Autor: Lucinda Riley
Tytuł: Róża Północy
Tłumaczenie: Marzenna
Rączkowska
Data premiery: 27.03.2019,
wydanie II
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 576
Gatunek: powieść
obyczajowa
Lucinda Riley to brytyjska pisarka irlandzkiego pochodzenia,
która podbiła świat serią „Siedem Sióstr”. Ja, tak jak spora część jej
aktualnych fanów, swoja przygodę z jej piórem rozpoczęłam właśnie do tych
magicznych historii opowiadających losy i poszukiwania swoich korzeni
tytułowych siedmiu adopcyjnych sióstr. Lucinda niestety zmarła w roku 2021 nie
kończąc serii – został ostatni, ósmy, wyjaśniający wszystko tom, który ukaże
się w przyszłym roku (2023) dzięki staraniom jej syna. W międzyczasie sama
sięgam po jej wcześniejsze powieści, osobne historie i cieszę się, że mam ich
jeszcze kilka nieprzeczytanych – nie wiem co zrobię, jak przeczytam wszystkie,
bo pióro Lucindy jest niepowtarzalne! Na pewno będę wracać po prostu do tych,
co już czytałam, bo wiem, że będę tęsknić za jej cudownymi historiami.
„Róża Północy” to opowieść Anahity, hinduski. Fabuła
rozpoczyna się w dniu jej setnych urodzin w Indiach, podczas których przekazuje
swojemu prawnukowi Ariemu swoje ostatnie życzenie –chce, by Ari odnalazł jej
dawno zaginionego syna. By mógł to uczynić przekazuje mu manuskrypt, w którym
spisała swoją historię. Problem polega na tym, że cała rodzina jest przekonana,
że wspomniany zaginiony syn zmarł w wieku dziecięcym, widzieli nawet jego akt
zgonu. Dlaczego więc Anahita uparcie wierzy, w to, że chłopak żyje?
Rok później Rebecca Bradley, amerykańska gwiazda kina, by
udowodnić swój talent leci do Anglii, gdzie w rezydencji Astbury w hrabstwie
Devon ma zagrać główną rolę w filmie kostiumowym. Wyjazd dobrze się składa, bo
dziewczyna przechodzi mocno burzliwy czas w swoim życiu prywatnym, więc może w
miejscu tak odludnym, gdzie nawet nie ma zasięgu, będzie mogła przemyśleć co
zrobić dalej?
Tylko co te dwie historie mają ze sobą wspólnego?
„Czasy są dla wszystkich trudne i niespokojne. Ale trzeba czerpać z życia, co się da.”
Książka składa się z prologu, 49 rozdziałów i epilogu.
Rozdziały złożone zostały w kilka części – naprzemiennie opisują czasy
współczesne, z czasami dawnymi. Te drugie toczą się od roku 1911 w Indiach do
roku 1922 w Anglii w narracji pierwszoosobowej czasu przeszłego z perspektywy
Anahity, Indiry i Donalda. Czasy współczesne przedstawiają przede wszystkim
historię z lipca 2011 z rezydencji Astbury w narracji trzecioosobowej czasu
przeszłego z perspektywy Rebecci i Ariego. Styl, jak to zawsze u Lucindy, jest
genialny! Mocno opisowy, z niesamowitym wyczuciem postaci, które rozmawiają ze
sobą w bardzo przyjemnie rozpisanych dialogach. Tu wszystko do siebie pasuje,
widać, że autorka miała niesamowite zrozumienie dla zachowania i psychiki
ludzkiej. Wszystko utrzymane jest w stylu trochę kojarzącym się z dawnymi
powieściami, stylem uroczym i powabnym, a jednak niosącym wiele emocji
uniwersalnych, takich, które zrozumie każdy z nas. Nie znam innego współczesnego
autora, który potrafiłby pisać tak pięknie jak Lucinda.
„W ciągu ostatnich kilku lat wiele rozmyślałam nad tym, dlaczego młodzi źle czują się w towarzystwie starych; przecież tyle ważnych rzeczy mogliby się od nas nauczyć. Doszłam do wniosku, że powodem ich dyskomfortu jest nasza krucha fizyczność, którą uświadamiamy im, co czeka ich w przyszłości. W pełnej chwale swojej siły i piękna widzą tylko, że i oni pewnego dnia się skurczą. Nie wiedzą, jak wiele zyskają w zamian.”
Historia, jaką przedstawiła w tej powieści, jest mocno
złożona i porusza morze ciekawych tematów. Zacznijmy od wydarzeń
najdawniejszych, z 1911 roku, w którym autorka bardzo obrazowo opisuje role w
środowisku hinduskim, jakie wtedy pełniły osoby w zależności od płci, wieku i
zamożności. W tym czasie los złączył Anahitę z Indirą, stały się sobie
towarzyszkami, co umożliwiło Anahiti wyjazd z Indii – razem z Indirą pojechały
uczyć się do Anglii. Autorka świetnie oddała różnice w kulturach zarówno w
tamtych dawnych czasach, jak i w tych, aktualnych, zderzając ze sobą historię
Rebecci z historią Ariego. Wszystko to opisane jest z niesamowitą dokładnością,
jednak nieprzytłaczającą informacjami – całość przedstawiona jest z wyczuciem.
„- Z czasem jakoś się z tym pogodzą. Tyle razy już ci mówiłam, Indy, musimy robić, co się da, żeby żyć szczęśliwie.- Nawet jeśli przez to ranimy ludzi, których kochamy?- Czasami tak. Ale miejmy nadzieję, że to nie potrwa długo. Twoi rodzice za bardzo cię kochają, żeby cię opuścić (…)”
Sama nie wiem, nie umiem zdecydować czy bardziej czekałam na
kontynuację historii aktorki Rebecci, którą obserwujemy zarówno na planie
zdjęciowym, jak i po pracy, gdy próbuje zrozumieć samą siebie i to, co powinna
ze swoim życiem zrobić. Czy może jednak Anahity, tę z dawnych czasów, która
przedstawia trudy życia Hinduski w Anglii w czasie I wojny światowej. Bez obaw,
wojna nie jest tu tym, co wychodzi na plan pierwszy, w tej historii też liczy
się przede wszystkim odnajdowanie własnej drogi.
„Jedną z rzeczy, jakich dowiedziałam się, kiedy pracowałam we Francji jako pielęgniarka, jest to, że życie jest zbyt krótkie. I chcąc robić to, co uznajemy za dobre dla siebie, musimy być gotowi na poświęcenia.”
Anahita jest postacią niesamowitą. Mądra, spokojna, z dosyć stoickim
podejściem do życia. Dzięki tej postaci możemy się wiele nauczyć – przede wszystkim
akceptacji i poczucia, że tylko i wyłącznie my sami odpowiadamy za swoje
szczęście.
„Nie jestem mądra, Indy, tylko mam w sobie akceptację. Nie możemy zmienić tego, co jest, żebyśmy nie wiem jak się starali.”
Oczywiście historia, którą poznajemy, przedstawia Anahitę
jako młodą dziewczynę, która mimo swojej rozważności, jednak też momentami daje
się porwać namiętnościom tego wieku. Jakie będą tego konsekwencje? Nie jest to
bohaterka, która jest tylko i wyłącznie wzorem do naśladowania. Nie, Anahita
przy całej swojej mądrości, jest też bardzo uparta i nigdy nie prosi o pomoc. Ale
czy da się tak iść przez życie?
„W upale i kurzu krzyczałam o swojej głupocie. Wiedziałam od wielu tygodni. Dlaczego, och, dlaczego nie chciałam wcześniej zmierzyć się z faktami? Byłam pielęgniarką, znachorką, znakomicie potrafiłam pomóc w życiu innym, za to swoje życie udało mi się zniszczyć.”
Rebecca z kolei to młoda dziewczyna, która doszła do
wielkiej sławy swoją ciężką pracą. I nie oszukujmy się, urodą, przez co część
ze spotkanych na jej drodze osób, chce jej wmówić, że tylko dzięki temu dotarła
na szczyt. Ale czy w ogóle chciała się tam znaleźć? Wygląda na to, że sława
przyszła za szybko, teraz jej życie w całości jest publiczne. Jak żyć pod
ciągłym ostrzałem dziennikarzy i świateł reflektorów?
„Nie obchodzi mnie ludzkie gadanie. Najważniejsze, że sama wiem, jak było.”
Opisane historie są niesamowicie zbudowane, są przepiękne i
mądre, a osnuwa je urok rezydencji Astbury. Wielkie przestrzenie, piękny ogród
i odludzie – łąki, strumyk, miejsce, gdzie nie można spotkać żywego ducha. Napawa
spokojem, choć i ono kryje w sobie niejedną tajemnicę…
„(…) mama wpoiła mi, że ingerując w czyjś los, zawsze muszę być ostrożna.- Uważaj, maleńka – ostrzegła mnie kiedyś. – Gdy pomagasz ludziom, sama stajesz się częścią ich przeznaczenia.”
Książki Lucindy zawsze napełniają mnie spokojem, dają
poczucie komfortu, ale i mocno angażują – mimo że nie są to thrillery czy
kryminały, to jednak autorka tak snuje historię, że ciężko się od niej oderwać –
po prostu trzeba się dowiedzieć jak potoczą się dalsze losy jej bohaterów. Losy
nieraz tragiczne, ale jednak pełne mądrości i uroku miejsc i samych kreacji
postaci. „Róża Północy” doskonale wpisuje się w ten opis. To przejmujący obraz
dwóch kobiet z całkiem różnych czasów, a jednak borykających się z podobnymi
emocjami. Do tego niesamowity obraz dawnych Indii i urokliwych angielskich
starych rezydencji sprawiają, że historia jest po prostu pełna. Niczego jej nie
brakuje. Niesamowity talent, naprawdę. Już tęsknię za jej piórem!
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała na życzenie mojej Patronki Jadwigi Chmiel
Chcesz dołączyć do grona moich Patronów? Zapraszam na patronite.pl/kryminalnatalerzu!
Książka dostępna jest też w abonamencie