Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lawenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lawenda. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 sierpnia 2016

Sierpniowa jesień i lody. Ciągle jeszcze letnie

Nagle, niespodziewanie i nieoczekiwanie, niezapraszana przez nikogo - pojawiła się jesień. Z dnia na dzień temperatura spadła, o dach i parapety zaczął bębnić uciążliwy deszcz, a słońce pokazuje się rzadko, nie dając prawdziwego ciepła. Jestem tym stanem rzeczy wręcz zdegustowana - przecież urlop dopiero za półtora tygodnia! A tu szaro, buro i ponuro. Najchętniej siedziałabym na kanapie pod kocem; badawczo zerkam też już na kominek - czyżby nadszedł czas inauguracji...? 
Za wcześnie; zdecydowanie za wcześnie...

Póki co kręcę lody. Już teraz nie za bardzo mamy ochotę na zimne desery; trzeba się więc spieszyć. 
W lodówce miałam kilka moreli i mascarpone, które straszyło zbliżającym się upływem terminu ważności. Na jarmarku kupiłam woreczek suszonej lawendy; wszyscy wiedzą, że te fioletowe, intensywnie pachnące kwiatki z morelami stanowią duet doskonały. Trzeba tylko uważać, żeby nie przedobrzyć, bo wyjdą nam lody o smaku mydła... Dlatego właśnie ostrożnie dawkowałam lawendę, i odcedziłam kremówkę już po dwudziestu pięciu minutach. Moim zdaniem - wyszło doskonale. Smak lawendy jest delikatny i subtelny, nie zabija moreli, a tylko je podkreśla. Całość smakuje wakacjami - i o to właśnie chodziło!
Skusicie się...? Póki jeszcze mamy lato!

Lody morelowo-lawendowe z mascarpone


Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżeczki suszonych kwiatów lawendy
  • 250 g serka mascarpone
  • 75 g cukru pudru
  • 400 g moreli

Kremówkę przelać do garnuszka, dodać lawendę, zagotować. Zdjąć z palnika, zostawić pod przykryciem na 15-60 minut (im dłużej, tym smak lawendy będzie intensywniejszy). Odcedzić.
Morele umyć, osuszyć, usunąć pestki. Zmiksować blenderem na gładki mus. Dodać mascarpone, cukier puder i lawendową kremówkę, połączyć. 
Schłodzić w lodówce, a następnie przełożyć do maszyny do lodów, postępując według instrukcji. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć do plastikowego pojemnika i zamrozić.

Wyjąć z zamrażarki 15-20 minut przed podaniem.

Smacznego!

Dziś dzień wolny od pracy, ale i tak mam mnóstwo zajęć. Dwupiętrowy tort i pięćdziesiąt muffinek nie przygotują się same!

wtorek, 20 października 2015

Krwawa panna cotta

Marznę. I to okropnie! Temperatury spadają nieubłaganie, dzień robi się coraz krótszy (niedługo zmiana czasu, więc popołudnia będziemy spędzać w całkowitych ciemnościach), a wiatr hula swawolnie, nic sobie z moich protestów nie robiąc. I choć cały rok wypijam duże ilości gorącej herbaty, teraz wzrosły one jeszcze gwałtownie. Opatulam się moimi ulubionymi swetrami (a mam ich całkiem sporo; w końcu to moja ulubiona część garderoby), wyciągnęłam zapomniane na ciepłe miesiące świeczki i wpatruję się, niemal zahipnotyzowana, w blask ognia. Mimo wszystkich zabiegów, wewnętrzne zimno nie chce mnie opuścić. Stopy w grubych, czekoladowych skarpetkach (ze szkolnej wycieczki do Kopenhagi, w ramach pamiątek i suwenirów, dla C. przywiozłam czekoladki, a dla siebie trzy pary grubych skarpet i maleńką paterę na jedną muffinkę) są lodowato zimne, a dłonie tylko na chwilę adaptują ciepło kubka. Gdy tylko odstawiam go z powrotem na stolik, przybierają temperaturę najlepszych lodów waniliowych. Zaczynam całkiem na serio bać się, że i tutaj lada chwila spadnie śnieg. A ja jeszcze zupełnie nie jestem gotowa...

Tymczasem mam dla Was kolejną propozycję na halloweenowy poczęstunek dla dorosłych gości. Dla dzieci zresztą też, choć może im nie odpowiadać wyraźny lawendowy posmak. W żadnym razie nie jest mydlany! Nie martwcie się. Po prostu większość dzieci, które znam, ograniczają się do smaków waniliowego, czekoladowego i truskawkowego (a ten ostatni i tak nie zawsze). Dorosłym natomiast z pewnością do gustu przypadnie cudownie kremowa konsystencja i oryginalny, jeżynowo-lawendowy smak, przełamany lekko kwaskowym sosem. Na talerzu deser wygląda pięknie, choć może trochę krwawo... Ale to w końcu Halloween, prawda...?

Przepis na to cudo znalazłam u Łucji, od siebie dodałam lawendową nutę. 
Jeśli u Was też nie ma już jeżyn, nie martwcie się. W tym deserze doskonale dadzą sobie radę mrożone owoce. 

Jeżynowo-lawendowa panna cotta


Składniki:
(na 6 porcji)
  • 200 g jeżyn
  • 50 ml wody
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 ml mleka
  • 70 g cukru trzcinowego
  • 1 łyżka suszonych kwiatów lawendy
  • 6 listków żelatyny

dodatkowo:
  • 100 g jeżyn
  • 2 łyżki miodu
  • 25 ml wody

Kremówkę, mleko, cukier i kwiaty lawendy zagotować. Zdjąć z palnika, odstawić na pół godziny.

Jeżyny na pannę cottę zagotować z wodą. Gdy owoce się rozpadną, zmiksować je blenderem, a następnie przetrzeć przez sitko.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Kremówkę zagotować raz jeszcze, odcedzić, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać, aż do jej całkowitego rozpuszczenia. Dodać mus jeżynowy, połączyć.
Masę przelać do foremek, ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce przez minimum 4 godziny, a najlepiej całą noc.

Miód z wodą podgrzewać, aż miód się rozpuści. Dodać jeżyny, gotować tylko do momentu, aż owoce puszczą sok. Zdjąć z palnika, przestudzić.

Pannę cottę wyjąć z foremek, ułożyć na talerzykach. Podawać z jeżynami i syropem (ciepłym bądź zimnym).

Smacznego!


Jak sobie teraz myślę o tym deserze, to od razu mi się cieplej robi. Jeżyny jednak ciągle jeszcze pachną ciepłą, słoneczną jesienią. Złotą.
Minioną...

czwartek, 2 kwietnia 2015

Biscotti z lawendą i cytryną

Pamiętaliście o zmianie czasu? Choć tak właściwie, to pytanie jest już jakby nie na miejscu...
Gdy byłam dzieckiem, o zmianie czasu, obojętnie której, mówili wszyscy. Sąsiedzi sobie przypominali, w radiu i telewizji powtarzali do znudzenia. Dzisiaj po prostu któregoś dnia okazuje się, że jest on jakiś dziwnie długi... Słońce świeci jasno, gdy już w zasadzie powinno być ciemno. Dlaczego? Niektórzy zadają sobie to pytanie, i wtedy przypominają sobie o tej drobnej zmianie. Inni po prostu przechodzą nad tym do porządku dziennego. W dzisiejszym świecie to komputery pamiętają za nas. Same przestawiają, teraz już tylko metaforyczne, wskazówki, nie pytając nas o zdanie. Tak ma być, i koniec. Bez dyskusji. Nie da się oszukać i mieć choćby kilku dodatkowych godzin dla siebie...

Wczoraj w kuchni spędziłam kilka godzin. Przygotowałam pełen słój nowej, pysznej granoli, ugotowałam zupę z topinambura (moją pierwszą) i upiekłam pyszne biscotti. Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia, gdy tylko ujrzałam je na blogu Kulinarne pomyłki. Bardzo mi się takie połączenie smaków spodobało, i obiecałam sobie, że przygotuję je na Wielkanoc. Upiekłam raz, i nie do końca mnie zadowoliły. Zmieniłam więc to i owo, i okazało się, że takie są idealne. Z delikatnymi nutami cytryny i lawendy (nie są mydlane, nie bójcie się!), z cudownie chrupiącymi migdałami i ledwo wyczuwalnym smakiem miodu gdzieś w tle. Bajecznie, idealnie wiosenne, z kwiatową nutą. Skusicie się?

Cytrynowo-lawendowe biscotti z miodową nutą

Składniki:
(na 12-15 sztuk)
  • 2 jajka
  • 100 g cukru
  • 50 g miodu
  • 65 ml oleju
  • 340 g mąki pszennej
  • 100 g całych migdałów
  • 2 łyżki suszonych kwiatów lawendy
  • skórka otarta z 1 cytryny

Czekoladę i obrane migdały grubo posiekać.
Jajka ubić z cukrem i miodem na puszystą, jasną masę. Wlać olej, zmiksować. Partiami dodawać mąkę z proszkiem i skórką z cytryny, miksując na najniższych obrotach miksera. 
Wsypać migdały i lawendę, dokładnie połączyć.

Z ciasta uformować gruby wałeczek o długości około 30 cm. Zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 30-35 minut.
Lekko przestudzić.

Pokroić ciasto po skosie na kromki grubości 1-1,5 cm. Ułożyć je płasko na blasze.

Piec w 180 st. C. przez 20-25 minut, przewracając w połowie na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Tak sobie myślę, że to połączenie smaków jest naprawdę znakomite. A może by tak wykorzystać je w jakimś innym wypieku lub deserze...?

niedziela, 6 października 2013

Babeczki w paseczki...

Jak pisałam wcześniej, zostało mi ciasto cygaretkowe po roladzie. Oczywiście, mogłam po prostu umyć woreczek z zawartością i zapomnieć o sprawie, ale wtedy naprawdę nie byłabym sobą. Zamiast tego, zaczęłam kombinować...
Skoro do rolady się nada, to może do całego biszkoptu też? Ale jak tu by duży biszkopt tym ozdobić...? Może lepiej muffiny...? Ale czy aby takie ciasto nie będzie zbyt ciężkie...? 
Połączyłam więc oba pomysły, i upiekłam babeczki biszkoptowe.

Już kiedyś robiłam takie z przepisu Ever. Pozmieniałam nieco proporcje mąki, dorzuciłam żółtko, które zostało mi od ciasta cygaretkowego, i lawendę, która pasowała do dżemu. Bo dżem też dodałam, do środka. Żeby było ciekawiej. Efekt? Jak najbardziej zadowalający. Smakowo powalają - leciutkie jak chmurka, puszyste i delikatne, ze słodkim dżemem i lawendową nutą... Poezja.
A wyglądają - moim zdaniem - rozkosznie z tymi czerwonymi serduszkami i paseczkami. Jeśli Wam się nie chce, ten etap można pominąć, i przygotować je ot tak, na deser. Pyszne są.

Jeśli jednak zdecydujecie się na ciasto cygaretkowe z barwnikiem, pamiętajcie, że po upieczeniu kolor będzie intensywniejszy. Moje ciasto przed pieczeniem było mocno różowe, po - krwisto czerwone. Cóż, podoba mi się taki efekt, ale należy o tej kuchennej magii pamiętać.

Babeczki biszkoptowe z lawendą i ciastem cygaretkowym

Składniki:
(na 8 sztuk)
  • 2 jajka
  • 1 żółtko
  • 125 g cukru
  • 90 g mąki pszennej
  • 30 g mąki ziemniaczanej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżka suszonej lawendy

dodatkowo:

ciasto cygaretkowe:
  • 35 g miękkiego masła
  • 35 g cukru pudru
  • 1 białko
  • 35 g mąki pszennej
  • czerwony barwnik spożywczy w żelu

Masło z cukrem ubić na puszystą, jasną masę. Dodać białko i przesianą mąkę, zmiksować. Dodać barwnik, połączyć.
Ciasto przełożyć do rękawa cukierniczego z małą, okrągłą końcówką, wycisnąć dowolne wzory na dnie i bokach silikonowych foremek do muffinek. Wstawić na 1 godzinę do lodówki.

Białka ubić na sztwyną pianę, pod koniec partiami dodając cukier. Po jednym dodawać żółtka, a następnie przesiane mąki i proszek do pieczenia. Na końcu dodać lawendę, wymieszać.

Na dno foremek wykładać po łyżce ciasto, następnie na środek każdej babeczki - łyżeczkę dżemu. Na wierzch równomiernie wyłożyć resztę ciasta.

Piec w 200 st. C. przez 15 minut.
Przestudzić, ale jeszcze ciepłe wyjąć z foremek. Wystudzić całkowicie na kratce.

Smacznego!

Jeszcze niecały miesiąc, i znów będziemy cięli dynie! A Wy - czekacie na Halloween...?

poniedziałek, 30 września 2013

Ach, te domowe przetwory...

Mmm... Uwielbiam własnoręcznie robione dżemy. Albo takie przygotowane rękami Babci czy Mamy... Pyszne są. Nie mdląco-słodkie, za to pełne kawałeczków owoców. 
Samej nie za bardzo mi się chce te dżemy robić - gotowanie przez ileś tam godzin jakoś mnie nie kręci. Tym razem jednak nie miałam wyjścia...

Kupiłam sobie kilogram nektarynek. Mniami, uwielbiam. Słodkie, soczyste, no i ten słoneczny kolor - idealny na jesienną chandrę. Okazało się jednak, że moje maleństwa nie spełniają wymogów - twarda skórka i jakieś takie dziwne wnętrze... Nie chciało nam się ich jeść. I tak sobie leżały w koszyczku czekając, aż ktoś się ulituje...
Dokupiłam więc jeszcze trochę, i zabrałam się za dżem. Nieco na skróty - bez obierania owoców, bez stania przez noc i puszczania soku. Za to z dodatkiem soku z pomarańczy i bosko pachnącej lawendy, która do nektarynek pasuje mi idealnie.

Inspirację - bardzo luźną - znalazłam w Dejlig marmelade, syltetøj og gele - tam były morele, obierane ze skórki, wszystko jak trzeba. A później okazało się, że bardzo podobny dżem już kiedyś robiłam, i nawet jest na blogu. Cóż, przypomnijmy więc sobie te pyszności...

Dżem nektarynkowo-pomarańczowy z lawendą

Składniki:
(na 600-700 ml dżemu)
  • 1,5 kg nektarynek
  • sok z 2 pomarańczy
  • sok z 1 cytryny
  • 500 g cukru
  • 2 łyżki suszonych kwiatów lawendy
  • 1 łyżka masła

Owoce umyć, przeciąć na pół, usunąć pestki. Pokroić na mniejsze kawałki. Włożyć do garnka z pozostałymi składnikami.
Zagotować, zmniejszyć ogień i gotować przez 1 godzinę.
Ostudzić.

Następnego dnia znó gotować przez 1 godzinę, ostudzić.

Trzeciego dnia gotować 30-60 minut, aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji - im dłużej, tym dżem będzie gęstszy.
Przełożyć do słoików, dobrze zamknąć, ostudzić.

Smacznego!

Im dłużej będziecie gotować, tym dżem będzie gęstszy. Pamiętajcie też, że w ostatniej fazie trzeba dżem często mieszać, bo lubi robić psikusy i się przypalać. Cierpliwość i poświęcenie zostaną jednak wynagrodzone smakiem - gwarantuję.

wtorek, 17 września 2013

Letnio, czereśniowo, lawendowo...

Bardzo, bardzo dawno zrobiłam naprawdę pyszny sernik. Na zimno, więc był wyjątkowo szybki w przygotowaniu. Tak cudownie delikatny, że rozpływał się w ustach. Pastelowo różowy, z lekkim aromatem lawendy. Jeny, jakie to było dobre...

Najpierw zobaczyłam go u Kasi - kolor mnie zafascynował, dodatek czereśni oczarował - to moje wspomnienie letnich, dziecięcych dni, spędzanych na dziadkowej działce, gdzie mogłam wdrapywać się na drzewa i zjadać wszystko, na co miałam ochotę. Czereśnia nie dałaby rady się ode mnie opędzić nawet, jakby próbowała...
Później zajrzałam na bloga Crummblle, która zainspirowała mnie swoimi zdjęciami - pomyślałam, że lawenda sprawdzi się tutaj dobrze nie tyko jako ozdoba. I, moi drodzy, miałam rację - połączenie czereśni z lawendą jest po prostu boskie. Te dwa smaki są dla siebie stworzone - delikatne, nieprzytłaczające, wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie ogród pełen kwiatów w późne, letnie popołudnie, gdzie pszczoły pracowicie bzyczą, a dzieci beztrosko się śmieją... A do tego waniliowa nuta, która choć ulotna, to jednak ma znaczenie. Gwarantuję, że zakochacie się w tym serniku bez pamięci. Szkoda, że dopiero w przyszłym roku...

Sernik czereśniowy z lawendą i wanilią

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 120 g ciastek digestive
  • 2 łyżki kakao
  • 75 g masła

masa serowa:
  • 500 g czereśni
  • 70 g cukru
  • 1 laska wanilii
  • 2 łyżeczki suszonej lawendy
  • 8 listków żelatyny
  • 2 łyżki wody
  • 3 żółtka
  • 85 g cukru pudru
  • 400 g serka kremowego
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:
  • 250 g czereśni

Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z kakao. Masło rozpuścić, wymieszać z ciastkami.
Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Wsypać ciasteczka do formy, ugnieść na dnie łyżką lub dłonią.
Schłodzić w lodówce na czas przygotowania masy serowej.

Czereśnie, cukier i lawendę włożyć do garnka. Laskę wanilii przeciąć na pół, dodać do garnka wyskrobane ziarenka i strąk. Wlać wodę. Podgrzewać, aż wiśnie puszczą sok, następnie gotować przez 10 minut pod przykryciem.
Odcedzić sok, gorący wymieszać z namoczoną wcześniej w zimnej wodzie żelatyną. Ostudzić.

Żółtka ubić z cukrem pudrem na puszystą, jasną masę. Dodać serek, zmiksować. Powoli wlewać ostudzony sok, cały czas miksując.
Kremówkę ubić, partiami dodawać do masy serowej, delikatnie mieszając łyżką.

Masę przełożyć na schłodzony spód, wyrównać wierzch.
Schłodzić w lodówce przez noc.
Przed podaniem udekorować pozostałymi czereśniami.

Smacznego!

Muszę sobie przygotować coś, co znów przeniesie mnie do letniego ogrodu - za oknem bowiem rozszalała się już jesień... A ja jeszcze nie jestem na nią gotowa...

środa, 6 lipca 2011

Pierwszy w tym roku dżemik

Miałam mieć dzisiaj wolne. Plan był ambitny - nie nastawiać budzika, w końcu zwlec się z łóżka, w piżamie zjeść śniadanie, ubrać się w dres, wyjść z Ptysią, a potem przygotować jakiś pyszny obiad i ciasto z agrestem, który wczoraj kupiłam na bazarze. Dzień zapowiadał się niezwykle przyjemne, leniwie, bez presji. I co? I nici. Bo po pierwsze jednak muszę stawić się w pracy, a po drugie zaraz po pędzić do urzędu i załatwić w końcu sprawę, która ciągnie się już zbyt długo. Kiedy odpocznę i będę mogła zapomnieć o budziku? Może w przyszłym tygodniu... Liczę na to bardzo.

Tymczasem opowiem Wam o dżemie, który przygotowałam wczoraj. W lodówce leżały zapomniane nektarynki (z których miała być pyszna tarta, ale jakoś mi nie wyszło) i kilka smętnych morelek. Co robić? Jakoś niespecjalnie chciało mi się piec, a że owoce trzeba było wykorzystać natychmiast, postanowiłam zrobić dżemik. Wyszły mi dwa małe słoiczki, pewnie zjemy je zanim jeszcze w ogóle ktokolwiek zacznie myśleć o zimie, ale muszę powiedzieć, że połączenie tych smaków jest obłędne. Nektarynki i morele pasują do siebie znakomicie, a lawenda i liście limonki sprawiają, że całość staje się niecodzienna i oryginalna. Dżem jest słodki, ale pyszny. Może w końcu nektarynki wylądują w tarcie...?
Konsystencja mojego jest dość zwarta, ale nie zupełnie sztywna. Sami musicie zdecydować, kiedy będzie Wam odpowiadać.

Inspirację znalazłam w ślicznej różowej książce, w której się zakochałam, jak tylko ją zobaczyłam na sklepowej półce. Dejlig marmelade, syltetøj og gele jest pełna przeróżnych pomysłów, zwykłych, ale też zupełnie zaskakujących. W tym roku nie będę szaleć z przetworami (nie mam za bardzo czasu, poza tym w piwnicy czekają słoiczki z zeszłego roku), ale kilka razy z pewnością ją wykorzystam.

Dżem nektarynkowo-morelowy




Składniki:
(na 2x200 g)
  • 570 g nektarynek
  • 260 g moreli
  • 300 g cukru
  • 100 g miodu
  • 1 łyżka suszonych kwiatów lawendy
  • 2 suszone liście limonki
  • 4 łyżki wody

Owoce obrać i pokroić w średniej wielkości kostkę. Liście limonki skruszyć, dodać do owoców wraz z lawendą. Zasypać połową cukru i odstawić na noc do lodówki.

Następnego dnia wyjąć owoce z lodówki. Resztę cukru z dodatkiem wody skarmelizować w garnku z szerokim dnem. Wlać miód, poczekać, aż cukier znowu się rozpuści. Dodać owoce, gotować na niewielkim ogniu aż do otrzymania pożądanej konsystencji (może to zająć około 4 godzin).

Przełożyć do wyparzonych słoiczków, ewentualnie pasteryzować.

Smacznego!

Od wczoraj mamy śliczną pogodę. Słoneczko, dość ciepło, aż chce się żyć. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się jak najdłużej - mamy przecież lato, prawda...?

czwartek, 2 czerwca 2011

Lawenda, miód i brak palnika

Dzisiaj mamy święto. Nie jestem pewna, z jakiej okazji - grunt, że dzień wolny trafił się i Dużemu, i mi. Jednocześnie. Do tego jest piękna pogoda - słonko, ciepełko... Żyć, nie umierać! Co zrobimy z tak pięknie rozpoczętym dniem? Nie wiem jeszcze, póki co jesteśmy na etapie precyzowania planów. Na razie cieszymy się swobodą. 

Chciałabym zaproponować Wam dzisiaj deser, który sam w sobie nadal niezbyt mnie urzeka, ale w połączeniu z odpowiednimi dodatkami zjadam go z prawdziwą przyjemnością. Upieczona śmietanka - tak w skrócie można określić creme brulee. Nic specjalnego. Ale z charakterystyczną, karmelową skorupką nabiera zupełnie nowego charakteru. Dając się ponieść fantazji skorzystałam z propozycji znalezionej w Desserter 1001 opskrifter i zamiast tradycyjnej już wanilii dodałam... Lawendy. Jeśli ktoś jej nie lubi, z pewnością na wstępnie zrezygnuje z przepisu, gdyż jej smak jest tu bardzo wyczuwalny. Nie jest jednak natarczywy. Jeśli ktoś się boi, może spróbować z 1 łyżeczką na początek, ale moim zdaniem 1 łyżka jest rozwiązaniem idealnym - wiemy, że jemy lawendę, ale nie zalatuje mydłem... Do tego karmel na wierzchu, i można delektować się pysznościami. Oczywiście, jeśli ktoś ma palnik, sprawa jest ułatwiona, ale ten gorący z patelni też jest w porządku. Przynajmniej moim zdaniem. Bo dlaczego przeszkodą w przygotowaniu creme brulee ma być brak tego, kluczowego do tej pory, narzędzia? Trzeba umieć sobie radzić, a wiadomo - Polak potrafi...

Kilka słów chciałabym napisać dodatkowo o książce, z której skorzystałam. W Desserter naprawdę jest 1001 przepisów. Z czego na jednej stronie jest duże zdjęcie, obok przepis, a na marginesie cztery inne wariacje na temat. Moim zdaniem jest to bardzo dobra forma dla początkujących, którzy boją się eksperymentów. Kilka razy korzystając z podanych wariacji, w końcu uczymy się wymyślać własne. A jak wiadomo, to właśnie kreatywność daje tyle radości z zabaw w kuchni. Dlatego serdecznie polecam nie tylko ten jeden deser, ale całą książkę.

Lawendowo-miodowy creme brulee



Składniki:
(na 6 porcji)
  • 400 ml śmietany kremówki (38%)
  • 200 mleka
  • 1 łyżka suszonych kwiatów lawendy
  • 55 g miodu
  • 5 żółtek
  • 40 g cukru

dodatkowo:
  • 4 łyżki cukru

Śmietanę z mliekiem i lawendą zagotować. Zdjąć z ognia, dodać miód, dokładnie wymieszać i zostawić do ostudzenia.
Przecedzić.
Żółtka ubić na puszystą, jasną masę z cukrem. Powoli wlać ostudzoną śmietanę, cały czas miksując na najniższych obrotach.
Gotową masę przelać do 6 kokilek.

Piec w 120 st. C. przez 60-70 minut.
Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce przez kilka godzin.

Cukier skarmelizować na suchej patelni. Gorącym polać zimne desery, podawać od razu.

Smacznego!

Hmm... Pamiętacie, że wspominałam o nowej foremce? Mam nadzieję, że już niedługo będę miała okazję ją wypróbować, i podzielić się jakimś pysznym przepisem. Nie mogę się doczekać jej debiutu w mojej kuchni.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Czuję miętę

Dziś jestem w podróży. W tej chwili - gdzieś na niemieckiej autostradzie. Za kilka godzin będę w Domu. Wiem, że Święta miną błyskawicznie, ale bardzo się cieszę, że te parę dni spędzę z Rodziną. Chociaż dobrze mi tam, gdzie jestem, tęsknię za nimi i czekam na każde spotkanie. To było niespodziewane - jestem wdzięczna Dużemu, że się udało. Najlepszy Wielkanocny prezent.

Cały czas nie wiem, co dla nich upiekę. Myślę o serniku - bo wiem, że wszystkim będzie smakował, poza tym nie może się przecież nie udać. Kusi mnie też drożdżowa baba - to takie tradycyjne, prawda? Na szczęście mam jeszcze trochę drogi przed sobą, żeby się zastanowić.

Dzisiaj chciałam zaprosić Was na herbatkę miętową. Ale nie byle jaką, bo z dodatkiem lawendy. Że niby mało to Świąteczne? Ale jakie pyszne! Na ciepło i zimno - zaparzyłam sobie przedwczoraj cały dzbanek i piłam, piłam, piłam. Mniam! Lekko kwasowe za sprawą limonek, pysznie orzeźwiająco miętowe. W sam raz na wiosenny dzień.
Tak naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby dosypać lawendy - być może gdzieś widziałam już takie połączenie (chociaż nie mogę sobie przypomnieć). Po prostu patrzyłam na kartonik z przyprawami, i pomyślałam, że to może pasować. Pasuje!
Polecam.

Herbata miętowa z lawendą i limonką



Składniki:
(na 2 litry)
  • listki mięty z 10 gałązek
  • 1 łyżka kwiatów lawendy
  • 1 limonka
  • 2 łyżki cukru
  • 2 litry gorącej wody

Listki mięty zgnieść w dłoniach (dzięki temu uwolni cały aromat), umieścić w dzbanku. Wsypać lawendę. Zalać gorącą wodą, przykryć.
Limonkę sparzyć, pokroić w ósemki i wrzucić do dzbanka. Wsypać cukier i wymieszać.

Podawać gorącą lub zimną w ciepłe dni.

Smacznego!

Długo wpatrywałam się w dzbanek pod słońce. Trochę jak akwarium, trochę jak nieznany, podwodny świat. Nie niepokojące, bo zamknięte w dwulitrowym naczyniu. Fascynujące, bo jednak tajemnicze.
Też chcielibyście kiedyś nurkować?

poniedziałek, 7 lutego 2011

Niedzielny chleb z powodu deszczu

Weekend przeciekł mi między palcami. Raz dwa, i znowu poniedziałek. Dla mnie różni się tylko tym, że w domu siedzę sama, a nie w towarzystwie. Jeszcze trzy tygodnie słodkiego lenistwa. Dzięki nie aż tak słodkiej operacji... Ale skupmy się na plusach.
Niedziela się ciągnęła, deszcz padał cały dzień, wiało nieprzyjemnie, więc propozycja spaceru odpadła w przedbiegach. D. usiadł przy laptopie i zabrał się za tłumaczenie książki. A kiedy mój Mężczyzna zajmuje się sobą, ja idę do kuchni. Tyle że tym razem ciasta wszelakie również się nie kwalifikowały do przygotowania - po napadzie na cukiernię mam cały worek słodyczy wszelakich. A piec się chce... Piekarnikowe ciepło w taki dzień jest przecież niezastąpione. Myślałam, kombinowałam, aż z pomocą przyszła mi Liska i jej chleb
Wiecie, że uwielbiam lawendę? Dla mnie nie pachnie antymolowymi kulkami z szafy, tylko ogrodem i ciepłem (szczególnie w szare godziny). Mam spory zapas suszonych kwiatków, miód znajdzie się zawsze, tak jak i pozostałe składniki... Oczywiście wprowadziłam nieco zamieszania z powodu braku koszyka, ale dzięki temu mogłam wykorzystać moją ulubioną keksówkę (rozsuwana od D.). Troszkę za bardzo ją rozciągnęłam i chleb wyszedł nieco plaskaty, ale pyszny, z delikatną nutą lawendy... Której nieświadomy jej obecności nie rozpozna, gdyż jest to woń nieuchwytna i delikatna. Moim zdaniem świetnie smakował z szynką, albo z samym masłem. 
Przepis z moimi modyfikacjami.

Pszenno-razowy chleb z miodem i lawendą



Składniki:
(na keksówkę 11x35 cm lub mniejszą)

  • 190 g mąki pszennej razowej
  • 310 g mąki pszennej
  • 10 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka soli
  • 350 ml letniej wody
  • 1 łyżeczka suszonych kwiatów lawendy
  • 30 g płynnego miodu

Drożdże rozpuścić w kilku łyżkach letniej (nie gorącej!) wody i odstawić na 10 minut.
Połączyć z pozostałymi składnikami, wyrobić. Odstawić na 1/2 godziny do podwojenia objętości. Po tym czasie krótko wyrobić raz jeszcze i odstawić na 75-90 minut.
Ciasto przełożyć do formy, odstawić do wyrośnięcia na 1-1,5 godziny.


Wstawić do nagrzanego do 230 st. C. i naparowanego (na dno piekarnika wysypać pół szklanki lodu lub wstawić żaroodporne naczynie z wodą) piekarnika na 10 minut. Po tym czasie zmniejszyć temperaturę i dopiekać 40-60 minut (w zależności od wielkości formy). Upieczony chleb popukany od spodu powinien wydawać charakterystyczny, głuchy odgłos.


Wystudzić na kratce.


Smacznego!



Dziś pogoda nadal nie sprzyja spacerom i innym tego typu szaleństwom. Dlatego siedzimy w domu, pijemy herbatę z cytryną a ja się zastanawiam, czy jakbym jutro upiekła kolejny bochenek, to nie zostałoby to uznane za przesadę...?