Od samego początku kosmetyki do włosów w piance przyciągnęły moją uwagę.
Po pierwsze - innowacyjna forma. Po drugie - naprawdę niezłe składy.
Dlatego jak tylko pojawiła się okazja wrzuciłam do koszyka fioletowe
opakowanie :) Wybór padł na kosmetyk dodający objętości, bo akurat
takiego nigdy nie miałam i chciałam zobaczyć, jak wpłynie na moje
ciężkie i całkiem gęste włosy. Do wyboru pozostaje jeszcze wersja czarna [Ultimate Repair]
i biała [19 składników].
Opis producenta
Odżywka ekspresowa w piance Gliss Kur Ultimate Volume
dla włosów cienkich, płaskich, zniszczonych. Można ją łatwo i równomiernie
nałożyć na włosy. Bez spłukiwania. Zapewnia włosom zauważalnie większą objętość.
Przeznaczona do codziennej pielęgnacji. Zapewnia włosom regenerację i
objętość – bez ich obciążania.
Jak już wspominałam, do mojego koszyka trafiło opakowanie w kolorze
soczystego, przyciągającego oko fioletu. Niewielkie, bo zawierające
ledwie 125 ml. Pękate, o ciekawych zagięciach, które ułatwiają trzymanie
go mokrymi dłońmi i zapobiegają wyślizgnięciu, z transparentną zatyczką.
Pod nią skrywa się wygodny dozownik wydający kolejne porcje piany.
Spodziewałam się, że będzie ona 'twarda' i zbita niczym pianki
stylizujące, ale spotkała mnie niespodzianka :) Odżywka jest miękka,
wilgotna, a bąbelki powietrza całkiem spore.
Aplikacja jest bardzo
wygodna. Kosmetyk łatwo rozprowadzić po włosach, nie spływa z nich,
szybko wsiąka, o ile nie nałożę za dużo. Zazwyczaj po aplikacji odciskam
po raz kolejny włosy z nadmiaru wody, jednocześnie wgniatając
pozostałości mazidła w kosmyki, a potem rzecz dzieje się już rutynowo.
Przejdźmy więc do meritum czyli opisu efektów :)
Odżywka
nieco ułatwia rozczesywanie, ale nie daje idealnego poślizgu. To
zapewne wskutek składu, w którym zawarte są minimalne ilości silikonów,
co by nie obciążać włosów. Niemniej jednak nie ma
tragedii :) Po wyschnięciu włosy są faktycznie puszyste i nabierają objętości. Odżywkę można stosować u nasady, nie wpływa negatywnie na świeżość fryzury. Nie polecałabym jej jednak osobom z włosami mającymi tendencję do puszenia. Miałam też wrażenie, ze kosmetyk lekko prostuje włosy. Po jego zastosowaniu nie czułam w dotyku charakterystycznej gładkości, jaką cechują się zazwyczaj moje włosy. Pozostawały nieco szorstkie, pewnie to efekt uboczny i cena, którą trzeba zapłacić za fryz pełen objętości ;) Efekt utrzymuje się całkiem długo, właściwie do kolejnego mycia. U nasady co prawda widać już 'oklap' ale reszta, na długości, ma zdecydowanie większą puszystość niż w przypadku braku użycia opisywanego produktu.
Jeśli chodzi o odżywienie, może nie jest zbyt spektakularne, ale wierzę, ze zawarta w formule keratyna ma możliwość trwałego związania z włóknem włosa, gdyż nie ulega wypłukaniu. Włosy pozostają sypkie, sprężyste i ładnie lśnią :)
Skład: Aqua, Cetrimonium Chloride,
Hydrolyzed Collagen, Panthenol, Cocodimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed
Keratin, Hydrolyzed Keratin, Stearamidopropyl Dimethylamine,
Phenoxyethanol, Ceteareth-25, PEG-12 Dimethicone, Lactic Acid,
Dipalmitoylethyl Dimonium Chloride, Silicone Quaternium-22, Sodium
Methylparaben, VP/VA Copolymer, PPG-3 Myristyl Ether, Coco-Betaine,
Polyquaternium-69, Glycerin, Propylene Glycol, Parfum,
Polyquaternium-10, Styrene/VP Copolymer, Alcohol denat., Citric Acid,
Sodium Chloride, PEG-14M, Hexyl Cinnamal, Amyl Cinnamal, Limonene,
Linalool, Benzyl Salicylate, Benzyl Alcohol, Butylphenyl
Methylpropional.
Cena: ok 20 zł / 125 ml
PS. Pamiętajcie o rozdaniu :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 4 listopada 2013
sobota, 2 listopada 2013
Barwa, Miss, Krem pielęgnacyjny do rąk i paznokci z ekstraktem z kokosu
Kremów do rąk nie używam za często. Po prostu moja skóra tego nie wymaga. Albo tylko tak mi się wydaje, jednak niezbyt często odczuwam jej suchość czy szorstkość w tej partii ciała.
Na jednym ze spotkań blogerskich wśród podarunków znalazł się krem do rąk Barwa. Postanowiłam zmienić więc moje nawyki [ciągle idzie mi opornie ;)] i wypróbować mazidło.
Opis producenta:
Krem przeznaczony do codziennej pielęgnacji rąk i paznokci. Szczególnie polecany dla skóry zniszczonej i przesuszonej. Zawarty w nim ekstrakt z palmy kokosowej intensywnie nawilża, odżywia i wygładza skórę. Alantoina wygładza i łagodzi podrażnienia. Krem posiada lekką konsystencję, dzięki czemu bardzo dobrze się wchłania. Systematyczne stosowanie sprawia, że skóra odzyskuje naturalną miękkość i elastyczność.
Kosmetyk przebadany dermatologicznie.
Nad opakowaniem nie ma się co rozwodzić. Proste, funkcjonalne, zakończone klapką. Możesz postawić na wieczku, możesz położyć płasko - do wyboru. Szata graficzna biało-brązowa, szczerze powiedziawszy niezbyt zachęcająca.
W środku znajdziemy biały krem o przeciętnej gęstości, dobrze się rozprowadza i całkiem szybko wchłania. To co krem wyróżnia, to wspaniały, kokosowy zapach. Nieduszący, niechemiczny, niezbyt mocny, ale bardzo trwały i pozostaje na skórze naprawdę długo. Przypomina kokosowe ciasteczka :) , poprawia humor. Dlatego warto go mieć. I w sumie tylko dlatego. Bo jesli chodzi o właściwości, to kosmetyk ów nie robi prawie nic. Moje dlonie nie są wymagające i na co dzień obywam się bez kremu do rąk. Skoro jednak trafił w moje łapki, postanowiłam go przetestować, może akurat okaże się, że kondycję skóry można poprawić. A tu nic. Kompletnie nic. W chwilę po aplikacji owszem, odczuwałam nawilżenie, ale w miarę upływu czasu szybko słabło. Ostatecznie po kilkudziesięciu minutach skóra wracała do stanu wyjściowego. Wielokrotna aplikacja nie przynosiła efektów.
U mnie niestety krem się nie sprawdził. Być może dlatego, że skóra dłoni do szczęścia niewiele potrzebuje ;), skóry suche natomiast będą bw stanie wiecej z niego "wyciągnąć" w myśl teorii o mechanizmie samoregulacji - naskórek pobiera to, co mu aktualnie potrzebne. Ja traktuję go raczej jako pachnący gadżet, umilający dzień.
Cena: ok 5, 00 zł / 100 ml
Na jednym ze spotkań blogerskich wśród podarunków znalazł się krem do rąk Barwa. Postanowiłam zmienić więc moje nawyki [ciągle idzie mi opornie ;)] i wypróbować mazidło.
Opis producenta:
Krem przeznaczony do codziennej pielęgnacji rąk i paznokci. Szczególnie polecany dla skóry zniszczonej i przesuszonej. Zawarty w nim ekstrakt z palmy kokosowej intensywnie nawilża, odżywia i wygładza skórę. Alantoina wygładza i łagodzi podrażnienia. Krem posiada lekką konsystencję, dzięki czemu bardzo dobrze się wchłania. Systematyczne stosowanie sprawia, że skóra odzyskuje naturalną miękkość i elastyczność.
Kosmetyk przebadany dermatologicznie.
Nad opakowaniem nie ma się co rozwodzić. Proste, funkcjonalne, zakończone klapką. Możesz postawić na wieczku, możesz położyć płasko - do wyboru. Szata graficzna biało-brązowa, szczerze powiedziawszy niezbyt zachęcająca.
W środku znajdziemy biały krem o przeciętnej gęstości, dobrze się rozprowadza i całkiem szybko wchłania. To co krem wyróżnia, to wspaniały, kokosowy zapach. Nieduszący, niechemiczny, niezbyt mocny, ale bardzo trwały i pozostaje na skórze naprawdę długo. Przypomina kokosowe ciasteczka :) , poprawia humor. Dlatego warto go mieć. I w sumie tylko dlatego. Bo jesli chodzi o właściwości, to kosmetyk ów nie robi prawie nic. Moje dlonie nie są wymagające i na co dzień obywam się bez kremu do rąk. Skoro jednak trafił w moje łapki, postanowiłam go przetestować, może akurat okaże się, że kondycję skóry można poprawić. A tu nic. Kompletnie nic. W chwilę po aplikacji owszem, odczuwałam nawilżenie, ale w miarę upływu czasu szybko słabło. Ostatecznie po kilkudziesięciu minutach skóra wracała do stanu wyjściowego. Wielokrotna aplikacja nie przynosiła efektów.
U mnie niestety krem się nie sprawdził. Być może dlatego, że skóra dłoni do szczęścia niewiele potrzebuje ;), skóry suche natomiast będą bw stanie wiecej z niego "wyciągnąć" w myśl teorii o mechanizmie samoregulacji - naskórek pobiera to, co mu aktualnie potrzebne. Ja traktuję go raczej jako pachnący gadżet, umilający dzień.
Cena: ok 5, 00 zł / 100 ml
środa, 30 października 2013
Skinfood Fresh Apple Sparkling Pore Cream
Wczoraj było o toniku, dzisiaj pora na jego kuzyna z jabłkowej serii - krem.
Opis producenta:
Wygładzający krem do twarzy stworzony do pielęgnacji problematycznej skóry. Ekstrakt z jabłka działa ściągająco na pory i przyczynia się do kontroli wydzielania sebum. Woda mineralna niezwykle odświeża i nadaje skórze miękkość. Krem zwęża pory oraz przeciwdziała wyskakiwaniu niedoskonałości skórnych.
Podobnie jak w przypadku poprzednika, dostajemy produkt w szklanym słoiczku o ciekawych krągłościach. Szkło jest barwione, dając złudzenie, że w środku znajdziemy substancję o barwie rozbielonego, zielonego jabłka. Tymczasem zawartość jest biała i lekko transparentna, albowiem nie jest to typowy krem, a raczej kremożel.
Konsystencja kosmetyku jest lekka, jakby nieco puszysta, idealna na lato. Krem cechuje delikatny, jabłkowo-herbaciany zapach, znika on bardzo szybko po aplikacji.
Zaraz po nałożeniu odczuwałam lekkie nawilżenie, a pory faktycznie były lekko zwężone, jednak efekt nie utrzymywał się zbyt długo. Ogólnie kosmetyk nawilżał bardzo, bardzo przeciętnie. Inne jego cechy też nie wyróżniały go spośród wielu tego typu produktów. Myślałam, że chociaż poradzi sobie z utrzymaniem sebum w ryzach, ale na tym polu też nie sprawdził się kompletnie.
Co gorsza, moja cera po jakimś czasie używania tego specyfiku zaczęła reagować wysypem niedoskonałości. Podskórnych grudek i początkujących stanów zapalnych było coraz więcej. Odstawiłam krem i zwaliłam to na karb stresogennych okoliczności. Po podleczeniu cery dałam mu drugą szansę. Początkowo byłam nawet zadowolona, po kilku dniach natomiast jasnym się stało, że to ten krem jest sprawcą niepożądanych rezultatów.
Cena: ok 60 zł / 50ml
Niestety, o serii brzoskwiniowej to kolejny produkt marki Skinfood, który rozczarował mnie swoim działaniem. Ciągle mam ochotę je testować, z jabłkowej linii kusi mnie jeszcze serum, ale boję się nietrafionej inwestycji.
A Wy lubicie produkty tej marki? Macie swoich ulubieńców?
Opis producenta:
Wygładzający krem do twarzy stworzony do pielęgnacji problematycznej skóry. Ekstrakt z jabłka działa ściągająco na pory i przyczynia się do kontroli wydzielania sebum. Woda mineralna niezwykle odświeża i nadaje skórze miękkość. Krem zwęża pory oraz przeciwdziała wyskakiwaniu niedoskonałości skórnych.
Źródło: koreanlolyshop.com |
Podobnie jak w przypadku poprzednika, dostajemy produkt w szklanym słoiczku o ciekawych krągłościach. Szkło jest barwione, dając złudzenie, że w środku znajdziemy substancję o barwie rozbielonego, zielonego jabłka. Tymczasem zawartość jest biała i lekko transparentna, albowiem nie jest to typowy krem, a raczej kremożel.
Konsystencja kosmetyku jest lekka, jakby nieco puszysta, idealna na lato. Krem cechuje delikatny, jabłkowo-herbaciany zapach, znika on bardzo szybko po aplikacji.
Zaraz po nałożeniu odczuwałam lekkie nawilżenie, a pory faktycznie były lekko zwężone, jednak efekt nie utrzymywał się zbyt długo. Ogólnie kosmetyk nawilżał bardzo, bardzo przeciętnie. Inne jego cechy też nie wyróżniały go spośród wielu tego typu produktów. Myślałam, że chociaż poradzi sobie z utrzymaniem sebum w ryzach, ale na tym polu też nie sprawdził się kompletnie.
Co gorsza, moja cera po jakimś czasie używania tego specyfiku zaczęła reagować wysypem niedoskonałości. Podskórnych grudek i początkujących stanów zapalnych było coraz więcej. Odstawiłam krem i zwaliłam to na karb stresogennych okoliczności. Po podleczeniu cery dałam mu drugą szansę. Początkowo byłam nawet zadowolona, po kilku dniach natomiast jasnym się stało, że to ten krem jest sprawcą niepożądanych rezultatów.
Cena: ok 60 zł / 50ml
Niestety, o serii brzoskwiniowej to kolejny produkt marki Skinfood, który rozczarował mnie swoim działaniem. Ciągle mam ochotę je testować, z jabłkowej linii kusi mnie jeszcze serum, ale boję się nietrafionej inwestycji.
A Wy lubicie produkty tej marki? Macie swoich ulubieńców?
wtorek, 29 października 2013
Skinfood Fresh Apple Sparkling Pore Toner
Dziś będzie po azjatycku. Część pierwsza i nie ostatnia ;)
Jakiś czas temu w moje ręce wpadła jabłkowa seria Skinfood.Zauroczona opakowaniem, które choć skromne, przyciągało wzrok, skusiłam się na zakup kremu i toniku. Chcecie wiedzieć co o nich sądzę? Zapraszam do lektury.
Opis producenta:
Skinfood Fresh Apple Sparkling Toner to skuteczny kosmetyk, który usuwa zanieczyszczenia ze skóry i przyczynia się do zwężenia porów. Tonik zawiera nasyconą węglem wodę i ekstrakt ze świeżego jabłka. Po zastosowaniu cera jest odświeżona, pory zmniejszone. Dodatkowo kosmetyk przyczynia się do regulacji sebum.
Sposób użycia: Nanieść na wacik odpowiednią ilość produktu i przetrzeć skórę ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, w których dochodzi do nagromadzenia sebum i martwych komórek.
Jak już wspomniałam, opakowanie jest urocze. Niby zwykła, ale za to
szklana butelka z jasnozielonego szkła zawiera 160 ml. Z uwagi na
zabarwienie daje złudzenie, że w środku znajduje się kolorowy płyn.
Ciekawy kształt przyciąga wzrok i stanowi ozdobę półeczki, cieszy oko,
aż chce się używać.
Dalej mamy zapach - w butelce bardzo świeży i oczywiście jabłkowy, po rozpyleniu wyczuwam w nim alkoholowe nuty. Szybko się ulatnia.
Całokształt fajny, ale wiadomo, liczy się przede wszystkim działanie. Czy tonik stanął na wysokości zadania?
Wizje, jakie roztacza producent są nad wyraz obiecujące, tymczasem spotkało mnie rozczarowanie. Zaraz po aplikacji skóra jest przyjemnie odświeżona, pory zdają się być nieco mniejsze, odczuwam też odrobinę nawilżenia. Ale odczucia te i efekty mijają bardzo szybko, a skóra wraca do poprzedniego stanu. Pozostaje jedynie wygładzenie naskórka, w sumie zaskakujący rezultat :) nie spodziewałam się tego Można powiedzieć, ze tonik w zasadzie nie robi nic. Może i przywraca odpowiednie ph (a może i nie, kto tam wie, nie mierzę), fakt faktem pozostaje, że znam toniki, które dają o wiele lepsze efekty za dużo niższą kwotę.
Cena: ok. 50 zł za 160 ml
Ps. Wybaczcie brak fotek autorskich, jestem w trakcie zmiany sprzętowej i przenoszenia zawartości, a wtedy wiadomo - wszystko ginie :/ O ile w bałaganie na poprzednim kompie byłam w stanie bezproblemowo się połapać, o tyle nowe miejsce to totalny chaos :o
Nieustająco zapraszam Was także na rozdanie, wśród giftów znajdziecie również kosmetyki z dalekiej Korei :)
Jakiś czas temu w moje ręce wpadła jabłkowa seria Skinfood.Zauroczona opakowaniem, które choć skromne, przyciągało wzrok, skusiłam się na zakup kremu i toniku. Chcecie wiedzieć co o nich sądzę? Zapraszam do lektury.
Opis producenta:
Skinfood Fresh Apple Sparkling Toner to skuteczny kosmetyk, który usuwa zanieczyszczenia ze skóry i przyczynia się do zwężenia porów. Tonik zawiera nasyconą węglem wodę i ekstrakt ze świeżego jabłka. Po zastosowaniu cera jest odświeżona, pory zmniejszone. Dodatkowo kosmetyk przyczynia się do regulacji sebum.
Sposób użycia: Nanieść na wacik odpowiednią ilość produktu i przetrzeć skórę ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, w których dochodzi do nagromadzenia sebum i martwych komórek.
Źródło: ebay.com |
Dalej mamy zapach - w butelce bardzo świeży i oczywiście jabłkowy, po rozpyleniu wyczuwam w nim alkoholowe nuty. Szybko się ulatnia.
Całokształt fajny, ale wiadomo, liczy się przede wszystkim działanie. Czy tonik stanął na wysokości zadania?
Wizje, jakie roztacza producent są nad wyraz obiecujące, tymczasem spotkało mnie rozczarowanie. Zaraz po aplikacji skóra jest przyjemnie odświeżona, pory zdają się być nieco mniejsze, odczuwam też odrobinę nawilżenia. Ale odczucia te i efekty mijają bardzo szybko, a skóra wraca do poprzedniego stanu. Pozostaje jedynie wygładzenie naskórka, w sumie zaskakujący rezultat :) nie spodziewałam się tego Można powiedzieć, ze tonik w zasadzie nie robi nic. Może i przywraca odpowiednie ph (a może i nie, kto tam wie, nie mierzę), fakt faktem pozostaje, że znam toniki, które dają o wiele lepsze efekty za dużo niższą kwotę.
Cena: ok. 50 zł za 160 ml
Ps. Wybaczcie brak fotek autorskich, jestem w trakcie zmiany sprzętowej i przenoszenia zawartości, a wtedy wiadomo - wszystko ginie :/ O ile w bałaganie na poprzednim kompie byłam w stanie bezproblemowo się połapać, o tyle nowe miejsce to totalny chaos :o
Nieustająco zapraszam Was także na rozdanie, wśród giftów znajdziecie również kosmetyki z dalekiej Korei :)
poniedziałek, 28 października 2013
Bielenda, Biotechnologia Krystaliczna, Regenerujący płyn micelarny do mycia i demakijażu 3 w 1, Kolagenowe Odmłodzenie
Jakiś czas temu wspominałam o nowej linii kosmetyków Bielendy z nowej serii o zagadkowej i nieco futurystycznej nazwie Biotechnologia Ciekłokrystaliczna. Warty uwagi skład i przystępna cena skłoniły mnie do zakupu. Zaś jako że opakowanie właśnie sięgnęło dna, dziś napiszę kilka słów o moich wrażeniach z jego użytkowania.
Opis producenta :
Wyjątkowo delikatny, regenerujący płyn micelarny Kolagenowe Odmłodzenie 3w1 zastępuje mleczko, tonik i wodę. Szybko, starannie i niezwykle skutecznie oczyszcza skórę, usuwa makijaż, i pozostałe zabrudzenia, łagodzi podrażnienia.
Płyn jest bezpieczny dla skóry wrażliwej. 0% parabenów, 0% sztucznych barwników, 0% SLS-u
Bio kwas hialuronowy intensywnie i długotrwale nawilża i wygładza dojrzałą skórę. Komórki macierzyste z drzewa arganowego redukują zmarszczki, głęboko regenerują i odbudowują skórę. Bio kolagen wygładza zmarszczki, przywraca skórze jędrność i elastyczność. Płyn natychmiast odświeża i koi, nie wysusza dojrzałej, suchej i wrażliwej skóry.
Czysta i świeża skóra, wygładzona i intensywnie nawilżona.
Sposób użycia:
Zwilżyć wacik płynem, oczyścić skórę. Nie spłukiwać. Stosować rano i wieczorem lub w ciągu dnia jako zabieg odświeżający. Następnie nałożyć odpowiedni krem z linii Biotechnologia Ciekłokrystaliczna 7D
Opakowanie przyjemne dla oka. Nowy design butelki ze skośnie zakończoną klapką, która czasem ciut tępo się otwiera, a przy zamykaniu warto ją docisnąć, bo nie zawsze idealnie się domyka. Kolory etykiety zależą od grupy produktów. Moja akurat jest zielona, bo wybrałam Kolagenowe Odmłodzenie.
Wewnątrz znajduje się klasyczny micelek - przezroczysty, bezbarwny i bezzapachowy.
Płyn generalnie oceniam dobrze. Fajnie odświeża i dobrze oczyszcza skórę. Po użyciu czuć lekkie nawilżenie, ale efekt ten nie jest zbyt długotrwały. Jak dla mnie mógłby to robić mocniej i na dłużej, ale nie narzekam ;) Poradził sobie z demakijażem oka, choć nie bez 'walki', bo nie obyło się bez rozmazania tuszu pod okiem. Nie bardziej jednak niż w przypadku micela z Biedronki, specjalnie testowałam :P
Dobry skład, pełen ekstraktów daje możliwość zastosowania tego płynu w roli toniku, zatem to dobre rozwiązanie dla osób, które wybierają się w podróż, a chcą ograniczyć bagaż do minimum :)
Cena: ok 12zł / 200 ml
Nieśmiało przypominam także o moim rozdaniu z okazji II urodzin bloga :)
Klika fajnych drobiazgów do zgarnięcia KLIK
niedziela, 18 sierpnia 2013
Missha, Tornado Ampoule Mask Stem Water [sleeping pack]
Dziś, jako ostatni produkt z linii Tornado przedstawiam zieloną wersję maseczki o nazwie Stem Water.
W zasadzie o tej maseczce mogę napisać niewiele więcej niż o poprzedniczce z witaminą C.
Opakowanie identyczne jak dla innych produktów serii.
Różnią się nieco zapachem, bo w przypadku zielonej wersji obok woni cytrusów wyczuwam zielone jabłko :). Z chęcią kupiłabym takie perfumy :D
Ten kosmetyk również bardzo dobrze nawilża skórę, o wiele lepiej niż większość znanych mi kremów. Niby to sleeping pack, ale w zasadzie można go stosować codziennie, w zależności od potrzeb skóry.
Po jej użyciu cera jest ukojona, "napojona" i bardzo jędrna w dotyku.
Nie zauważyłam żadnych niepożądanych efektów typu zapchanie czy podrażnienie.
Idealna na lato, bo ma lekką konsystencję i szybko się wchłania.
Skład: Water, Butylene Glycol, Glycerin, PEG/PPG-17/6 Copolymer, Sodium Hyaluronate, Alcohol Denat, Cetyl Ethylhexanowate, Hydrogenated Polydecene, Caprylic/Capric Trygliceride, Phyliostachis Bambusoides Juice, Betula Platyphilia Japonica Juice, Chamaecyparis Obtusa Water, Glyceryl Stearate, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Alcohol, Polysorbate 60, Beeswax, Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Butyrespermum Parkii, Sanseviera Trifasciata Leaf Extract, Hedera helix Leaf/Stem Extract, Rosmarinus officinalis Leaf Extract, Tulipa Darwin Flower Extract, Chrysalidocarpus Lutescents Leaf Extract, Sorbitan Stearate, PEG-100 Stearate, Polyacrylate-13, Tocopheryl Acetate, Polyisobutene, Sorbitan Isostearate, Polysorbate 60, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Glyceryl Acrylate/ Acrylic Acid Copolymer, Benzophenone-5, Ammonium Acrylodimethyltaurate/VP Copolymer, Acrylates/C-10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Triethanolamine, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Chlorophenesin, Ethylhexylglycerin, , Caprylyl Glycol, Fragrance, CI 19140, CI 42090
Cena: ok 50 zł / 90 g
W zasadzie o tej maseczce mogę napisać niewiele więcej niż o poprzedniczce z witaminą C.
Opakowanie identyczne jak dla innych produktów serii.
Różnią się nieco zapachem, bo w przypadku zielonej wersji obok woni cytrusów wyczuwam zielone jabłko :). Z chęcią kupiłabym takie perfumy :D
Ten kosmetyk również bardzo dobrze nawilża skórę, o wiele lepiej niż większość znanych mi kremów. Niby to sleeping pack, ale w zasadzie można go stosować codziennie, w zależności od potrzeb skóry.
Po jej użyciu cera jest ukojona, "napojona" i bardzo jędrna w dotyku.
Nie zauważyłam żadnych niepożądanych efektów typu zapchanie czy podrażnienie.
Idealna na lato, bo ma lekką konsystencję i szybko się wchłania.
Skład: Water, Butylene Glycol, Glycerin, PEG/PPG-17/6 Copolymer, Sodium Hyaluronate, Alcohol Denat, Cetyl Ethylhexanowate, Hydrogenated Polydecene, Caprylic/Capric Trygliceride, Phyliostachis Bambusoides Juice, Betula Platyphilia Japonica Juice, Chamaecyparis Obtusa Water, Glyceryl Stearate, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Alcohol, Polysorbate 60, Beeswax, Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Butyrespermum Parkii, Sanseviera Trifasciata Leaf Extract, Hedera helix Leaf/Stem Extract, Rosmarinus officinalis Leaf Extract, Tulipa Darwin Flower Extract, Chrysalidocarpus Lutescents Leaf Extract, Sorbitan Stearate, PEG-100 Stearate, Polyacrylate-13, Tocopheryl Acetate, Polyisobutene, Sorbitan Isostearate, Polysorbate 60, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Glyceryl Acrylate/ Acrylic Acid Copolymer, Benzophenone-5, Ammonium Acrylodimethyltaurate/VP Copolymer, Acrylates/C-10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Triethanolamine, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Chlorophenesin, Ethylhexylglycerin, , Caprylyl Glycol, Fragrance, CI 19140, CI 42090
Cena: ok 50 zł / 90 g
sobota, 17 sierpnia 2013
Missha, Tornado Ampoule Mask Vita C [sleeping pack]
Dziś część druga trylogii o maseczkach Tornado Ampoule od Missha.
Zaglądam do słoiczka pełnego witaminy C i innych dobroci.
Jak się sprawdziła w moim przypadku?
Opis producenta:
Odżywcza maseczka na noc, łącząca w sobie zalety maseczki sleeping pack i ampułki.
Zawiera kwas hialuronowy oraz 1,000 mg aktywnej witaminy C pozyskanej z wyciągów z owoców cytrusowych takich jak pomarańcza, cytryna, grapefruit i limonka [warstwa pomarańczowa].
Oprócz nich maseczka bogata jest także w wyciąg z sansewiery, bluszczu oraz żółtej palmy [warstwa biała].
Aktywne składniki skutecznie usuwają objawy zmęczenia i stresu takie jak ziemisty kolor cery, przesuszenie i zmarszczki mimiczne.
Witamina C ożywia cerę i nadaje jej naturalny blask, jednocześnie ją rewitalizując.
Sposób użycia:
Maseczkę nałożyć jako ostatni krok w codziennej, wieczornej pielęgnacji. Wyjmij z opakowania odpowiednią ilość za pomocą dołączonej szpatułki i przełóż na grzbiet dłoni. Wymieszaj warstwy. Nałóż na twarz i pozostaw do wchłonięcia. Rano przemyj twarz ciepłą wodą.
Nad zaletami opakowania rozwodzić się nie będę, gdyż jest identyczne jak opisywane w poprzednim poście. Prosty, zakręcany słoiczek z którego łatwo wydobyć zawartość za pomocą załączonej szpatułki.
Forma produktu również identyczna - dwie różne warstwy, jedna żelowa w kolorze pomarańczy a druga kremowa, biała.
Zapach przyjemny, owocowy, delikatny i odświeżający. Tym razem nie wyczułam goryczki jak w przypadku maski White Clay.
Działanie - wspaniale nawilżające aż byłam w szoku, bo w zasadzie żaden krem nie podziałał na moją skórę aż tak dobrze.
Maska intensywnie nawadnia skórę, pozostawiając ją miękką i wypoczętą. Efekt utrzymuje się całkiem długo. Działa też łagodząco i kojąco. Z relacji innych użytkowników wiem, że może się okazać odpowiednia dla osób, które reagują podrażnieniem na witaminę C w kosmetykach, a chciałyby jej używać.
W mojej opinii to bardzo udany produkt o wyrazistym działaniu.
Cena: ok 50 zł / 90 g
Zaglądam do słoiczka pełnego witaminy C i innych dobroci.
Jak się sprawdziła w moim przypadku?
Opis producenta:
Odżywcza maseczka na noc, łącząca w sobie zalety maseczki sleeping pack i ampułki.
Zawiera kwas hialuronowy oraz 1,000 mg aktywnej witaminy C pozyskanej z wyciągów z owoców cytrusowych takich jak pomarańcza, cytryna, grapefruit i limonka [warstwa pomarańczowa].
Oprócz nich maseczka bogata jest także w wyciąg z sansewiery, bluszczu oraz żółtej palmy [warstwa biała].
Aktywne składniki skutecznie usuwają objawy zmęczenia i stresu takie jak ziemisty kolor cery, przesuszenie i zmarszczki mimiczne.
Witamina C ożywia cerę i nadaje jej naturalny blask, jednocześnie ją rewitalizując.
Sposób użycia:
Maseczkę nałożyć jako ostatni krok w codziennej, wieczornej pielęgnacji. Wyjmij z opakowania odpowiednią ilość za pomocą dołączonej szpatułki i przełóż na grzbiet dłoni. Wymieszaj warstwy. Nałóż na twarz i pozostaw do wchłonięcia. Rano przemyj twarz ciepłą wodą.
Nad zaletami opakowania rozwodzić się nie będę, gdyż jest identyczne jak opisywane w poprzednim poście. Prosty, zakręcany słoiczek z którego łatwo wydobyć zawartość za pomocą załączonej szpatułki.
Forma produktu również identyczna - dwie różne warstwy, jedna żelowa w kolorze pomarańczy a druga kremowa, biała.
Zapach przyjemny, owocowy, delikatny i odświeżający. Tym razem nie wyczułam goryczki jak w przypadku maski White Clay.
Działanie - wspaniale nawilżające aż byłam w szoku, bo w zasadzie żaden krem nie podziałał na moją skórę aż tak dobrze.
Maska intensywnie nawadnia skórę, pozostawiając ją miękką i wypoczętą. Efekt utrzymuje się całkiem długo. Działa też łagodząco i kojąco. Z relacji innych użytkowników wiem, że może się okazać odpowiednia dla osób, które reagują podrażnieniem na witaminę C w kosmetykach, a chciałyby jej używać.
W mojej opinii to bardzo udany produkt o wyrazistym działaniu.
Cena: ok 50 zł / 90 g
piątek, 16 sierpnia 2013
Missha, Tornado Ampoule White Clay Mask [sleeping pack]
Zgodnie z zapowiedzią, dziś słów więcej niż kilka o pierwszym z zakręconych trojaczków :)
Opis producenta:
Oczyszczająca maseczka maseczka na noc, łącząca w sobie zalety maseczki sleeping pack i ampułki.
Zawiera silny ekstrakt z oczaru wirginijskiego który bardzo widocznie zwęża pory i zmniejsza ich widoczność.
Kompleks trzech glinek - białej, kaolin i bentonitowej - doskonale oczyszcza pory, odżywia i ujednolica koloryt cery oraz usuwa z niej zanieczyszczenia.
Oprócz powyższych maseczka bogata jest także w ekstrakty w sansewiery, bluszczu oraz żółtej palmy.
Składniki maseczki skutecznie usuwają objawy zmęczenia i stresu takie jak ziemisty kolor cery, przesuszenie i zmarszczki mimiczne.
Mają silne działanie antyoksydacyjne.
Sposób użycia:
Maseczkę nałożyć jako ostatni krok w codziennej, wieczornej pielęgnacji. Wyjmij z opakowania odpowiednią ilość za pomocą dołączonej szpatułki i przełóż na grzbiet dłoni. Wymieszaj warstwy. Nałóż na twarz i pozostaw do wchłonięcia. Rano przemyj twarz ciepłą wodą.
Na maski tornado trafiłam zupełnie przypadkiem. Moje oko od razu przykuła innowacyjna formuła widoczna gołym okiem. W plastikowym, przezroczystym i całkiem sporym słoiku mieści się biało-szara masa. Dwa kolory, dwie warstwy splecione spiralnie niczym czekoladowy krem do kanapek Milky Way. W przypadku wersji White Clay mamy do czynienia z bielą i szarością. Całość opakowana w białe pudełko z załączoną szpatułką.
Choć w nazwie wskazano na glinkę, maska przypomina raczej krem. Łatwa aplikacja, dobra smarowalność. Zapach przypomina mi cytrusy, ale wyczuwam też pewną nutę... amoniaku? Nic mocnego czy drażniącego, ale zakłóca przyjemną, cytrynową woń.
Wchłania się szybko, ale na skórze pozostawia błyszczący film. Nie przeszkadza mi to, bo to w końcu maska na noc. Gruba warstwa może się zwałkować, jeśli zbyt długo smarujemy skórę podczas nakładania. Cienka natomiast wałkuje się po wchłonięciu. Przypuszczam, że to warstwa pyłku glinowego, który jest w składzie. W sumie tak czy inaczej - wg zaleceń należy ją zmyć [hehe, nie to co karminowa Soraya :P].
Efekty bardzo mnie zaskoczyły.
Glinki zazwyczaj nieco wysuszają skórę. Natomiast po użyciu powyższej maski skóra była bardzo dobrze nawilżona i natłuszczona. Taka jędrna, mięsista w dotyku. Efekt ten utrzymuje się całkiem długo. Pory są lekko zwężone. Natomiast maseczka wcale nie matuje i nie kontroluje wydzielania sebum, jak na glinkę przystało.
Skład dopiszę przy okazji, pudło od maseczki powędrowało już do nowego lokum :]
Cena: ok 50 zł / 90 g
Opis producenta:
Oczyszczająca maseczka maseczka na noc, łącząca w sobie zalety maseczki sleeping pack i ampułki.
Zawiera silny ekstrakt z oczaru wirginijskiego który bardzo widocznie zwęża pory i zmniejsza ich widoczność.
Kompleks trzech glinek - białej, kaolin i bentonitowej - doskonale oczyszcza pory, odżywia i ujednolica koloryt cery oraz usuwa z niej zanieczyszczenia.
Oprócz powyższych maseczka bogata jest także w ekstrakty w sansewiery, bluszczu oraz żółtej palmy.
Składniki maseczki skutecznie usuwają objawy zmęczenia i stresu takie jak ziemisty kolor cery, przesuszenie i zmarszczki mimiczne.
Mają silne działanie antyoksydacyjne.
Sposób użycia:
Maseczkę nałożyć jako ostatni krok w codziennej, wieczornej pielęgnacji. Wyjmij z opakowania odpowiednią ilość za pomocą dołączonej szpatułki i przełóż na grzbiet dłoni. Wymieszaj warstwy. Nałóż na twarz i pozostaw do wchłonięcia. Rano przemyj twarz ciepłą wodą.
Na maski tornado trafiłam zupełnie przypadkiem. Moje oko od razu przykuła innowacyjna formuła widoczna gołym okiem. W plastikowym, przezroczystym i całkiem sporym słoiku mieści się biało-szara masa. Dwa kolory, dwie warstwy splecione spiralnie niczym czekoladowy krem do kanapek Milky Way. W przypadku wersji White Clay mamy do czynienia z bielą i szarością. Całość opakowana w białe pudełko z załączoną szpatułką.
Choć w nazwie wskazano na glinkę, maska przypomina raczej krem. Łatwa aplikacja, dobra smarowalność. Zapach przypomina mi cytrusy, ale wyczuwam też pewną nutę... amoniaku? Nic mocnego czy drażniącego, ale zakłóca przyjemną, cytrynową woń.
Wchłania się szybko, ale na skórze pozostawia błyszczący film. Nie przeszkadza mi to, bo to w końcu maska na noc. Gruba warstwa może się zwałkować, jeśli zbyt długo smarujemy skórę podczas nakładania. Cienka natomiast wałkuje się po wchłonięciu. Przypuszczam, że to warstwa pyłku glinowego, który jest w składzie. W sumie tak czy inaczej - wg zaleceń należy ją zmyć [hehe, nie to co karminowa Soraya :P].
Efekty bardzo mnie zaskoczyły.
Glinki zazwyczaj nieco wysuszają skórę. Natomiast po użyciu powyższej maski skóra była bardzo dobrze nawilżona i natłuszczona. Taka jędrna, mięsista w dotyku. Efekt ten utrzymuje się całkiem długo. Pory są lekko zwężone. Natomiast maseczka wcale nie matuje i nie kontroluje wydzielania sebum, jak na glinkę przystało.
Skład dopiszę przy okazji, pudło od maseczki powędrowało już do nowego lokum :]
Cena: ok 50 zł / 90 g
wtorek, 30 lipca 2013
Missha, A'Pieu Essenctial Source Emu BB Cream
Witam jak zwykle późnym wieczorem i od razu zapraszam na dosłownie kilka słów na temat jednego z kremów A'pieu. Jakiś czas temu, przy okazji zbiorowego zamówienia, poprosiłam o dorzucenie jego próbek do przetestowania koloru. Dwie sztuki wystarczyły mi na kilka aplikacji, dzielę się więc dziś swatchem i wrażeniami z użytkowania.
Przez moje ręce przewinęło się też opakowanie - to miękka, plastikowa tuba z pompką. Do tego krem dostajemy w przezroczystym, sztywnym pudełku [również plastik], na nim nadrukowano potrzebne informacje, niestety większość po koreańsku :/
Ten BB Cream aplikowało mi się całkiem wygodnie, nie sprawiał problemów przy nakładaniu.
Pierwsza sprawa, jaka rzuciła mi się w oczy [a może w ... palce?] to tłustość. Kosmetyk od razu dawał dość mocny, wręcz mokry glow, co przy mojej mieszanej skórze niekoniecznie jest pożądane.Twarz w dotyku również pozostawała jakby wilgotna, choć nie lepka i niestety tłustawa.
Kolor jasny, lekko żółtawy [chyba?], dość dobrze wpasował się w naturalną barwę mojej skóry.
Jak widać na powyższych zdjęciach, koloryt skóry został ładnie wyrównany, pory ukryte, całość [z wyjątkiem połysku niewidocznego na fotkach] wygląda całkiem przyzwoicie ;) ale...
Krem ów ma jedną potężną wadę - zapchał mnie tak przeokropnie, że aż bolało. Dosłownie.
Każdorazowo po dwóch użyciach na mojej twarzy pojawiały się podskórne stany zapalne. Początkowo myślałam że to efekt cyklicznej burzy hormonalnej [zdarza się przecież] więc po skończeniu jednej próbki odstawiłam krem na chwilę, aby skorzystać z niego w innym terminie i obiektywnie móc go ocenić. Ale przy kolejnej próbie [już w czasie stabilizacji] po 2 użyciach to samo. Bolesne grudki znowu zagościły na mojej twarzy :(. Trudno mówić o przypadku...
I tak zakończyła się moja przygoda z A'Pieu Emu BB Cream.
Coś ostatnio szczęścia nie mam do azjatyckich kosmetyków ;)...
Skład: Water, Emu Oil, Titanium Dioxide, Butylene Glycol, Phenyl Trimethicone, Zinc Oxide, Cyclopentasiloxane, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Glycerin, Niacinamide, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Hexyldecyl Myristoyl Methylaminopropionate, Sodium Chloride, Mica, Cyclohexasiloxane, Sodium Hyaluronate, Camellia Japonica Flower Extract, Imperata Cylindrica Root Extract, Salix Alba Bark Extract, Portulaca Oleracea Extract, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Chrysanthemum Morifolium Flower Extract, Prunus Mume Flower Extract, Prunus Persica Leaf Extract, Artemisia Princeps Leaf Extract, Angelica Acutiloba Root Extract, Phellodendron Amurense Bark Extract, Sophora Japonica Root Extract, Morus Alba Stem Extract, Houttuynia Cordata Extract, Lithospermum Erythrorhizon Root Extract, Poncirus Trifoliata Fruit Extract, Centella Asiatica Leaf Extract, Origanum Vulgare Leaf Extract, Chamaecyparis Obtusa Leaf Extract, Cinnamomum Cassia Bark Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Lactobacillus/Soybean Ferment Extract, Polyglyceryl-4 Isostearate, Hydrogenated Polyisobutene, Hexyl Laurate, Ozokerite, Sorbitan Isostearate, Disteardimonium Hectorite, Caprylic/Capric Glycerides, Ethylhexylglycerin, Dimethicone, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Aluminum Hydroxide, Stearic Acid, Dimethicone/Methicone Copolymer, Triethoxycaprylylsilane, Xanthan Gum, Ceramide 3, Carbomer, PEG-8, Glyceryl Caprylate, Adenosine, Disodium EDTA, Fragrance, CI 77492, CI 77491, CI 77499
Cena: ok 70 zł / 40 ml
Przez moje ręce przewinęło się też opakowanie - to miękka, plastikowa tuba z pompką. Do tego krem dostajemy w przezroczystym, sztywnym pudełku [również plastik], na nim nadrukowano potrzebne informacje, niestety większość po koreańsku :/
Ten BB Cream aplikowało mi się całkiem wygodnie, nie sprawiał problemów przy nakładaniu.
Pierwsza sprawa, jaka rzuciła mi się w oczy [a może w ... palce?] to tłustość. Kosmetyk od razu dawał dość mocny, wręcz mokry glow, co przy mojej mieszanej skórze niekoniecznie jest pożądane.Twarz w dotyku również pozostawała jakby wilgotna, choć nie lepka i niestety tłustawa.
Kolor jasny, lekko żółtawy [chyba?], dość dobrze wpasował się w naturalną barwę mojej skóry.
Jak widać na powyższych zdjęciach, koloryt skóry został ładnie wyrównany, pory ukryte, całość [z wyjątkiem połysku niewidocznego na fotkach] wygląda całkiem przyzwoicie ;) ale...
Krem ów ma jedną potężną wadę - zapchał mnie tak przeokropnie, że aż bolało. Dosłownie.
Każdorazowo po dwóch użyciach na mojej twarzy pojawiały się podskórne stany zapalne. Początkowo myślałam że to efekt cyklicznej burzy hormonalnej [zdarza się przecież] więc po skończeniu jednej próbki odstawiłam krem na chwilę, aby skorzystać z niego w innym terminie i obiektywnie móc go ocenić. Ale przy kolejnej próbie [już w czasie stabilizacji] po 2 użyciach to samo. Bolesne grudki znowu zagościły na mojej twarzy :(. Trudno mówić o przypadku...
I tak zakończyła się moja przygoda z A'Pieu Emu BB Cream.
Coś ostatnio szczęścia nie mam do azjatyckich kosmetyków ;)...
Skład: Water, Emu Oil, Titanium Dioxide, Butylene Glycol, Phenyl Trimethicone, Zinc Oxide, Cyclopentasiloxane, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Glycerin, Niacinamide, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Hexyldecyl Myristoyl Methylaminopropionate, Sodium Chloride, Mica, Cyclohexasiloxane, Sodium Hyaluronate, Camellia Japonica Flower Extract, Imperata Cylindrica Root Extract, Salix Alba Bark Extract, Portulaca Oleracea Extract, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Chrysanthemum Morifolium Flower Extract, Prunus Mume Flower Extract, Prunus Persica Leaf Extract, Artemisia Princeps Leaf Extract, Angelica Acutiloba Root Extract, Phellodendron Amurense Bark Extract, Sophora Japonica Root Extract, Morus Alba Stem Extract, Houttuynia Cordata Extract, Lithospermum Erythrorhizon Root Extract, Poncirus Trifoliata Fruit Extract, Centella Asiatica Leaf Extract, Origanum Vulgare Leaf Extract, Chamaecyparis Obtusa Leaf Extract, Cinnamomum Cassia Bark Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Lactobacillus/Soybean Ferment Extract, Polyglyceryl-4 Isostearate, Hydrogenated Polyisobutene, Hexyl Laurate, Ozokerite, Sorbitan Isostearate, Disteardimonium Hectorite, Caprylic/Capric Glycerides, Ethylhexylglycerin, Dimethicone, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Aluminum Hydroxide, Stearic Acid, Dimethicone/Methicone Copolymer, Triethoxycaprylylsilane, Xanthan Gum, Ceramide 3, Carbomer, PEG-8, Glyceryl Caprylate, Adenosine, Disodium EDTA, Fragrance, CI 77492, CI 77491, CI 77499
Cena: ok 70 zł / 40 ml
niedziela, 28 lipca 2013
Tony Moly Maxi Power Foot Peeling Liquid
Uwaga!!!
Post tylko dla osób o mocnych nerwach :P
Dużo zdjęć [acz te drastyczne zmniejszyłam - jak ktoś jest żądny "krwi" niech sobie powiększy :P]
Otrzymujemy spore pudełko, w którym znajdują się dwa zestawy do peelingu. Każdy z nich to dwie saszetki z płynem [nawet zaznaczono na nich, która jest prawa, a która lewa :P] oraz para dużych, foliowych skarpet.
W osłonach na nogi od wewnętrznej strony znajduje się dodatkowo papierowa warstwa, która wchłania i zatrzymuje wewnątrz peeling.
Przy przelewaniu trzeba uważać. Osobiście uważam, że lepszym pomysłem jest wypełnienie skarpet w pierwszej kolejności i włożenie w nie stóp, niż wylewanie płynu na wierzch stóp.
Gdy już skończymy ten etap i zawiążemy skarpetki wokół kostek, czas na chwilę relaksu. Trzeba znaleźć sobie wygodne miejsce do siedzenia. Manewrowanie stopami np. na leżąco mogłoby zakończyć się wylaniem peelingu z wnętrza, a tego przecież nie chcemy ;).
Czas start - od 1 do 1,5 godziny.
W tym czasie towarzyszyło mi dziwne uczucie ciepła od spodu i lekkie chłodzenie z wierzchu stóp. Czasem pojawiało się miejscowo mrowienie.
Nie muszę chyba nadmieniać, że poruszanie w tym stanie jest nieco, khem, utrudnione, choć oczywiście nie jest niemożliwe.
W teorii płyn ma w całości zostać wchłonięty przez skórę stóp, w praktyce natomiast bywa z tym różnie. W moim przypadku po 90-ciu minutach w środku pozostało trochę zawartości.
Po zdjęciu skarpet i opłukaniu stóp obficie wodą, uczucie chłodzenia nie ustąpiło, choć stopy były ciepłe.
Następnego dnia rano czułam się dziwnie, jakby ktoś nakleił mi na podeszwy cienką warstwę folii. Lub jakby warstwa naskórka oddzielona została od reszty ciała.
Z dnia na dzień wygląd skóry zmieniał się. W dotyku taka sama, nawet niewysuszona, ale zaczęła przypominać pergamin [?]. Straciła elastyczność, stała się wiotka, na jej powierzchni pojawiło się dużo bruzd i załamań. Zupełnie jak skóra staruszki. Do tego zaczęła charakterystycznie połyskiwać.
W cztery dni od zabiegu pojawił się pierwszy efekt peelingu. Na dużym palcu pojawił się pierwszy "bąbelek" ze złuszczoną skórą. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni i przez kilka kolejnych dni złuszczanie naskórka było naprawdę minimalne. Natomiast ciągle towarzyszyło mi uczucie foliowych stóp z odklejającą się warstwą.
Po kilku dniach znowu coś się zmieniło. Pojawiły się kolejne ogniska złuszczania. Tym razem wyglądało to tak, jakby ktoś ponacinał mi skórę skalpelem. Długie, wąskie pęknięcia w miejscach, w których naskórek "pracuje"/zgina się.
Postanowiłam przyspieszyć sprawę i zaczęłam wieczorami moczyć stopy w gorącej wodzie. O tak, to dość znacząco wzmogło proces złuszczania. I pojawiły się efekty rodem z horroru :P Przez kilka kolejnych dni było mi naprawdę trudno egzystować. Odklejające się płaty skóry i ciągła pokusa ich oderwania, czego robić nie wolno... podobno... a w tych momentach człowiek najchętniej nie robiłby nic innego :) Korrrrrciiiii...
Ale najgorsze były chyba dla mnie te dni, w których skóra na stopach już zeszła, a pozostały brzegi dookoła podeszwy. Szczególnie, że za zabieg zabrałam się dosyć późno [taaak, sezon na sandały] i nie zawsze mogłam założyć kryte buty. Ale znalazłam na to sposób :)
Po wszystkim... po wszystkim możemy cieszyć się miękką, różową, odświeżoną skórą stóp :)
Różnica jest zauważalna. Aczkolwiek nie ma róży bez kolców ;) Chociaż skóra moich stóp nie należy do problematycznych, na jej powierzchni znalazło się kilka zrogowaciałaych ognisk, zapewne od umiłowania do chodzenia w wysokich obcasach. Z tymi miejscami peeling niestety sobie nie poradził. Ale jego ogólna skuteczność zachęca mnie do eksperymentów i być może pokuszę się o miksturę, którą będę stosować miejscowo.
Cena: ok 50 zł / 2 zestawy 2x25ml
Post tylko dla osób o mocnych nerwach :P
Dużo zdjęć [acz te drastyczne zmniejszyłam - jak ktoś jest żądny "krwi" niech sobie powiększy :P]
W osłonach na nogi od wewnętrznej strony znajduje się dodatkowo papierowa warstwa, która wchłania i zatrzymuje wewnątrz peeling.
Przy przelewaniu trzeba uważać. Osobiście uważam, że lepszym pomysłem jest wypełnienie skarpet w pierwszej kolejności i włożenie w nie stóp, niż wylewanie płynu na wierzch stóp.
Gdy już skończymy ten etap i zawiążemy skarpetki wokół kostek, czas na chwilę relaksu. Trzeba znaleźć sobie wygodne miejsce do siedzenia. Manewrowanie stopami np. na leżąco mogłoby zakończyć się wylaniem peelingu z wnętrza, a tego przecież nie chcemy ;).
Czas start - od 1 do 1,5 godziny.
W tym czasie towarzyszyło mi dziwne uczucie ciepła od spodu i lekkie chłodzenie z wierzchu stóp. Czasem pojawiało się miejscowo mrowienie.
Nie muszę chyba nadmieniać, że poruszanie w tym stanie jest nieco, khem, utrudnione, choć oczywiście nie jest niemożliwe.
W teorii płyn ma w całości zostać wchłonięty przez skórę stóp, w praktyce natomiast bywa z tym różnie. W moim przypadku po 90-ciu minutach w środku pozostało trochę zawartości.
Po zdjęciu skarpet i opłukaniu stóp obficie wodą, uczucie chłodzenia nie ustąpiło, choć stopy były ciepłe.
Następnego dnia rano czułam się dziwnie, jakby ktoś nakleił mi na podeszwy cienką warstwę folii. Lub jakby warstwa naskórka oddzielona została od reszty ciała.
Z dnia na dzień wygląd skóry zmieniał się. W dotyku taka sama, nawet niewysuszona, ale zaczęła przypominać pergamin [?]. Straciła elastyczność, stała się wiotka, na jej powierzchni pojawiło się dużo bruzd i załamań. Zupełnie jak skóra staruszki. Do tego zaczęła charakterystycznie połyskiwać.
Złuszczanie - faza 1.2 |
Po kilku dniach znowu coś się zmieniło. Pojawiły się kolejne ogniska złuszczania. Tym razem wyglądało to tak, jakby ktoś ponacinał mi skórę skalpelem. Długie, wąskie pęknięcia w miejscach, w których naskórek "pracuje"/zgina się.
Tuż po wymoczeniu - faza 2.0 |
Ale najgorsze były chyba dla mnie te dni, w których skóra na stopach już zeszła, a pozostały brzegi dookoła podeszwy. Szczególnie, że za zabieg zabrałam się dosyć późno [taaak, sezon na sandały] i nie zawsze mogłam założyć kryte buty. Ale znalazłam na to sposób :)
To już jest koniec - faza 3.0 i różnice |
Po wszystkim... po wszystkim możemy cieszyć się miękką, różową, odświeżoną skórą stóp :)
Różnica jest zauważalna. Aczkolwiek nie ma róży bez kolców ;) Chociaż skóra moich stóp nie należy do problematycznych, na jej powierzchni znalazło się kilka zrogowaciałaych ognisk, zapewne od umiłowania do chodzenia w wysokich obcasach. Z tymi miejscami peeling niestety sobie nie poradził. Ale jego ogólna skuteczność zachęca mnie do eksperymentów i być może pokuszę się o miksturę, którą będę stosować miejscowo.
Cena: ok 50 zł / 2 zestawy 2x25ml
piątek, 26 lipca 2013
Sensique, Oriental Dream nr 264, Jewel of the Garden
Pamiętam moment, w którym po raz pierwszy zobaczyłam zapowiedź jednej z kolekcji lakierów Sensique - Oriental Dream. Absolutnie mnie wtedy zachwyciła i od razu wiedziałam, że się na nią skuszę. Zdjęcia promocyjne co prawda nie do końca oddawały kolory lakierów, zwłaszcza w zakresie shimmerowych niuansów, ale i tak do moich zbiorów trafiły cztery sztuki.
Dziś kilka słów o granatowym :)
Buteleczka jest smukła, o charakterystycznym dla tej marki kształcie. Długa rączka i długi, elastyczny pędzelek. Zaskakująco dobrze mi się z nim współpracowało, choć z początku myślałam, że trudno będzie mi go okiełznać, bo jest wąski i potrzebuję kilku pociągnięć, aby pomalować całą płytkę.
Lakier ma wymarzoną konsystencję. Nie za rzadki i nie za gęsty. Nie zalewa skórek, dobrze przystaje do płytki i idealnie się poziomuje. Zero smug, prześwitów, bąbelków czy zbyt grubych warstw. Czas wysychania pozwala na korektę i dodatkowe pociągnięcia pędzelka. Kosmetyk wysycha dość szybko, jednak... bywa zdradliwy. Nawet po kilku godzinach od malowania można nabawić się rys lub odcisków od materiału.
Krycie bardzo przyzwoite. Dwie cienkie warstwy w pełni wystarczają, aby pokryć płytkę.
Kolor od razu przykuł moją uwagę. To chłodny, srebrzysty granat [perła?] wypełniony różowym shimmerem. Pod pewnymi kątami daje efekt duochromu. Niewdzięczny w fotografowaniu, zdjęcia nie oddają jego prawdziwej urody, natury i efektu.
Trwałość - świetna :)
Zazwyczaj już drugiego dnia zauważam przetarte końce, a tutaj wytrzymały aż 4 dni :)
Pierwsze odpryski - piąty dzień.
Trzymał się u mnie niemal jak Zoya, tyle, że kosztuje jakieś... 6 razy mniej :D YAY!
Cena: ok 6 zł / 8 ml
Dziś kilka słów o granatowym :)
Buteleczka jest smukła, o charakterystycznym dla tej marki kształcie. Długa rączka i długi, elastyczny pędzelek. Zaskakująco dobrze mi się z nim współpracowało, choć z początku myślałam, że trudno będzie mi go okiełznać, bo jest wąski i potrzebuję kilku pociągnięć, aby pomalować całą płytkę.
Lakier ma wymarzoną konsystencję. Nie za rzadki i nie za gęsty. Nie zalewa skórek, dobrze przystaje do płytki i idealnie się poziomuje. Zero smug, prześwitów, bąbelków czy zbyt grubych warstw. Czas wysychania pozwala na korektę i dodatkowe pociągnięcia pędzelka. Kosmetyk wysycha dość szybko, jednak... bywa zdradliwy. Nawet po kilku godzinach od malowania można nabawić się rys lub odcisków od materiału.
Krycie bardzo przyzwoite. Dwie cienkie warstwy w pełni wystarczają, aby pokryć płytkę.
Kolor od razu przykuł moją uwagę. To chłodny, srebrzysty granat [perła?] wypełniony różowym shimmerem. Pod pewnymi kątami daje efekt duochromu. Niewdzięczny w fotografowaniu, zdjęcia nie oddają jego prawdziwej urody, natury i efektu.
Wybaczcie jakość zdjęcia, próbowałam oddać efekt dwóch kolorów |
Zazwyczaj już drugiego dnia zauważam przetarte końce, a tutaj wytrzymały aż 4 dni :)
Pierwsze odpryski - piąty dzień.
Trzymał się u mnie niemal jak Zoya, tyle, że kosztuje jakieś... 6 razy mniej :D YAY!
Cena: ok 6 zł / 8 ml
czwartek, 25 lipca 2013
SkinFood, Peach Sake Pore Serum
Opis producenta:
Wzbogacone serum w witaminę C oraz ekstrakty z brzoskwini i sake oraz puder z krzemionki.
Ta delikatna esencja zwęża pory i kontroluje wydzielanie sebum.
Sposób użycia:
Po zastosowaniu toniku nałóż niewielką ilość na skórę i przyłóż dłonie do jej powierzchni w celu lepszego wchłonięcia serum.
Podobnie jak w przypadku toniku mamy do czynienia z elegancką, szklaną i ciężką butelką. Tym razem jest jakieś 3 razy mniejsza [od toniku] :) i zawiera 45 ml produktu. Nakrętka i etykiety zdobione złotymi literami, całość prezentuje się naprawdę zachęcająco. Dozownik w formie pompki zapewnia higieniczne użytkowanie.
Wewnątrz znajdziemy lekki krem o pięknym i niezwykle delikatnym zapachu brzoskwini. Zapach to niewątpliwy atut tego kosmetyku, uprzyjemnia jego stosowanie. Jeśli dobrze się przyjrzeć, serum kryje rozświetlające drobiny o lekko złotym kolorycie, jednak praktycznie nie widać ich na twarzy. Trzeba intensywnie się wpatrywać, by dostrzec jakikolwiek efekt rozświetlenia na skórze.
Aplikacja nie stwarza problemu, a serum wchłania się w naskórek niezwykle szybko. Pory zmniejszają swoją widoczność i efekt jest zauważalny. Do tego produkt pozostawia skórę po prostu jedwabistą w dotyku, jakby z pudrową otoczką. Totalna gładkość, zero tłustości, mat.
Choć przeznaczone do sery tłustej i mieszanej, niestety słabo kontroluje wydzielanie sebum. Nie zauważyłam, aby skóra przetłuszczała się wolniej.
Do tego, niestety, serum zmasakrowało moją cerę. Przed jego użyciem moja skóra była w stanie całkiem znośnym ;). Po - tragedia, pojawiły się zaskórniki, jakieś stany zapalne. Idealna sytuacja do testowania kremów przeciwtrądzikowych :P
Szkoda... choć na usta ciśnie się angielskie słowo na f ;) ;) ;)
Zapowiadało się świetnie - zapach i efekt wygładzenia, który bardzo mi się podobał. Tu niestety kończą się zalety tego kosmetyku. Czas leczyć spustoszenia, które po sobie zostawił.
Cena: ok 40 zł / 45ml
Wzbogacone serum w witaminę C oraz ekstrakty z brzoskwini i sake oraz puder z krzemionki.
Ta delikatna esencja zwęża pory i kontroluje wydzielanie sebum.
Sposób użycia:
Po zastosowaniu toniku nałóż niewielką ilość na skórę i przyłóż dłonie do jej powierzchni w celu lepszego wchłonięcia serum.
Podobnie jak w przypadku toniku mamy do czynienia z elegancką, szklaną i ciężką butelką. Tym razem jest jakieś 3 razy mniejsza [od toniku] :) i zawiera 45 ml produktu. Nakrętka i etykiety zdobione złotymi literami, całość prezentuje się naprawdę zachęcająco. Dozownik w formie pompki zapewnia higieniczne użytkowanie.
Wewnątrz znajdziemy lekki krem o pięknym i niezwykle delikatnym zapachu brzoskwini. Zapach to niewątpliwy atut tego kosmetyku, uprzyjemnia jego stosowanie. Jeśli dobrze się przyjrzeć, serum kryje rozświetlające drobiny o lekko złotym kolorycie, jednak praktycznie nie widać ich na twarzy. Trzeba intensywnie się wpatrywać, by dostrzec jakikolwiek efekt rozświetlenia na skórze.
Po lewej stronie rozsmarowane serum - jak widać, a właściwie nie widać - rozświetlenia brak, a fotka zrobiona jest z flashem, który zazwyczaj niemiłosiernie wyciąga efekt błyszczenia |
Aplikacja nie stwarza problemu, a serum wchłania się w naskórek niezwykle szybko. Pory zmniejszają swoją widoczność i efekt jest zauważalny. Do tego produkt pozostawia skórę po prostu jedwabistą w dotyku, jakby z pudrową otoczką. Totalna gładkość, zero tłustości, mat.
Choć przeznaczone do sery tłustej i mieszanej, niestety słabo kontroluje wydzielanie sebum. Nie zauważyłam, aby skóra przetłuszczała się wolniej.
Do tego, niestety, serum zmasakrowało moją cerę. Przed jego użyciem moja skóra była w stanie całkiem znośnym ;). Po - tragedia, pojawiły się zaskórniki, jakieś stany zapalne. Idealna sytuacja do testowania kremów przeciwtrądzikowych :P
Szkoda... choć na usta ciśnie się angielskie słowo na f ;) ;) ;)
Zapowiadało się świetnie - zapach i efekt wygładzenia, który bardzo mi się podobał. Tu niestety kończą się zalety tego kosmetyku. Czas leczyć spustoszenia, które po sobie zostawił.
Cena: ok 40 zł / 45ml
środa, 24 lipca 2013
Skinfood, Peach Sake Toner
Od kiedy tylko zainteresowałam się koreańskimi kosmetykami, zaczęły kusić mnie produkty marki Skinfood. Już sama nazwa jest bardzo sugestywna. Asortyment z miesiąca na miesiąc jest coraz szerszy, wybór w zależności od potrzeb skóry - ogromny i najchętniej kupiłabym wszystko :).
W pierwszej kolejności wybór padł na linię brzoskwiniową - Peach Sake - która w założeniu miała zmniejszać pory.
Opis producenta:
Odświeżający tonik z sake, tradycyjnym winem Wschodu, sporządzonym ze starannie dobranych ziaren ryżu, z ekstraktem brzoskwiń bogatych w witaminę A i C. Kosmetyk usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum z porów.
Sposób użycia: Na umytą twarz nałóż porcję toniku i wklep delikatnie w skórę. Można również wylać tonik na wacik i delikatnie przetrzeć nim twarz.
Szklane butelki na tonik to w dzisiejszych czasach rzadkość. Zazwyczaj mam do czynienia z plastikowymi opakowaniami, ale tutaj jest inaczej. Elegancka, ciężka butelka ze zmatowionego szkła o klasycznym kształcie zawiera 135 ml produktu. Dodatkowo każdy produkt otrzymujemy oryginalnie ofoliowany, więc wiadomo, że nikt go wcześniej nie otwierał. Nakrętka została oprawiona w karbowany papier. Etykieta od razu sugeruje nam, że mamy do czynienia z brzoskwiniami. Złote litery tworzą pozory luksusu ;)
W środku tradycyjny, niewielki otwór przez który można dozować tonik, jak w wielu podobnych produktach; optymalny, nie wylewa za dużo.
Konsystencja oczywiście płynna, a zawartość ma lekko brzoskwiniowy odcień, coś na kształt rozwodnionej herbaty. Od razu po otwarciu do nosa dociera piękny zapach przypominający brzoskwinie. Świeży, orzeźwiający, bardzo umila użytkowanie :)
Po wstępnych peanach czas na weryfikację produktu pod kątem działania.
A tu... już nie jest tak kolorowo i pachnąco.
Tonik po użyciu bardzo szybko zostaje wchłonięty przez naskórek i pozostawia go w stanie lekkiego wygładzenia.
Odrobinę zmniejsza widoczność porów.
Nawilża słabo i na krótko.
Niestety... nie ma mocy :(
Skład: Water, Alcohol, Hexylene Glycol, Propylene Glycol, Diethohexyethyl Succinate, Peg-60 Hydrgenated Castor Oil, Oleanolic Acid, Hydrogenated Lecithin, Allantoin, Bis-Peg-18 Methyl Ether Dimetyl Silane, Dimethicone, Stearyl Glycyrrheatinate, Disodium EDTA, Prunus Persica Fruit Extract, Rice Ferment Filtrate [sake], Enantia Chlorantha Bark Extract, Chamomilla recutita Flower Extract, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Centella Asiatica Extract, Glycine Soya Seed Extract, Argania Spinosa Kernel Extract, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Sesamum Indicum Seed Extract, Imidiazolidinyl urea, Methylparaben, CI17200, CI 18140, CI 15985, Parfum
Cena: ok 45 zł. 135ml
W pierwszej kolejności wybór padł na linię brzoskwiniową - Peach Sake - która w założeniu miała zmniejszać pory.
Opis producenta:
Odświeżający tonik z sake, tradycyjnym winem Wschodu, sporządzonym ze starannie dobranych ziaren ryżu, z ekstraktem brzoskwiń bogatych w witaminę A i C. Kosmetyk usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum z porów.
Sposób użycia: Na umytą twarz nałóż porcję toniku i wklep delikatnie w skórę. Można również wylać tonik na wacik i delikatnie przetrzeć nim twarz.
W środku tradycyjny, niewielki otwór przez który można dozować tonik, jak w wielu podobnych produktach; optymalny, nie wylewa za dużo.
Konsystencja oczywiście płynna, a zawartość ma lekko brzoskwiniowy odcień, coś na kształt rozwodnionej herbaty. Od razu po otwarciu do nosa dociera piękny zapach przypominający brzoskwinie. Świeży, orzeźwiający, bardzo umila użytkowanie :)
Po wstępnych peanach czas na weryfikację produktu pod kątem działania.
A tu... już nie jest tak kolorowo i pachnąco.
Tonik po użyciu bardzo szybko zostaje wchłonięty przez naskórek i pozostawia go w stanie lekkiego wygładzenia.
Odrobinę zmniejsza widoczność porów.
Nawilża słabo i na krótko.
Niestety... nie ma mocy :(
Skład: Water, Alcohol, Hexylene Glycol, Propylene Glycol, Diethohexyethyl Succinate, Peg-60 Hydrgenated Castor Oil, Oleanolic Acid, Hydrogenated Lecithin, Allantoin, Bis-Peg-18 Methyl Ether Dimetyl Silane, Dimethicone, Stearyl Glycyrrheatinate, Disodium EDTA, Prunus Persica Fruit Extract, Rice Ferment Filtrate [sake], Enantia Chlorantha Bark Extract, Chamomilla recutita Flower Extract, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Centella Asiatica Extract, Glycine Soya Seed Extract, Argania Spinosa Kernel Extract, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Sesamum Indicum Seed Extract, Imidiazolidinyl urea, Methylparaben, CI17200, CI 18140, CI 15985, Parfum
Cena: ok 45 zł. 135ml
wtorek, 23 lipca 2013
Baviphat, Strawberry Toxifying Mask
Krótka przerwa i wracam na łamy bloga z recenzją maseczki do twarzy.
Tym razem coś azjatyckiego spod znaku Baviphat :)
Opis producenta:
Maseczka przeznaczona do każdego typu cery.
Zwęża pory, kontroluje sebum, przynosi ulgę problematycznej skórze.
Zawiera kwasy owocowe i witaminę C, które skutecznie oczyszczają twarz z martwego naskórka i zmniejszają pory. Działa również antyoksydacyjnie. Oczyszcza i rozjaśnia skórę, przeciwdziała starzeniu.
Ekstrakt z truskawki działa regulująco i leczniczo na skórę, zmniejsza pory, zapobiega niedoskonałościom.
Bentonit zwęża pory i usuwa z nich zanieczyszczenia.
Sposób użycia:
Rozprowadzić równomierną warstwę na skórze omijając okolice oczu i ust. Pozostawić an 20-25 minut. Spłukać obficie ciepłą wodą.
Sprawa pierwsza - opakowanie :D
Słodkie, czarujące, urocze, urzekające :)
Pękaty słoiczek, z którego "wystaje" zatopiona truskawka, wszystko utrzymane w odpowiedniej kolorystyce. Maskę chce się kupić dla samej oprawy i niemalże pożera się ją oczami :), taka jest smakowita ;)
Ale to nie wszystko...
... kolejny, absolutnie ujmujący detal to mała łyżeczka w środku, przeznaczona do porcjowania kosmetyku. Znajdziemy ją tuż pod zakrętką, na dodatkowej pokrywce separującej. Producent pomyślał o wszystkim, nie trzeba niehigienicznie grzebać palcami. Sama szpatułka niestety nie jest zbyt poręczna i na mój gust zbyt mała. Niemniej jednak plus za to, że jest.
W środku znajdziemy gęstą, delikatnie różową maź, która przypomina trochę... ser do smarowania pieczywa [wybaczcie porównanie]. Od razu w nozdrza uderza śliczny zapach. Może nieco za słodki, ale prawdziwie umilający stosowanie. Mimo zwartej, jakby galaretowatej konsystencji maskę bardzo wygodnie się aplikuje. Jest wilgotna, gładko sunie po skórze i daje się rozprowadzić bardzo równomiernie. Wystarczy cienka warstwa, zupełnie inaczej niż w przypadku klasycznych glinek. W związku z tym kosmetyk jest bardzo, bardzo wydajny :)
Po użyciu od razu widać, że skóra jest oczyszczona i rozjaśniona. Wszelkie stany zapalne uspokojone. Pory nieco mniejsze. Mimo, że to glinka - nie wysusza skóry. Nie kruszy się także po wyschnięciu na twarzy, choć może delikatnie ściągać. Bardzo łatwo ją zmyć :) a po całym zabiegu umywalka nie jest niemiłosiernie upaprana nieestetyczną mazią.
Co tu dużo mówić - bardzo polubiłam się z tym produktem :)
- za miły zapach
- za łatwość użytkowania, z czystą umywalką włącznie
- za działanie ofkors
- a wisienką na torcie jest opakowanie :)
Cena: ok 40 zł / 130g
Tym razem coś azjatyckiego spod znaku Baviphat :)
Opis producenta:
Maseczka przeznaczona do każdego typu cery.
Zwęża pory, kontroluje sebum, przynosi ulgę problematycznej skórze.
Zawiera kwasy owocowe i witaminę C, które skutecznie oczyszczają twarz z martwego naskórka i zmniejszają pory. Działa również antyoksydacyjnie. Oczyszcza i rozjaśnia skórę, przeciwdziała starzeniu.
Ekstrakt z truskawki działa regulująco i leczniczo na skórę, zmniejsza pory, zapobiega niedoskonałościom.
Bentonit zwęża pory i usuwa z nich zanieczyszczenia.
Sposób użycia:
Rozprowadzić równomierną warstwę na skórze omijając okolice oczu i ust. Pozostawić an 20-25 minut. Spłukać obficie ciepłą wodą.
Sprawa pierwsza - opakowanie :D
Słodkie, czarujące, urocze, urzekające :)
Pękaty słoiczek, z którego "wystaje" zatopiona truskawka, wszystko utrzymane w odpowiedniej kolorystyce. Maskę chce się kupić dla samej oprawy i niemalże pożera się ją oczami :), taka jest smakowita ;)
Ale to nie wszystko...
... kolejny, absolutnie ujmujący detal to mała łyżeczka w środku, przeznaczona do porcjowania kosmetyku. Znajdziemy ją tuż pod zakrętką, na dodatkowej pokrywce separującej. Producent pomyślał o wszystkim, nie trzeba niehigienicznie grzebać palcami. Sama szpatułka niestety nie jest zbyt poręczna i na mój gust zbyt mała. Niemniej jednak plus za to, że jest.
W środku znajdziemy gęstą, delikatnie różową maź, która przypomina trochę... ser do smarowania pieczywa [wybaczcie porównanie]. Od razu w nozdrza uderza śliczny zapach. Może nieco za słodki, ale prawdziwie umilający stosowanie. Mimo zwartej, jakby galaretowatej konsystencji maskę bardzo wygodnie się aplikuje. Jest wilgotna, gładko sunie po skórze i daje się rozprowadzić bardzo równomiernie. Wystarczy cienka warstwa, zupełnie inaczej niż w przypadku klasycznych glinek. W związku z tym kosmetyk jest bardzo, bardzo wydajny :)
Po użyciu od razu widać, że skóra jest oczyszczona i rozjaśniona. Wszelkie stany zapalne uspokojone. Pory nieco mniejsze. Mimo, że to glinka - nie wysusza skóry. Nie kruszy się także po wyschnięciu na twarzy, choć może delikatnie ściągać. Bardzo łatwo ją zmyć :) a po całym zabiegu umywalka nie jest niemiłosiernie upaprana nieestetyczną mazią.
Co tu dużo mówić - bardzo polubiłam się z tym produktem :)
- za miły zapach
- za łatwość użytkowania, z czystą umywalką włącznie
- za działanie ofkors
- a wisienką na torcie jest opakowanie :)
Cena: ok 40 zł / 130g
niedziela, 21 lipca 2013
Venita Lipstick, pomadka ochronna
Moje usta mają wyjątkową tendencję do wysychania.
Nie wiem totalnie, skąd to się wzięło.
Skazana jestem zatem na nieustanną, niekończącą się walkę o zapewnienie im odpowiedniej ochrony i poziomu nawilżenia/natłuszczenia. W przeciwnym razie - ZONK, suche skórki, spierzchnięta powierzchnia... Do niczego się nie nadają.
Dlatego systematycznie staram się je pielęgnować. Ostatnio skończył się Carmex, sięgnęłam więc po pomadkę, która akurat znajdowała się pod ręką, a którą otrzymałam na jednym ze spotkań blogerek :)
Opis producenta:
Ochronne pomadki owocowe doskonale pielęgnują delikatną skórę ust, pozostawiając na niej subtelny połysk. Optymalna konsystencja daje odczucie lekkości na ustach oraz sprawia że opakowanie wystarcza na długi czas.
MOC OWOCÓW
Dostępne są w 6 owocowych kolorach: malinowym, wiśniowym, truskawkowym, jabłkowym, cytrynowym i miętowym.
MOC KORZYŚCI
- jednoczesna ochrona i pielęgnacja
- wydajna pojemność i atrakcyjne, ekonomiczne opakowanie
- subtelny połysk i długotrwały efekt.
Zaczynam tradycyjnie od opakowania, które jest lekkie i... niestety nietrwałe. Testowałam wersję żurawinową, o ile dobrze pamiętam. Albowiem srebrne napisy szybko znikają z różowego plastiku i nie jestem w stanie tego sprawdzić. Mechanizm wysuwania działa bez zarzutu, ale plastik nakładki popękał bardzo szybko.
Wewnątrz kryje się sztyft o różowym kolorze. W masie pomadki widać połyskujące drobiny, ale nie są one widoczne na ustach. Woskowa konsystencja, dość miękka, nie stanowi problemu w aplikacji. Im cieplejsze pomieszczenie, tym bardziej miękka pomadka. Zostawia na ustach charakterystyczny, "miękki" film, dość słabo odczuwalny w porównaniu do innych tego typu produktów.
Zmiękcza usta, lekko odżywia, chroni i nawilża, aczkolwiek efekt nie jest długotrwały. Na duże mrozy może okazać się za słaba.
Robi to, co ma robić, ale bez szału.
Średnio wydajna, mam wrażenie że zużywa się szybciej niż inne pomadki.
Słaba dostępność.
Skład: Ricinnus Communis Seed Oil, Mineral Oil, Beeswax. Ozokerite, Isopropyl Mirystate, Cetyl Ricinoleate, Tocopheryl Acetate, Benzophenone 3, Phenoxyethanol, Methylparaben and Ethylparaben and Propylparaben and Butylparaben and Isobutylparaben, Parfum [i barwniki CI z numerkami].
Cena: ok 3,00 zł
Nie wiem totalnie, skąd to się wzięło.
Skazana jestem zatem na nieustanną, niekończącą się walkę o zapewnienie im odpowiedniej ochrony i poziomu nawilżenia/natłuszczenia. W przeciwnym razie - ZONK, suche skórki, spierzchnięta powierzchnia... Do niczego się nie nadają.
Dlatego systematycznie staram się je pielęgnować. Ostatnio skończył się Carmex, sięgnęłam więc po pomadkę, która akurat znajdowała się pod ręką, a którą otrzymałam na jednym ze spotkań blogerek :)
Opis producenta:
Ochronne pomadki owocowe doskonale pielęgnują delikatną skórę ust, pozostawiając na niej subtelny połysk. Optymalna konsystencja daje odczucie lekkości na ustach oraz sprawia że opakowanie wystarcza na długi czas.
MOC OWOCÓW
Dostępne są w 6 owocowych kolorach: malinowym, wiśniowym, truskawkowym, jabłkowym, cytrynowym i miętowym.
MOC KORZYŚCI
- jednoczesna ochrona i pielęgnacja
- wydajna pojemność i atrakcyjne, ekonomiczne opakowanie
- subtelny połysk i długotrwały efekt.
Zaczynam tradycyjnie od opakowania, które jest lekkie i... niestety nietrwałe. Testowałam wersję żurawinową, o ile dobrze pamiętam. Albowiem srebrne napisy szybko znikają z różowego plastiku i nie jestem w stanie tego sprawdzić. Mechanizm wysuwania działa bez zarzutu, ale plastik nakładki popękał bardzo szybko.
Wewnątrz kryje się sztyft o różowym kolorze. W masie pomadki widać połyskujące drobiny, ale nie są one widoczne na ustach. Woskowa konsystencja, dość miękka, nie stanowi problemu w aplikacji. Im cieplejsze pomieszczenie, tym bardziej miękka pomadka. Zostawia na ustach charakterystyczny, "miękki" film, dość słabo odczuwalny w porównaniu do innych tego typu produktów.
Zmiękcza usta, lekko odżywia, chroni i nawilża, aczkolwiek efekt nie jest długotrwały. Na duże mrozy może okazać się za słaba.
Robi to, co ma robić, ale bez szału.
Średnio wydajna, mam wrażenie że zużywa się szybciej niż inne pomadki.
Słaba dostępność.
Skład: Ricinnus Communis Seed Oil, Mineral Oil, Beeswax. Ozokerite, Isopropyl Mirystate, Cetyl Ricinoleate, Tocopheryl Acetate, Benzophenone 3, Phenoxyethanol, Methylparaben and Ethylparaben and Propylparaben and Butylparaben and Isobutylparaben, Parfum [i barwniki CI z numerkami].
Cena: ok 3,00 zł
sobota, 20 lipca 2013
Barwa, Miss, Mleczko pod prysznic wygładzająco - dotleniające z proteinami mleka i miodu
W mojej łazience w dziedzinie kosmetyków kąpielowych królują produkty Joanna, ale od czasu do czasu zdarza się mi skok w bok :)
Tym razem padło na mleczko por prysznic marki Barwa.
Opis producenta:
Wygładzająco - dotleniające mleczko pod prysznic z proteinami mleka i miodu łagodnie myje i pielęgnuje ciało, pozostawiając delikatny zapach i przyjemnie gładką skórę. Dzięki zawartości kojących składników aktywnych skóra staje się miękka i delikatna, a naskórek jest głęboko zregenerowany i odżywiony.
Idealny dla bardzo wrażliwej skóry.
Zawiera kompozycję zapachową bez alergenów.
O opakowaniu słów kilka :)
Jest poręczne, wykonane z miękkiego plastiku, zaopatrzone w wieczko z klapką, na której można postawić tubkę, aby produkt spłynął z wnętrza do ujścia. To rozwiązanie pozwala na efektywne wykorzystanie mleczka bez strat w ilości. Aby zobaczyć, ile produktu zostało wewnątrz, należy spojrzeć pod światło.
Mleczko ma postać dość rzadkiej emulsji o kremowym kolorycie.
Właściwości myjące mleczka są w porządku, chociaż aby otrzymać porządną pianę trzeba użyć większą ilość produktu niż zazwyczaj. To wpływa na wydajność kosmetyku.
Nie zauważyłam, aby wysuszał skórę, ale nawilżenie też nie jest odczuwalne.
Niewiele więcej mogę o nim powiedzieć, ot , taki przeciętniaczek.
Natomiast jest jedna rzecz, która sprawia, że nie sięgnę po niego więcej - zapach. Czytając na etykiecie "mleko i miód" od razu wyobraziłam sobie przyjemną budyniową woń, tymczasem otrzymałam jedynie smrodek miodowy, dość zresztą sztuczny. Niezbyt intensywny, ale na tyle drażniący, aby skutecznie odstraszyć mnie od tego produktu i zniechęcić do dalszego użytku. Me not like it.
Ale zapach to kwestia indywidualna, zatem komuś innemu może się spodobać :)
Kolejną bolączką jest słaba dostępność. O ile widuję szampony Barwy czy też serię siarkową do pielęgnacji twarzy, o tyle z produktami do ciała nie spotkałam się na pólkach popularnych drogerii czy marketów.
Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Sodium Chloride, Cocamidopropylamine Oxide, Hydrolyzed Gelatin and Mel, Hydrolyzed Milk Protein, Parfum, Styrene/ Acrylates Copolymer, Citric Acid, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.
Cena: ok 7,00 zł / 200 ml
Tym razem padło na mleczko por prysznic marki Barwa.
Opis producenta:
Wygładzająco - dotleniające mleczko pod prysznic z proteinami mleka i miodu łagodnie myje i pielęgnuje ciało, pozostawiając delikatny zapach i przyjemnie gładką skórę. Dzięki zawartości kojących składników aktywnych skóra staje się miękka i delikatna, a naskórek jest głęboko zregenerowany i odżywiony.
Idealny dla bardzo wrażliwej skóry.
Zawiera kompozycję zapachową bez alergenów.
O opakowaniu słów kilka :)
Jest poręczne, wykonane z miękkiego plastiku, zaopatrzone w wieczko z klapką, na której można postawić tubkę, aby produkt spłynął z wnętrza do ujścia. To rozwiązanie pozwala na efektywne wykorzystanie mleczka bez strat w ilości. Aby zobaczyć, ile produktu zostało wewnątrz, należy spojrzeć pod światło.
Mleczko ma postać dość rzadkiej emulsji o kremowym kolorycie.
Właściwości myjące mleczka są w porządku, chociaż aby otrzymać porządną pianę trzeba użyć większą ilość produktu niż zazwyczaj. To wpływa na wydajność kosmetyku.
Nie zauważyłam, aby wysuszał skórę, ale nawilżenie też nie jest odczuwalne.
Niewiele więcej mogę o nim powiedzieć, ot , taki przeciętniaczek.
Natomiast jest jedna rzecz, która sprawia, że nie sięgnę po niego więcej - zapach. Czytając na etykiecie "mleko i miód" od razu wyobraziłam sobie przyjemną budyniową woń, tymczasem otrzymałam jedynie smrodek miodowy, dość zresztą sztuczny. Niezbyt intensywny, ale na tyle drażniący, aby skutecznie odstraszyć mnie od tego produktu i zniechęcić do dalszego użytku. Me not like it.
Ale zapach to kwestia indywidualna, zatem komuś innemu może się spodobać :)
Kolejną bolączką jest słaba dostępność. O ile widuję szampony Barwy czy też serię siarkową do pielęgnacji twarzy, o tyle z produktami do ciała nie spotkałam się na pólkach popularnych drogerii czy marketów.
Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Sodium Chloride, Cocamidopropylamine Oxide, Hydrolyzed Gelatin and Mel, Hydrolyzed Milk Protein, Parfum, Styrene/ Acrylates Copolymer, Citric Acid, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.
Cena: ok 7,00 zł / 200 ml
Subskrybuj:
Posty (Atom)