Ja uwielbiam swoje terakotowe doniczki, kiedy mi się któraś zbije, pęknie, albo chociaż ukruszy to płaczę nad nią jak nad rozlanym mlekiem. Nie mam ich tak strasznie dużo ale każda jest wyjątkowa bo niemal wszystkie są bardzo stare. Takich doniczek nigdy nie kupuję a zdobywam. Kilka zabrałam z rodzinnego domu jako "posag", parę sztuk wygrzebałam gdzieś na strychu, wycyganiłam też trochę od teściowej. Część znalazłam u babci na wsi na śmietniku pod płotem. Babcia na pytanie: "Ile te doniczki mogą mieć lat?" odpowiedziała że nie wie ale że były u niej odkąd pamięta. Kilkanaście sztuk przygarnęłam z mojej uczelni - SGGW pozbywało się swoich starych, terakotowych doniczek, które wcześniej były używane do doświadczeń z roślinami w szklarniach. Doniczki plastikowe są bardziej ekonomiczne więc gliniane - składowane do tej pory w magazynach szkoły - stały się niepotrzebne. Pamiętam jak otworzono nam drzwi od takiego magazynu - na regałach z tyłu i po bokach poustawiane rzędami stały przepiękne, niektóre nigdy nie użyte, jasnobrązowe doniczki w przeróżnych rozmiarach, nawet dziesięciolitrowe! To było jak otwarcie groty ze skarbami na hasło: "Sezamie otwórz się!"
Tego samego dnia wszystkie te doniczki miały zostać wyrzucone (nie mogłam uwierzyć w takie marnotrawstwo) a kto chciał mógł zabrać każdą ilość. Ja chciałam i nabrałam ich tyle że ledwo je niosłam do i od autobusu. Ręce potem trzęsły mi się ze zmęczenia dwa dni :)Mam więc do swoich doniczek mocno sentymentalny stosunek, niestety ostatnio stało się coś takiego:
Jedna pękła na pół (to ta od babci - pęknięcie szło przez całą doniczkę od zawsze i w końcu rozeszła się w rękach), druga upadła mi na kamienie i mocno się potłukła, jedna część właściwie rozpadła się na kawałki. Zebrałam skrupulatnie wszystkie te odłamki, wyciągnęłam mój klej do ceramiki i jak puzzle, ułożyłam doniczki na nowo:
Klej wytarłam porządnie ale ostrożnie z wierzchu, wewnątrz pozostawiłam tak jak był (wolałam za bardzo nie naruszać niepewnej jeszcze konstrukcji).
Pozostawiłam tak do wyschnięcia na tyle ile podano na etykiecie kleju, czyli na 48 godzin.
Swoją drogą, fajne mam miejsce do pracy, prawda? :)
Mimo starannego zebrania wszystkich odłamków, duża doniczka została się z kilkoma sporymi szczelinami, rozrobiłam więc trochę brązowej zaprawy do fugowania, która została się z remontu łazienki i napchałam jej w te dziury:
Powciskałam fugę mocno w szczeliny a potem wygładziłam lekko palcami równając do kształtu doniczki:
Jak widać, kolor fugi był bardzo zbliżony do koloru samej doniczki i w zasadzie można to było tak zostawić ale ja miałam trochę inne plany. Chciałam zrobić sobie komplet doniczek w mocnych kolorach więc dobrałam jeszcze jedną terakotową doniczkę podobną wielkością i kształtem i zaczęłam malować, najpierw farbą gruntującą:
I znów - miejsce pracy inne ale równie urocze :)
Na koniec - aby utrwalić wszystko i nadać powierzchni lekkiego połysku (farby dawały całkowicie matowe wykończenie) zamalowałam doniczki kilkoma warstwami lakieru.
Mam teraz komplet wściekle kolorowych doniczek pomalowanych w dzikie pasy:
Pęknięcia są niemal niewidoczne a komplet jak najbardziej pasuje do mojego wiejskiego domu i ogrodu :)
Ja też mam ogromny sentyment do starych glinianych doniczek. Te "nadgryzione" sklejam i podobnie jak Ty albo maluje, albo woskuję. Ta druga opcja jest o tyle fajna, że zapobiega nasiąkaniu wodą, więc sprawdza się również jesienią i zimą.
OdpowiedzUsuńO, woskowanie. Aż wygooglowałam tę metodę, fajnie byłoby nie mieć zacieków od twardej wody na doniczkach... Chyba muszę wdrożyć nową technologię :)
OdpowiedzUsuńPiękne, kwiaty same chyba będą w nich rosły :-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie Ci wyszły! Pomysłowo :-)
OdpowiedzUsuńkradnę pomysł! też chcę takie wściekłe doniczki!
OdpowiedzUsuńkradnę pomysł! też chcę takie wściekłe doniczki!
OdpowiedzUsuńMieć gliniane doniczki i zapackac je farbą aby stracili swoje wartości. Najbardziej szkoda tych sukulentów.
OdpowiedzUsuńok
OdpowiedzUsuń