko zaczynając od pięknego, czekoladowego zapachu, który poprawia humor, poprzez przyjemną konsystencję, a kończąc na działaniu. Kosmetyk poza tym, że fantastycznie odżywia, uelastycznia, łagodzi i nawilża skórę, delikatnie ją też brązuje. Efekt jest bardzo minimalny, ale to wystarczy aby wyglądała zdrowo i po prostu ładnie, a przy tym nie ma mowy o plamach, zaciekach czy nieprzyjemnym zapachu. Na okres jesienno-zimowy to zdecydowane must - have! Na usta, dłonie i stopy nakładam natomiast masło Shea czyli kolejny kosmetyk must - have. To od Ministerstwa Dobrego Mydła jest w pełni organiczne, nierafinowane i po prostu rewelacyjne. Niezwykle gęste, topi się pod wpływem ciepła skóry, fantastycznie odżywia, regeneruje oraz nawilża tworząc na skórze warstwę ochronną, a tym samym zapobiegając utracie wody z naskórka. Wykazuje również działanie antybakteryjne, łagodzące i przeciwzapalne. Ja cenię je za wielofunkcyjność oraz delikatność. Masło może być stosowane niemalże na całym ciele, a także przez każdego, nawet alergików czy dzieci. Koniecznie rozważcie zakup.
Pasta do zębów nie bez powodu znajduje się na końcu. Uwielbiam jeść, lubię też siedzieć do późna, a siedzenie do późna z pustym żołądkiem nie jest przyjemne dlatego kolację jem przeważnie dopiero po kąpieli więc zęby myję na samym końcu, przed pójściem spać. Już od kilku miesięcy używam past włoskiej marki Marvis, obecnie o smaku Aquatic Mint. Pasta różni się od tych dostępnych w drogerii, już samo opakowanie jest inne, zachowane w stylu retro, zdecydowanie przyciąga wzrok i tego nie można mu odmówić. Smak pasty również odbiega od tego dobrze nam znanego, mocnego i drażniącego. Aquatic Mint to smak miętowy, ale nieco słodki, łagodny, łączący w sobie chłodzący aromat i rześkość morskiej bryzy. Nie drażni i przyjemnie odświeża. Sama konsystencja jest niesamowicie gęsta przez co pasta jest bardzo wydajna, dobrze się też pieni i delikatnie wybiela. Jeśli znudziły się Wam powszechnie dostępne pasty to tę jak najbardziej polecam.
Miało być krótko, a wyszedł mały tasiemiec. Wybaczcie :) Wy również lubicie wieczorne rytuały? Po jakie kosmetyki wtedy najczęściej sięgacie? Macie swój ulubiony zestaw? Jestem bardzo ciekawa, dajcie znać :)