Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lancome. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lancome. Pokaż wszystkie posty

29.12.16

Ulubieńcy grudnia

Między poświątecznym leniuchowaniem, a pakowaniem walizek (jutro jedziemy nad morze YAY), postanowiłam napisać Wam o ulubieńcach grudnia. W końcu mamy tu same perełki, więc aż szkoda byłoby o nich nie wspomnieć. Jak to u mnie, pielęgnacyjnej maniaczki, w zestawieniu znalazły się głównie kosmetyki pielęgnacyjne, ale nie tylko. Zresztą same zobaczcie. 





Body Boom, Kokos - kawowe peelingi do ciała już dawno podbiły moje serce. Wcześniej stosowałam te od Frank Body jednak po wielu pozytywnych komentarzach zdecydowałam się na zakup scrubu polskiej marki Body Boom i nie zawiodłam się. Idealny! Wzbogacony o olejki oraz witaminy, szybko i skutecznie pozwala pozbyć się martwego naskórka, wygładza, ujędrnia i napina, a przy tym nie podrażnia pozostawiając skórę aksamitnie miękką i delikatnie nawilżoną. Osobiście po jego użyciu aplikuję masło/balsam/olejek, ale nie jest to konieczne. Co więcej, peeling jest super wydajny, a kokosowy zapach wręcz uzależnia! Polecam.

Abel, Red Santal - organiczne perfumy, z którymi już się nie rozstaję. Dostępne w dwóch pojemnościach 15 i 50 ml, a także 5 różnych wersjach zapachowych. U mnie gości sandałowiec Red Santal z dodatkiem czarnego i różowego pieprzu, goździków, bergamotki i tymianku. Pikantny i zdecydowany, a jednocześnie otulający i trwały. W zależności od dnia czy humoru tworzy na skórze niepowtarzalne połączenia, dodaje pewności siebie i zachęca do działania. Tego nie da się opisać, to trzeba poczuć!  



Iossi, Spice of India - masło do ciała nagrodzone w konkursie InStyle Best Beauty Buys 2016 co wcale mnie nie dziwi. W grudniu sięgałam po nie niemalże codziennie i codziennie zachwycałam się i zapachem i działaniem. Opracowane na maśle Shea i olejku arganowym, niezwykle puszyste i wydajne. Na skórze zmienia konsystencję z lekkiej pianki w oleistą, świetnie się rozsmarowuje i wbrew pozorom naprawdę dobrze wchłania pozostawiając na skórze jedynie delikatny, ochronny film. Odżywia, regeneruje, uelastycznia, niweluje podrażnienia i nawilża na bardzo długie godziny, a jego orientalny, ziołowo - korzenny zapach działa aromaterapeutycznie. Relaksuje i niweluje napięcia. Genialne i już!

Fridge, Serum Bomb - prawdziwa bomba witaminowa zamknięta w szklanej, minimalistycznej butelce. Dedykowane głównie cerom suchym i zmęczonym, ale mam wrażenie, że sprawdzi się u każdego, szczególnie teraz w okresie zimowym gdy skóra potrzebuje dogłębnego odżywienia i regeneracji. Dzięki zawartości mocznika długotrwale nawilża, ekstrakty z miłorzębu, lnu oraz melisy odżywiają i wygładzają natomiast oleje: arganowy, truskawkowy i różane działają na skórę pobudzająco i przeciwzmarszczkowo. W efekcie cera odzyskuje jędrność, gładkość i blask. Ja stosuję je zarówno rano, jak i wieczorem, w duecie z kremem lub solo. W obu przypadkach sprawdza się fantastycznie, jest też świetną bazą pod makijaż. Szybko się wchłania i nie powoduje przetłuszczania skóry. Naturalne cudo!





Lancome, Teint Idole Ultra 24H - podkład, który porzuciłam na rzecz Chanel - Perfection Lumiere Velvet. Wróciłam do niego po długiej przerwie i zachwycił mnie na nowo. Gęsty i trwały, o średnim kryciu i lekko pudrowym, ale nie płaskim wykończeniu. Wyrównuje koloryt, maskuje niedoskonałości i trwa na skórze calutki dzień trzymając cerę w ryzach. Ja aplikuję go najczęściej pędzlem, nie tworzy smug, idealnie stapia się ze skórą, nie oksyduje i, co najważniejsze, nie tworzy maski choć nie jest całkowicie niewidoczny. Jest jedno ale, cera musi być dobrze odżywiona i bez śladu suchych skórek. Posiadaczki cer mieszanych na pewno zadowoli, polecam :)

Fridge by Yde, 4.5 Orange Lips - bez balsamu do ust jak bez ręki. No muszę zawsze jakiś mieć, a szczególnie teraz zimą. Popękane, szorstkie wargi są passe! Miodowo - pomarańczowe masło to nowość w asortymencie marki Fridge, ale za to jak bardzo udana! Opracowane na bazie miodu, olejku macadamia i pomarańczowego, bogate w kwasy omega 3,6 i 9, o lekko zbitej, delikatnie tłustej konsystencji już chwilę po aplikacji przynosi spierzchniętym ustom ulgę, silnie regeneruje, odżywia i nawilża. Szorstkie usta staja się jedwabiście gładkie, miękkie i gotowe do całowania! Do tej pory moim faworytem było masełko Reve de Miel od Nuxe, ale Fridge bije je na głowę. Ma lepszy skład, przyjemniejszą konsystencję i jeszcze lepsze działanie. Koniecznie wypróbujcie!



Artdeco, Paletka Most Wanted To Go - paletka w neutralnych odcieniach to coś co każda kobieta powinna mieć w kosmetyczne. Ta od Artdeco nie tylko posiada 12 pięknych odcieni w beżach i brązach pasujących do każdego typu urody i karnacji, ale jest też bardzo praktyczna i super lekka co sprawia, że śmiało możemy zabrać ją ze sobą zawsze i wszędzie. W grudniu często podróżowałam, a wraz ze mną ta paletka właśnie. Płaskie, tekturowe opakowanie bez problemu mieści się w nawet najmniejszej walizce, a cienie są tak skomponowane, że pozwalają stworzyć nieskończenie wiele makijaży zarówno tych dziennych jak i na większe wyjścia. Ponadto mają aksamitną konsystencję, świetnie się blendują i trwają na powiece długie godziny. Ja jestem zachwycona i ostatnio serio sięgam po nią codziennie.

Eco by Sonya, Winter Skin - marka Eco by Sonya już swoim samoopalającym tonikiem, o którym możecie przeczytać o tutaj >klik<, udowodniła, że potrafi tworzyć nie tylko ekologiczne, ale też genialne kosmetyki brązujące. A balsam Winter Skin tylko upewnił mnie w tym przekonaniu. Co go wyróżnia? A no genialny, organiczny skład, super szybka i łatwa aplikacja, natychmiastowe wchłanianie, brak charakterystycznego zapachu i piękny, naturalny efekt opalenizny bez plam czy smug. Po pierwszej aplikacji bardzo delikatny, ale widoczny i np. dla mnie wystarczający. Mój nr. 1, zdecydowanie!







































Co Was zaciekawiło? I co chętnie widziałybyście u siebie? Dajcie znać :)

1.7.15

Ulubieńcy - czerwiec 2015

I kolejny miesiąc zleciał niepostrzeżenie, z jednej strony cieszy mnie to bo wyczekuję listopada, ale z drugiej trochę przeraża bo czas leci jak szalony, a dzień mija w mgnieniu oka. Jednak dzisiaj nie o tym, a o ulubieńcach, a jest ich całkiem sporo więc zapraszam do czytania :) 





































Phenome, Smoothing Body Scrub - uwielbiam wszelkiego rodzaju (byleby nie były tłuste) peelingi do ciała, a w czerwcu bardzo upodobałam sobie ten od naszej rodzimej marki Phenome. Kosmetyk dzięki starannie opracowanej formule działa na skórę nie tylko oczyszczająco i wygładzająco, ale też wyszczuplająco i ujędrniająco, a wszystko to za sprawą składników aktywnych, które zostały w nim zawarte, a mowa tu m.in. o pieprzu brazylijskim i ekstrakcie z zielonej herbaty. Jest to zdzierak o średniej mocy, nie wyrządza krzywdy ani nie podrażnia (ideał dla wrażliwców!). Ja lubię stosować go głównie na nogi i pośladki, ale z powodzeniem może być stosowany do całego ciała. Zawarte w nim drobinki nie rozpuszczają się pod wpływem wody, przyjemnie masują, pobudzają krążenie i rewelacyjnie wygładzają. Po takim zabiegu skóra nabiera zdrowego kolorytu, jest oczyszczona, gładka, napięta oraz doskonale przygotowana na przyjęcie produktów pielęgnacyjnych, które to wchłaniają się błyskawicznie. Minusy? Mała wydajność. Poza tym innych nie widzę więc jeżeli szukacie peelingu, który nie tylko złuszczy martwy naskórek, ale też wspomoże Was w walce z cellulitem to warto się mu przyjrzeć ;)

Sylveco, Tyminakowy Żel do Twarzy - im dłużej go stosuję tym bardziej jestem zachwycona. Zawiera bardzo łagodny, a przy tym niezwykle skuteczny środek myjący. Bez problemu rozprawia się z resztkami makijażu, sebum czy innymi zanieczyszczeniami, a przy tym nie podrażnia ani nie obdziera skóry z jej naturalnej warstwy hydrolipidowej. W efekcie skóra jest dogłębnie oczyszczona, odświeżona, a także miękka i gładka, a o nieprzyjemnym uczuci ściągnięcia nie ma mowy. Zapach nie jest tu może najładniejszy, ale na korzyść żelu przemawia w 100% naturalny skład, a także zawartość olejku i ekstraktu z tymianku, które to działają przeciwzapalnie, przeciwwirusowo i kojąco. Cena i wydajność również na plus. A dla kogo jest przeznaczony? Dla wszystkich, więc koniecznie wypróbujcie ;)


Clarins,  Radiance Plus Golden Plus Booster  - nie lubię się opalać, ale lubię gdy moja blada skóra jest muśnięta słońcem, w takich sytuacjach na ratunek przychodzą samoopalacze, najbardziej polubiłam te oferowane przez markę Clarins, obecnie mam dwa, ale w czerwcu najchętniej sięgałam po ten w kropelkach. Uwielbiam go za efekt jaki daje, a także łatwość w aplikacji. Wystarczy zmieszać go z ulubionym kremem (2-3 krople), zaaplikować na twarz i gotowe. Kosmetyk nie wydziela charakterystycznego dla samoopalaczy smrodku, nie tworzy plam ani smug, utrzymuje się do kilku dni, ściera równomiernie, a na mojej naprawdę bladej skórze już po pierwszej aplikacji daje ładny, subtelny efekt delikatnej, złocistej opalenizny, która wygląda naturalnie i nienachalnie. Dla mnie must have ;) Recenzja >klik<

Aesop, Oil Free Facial Hydrating Serum - po zimie szukałam dla swojej przesuszonej i zmęczonej cery ratunku, kremy niby nawilżały, ale niedostatecznie, skusiłam się więc na serum Aesop i bingo! Kosmetyk przeznaczony jest do skóry mieszanej, przetłuszczającej się i wrażliwej, ma beztłuszczową formułę, jest lekki i naprawdę szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej czy lepkiej warstwy. Jego działanie można odczuć niemalże natychmiast, otula, działa jak opatrunek, koi, zmiękcza i regeneruje, a przy regularnym stosowaniu przywraca odpowiedni poziom nawilżenia. Tym samym skóra nabiera blasku, staje się jędrna, elastyczna i gładka, a także zdecydowanie mniej się przetłuszcza. Jego cena jest dość wysoka, ale ta szklana, minimalistyczna butelka zawiera, aż 100 ml kosmetyku, zresztą bardzo wydajnego więc i pojemność, i wydajność, a także działanie to zdecydowanie wynagradzają. Lubię bardzo.



Rimmel, 60 Seconds Super Shine by Rita Ora, 300 Glaston Berry - uwielbiam czerwień na paznokciach, a ta jest naprawdę piękna, niby zwykła, a jednak niezwykła, energetyczna i idealna na obecną porę roku. W czerwcu gościła na moich paznokciach niemalże codziennie, dodawała mi energii, ożywiała każdy strój i po prostu pięknie się prezentowała. Nie mam też nic do zarzucenia jeśli chodzi o konsystencję, jest idealna, nie wylewa się, nie smuży, nie bąbelkuje,  a aplikacja, dzięki dużemu, dobrze wyprofilowanemu pędzelkowi trwa dosłownie chwilę. Trwałość również na plus, lakier trzyma się bez uszczerbku do trzech dni po czym zaczyna się ścierać. Lubię i mam ochotę na więcej kolorów.

Fridge by Yde, Ostra Szczotka - może to nie kosmetyk, ale zdecydowanie zasługuje na to żeby się tu znaleźć. Szczotka jest mała, poręczna, a szczotkowanie na sucho z jej udziałem to czysta przyjemność. Naturalne, końskie włosie delikatnie masuje skórę, złuszcza przy tym martwy naskórek i pobudza krążenie. Przy regularnym "stosowaniu" szczotki cellulit staje się mniej widoczny, skóra nabiera zdrowego kolorytu, a ponadto jest jędrna, sprężysta i aksamitnie gładka. Można powiedzieć, że mamy tutaj peeling i balsam w jednym, ale uwierzcie mi, ta szczotka to zdecydowanie więcej ;) Spróbujcie, a się przekonacie ;)

Lancome, Idole Ultra 24 h - w czerwcu moja skóra miała więcej tych gorszych niż lepszych dni, potrzebowała wtedy podkładu, który ją upiększy, ukryje to co trzeba, a przy okazji będzie wyglądał naturalnie. Mój ulubieniec z Lancome sprawdził się tu idealnie. Podkład ukrywa niedoskonałości, wyrównuje koloryt, a przy tym nie rzuca się w oczy i nie tworzył na skórze efektu maski. Zaraz po aplikacji daje matowo-satynowe wykończenie i nie wymaga utrwalenia. Trzyma się bez problemu, nawet na tak kapryśnej cerze jak moja, od rana do wieczora, a także zapewnia mat na długie godziny. Kupuję go regularnie i cały czas uwielbiam. W kryzysowych sytuacjach niezastąpiony. Pełna recenzja >klik<.

To już wszyscy moi ulubieńcy. Znacie coś z tej gromadki? A może coś wpadło Wam w oko? Co Was zachwyciło w czerwcu? Koniecznie dajcie znać.

11.11.14

Denko - październik 2014

Dzisiaj troszkę spóźniony post, którego miałam w sumie nie publikować, ale w październiku udało mi się zużyć sporo kosmetyków, część z nich jest warta uwagi i stwierdziłam, że warto je tutaj pokazać. Jak już wspomniałam jest tego sporo dlatego też, żeby Was nie zanudzić, opisałam wszystko jak najkrócej, a przynajmniej starałam się żeby tak wyszło ;) Zapraszam do lektury ;)



Pat&Rub/NaturActiv, Peeling Wyszczuplanie i Zwalczanie Cellulitu i Balsam Wyszczuplający i Zwalczający Cellulit - świetny duet, o ktorym pisałam już tutaj >klik<. Peeling jest delikatny (można stosować go codziennie), a zarazem skuteczny, dobrze złuszcza martwy naskórek, pobudza krążenie, pozostawia skórę gładką i przygotowaną na przyjęcie składników aktywnych zawartych w balsamie/olejku/maśle. Balsam ma gęstą konsystencję, która bez problemu rozprowadza się po skórze, całkiem nieźle się wchłania, ale nie całkowicie, pozostawia delikatną warstwę ochronną. Przy regularnym stosowaniu fajnie ujędrnia, napina i uelastycznia skórę. Cellulitu nie likwiduje, ale bez diety i aktywności fizycznej nie ma co na to liczyć.

RITUALS..., It's a Wrap, Ultra-Ligt Conditioner - kiepska odżywka, której mojej włosy nie polubiły. Jak nazwa wskazuje, jest lekka i ma lejącą konsystencję. Nie obciąża włosów, ale też praktycznie w ogóle nie nawilża, nie wygładza, itd. Zapachem też nie zachwyca. Jestem na nie i więcej jej nie kupię.


RITUALS..., Foaming Shower Gel Sensation, Zensation i Yogi Flow - co tu dużo mówić, uwielbiam! Choć przyznam, że zapach wersji Zensation nie przypadł mi za bardzo do gustu, ale Yogi Flow kocham. Konsystencja w obu wersjach jest identyczna, oba kosmetyki zaraz po aplikacji są żelem, który w kontakcie z wodą i skórą zmienia się w gęstą, jedwabistą pianę, która łagodnie i skutecznie oczyszcza. Nie nawilża, ale też nie wysusza. Recenzja >klik<. Kolejne opakowanie, tym razem w wersji Hammam Delight, jest już w użyciu.

RITUALS..., Caring Shower Oil, Fortune Oil - uwielbiam tak samo jak wyżej opisane "żelo-pianki". Tutaj zauroczył mnie głównie zapach, ciepły, otulający, który jest połączeniem słodkiej pomarańczy i drzewa cedrowego. Co do właściwości też nie mam zastrzeżeń. Olejek łagodnie oczyszcza skórę i pozostawia ją delikatnie nawilżoną. Kupię ponownie, a jedna z Was już niedługo będzie mogła go wygrać u mnie w rozdaniu. Bądźcie czujne ;)


RITUALS..., Liquid Hand Wash, Reflection - bardzo fajne mydło do dłoni. Dobrze oczyszcza, ładnie, delikatnie pachnie i nie wysusza skóry rąk, a do tego jest niesamowicie wydajne, a ręce myję naprawdę często. Kupię ponownie.

RITUALS..., Purifying Himalayan Salt Scrub, Himalaya Scrub - kocham, kocham, kocham. Najlepszy peeling jaki kiedykolwiek używałam. Przede wszystkim jest bardzo mocny i nie każdemu przypadnie do gustu. Genialnie złuszcza martwy naskórek, wygładza, a także przyjemnie nawilża, użycie balsamu nie jest już konieczne. Jednak to jeszcze nie wszystko, peeling daje przyjemne uczucie chłodzenia, przepięknie pachnie i jest niesamowicie wydajny. Pełna recenzja >klik<. Kupię ponownie na 100%.

RITUALS..., Caring Hand Balm, Ginkgo's Secret - bardzo fajny, treściwy balsam do dłoni, który zaraz po aplikacji daje uczucie niesamowitego wygładzenia. Dobrze nawilża, regeneruje, zmiękcza i uelastycznia skórę dłoni. Ma też piękny zapach, jedynym minusem jest mała wydajność. Możliwe, że jeszcze go kupię.


Pat&Rub/Home SPA, Kremowy Peeling do Dłoni - fajny peeling z mnóstwem drobinek, które nie rozpuszczają się pod wpływem wody i masują skórę dłoni. Peeling robi to co ma robić czyli dobrze złuszcza martwy naskórek i wygładza skórę dłoni. Niestety nie nawilża, ale ja i tak zawsze po "rytuale złuszczania" nakładam jakiś treściwy balsam. Prawdopodobnie kupię ponownie.

Pat&Rub/Home SPA, Bogaty Balsam do Stóp - mój ulubiony krem do stóp, który naprawdę działa. Świetnie nawilża, naprawia, zmiękcza i uelastycznia skórę stóp. Już po pierwszym użyciu można wyczuć różnicę w kondycji skóry, a przy regularnym stosowaniu jest jeszcze lepiej. Poza tym balsam ma przyjemną konsystencję oraz przepiękny ziołowo-leśny zapach. Kupię ponownie.

Vichy, 48h Intensive Anti-Perspirant Deodorant - wiem, że wiele osób uwielbia ten antyperspirant. Ja go tylko lubię. Jest całkiem niezły, ale dla mnie szału nie ma. Ładnie pachnie, a zapach ten długo utrzymuje się na skórze jednak mam zastrzeżenia odnośnie działania. Antyperspirant nie zapobiega poceniu się, zczególnie podczas upałów czy też podczas aktywności fizycznej, a także nie chroni przed przykrym zapachem. Dla mnie działa jak normalny, drogeryjny antyperspirant. Być może jeszcze go kupię, ale w aerozolu bo za kulką nie przepadam.


Clinique, Clarifying Lotion 2/Dry Combination - świetny, delikatny tonik złuszczający. Mimo zawartości alkoholu nie podrażnia i nie wysusza skóry, świetnie oczyszcza z zanieczyszczeń, sebum czy też pozostałości po makijażu. Po jego użyciu skóra jest odświeżona, matowa i miękka, a przy regularnym stosowaniu efekty sa świetne. Tonik delikatnie obkurcza pory, a także ładnie rozjaśnia i wygładza skórę. Pełna recenzja >klik<. Kupię ponownie na 100%

Clarins, Extra Comfort Toning Lotion - bardzo łagodny tonik o lekko żelowej konsystencji. Wśród toników nawilżająco-łagodzących moim faworytem jest Tonik Pat&Rub, ale ten też jest przyjemny. Jak już wspomniałam jest łagodny i będzie idealny dla wrażliwców, łagodzi podrażnienia, przyjemnie nawilża i odświeża skórę, pozostawiając ją gładką i elastyczną. Na plus przemawia tutaj też duża wydajność i ładny, delikatny zapach. Pełna recenzja >klik<. Możliwe, że jeszcze go kupię.

Oeparol, Płyn Micelarny do Demakijażu - całkiem niezły płyn micelarny. Nie pieni się ani nie pozostawia na skórze lepkiej warstwy, jest wydajny, dobrze radzi sobie z demakijażem twarzy, jednak gorzej jest z oczami. Nie do końca radzi sobie z niektórymi tuszami, np. z Dior Addict It Lash. Kosmetyków wodoodpornych nie używam i nie wiem czy by je usunął. Nie wiem czy jeszcze kupię.


Shiseido/IBUKI, Refining Moisturizer, Gentle Cleanser, Eye Correcting Cream - tutaj nie będę się za bardzo rozpisywała bo na blogu pojawiły się pełne recenzje tych trzech kosmetyków, tutaj opisałam lotion >klik<, tutaj piankę oczyszczającą >klik<, a tutaj >klik< krem pod oczy. Tak ogólnie to byłam zadowolona z całej trójki. Najlepiej spisała się pianka, która świetnie oczyszcza, nie podrażnia i nie wysusza skóry, co dla mnie ważne współpracuje z Clarisonic, a także jest niesamowicie wydajna. Lotion też jest ok, dobrze nawilża, szybko się wchłania, nie zapycha ani nie obciążą skóry. Najgorzej wypada tutaj krem pod oczy, który zły nie jest, ale szału nie robi. Ma lekką konsystencję, nie podrażnia oczu, nadaje się pod makijaż i nawilża, niestety trochę słabo. Na pewno ponownie kupię piankę i być może lotion.


Phenome/Sustainable Science, Nourishing Hair Mist - lekka, delikatna mgiełka, z której na początku byłam zadowolona jednak pod koniec opakowania stało się coś dziwnego i zaczęła obciążać moje włosy. Jednak zostańmy przy pierwszych wrażeniach. Mgiełka fajnie nawilża, wygładza, a przy tym nie obciąża włosów, a wręcz sprawia, że są one troszkę odbite od nasady i podatne na układanie. Niestety nie ułatwia rozczesywania. Nie kupię ponownie po pierwsze dlatego, że przestała współpracować z moimi włosami, a po drugie poznałam coś lepszego ;)

Oriflame/Sun Zone, Self Tanning Mist Body - fajny i łatwy w stosowaniu samoopalacz w sprayu. Daje naturalną, złocistą i ładną opaleniznę bez plam czy też smug utrzymującą się do 5 dni. Jedynym minusem jest tutaj charakterystyczny smrodek, ale mój M. raz stwierdził, że pachnę jak gofry więc ten smrodek nie jest chyba taki zły.

Lancome, Hypnose Star Mascara - na początku nie zachwycił mnie ten tusz, a wręcz rozczarował, później było trochę lepiej choć bez szału, ale na koniec pokazał moc czyli świetnie pogrubiał, wydłużał, zagęszczał i ogólnie sprawiał, że rzęsy wyglądały jak firanki. Jeśli jesteście ciekawe naszych początków zapraszam tutaj >klik<. Nie kupię ponownie.


Annabelle Minerals, Mineralny Podkład Matujący - jeden z moich ulubionych podkładów. Przede wszystkim ma przyjemny, naturalny skład i idealny dla mnie odcień. Jest lekki, nie obciąża skóry, a przy tym świetnie kryje, już po pierwszej warstwie, dobrze matuje na kilka godzin i wygląda bardzo naturalnie. Kolejne opakowanie mam już w użyciu.

Nuxe, Reve de Miel, Lip Balm - genialny balsam, który nawilża, regeneruje, zmiękcza i odżywia usta. Ma bardzo gęstą i treściwą konsystecję dlatego też stosowałam go zawsze, troszkę grubszą warstwa, na noc. Ogólnie jest niesamowicie wydajny, był ze mną kilka miesięcy, i pięknie pachnie. Polecam i sama kupię ponownie.


Znacie coś z tej gromadki? Jak tam Wasze zużycia? :)

18.5.14

Lancome - Hypnose Star

Hypnose Star od Lancome to maskara stworzona aby odtworzyć hollywoodzkie filmowe spojrzenie. Według producenta tusz ten zapewnia uwodzicielskie pogrubienie oraz podkręcenie, a innowacyjna modułowa szczoteczka i płynna formuła o efekcie diamentowej czerni « Noir Diamant » umożliwiają zmysłowe modelowanie rzęs.


Szczoteczka tuszu jest faktycznie innowacyjna, ale też na pierwszy rzut oka wydaje się dziwna ponieważ jest spłaszczona. Troszkę się jej obawiałam, ale niepotrzebnie. Jest ona mała, nabiera tyle tuszu ile potrzeba, dobrze się nią "operuje", a co najważniejsze dociera do każdego nawet najmniejszego włoska. Bez problemu pomalujemy nią także dolne rzęsy. Konsystencja tuszu nie jest zbyt mokra, nie potrzebuje czasu aby dojrzeć, a więc możemy stosować kosmetyk od razu po zakupie.


Pierwsza warstwa tuszu przyciemnia i minimalnie pogrubia rzęsy dając bardzo delikatny look. Przy kolejnych warstwach pogrubienie jest bardziej widoczne, ale nie uzyskamy tutaj spektakularnego efektu. Tym bardziej, że dokładając kolejne warstwy tusz lubi sklejać i tworzyć tzw. owadzie nóżki. Producent obiecuje także podkręcenie, jednak Hypnośe Star nie robi w tym kierunku nic, natomiast troszkę wydłuża, ale tutaj również efekt jest delikatny. Moim zdaniem jest to tusz do dziennego, delikatnego makijażu. Jeżeli lubicie mocniej pogrubione i podkreślone rzęsy to możecie być zawiedzione.


Tusz Po aplikacji szybko zasycha, nie odbija się na górnej powiece, a także nie obciąża rzęs, pozostają one elastyczne i lekkie. Hypnose Star niestety lubi się osypywać i pod koniec dnia pod oczami mam pełno czarnych kropeczek. Plusem jest, że podczas demakijażu nie stawia oporu i bez problemu się zmywa. Wystarczy przyłożyć wacik nasączony płynem micelarnym na kilka sekund i gotowe. Tusz nie podrażnia i jest odpowiedni dla osób noszących soczewki kontaktowe. Po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy. Podczas użytkowania nie zasycha w opakowaniu, ja mam swój egzemplarz już czwarty lub piąty miesiąc i konsystencja jest taka sama jak przy pierwszym użyciu. W opakowaniu znajduje się 6,5 ml kosmetyku, za który w regularnej cenie zapłacić musimy 145 zł.


Reasumując nie jest to zły tusz, ale moim zdaniem nie jest wart swojej ceny. Po pierwsze nie do końca spełnia obietnice producenta, po drugie osypuje się co jest niewybaczalne ;), a po trzecie efekt jaki daje możemy uzyskać dużo tańszym tuszem.

Poniżej możecie zobaczyć jak Hypnose Star wygląda na moich rzęsach ;)


Znacie ten tusz? Co o nim sądzicie? Lubicie maskary Lancome? :)

15.3.14

Lancome - Teint Idole Ultra 24H

"Po 8 latach badań marka Lancôme przedstawia swój pierwszy podkład zapewniający efekt 24-godzinnej perfekcji makijażu. Dzięki technologi EternalSoft, podkład Teint Idole Ultra 24h walczy z oznakami zmęczenia. Bez konieczności poprawy makijażu, cera pozostaje wygładzona, ujednolicona i nieskazitelna. Teint Idole Ultra 24H zapewnia nieodparte poczucie komfortu. Jego nowa i świeża konsystencja sprawia, że podkład idealnie dopasowuje się do koloru skóry pozostawiając ją gładką, aksamitną i matową, bez efektu pudrowego. Nietłusty. Nie powoduje efektu maski. Nie powoduje powstawania zaskórników. Produkt testowany dermatologicznie." Tak podkład Teint Idole Ultra 24H opisuje producent. Jesteście ciekawe czy obietnice zostały spełnione? Zapraszam dalej :)


Podkład ma lekką, ale treściwą konsystencję, która dobrze i bezproblemowo rozprowadza się na skórze. Aplikowany palcami lub pędzlem pięknie stapia się ze skórą, pozostając niemalże niewidoczny. Daje średnie krycie, które możemy stopniować. Ładnie tuszuje zaczerwienienia, popękane naczynka i mniejsze wypryski. Nie zakrywa większych niespodzianek, ale od tego mamy korektory. Podkład nie tworzy efektu maski, przy dwóch warstwach twarz wciąż wygląda bardzo naturalnie i świeżo.


Teint Idole Ultra 24H sprawia, że od razu po aplikacji skóra staje się matowa, lecz nie jest to płaski mat. Cera jest aksamitna oraz wygładzona tak jak obiecuje producent. Trwałość podkładu jest rewelacyjna. 24 godziny to może lekka przesada, ale przypudrowany trwa na twarzy od rana do wieczora. Moją mieszaną cerę trzyma w ryzach dzięki czemu nie muszę już co chwilę spoglądać w lustro w celu skontrolowania makijażu.


Podkład nie podkreśla rozszerzonych porów ani suchych skórek. Nie ciemnieje w ciągu dnia. Nie powoduje powstawania zaskórników ani wyprysków, może natomiast delikatnie wysuszać. Z tego względu nie polecam go posiadaczkom cery suchej. Ewentualnie na większe wyjścia. Kosmetyk znajduje się w estetycznej szklanej buteleczce z dozownikiem, który działa bardzo sprawnie. Ma ładny, pudrowy zapach. Po otwarciu ważny jest przez 12 miesięcy. Za 30 ml podkładu musimy zapłacić ok 170 zł. Cena nie jest niska, ale jakość oraz wydajność produktu to wynagradzają.


Pomijając "efekt 24-godzinnej perfekcji makijażu" w moim przypadku obietnice producenta zostały jak najbardziej spełnione. Długo szukałam podkładu dla swojej mieszanej, szybko przetłuszczającej się w strefie T i skłonnej do zapychania cery. Teint Idole Ultra 24h okazał się ideałem.

Znacie ten podkład? Lubicie? Macie swój podkład idealny czy wciąż poszukujecie ideału?
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl