W sobotę C. był w pracy cały dzień (nie zmyślam; bite trzynaście godzin), a ja po zrobieniu wszystkiego, czego nie musiałam, ale co przyszło mi do głowy, w końcu zasiadłam na kanapie z książką, kawą i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I kiedy tak siedziałam sobie zupełnie spokojnie, w końcu zaczęło mi się robić chłodno. Sięgnęłam po koc - ale to nie to. Zamarzył mi się ogień na kominku!
I tutaj mała dygresja - jestem jedną z tych staromodnych kobiet, które lubią, gdy otwiera się im drzwi, pomaga nieść ciężkie torby z zakupami, odsuwa krzesło w restauracji i... Rozpala się dla nich w kominku. C. doskonale to rozumie (albo może lepiej będzie powiedzieć, że pogodził się z zaistniałym stanem rzeczy) i robi dla mnie to wszystko, a nawet jeszcze więcej. Kominek więc stanowi dla mnie prawdziwą tajemnicę - C. coś tam przy nim pomajstruje, a potem pojawia się ogień i robi się ciepło. Proste, prawda?
Ha! Nie do końca.
Włożyłam do kominka szczapę, kawałek wymiętoszonej gazety, podpaliłam i czekałam na cud, który się nie zdarzył. Papier spłonął błyskawicznie... I tyle. Ponowiłam próbę - z tym samym, niestety, rezultatem. Podrapałam się w głowę, dołożyłam drewna i gazet, spróbowałam znowu.
Powoli, najpierw nieśmiało, później nawet dziko, na kominku zaczął buzować ogień.
Dumna byłam z siebie niesłychanie! Na co mi mężczyźni, skoro potrafię rozwikłać takie tajemnice, i to w zaledwie pół godziny? Krzesło też umiem sama odsunąć, a ciężkie zakupy zawsze można wnieść na dwa razy. Ostatnio nawet zupełnie sama dolałam płynu do spryskiwaczy w aucie, i to do właściwego pojemnika!
Dołożyłam do ognia raz, drugi... I skończyły mi się polana. Uniosłam brew i kategorycznie oznajmiłam moim psom, że ja w te pająki to na pewno nie pójdę!
Porzuciłam więc ideę zostania feministką i pokornie poczekałam na C., żeby ocalił swą damę z opresji (groźba zamarznięcia może nie była realna, ale... W baśniach zawsze się dramatyzuje bez potrzeby).
Dzisiaj mam dla Was przepis na wyjątkowe bułeczki - idealnie poprawiające humor już samą swoją barwą. W magazynie Bage og sylte, nr 1/2017 zdjęcie bułeczek było zrobione przed ich upieczeniem - kolor jest niesamowicie intensywny! W piekarniku nieco blednie; staje się głębszy i ciemniejszy, ale nadal robi odpowiednie wrażenie. Wszystko za sprawą startych buraczków - sprawiają, że zwykłe pieczywo nie tylko staje się niezwykle przyjemne dla oka, ale jest wilgotne i naprawdę długo zachowuje świeżość. Dzięki dodatkowi ziaren bułeczki są jeszcze bardziej treściwe; świetnie nadają się do wytrawnych, ale też słodkich dodatków.
Po inne smakołyki z pieczonymi buraczkami koniecznie zajrzyjcie do Patrycji.
Po inne smakołyki z pieczonymi buraczkami koniecznie zajrzyjcie do Patrycji.
Bułki z buraczkami
Składniki:
(na 12 sztuk)
- 100 g mieszanki 5 ziaren
- 200 g buraków
- 20 g świeżych drożdży
- 300 ml letniej wody
- 2 łyżeczki soli
- 1 łyżka złotego syropu
- 500 g mąki orkiszowej
- 225 g mąki pszennej
dodatkowo:
- 3 łyżki mleka
Mieszankę ziaren zalać wrzątkiem.
Buraki obrać, zetrzeć na tarce o drobnych oczkach.
Drożdże rozmieszać w kilku łyżkach wody, następnie wlać pozostałą wodę, dodać odciśnięte ziarna, syrop i buraki. Wymieszać.
Do dużej miski przesiać mąkę orkiszową, dodać płynne składniki, zagnieść. Dodać sól, połączyć. Na końcu partiami dodawać mąkę pszenną.
Dobrze wyrobione ciasto odstawić do wyrośnięcia na 45-60 minut.
Po tym czasie jeszcze raz szybko zagnieść, podzielić na 12 części, z każdej uformować okrągłą bułeczkę. Układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując duże odstępy.
Odstawić na 25-30 minut do napuszenia.
Bułeczki posmarować mlekiem.
Piec w 200 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.
Smacznego!
U mnie mieszanka pięciu ziaren to ziarna jęczmienia i żyta, słonecznik, sezam i siemię lniane. Nie wiem, czy w Polsce można kupić taką gotową; jeśli nie, można je kupić osobno i wymieszać samemu w dowolnych proporcjach.
Mleka użyłam tylko do posmarowania bułeczek; zamiast tego można spryskać je wodą, i będą idealne dla alergików.