Jak pewnie większość zdążyła się już zorientować, nie są to arcydzieła, które mają szansę zaistnienia w szkolnym kanonie lektur, choć podejrzewam, że część tzw. gimbazy (ostatnio bardzo modne słówko) bardzo by się z tego faktu ucieszyła. Jak się jednak okazuje upierdliwa promocja nie jest wyznacznikiem kiepskiej książki. Dowodem na to jest dzieło Petera Godwina pt. ,,Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe".
Okładkę przedstawioną na zdjęciu obok, swego czasu widziałam dosłownie wszędzie. Na lubimyczytać.pl, w Matrasie, w Empiku... W końcu zdecydowałam się kupić tę książkę. Wstyd się przyznać, ale nazwisko zamieszczone w tytule raczej nie przyciągnęło mojej uwagi, za co powinnam wstydzić się do końca świata i jeszcze dzień dłużej (zwłaszcza, że uważam się za osobę dobrze zorientowaną w najnowszej historii Afryki i okolic). Tak to jest jak czasem zapominasz, ile to jest dwa plus dwa (lub uważasz, że sześć podzielić na dwa równa się cztery - copyright by Franca).
Dla równie niezorientowanych, Robert Mugabe to dyktator Zimbabwe (dawnej Rodezji), który władzę premiera w kraju zdobył w 1980 roku (prezydentem został w roku 1987) i do tej pory nie ma zamiaru jej oddać. Jego przydługa kadencja naznaczona została mordami politycznymi, konfiskatami majątków oraz powszechnym terrorem. Cytując Godwina: ,,(...) waluta praktycznie straciła wartość; w ciągu doby ulega dewaluacji o połowę. Pracę posiada zaledwie sześć procent ludzi. Zarobki spadły do poziomu sprzed 1950 roku . Ludzie głodują. Szkoły zamknięto, szpitale zbankrutowały. Średnia długość życia obniżyła się z sześćdziesięciu do trzydziestu sześciu lat. Zimbabawe ma najwyższy na świcie odsetek sierot. Zimbabweńczycy - oficjalnie najbardziej nieszczęśliwi ludzie na świecie - milionami opuszczają kraj w exodusie sięgającym jednej trzeciej populacji".
Peter Godwin |
Gdy przeczytałam tę recenzję zdałam sobie sprawę, że strasznie ,,kwoczę" i raczej nie zniechęcam Was do przeczytania ,,Strachu...". Absolutnie nie było to moim zamysłem. Książka bardzo mi się spodobała i spodoba się każdemu, kto interesuje się tą tematyką. Jednocześnie wiem, że osoby, które za reportażem raczej nie przepadają nie sięgną po tę książkę z tego samego powodu, co ja nie zdecyduje się przeczytać ,,Gone. Zniknęli" (Sheti, wybacz:)). Niemniej jakby kogoś ,,naleciało" na jakiś reportaż to z ręką na sercu mogę polecić mu ten.
Na dzisiaj to już wszystko, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca
Ps: Chyba zamęczę Was tymi reportażami:). Gwoli odmiany, następny będzie Sparks lub Picoult, nie mogę się zdecydować:).
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Z literą w tle.