31.7.15

Instagram Mix - lipiec 2015

 1. Norway 2. Na szybko 3. Wegeburger. Domowy, z domową bułką oczywiście 4. Po prostu relax
 5. Na luzie 6. Tea time 7. Masło Shea od Ministerstwa Dobrego Mydła - must have! 8. Varsovie - Lana Nguyen
 9. Sunday essentials 10. Norway II 11. Lato trwaj! 12. Letnie śniadanie
 13. No hej ;) 14. New by Rilke Philosophy <3 15. Małe przyjemności 16. Bo raz się żyje
 17. Poranek w łóżku 18. Mgliście 19. Zielono mi 20. Poćwiczone
 21. Domowa z kruszonką 22. Śniadanie mistrzów 23. Essentials 24. Taka kolacja - najlepiej
 25. Letnie niezbędniki 26. Na plaży 27. Crumble z jabłkami - pyszka! 28. Norway III
 29. Ze szpinakiem 30. Kilka nowości 31. Flower power 32. Najlepszy z najlepszych! (recenzja) 
 33. Zachód 34. Essie - Romper Room 35. Tym pachnę 36. Essentials II
 37. Norway IV 38. Chrupiące ciasteczka owsiane - najlepsze i uzależniające 39. Home sweet home 40. Krew na śniegu
41. I znowu ja ;) 42. Czekoladowy mus z awokado + truskawki 43. Domowe najlepsze 44. Awokado i pomidor - zawsze!

 Po więcej zapraszam tutaj >klik< ;)

30.7.15

Ulubieńcy - lipiec 2015

W tym miesiącu nie miałam najmniejszego problemu z wytypowaniem ulubieńców, wszystkie kosmetyki, które się tutaj znalazły zachwyciły mnie naprawdę mocno i coś czuję, że będą nie tylko ulubieńcami miesiąca, ale też roku. A już na pewno do każdego z nich z wielką przyjemnością będę wracała, no może oprócz lakieru bo to wersja limitowana, niestety. Więcej przeczytacie poniżej, zapraszam :)



Phenome, Revitalizing Body Balm - to moje pierwsze spotkanie z balsamem tej marki, ale jakże udane. Balsam jest rewelacyjny! Lekka konsystencja niesamowicie szybko się wchłania, otula, a także cudnie wygładza, odżywia oraz nawilża, i to jeszcze jak! Przy regularnym stosowaniu skóra jest miękka, elastyczna i doskonale nawilżona, a uczucie szorstkości czy ściągnięcia odchodzi w niepamięć. Dodatkową zaletą balsamu jest przepiękny, delikatnie słodki zapach, który, uwaga, uzależnia! Mimo małej pojemności kosmetyk jest niesamowicie wydajny. O składzie chyba nie muszę wspominać, prawda? Tak jak we wszystkich kosmetykach Phenome, tak i tutaj jest on bajeczny. Następnym razem sięgnę po duże opakowanie bo naprawdę warto. 

REN, Guerande Salt Exfoliating Body Body Balm - martwy naskórek złuszczam regularnie, to moja mała obsesja, z przyjemnością więc testuje przeróżne peelingi. Na ten od REN miałam ochotę już od dawna, a że markę trochę już znam to wiedziałam, że się nie zawiodę.  Peeling stosowany na mokro nie daje spektakularnych efektów, za to użyty na sucho naprawdę ma moc. Drobinki soli  idealnie złuszczają martwy naskórek, a tym samym pobudzają skórę do odnowy i rewelacyjnie ją wygładzają. Sam kosmetyk natomiast ma bardzo gęstą konsystencję, nie sprawia problemów podczas aplikacji, a zawarte w nim oleje pielęgnują i odżywiają skórę jak najlepszy balsam. Po takim zabiegu jest ona idealnie gładka, miękka i doskonale nawilżona, a przyjemny, delikatnie mentolowy zapach  peelingu jeszcze długo unosi się w łazience. Wydajność też na plus, tak jak i skład!

Sylveco, Odżywcza Pomadka z Peelingiem - co tu dużo mówić, ta pomadka jest genialna! Złuszcza, wygładza, nawilża, odżywia, regeneruje, koi i niby  pomaga też w leczeniu opryszczki. W dodatku jest wydajna, ma krótki, rewelacyjny i całkowicie naturalny skład, nie posiada smaku, a jej ziołowy zapach wyczuwalny jest tylko w opakowaniu. Kolejny atut to niska cena. Więcej możecie przeczytać tutaj >klik<, ale napiszę Wam, że to taki kosmetyk, który trzeba koniecznie wypróbować. Nie zawiedziecie się ;)

Antipodes, Aura Manuka Honey Mask - jeśli nie przepadacie za stosowaniem maseczek oczyszczających ze względu na podrażnienia, przesuszenie skóry czy nieprzyjemny zapach to przedstawiam Wam najbardziej komfortową i najpiękniej pachnącą maseczkę oczyszczająca ever! A w sumie oczyszczająco-nawilżająca bo ta maska to 2 w 1. Wystarczy 20 minut i już. Skóra jest oczyszczona, wygładzona, rozjaśniona, a przy tym niebywale miękka i dobrze odżywiona, tak dobrze, że nie ma potrzeby nakładania żadnego kremu. Ale to jeszcze nie wszystko! Maseczka ma też działanie antybakteryjne i naprawdę świetnie rozprawia się z niechcianymi wypryskami. Mówię Wam, cudo.  Skład jest oczywiście naturalny, a wydajność przeogromna. Spodziewajcie się pełnej recenzji, ale nie ma co ukrywać, ta maska to HIT!


Dior, Gel Shine&Long Wear Nail Lacquer, 319 Sunwashed - jeszcze niedawno w życiu nie pomyślałabym, że zakocham się w żółtym lakierze do paznokci i będę go nosiła tak często. Ale stało się, Sunwashed mnie totalnie uwiódł zarówno przepięknym odcieniem żółci, samą konsystencją, nie za rzadką nie za gęstą, łatwością aplikacji, jak i trwałością. Lakier trzyma się na paznokciach przez dobrych kilka dni. Buteleczka zresztą też jest niczego sobie. Prosta, minimalistyczna, taka jak lubię. Szkoda, że to edycja limitowana i lakier jest już niedostępny bo na obecną porę roku jest idealny i przepięknie prezentuje się w duecie z opaloną skórą. Coś czuję, że jesienią, a może nawet zimą też będę go nosiła bo jest piękny, no!

Phenome, Purifying Anti Dandruff Shampoo - naprawdę trudno jest mi znaleźć szampon idealny, taki który nie podrażni mojego wrażliwego skalpu oraz nie obciąży moich cienkich, kapryśnych włosów. A jeśli chodzi o szampony naturalne to nie trafiłam na taki, który by się u mnie sprawdził do czasu aż spotkałam się z nim. Już po kilku użyciach stał się moim ogromnym ulubieńcem i teraz nie wyobrażam sobie, że może go u mnie zabraknąć. Nie dość, że nie podrażnia skalpu, a wręcz go koi to jeszcze odbija moje wiecznie oklapnięte włosy od nasady, sprawia, że są sypkie, miękkie, puszyste, idealnie się układają, a przy tym wyglądają zdrowo, pięknie się błyszczą oraz niesamowicie pachną!  Co więcej, szampon przedłuża też ich świeżość, a to prawdziwy sukces. Uwielbiam i polecam. Pełna recenzja >klik<.



Marvis, Whitening Mint - czyli gęsta, kremowa pasta prosto z Włoch. Lubię testować nowe kosmetyki, a w tym także pasty do zębów :). Tą polubiłam za przyjemny, niedrażniący miętowy smak, który na długo pozostawia uczucie świeżości, a także za dobre działanie. Przy regularnym stosowaniu kosmetyk usuwa płytkę nazębną, a tym samym wybiela zęby, niezbyt mocno, ale zawsze, przez co uśmiech prezentuje się znacznie ładniej. Plusem jest też spora wydajność, a także fakt, że dobrze współpracuje ze szczoteczką elektryczną i świetnie się pieni. No i to opakowanie, jak dla mnie extra! Minusem jest niestety cena, choć w Norwegii i tak nie jest tak powalająca jak w Polsce...

Fridge by yDe, ff.1 Fabulous Face - ten świeży krem połączony z lekkim, oddychającym podkładem to prawdziwe cudo! Wchłania się błyskawicznie, nie pozostawia tłustej warstwy, rewelacyjnie stapia się ze skórą, nadaje jej zdrowy wygląd, przepięknie wyrównuje koloryt i dodaje blasku. Jest też niezwykle komfortowy. Nie ściera się w ciągu dnia, idealnie dopasowuje się do koloru skóry, niezależnie czy jest blada czy opalona, a także nie wchodzi w pory ani załamania. Zawarte w kremie składniki aktywne jak mocznik oraz zimnotłoczony olej śliwkowy dbają o nawilżenie oraz odżywienie, a brak substancji syntetycznych sprawia, że skóra może oddychać i czerpać z kosmetyku to co najlepsze. Moja mieszana w kierunku suchej cera go uwielbia i muszę też przyznać, że to jeden z najlepiej nawilżających kremów jaki miałam okazję stosować. Fabulous Face przeznaczony jest do każdego typu skóry, musi być przechowywany w lodówce, a jego data ważności wynosi 2,5 miesiąca. Moim zdaniem to must-have szczególnie na lato, a już na pewno dla fanek make-up no make-up. Ja pokochałam go od pierwszego użycia i teraz używam niemalże codziennie, a inne podkłady i kremy nawilżające na dzień poszły w odstawkę. Niebawem napiszę o nim pełną recenzję bo w kilku zdaniach nie da się go opisać, ale mówię Wam jest moc ;)

A jakie kosmetyki Was zachwyciły w lipcu? Koniecznie dajcie znać :)

26.7.15

MUST HAVE: Sylveco - Odżywcza Pomadka z Peelingiem

Dzisiaj kilka słów o pomadce. I to genialnej pomadce. Pierwszy raz spotkałam się z taką formułą gdyż mamy tutaj 2w1 czyli Pomadkę  z Peelingiem. Nie wiem czy jeszcze jakieś firmy mają coś podobnego w ofercie, ale nasz rodzima marka Sylveco ma i bardzo mnie to cieszy. 




W plastikowym, można by rzec zwyczajnym opakowaniu znajduje się naprawdę ciekawa zawartość o bardzo przyjemny, krótkim i w 100% naturalnym składzie. Po kolei znajdziemy w nim: olej sojowy, wosk pszczeli, olej z wiesiołka, cukier trzcinowy, lanoline, masło kakaowe, masło karite, betuline, wosk carnauba oraz olejek z gorzkich migdałów. Jak widzicie skład jest rewelacyjny. Cukier trzcinowy robi tutaj za środek ścierny, delikatnie, ale skutecznie złuszcza i naprawdę świetnie wygładza po czym się rozpuszcza. Natomiast mieszanka pozostałych składników działa na na usta jak najlepsze masło, otula je warstwą ochronną, która utrzymuje się długie godziny i wyśmienicie pielęgnuje. W efekcie usta są odżywione, zregenerowane, gładkie i odpowiednio nawilżone, a każda pomadka prezentuje się na nich perfekcyjnie. Przy regularnym stosowaniu kosmetyk zapobiega pękaniu i wysychaniu ust, natomiast przy problemach z opryszczką  pomaga złagodzić jej objawy, a wszystko to dzięki betulinie.





Cena pomadki w sklepie producenta wynosi 10 zł co jest naprawdę niską kwotą za tak rewelacyjny produkt. W opakowaniu znajduje się 4,6 g kosmetyku, który jest bardzo wydajny i wystarczy na wiele użyć. Wspomnieć muszę jeszcze o zapachu, jest on specyficzny, ale bardzo delikatny i wyczuwalny jedynie w opakowaniu. Smaku natomiast nie wyczujemy tutaj żadnego. Jeśli Wasze usta często są przesuszone, spierzchnięte z suchymi skórkami i poszukujecie produktu, który je wygładzi i doskonale odżywi, zregeneruje i ukoi to tą pomadkę bardzo mocno Wam polecam. Zdecydowanie HIT!











Znacie tę pomadkę? A może macie ochotę poznać?
Lubicie takie rozwiązania 2w1? Jakie produkty do ust lubicie i polecacie? Dajcie znać :)

23.7.15

MUST HAVE: Kiehl's - Creamy Eye Treatment with Avocado

Creamy Eye Treatment with Avocado to kolejny, po serum Midnight Recovery Concentrate  >klik<, kultowy produkt marki Kiehl's. Uwielbiają go kobiety na całym świecie i wcale się nie dziwię. Jest to najlepszy krem pod oczy jaki dane mi było używać, a tego typu kosmetyków miałam  już kilka. Zarówno tych droższych, jak i tańszych jednak nie wywarły na mnie większego wrażenia i nie robiły praktycznie nic, a jednak co jak co, ale skóra pod oczami wymaga szczególnej troski oraz głębokiego odżywienia i nawilżenia. 



Tutaj sprawa ma się zupełnie inaczej, krem ten nie tylko działa jak należy, ale też jest niezwykle delikatny i przyjemny w stosowaniu. Jego gęsta, treściwa, niemalże maślana konsystencja bez większych problemów rozprowadza się po skórze i, co zaskakujące, naprawdę szybko wchłania. Kosmetyk działa jak opatrunek pozostawiając na skórze jedynie jedwabisty film ochronny, bez uczucia tłustości czy lepkości, a jego odżywcze działanie możemy odczuć niemalże natychmiast. Daje uczucie komfortu, idealnie odżywia, regeneruje, a także koi wrażliwą skórę pod oczami, a przy regularnym stosowaniu wzmacnia ją, uelastycznia oraz napina przez co wygląda zdrowo. Rewelacyjnie również nawilża, i to całodobowo! Nawet po demakijażu skóra jest gładka, miękka i odpowiednio odżywiona. No właśnie, bo krem ten jest świetny nie tylko na noc, ale też na dzień, a pod makijaż sprawdza się wręcz bajecznie. Nic się na nim nie roluje, a korektor trzyma się rewelacyjnie i co ważne, nie wchodzi w załamania! A zawsze miałam z tym problem, teraz już nie mam. 



Świetne działanie Creamy Eye Treatment to zasługa głównie trzech składników, a mianowicie: olejku z awokado, który to słynie ze swych właściwości nawilżających, beta-karotenu, który działa przeciwutleniająco, a także masła Shea, które zabezpiecza skórę przed odwodnieniem i ją uelastycznia. Jak już wspomniałam, krem jest niezwykle delikatny, nie podrażnia wrażliwej skóry pod oczami, nie powoduje alergii, a także nie migruje do oczu. Poza tym jest niesamowicie wydajny, a jego okres ważności to 6 miesięcy od daty otwarcia. Cały czas się zastanawiam czy uda mi się go w tym czasie zużyć ponieważ stosuję go już ponad 4 miesiące, a wciąż jest go jeszcze sporo. Koszt opakowania o pojemności 14 g to ok. 110 zł. Czy warto? Odpowiedź jest tylko jedna, TAK. Także jeżeli szukacie delikatnego kremu, który odżywi, nawilży, uelastyczni i napnie skórę pod oczami to nawet się nie zastanawiajcie tylko go kupujcie. Ideał!



















Miałyście może styczność z Creamy Eye Treatment? Co o nim sądzicie? 
Jaki jest Wasz ulubiony krem pod oczy? Co polecacie? Koniecznie podzielcie się swoimi typami :)

17.7.15

Mój HIT: Phenome - Purifying Anti-Dandruff Shampoo

Jako ogromna fanka Phenome z przyjemnością testuje wszystkie kosmetyki jakie marka ma w ofercie. Dzięki temu poznałam mnóstwo wspaniałych produktów, m.in. olejek do ciała >klik<, piankę do mycia ciała >klik<, maskę oczyszczającą do włosów >klik< i wiele, wiele innych, a w tym dzisiaj recenzowany szampon, który okazał się dla mnie wręcz ideałem. A musicie wiedzieć, że jest mi naprawdę ciężko znaleźć tego typu kosmetyk, który w 100% spełniałby moje oczekiwania, a raczej mojej skóry głowy i włosów. Co więcej, do tej pory przetestowałam wiele naturalnych szamponów i żaden się u mnie nie sprawdził, a tu sprawa ma się zupełnie inaczej. Jeśli jesteście go ciekawe to zapraszam do czytania :)




Purifying Anti-dandruff Shampoo to szampon przeznaczony do codziennej pielęgnacji włosów przetłuszczających się, ze skłonnością do łupieżu. Osobiście łupieżu nie mam, ale problem z przetłuszczaniem już niestety tak więc tym bardziej chętnie po niego sięgnęłam. Kosmetyk otrzymujemy w butelce wykonanej z miękkiego plastiku z otwarciem na "klik". Stylistyka opakowania, jak to u Phenome, jest piękna i zdecydowanie cieszy oko, a sam szampon jest niezwykle przyjemny w stosowaniu. Ma gęstą konsystencję, nie ucieka przez palce i, jak na kosmetyk naturalny, naprawdę dobrze się pieni. Już jedno mycie zapewnia, że skalp i włosy są doskonale oczyszczone, jednak warto tę czynność powtórzyć i przytrzymać szampon nieco dłużej, tak 2-3 minuty. Kosmetyk w żadnym wypadku nie podrażnia skóry głowy, nawet tej najwrażliwszej, a wręcz ją koi, a także rewelacyjnie odżywia włosy.


















Wszystko to zasługa bajecznego składu, który opracowany został na bazie bezpiecznych czynników myjących, naturalnych ekstraktów oraz ekologicznych wód roślinnych. Znajdziemy w nim m.in. sok aloesowy, olej manukawyciągi z korzenia żeń-szenia oraz rumianku i owoców goji, a także ekstrakty z liści i kwiatów rumianku, z szałwii, z lukrecji i rozmarynu. Mieszanka tych składników sprawia, że szampon działa antybakteryjnie, przeciwgrzybicznie, przeciwzapalnie, łagodząco, dostarcza skórze oraz włosom niezbędnych witamin i minerałów, wzmacnia cebulki, a także dodaje witalności i energii. Przy regularnym stosowaniu skóra głowy jest ukojona, nawilżona, nie towarzyszy jej uczucie ściągnięcia czy pieczenia (osoby z wrażliwym skalpem na pewno wiedzą o czym piszę),  włosy dłużej zachowują świeżość, a ponadto są odżywione, gładkie, pełne blasku, a także objętości. Szampon ich nie obciąża, a wręcz świetnie odbija je od nasady i sprawia, że są sypkie, puszyste, miękkie i podatne na układanie. Ja jestem zachwycona bo moje włosy po mało którym szamponie wyglądają tak dobrze. Tutaj efekt ten utrzymuje się calutki dzień, a nawet dłużej ,co też jest sukcesem! Wspomnieć muszę jeszcze o zapachu, jest specyficzny, ale niezwykle przyjemny. Po myciu długo utrzymuje się na włosach i jest wyczuwalny w ciągu dnia, jednak nie na tyle mocno żeby gryźć się z perfumami. 



W butelce znajduje się 250 ml produktu, który po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy i kosztuje, w cenie regularnej, 89 zł. Jednak często można dorwać go w promocji, a tych w sklepach producenta nie brakuje. Poza tym wydajność, skład i działanie zdecydowanie rekompensują ten wydatek. Reasumując, jeśli poszukujecie dobrego, naturalnego szamponu, który będzie łagodny, ukoi skalp, przedłuży świeżość włosów, a przy okazji odżywi je i doda objętości to jak najbardziej polecam. U mnie będzie gościł już zawsze ;)

Znacie ten szampon? A może macie ochotę go poznać? Stosujecie naturalne szampony? Jakie polecacie? Dajcie znać :)

7.7.15

Kiehl's - Midnight Recovery Concentrate / cudotwórca

Marka Kiehl's pojawiła się w Polsce dopiero kilka miesięcy temu, ale swoje kosmetyki produkuje już od ponad 160 lat. Wśród nich znajdziemy zarówno produkty do pielęgnacji ciała, twarzy oraz włosów. Oferta jest bogata, kosmetyki ciekawe i podczas pierwszych zakupów naprawdę ciężko na cokolwiek się zdecydować. Ja w takich sytuacjach sięgam po bestsellery marki i takim trafem znalazło się u mnie kultowe serum czyli Midnight Recovery Concentrate. Co prawda na początku podchodziłam do niego nieco sceptycznie i nie chciało mi się wierzyć w te wszystkie zachwyty, jednak zostałam mile zaskoczona, ale zacznijmy od początku.



Serum otrzymujemy w szklanej buteleczce z pipetką i jest to dobre rozwiązanie. Ciemne szkło zapobiega rozkładowi substancji czynnych, a pipetka działa bardzo sprawnie i bez problemu nabiera oraz dozuje kosmetyk. Konsystencja natomiast może być zaskoczeniem, nie jest ona typowa dla tego typu produktów ponieważ jest oleista. Tak, dobrze czytacie, jest to olejek :) Mimo tego kosmetyk jest naprawdę lekki, wchłania się niemalże natychmiast pozostawiając na skórze jedynie delikatną warstwę ochroną bez uczucia tłustości czy lepkości. Do pokrycia całej twarzy wystarczą zaledwie trzy, góra cztery krople więc wydajność jest tu ogromna, a co za tym idzie jedna buteleczka przy użyciu 4-5 razy w tygodniu wystarczy na kilka dobrych miesięcy. 



Serum przeznaczone jest do stosowania tylko i wyłącznie na noc. Aplikujemy je przed snem, w międzyczasie upajamy się przepięknym lawendowym zapachem, który przy okazji relaksuje oraz uspokaja, i idziemy spać, a rano, po przebudzeniu, przecieramy oczy ze zdumienia. Nie kłamię! Serum już po pierwszym użyciu pokazuje swą moc. Przede wszystkim pięknie rozjaśnia i usuwa zmęczenie, w efekcie cera jest rozświetlona i wypoczęta, a przy regularnym stosowaniu jest oczywiście tylko lepiej. Skóra nabiera blasku, staje się gładka, miękka i sprężysta. Kosmetyk świetnie regeneruje, odżywia i całkiem nieźle nawilża choć dla mnie czasem niewystarczająco (mam cerę mieszaną w kierunku suchej), ale wtedy nakładam krem nawilżający i po sprawie. To co jeszcze zauważyłam to to, że genialnie rozprawia się z wszelkimi wypryskami, wycisza je i przyspiesza ich gojenie. Bardzo fajnie też radzi sobie z przebarwieniami, przynajmniej tymi potrądzikowymi, rozjaśnia je, a tym samym wyrównuje koloryt. Co tu dużo mówić, Midnight Recovery Concentrate naprawdę upiększa oraz sprawia, że cera wygląda po prostu zdrowo i promiennie. 



Sam kosmetyk jest niezwykle łagodny, nie podrażnia, nie uczula, nie powoduje pieczenia ani swędzenia i co najważniejsze nie zapycha, a moja cera ma do tego duże tendencje. Przeznaczony jest dla każdego niezależnie od wieku czy cery. Jeśli chodzi o skład jest on długi, ale naprawdę niezły, a znajdziemy w nim między innymi skwalen, olej z wiesiołka, kwasy Omega-6 oraz olejki eteryczne, m.in olejek z lawendy. Nie znajdziemy w nim natomiast parabenów, a 99,8%  to składniki naturalne.  W buteleczce znajduje się 30 ml, jak już wspomniałam, niesamowicie wydajnego produktu, który po otwarciu ważny jest przez 18 miesięcy. Obecnie kupicie go tylko w salonie firmowym marki, który znajduje się w Warszawie. Niestety nie mam pojęcia ile kosztuje ponieważ swój egzemplarz kupiłam w Norwegii, i tutaj zapłaciłam za niego 150 zł. Wydaje mi się, że w Polsce cena jest podobna,  jeśli się orientujecie dajcie koniecznie znać! ;) 



Znacie Midnight Recovery Concentrate? Macie takie samo zdanie czy zupełnie inne? Kto z Was ma ochotę przetestować to serum? Dajcie znać :)

1.7.15

Ulubieńcy - czerwiec 2015

I kolejny miesiąc zleciał niepostrzeżenie, z jednej strony cieszy mnie to bo wyczekuję listopada, ale z drugiej trochę przeraża bo czas leci jak szalony, a dzień mija w mgnieniu oka. Jednak dzisiaj nie o tym, a o ulubieńcach, a jest ich całkiem sporo więc zapraszam do czytania :) 





































Phenome, Smoothing Body Scrub - uwielbiam wszelkiego rodzaju (byleby nie były tłuste) peelingi do ciała, a w czerwcu bardzo upodobałam sobie ten od naszej rodzimej marki Phenome. Kosmetyk dzięki starannie opracowanej formule działa na skórę nie tylko oczyszczająco i wygładzająco, ale też wyszczuplająco i ujędrniająco, a wszystko to za sprawą składników aktywnych, które zostały w nim zawarte, a mowa tu m.in. o pieprzu brazylijskim i ekstrakcie z zielonej herbaty. Jest to zdzierak o średniej mocy, nie wyrządza krzywdy ani nie podrażnia (ideał dla wrażliwców!). Ja lubię stosować go głównie na nogi i pośladki, ale z powodzeniem może być stosowany do całego ciała. Zawarte w nim drobinki nie rozpuszczają się pod wpływem wody, przyjemnie masują, pobudzają krążenie i rewelacyjnie wygładzają. Po takim zabiegu skóra nabiera zdrowego kolorytu, jest oczyszczona, gładka, napięta oraz doskonale przygotowana na przyjęcie produktów pielęgnacyjnych, które to wchłaniają się błyskawicznie. Minusy? Mała wydajność. Poza tym innych nie widzę więc jeżeli szukacie peelingu, który nie tylko złuszczy martwy naskórek, ale też wspomoże Was w walce z cellulitem to warto się mu przyjrzeć ;)

Sylveco, Tyminakowy Żel do Twarzy - im dłużej go stosuję tym bardziej jestem zachwycona. Zawiera bardzo łagodny, a przy tym niezwykle skuteczny środek myjący. Bez problemu rozprawia się z resztkami makijażu, sebum czy innymi zanieczyszczeniami, a przy tym nie podrażnia ani nie obdziera skóry z jej naturalnej warstwy hydrolipidowej. W efekcie skóra jest dogłębnie oczyszczona, odświeżona, a także miękka i gładka, a o nieprzyjemnym uczuci ściągnięcia nie ma mowy. Zapach nie jest tu może najładniejszy, ale na korzyść żelu przemawia w 100% naturalny skład, a także zawartość olejku i ekstraktu z tymianku, które to działają przeciwzapalnie, przeciwwirusowo i kojąco. Cena i wydajność również na plus. A dla kogo jest przeznaczony? Dla wszystkich, więc koniecznie wypróbujcie ;)


Clarins,  Radiance Plus Golden Plus Booster  - nie lubię się opalać, ale lubię gdy moja blada skóra jest muśnięta słońcem, w takich sytuacjach na ratunek przychodzą samoopalacze, najbardziej polubiłam te oferowane przez markę Clarins, obecnie mam dwa, ale w czerwcu najchętniej sięgałam po ten w kropelkach. Uwielbiam go za efekt jaki daje, a także łatwość w aplikacji. Wystarczy zmieszać go z ulubionym kremem (2-3 krople), zaaplikować na twarz i gotowe. Kosmetyk nie wydziela charakterystycznego dla samoopalaczy smrodku, nie tworzy plam ani smug, utrzymuje się do kilku dni, ściera równomiernie, a na mojej naprawdę bladej skórze już po pierwszej aplikacji daje ładny, subtelny efekt delikatnej, złocistej opalenizny, która wygląda naturalnie i nienachalnie. Dla mnie must have ;) Recenzja >klik<

Aesop, Oil Free Facial Hydrating Serum - po zimie szukałam dla swojej przesuszonej i zmęczonej cery ratunku, kremy niby nawilżały, ale niedostatecznie, skusiłam się więc na serum Aesop i bingo! Kosmetyk przeznaczony jest do skóry mieszanej, przetłuszczającej się i wrażliwej, ma beztłuszczową formułę, jest lekki i naprawdę szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej czy lepkiej warstwy. Jego działanie można odczuć niemalże natychmiast, otula, działa jak opatrunek, koi, zmiękcza i regeneruje, a przy regularnym stosowaniu przywraca odpowiedni poziom nawilżenia. Tym samym skóra nabiera blasku, staje się jędrna, elastyczna i gładka, a także zdecydowanie mniej się przetłuszcza. Jego cena jest dość wysoka, ale ta szklana, minimalistyczna butelka zawiera, aż 100 ml kosmetyku, zresztą bardzo wydajnego więc i pojemność, i wydajność, a także działanie to zdecydowanie wynagradzają. Lubię bardzo.



Rimmel, 60 Seconds Super Shine by Rita Ora, 300 Glaston Berry - uwielbiam czerwień na paznokciach, a ta jest naprawdę piękna, niby zwykła, a jednak niezwykła, energetyczna i idealna na obecną porę roku. W czerwcu gościła na moich paznokciach niemalże codziennie, dodawała mi energii, ożywiała każdy strój i po prostu pięknie się prezentowała. Nie mam też nic do zarzucenia jeśli chodzi o konsystencję, jest idealna, nie wylewa się, nie smuży, nie bąbelkuje,  a aplikacja, dzięki dużemu, dobrze wyprofilowanemu pędzelkowi trwa dosłownie chwilę. Trwałość również na plus, lakier trzyma się bez uszczerbku do trzech dni po czym zaczyna się ścierać. Lubię i mam ochotę na więcej kolorów.

Fridge by Yde, Ostra Szczotka - może to nie kosmetyk, ale zdecydowanie zasługuje na to żeby się tu znaleźć. Szczotka jest mała, poręczna, a szczotkowanie na sucho z jej udziałem to czysta przyjemność. Naturalne, końskie włosie delikatnie masuje skórę, złuszcza przy tym martwy naskórek i pobudza krążenie. Przy regularnym "stosowaniu" szczotki cellulit staje się mniej widoczny, skóra nabiera zdrowego kolorytu, a ponadto jest jędrna, sprężysta i aksamitnie gładka. Można powiedzieć, że mamy tutaj peeling i balsam w jednym, ale uwierzcie mi, ta szczotka to zdecydowanie więcej ;) Spróbujcie, a się przekonacie ;)

Lancome, Idole Ultra 24 h - w czerwcu moja skóra miała więcej tych gorszych niż lepszych dni, potrzebowała wtedy podkładu, który ją upiększy, ukryje to co trzeba, a przy okazji będzie wyglądał naturalnie. Mój ulubieniec z Lancome sprawdził się tu idealnie. Podkład ukrywa niedoskonałości, wyrównuje koloryt, a przy tym nie rzuca się w oczy i nie tworzył na skórze efektu maski. Zaraz po aplikacji daje matowo-satynowe wykończenie i nie wymaga utrwalenia. Trzyma się bez problemu, nawet na tak kapryśnej cerze jak moja, od rana do wieczora, a także zapewnia mat na długie godziny. Kupuję go regularnie i cały czas uwielbiam. W kryzysowych sytuacjach niezastąpiony. Pełna recenzja >klik<.

To już wszyscy moi ulubieńcy. Znacie coś z tej gromadki? A może coś wpadło Wam w oko? Co Was zachwyciło w czerwcu? Koniecznie dajcie znać.
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl