W południe podczas ogródkowej krzątaniny usłyszałem ostre niczym
brzytwa kwilenie. Nad brzozami ścigały się pustułki. Dwie pary – takie odniosłem
wrażenie. To nie była powietrzna walka. Po prostu lot godowy. Jedna z samiczek zanurkowała, wpadła pod dach, usiadła na poręczy balkonu. Samiec w tej samej
sekundzie dopadł ją, przycisnął szponami. Krzyknąłem. Odruchowo. Nie
chciałem polowania pod swoim dachem – tak pomyślałem w pierwszej chwili, nie odczytując właściwie sceny. Ptaki
się spłoszyły.
Kwiląc uniosły się ponad dach i pobliskie sosny. Za nimi podążyła druga para. Kołowały nad sąsiadami. Wykonywały gwałtowne ewolucje. Ich kwilenie cichło w miarę oddalania się na łąki i pastwiska za lokalną drogą i szpalerem przydrożnych drzew.
Gdybym miał aparat pod ręką…
Następnego dnia mżyło. Chmury snuły się nisko poganiane wiatrem ze wschodu. Łażąc z Miką po łące, słuchałem dudka. Postanowiłem na niego foto-zapolować podczas tokowania. Do tej pory sfotografowałem jedną parkę przelatującą nad polami w sąsiedztwie.
W porze śniadania, gapiąc się w telewizor (psa by nie wygonił, a co dopiero siebie), usłyszeliśmy za oknem zamieszanie.
Gałązki perukowca uginały się pod ciężarem ptaków. Wypełniony ziarnem karmnik bujał się, jakby wiatr nim szarpał. Zleciały się grubodzioby i trznadle. Harmider zwabił sikory bogatki, czubatki, ubogie. Z sosen za płotem dołączyły szczygły. Każdy walczył o dostęp do zadaszonej jadłodajni...
Mieliśmy przed oczami program ornitologiczny, za plecami płonący kominek (najpierwszy kanał telewizyjny), obok na ekranie telewizora rozgrywały się sceny dreszczowca…
Fotografowaliśmy i filmowaliśmy przez szybę. Filmów nie pokażę z powodu nieparlamentarnego tła dźwiękowego z telewizora.
Szczygły i grubodzioby opuściły miejsce po kwadransie. Trznadle, które walczyły z nimi o miejsce pod daszkiem, też odleciały. Ptasie cwaniaki: strzyżyki, rudziki, kopciuszki, pleszki marudziły jeszcze w trawie. W zamieszaniu wiele ziaren spadło na ziemię.
Na koniec przyleciały sójki i rozgoniły towarzystwo. Obeszły się smakiem. Czereda wyjadła zapasy przed ich przybyciem. Cisza, która potem nastąpiła, była przygniatająca. Bezruch też. Za okno wróciła pozimowa smuta.