Krajobraz zimnej Zośki |
Żurawie w szacie majowej zimy |
Szronem malowane. Tytuł sam się narzuca. O świcie
wszystko było osrebrzone. Pola, łąki, trawnik i kwietniki przed domem, drzewa,
droga za płotem. Bezchmurne niebo ujawniło przyczynę zwarzenia kwiatów.
Wyszedłszy
na pole, patrzyłem na posiwiałe dmuchawce. Przedziwne wrażenie. Buty pokryły
się warstwą szronu. Nogawki także. Brodziłem w trzeszczącej trawie. Szurałem po
szczecinie siwej murawy. Potem droga.
Brzozy odbite w kałużach po wczorajszym
deszczu. Przeszywający ciszę koncert ptaków: wilg, kosów, trznadli, sikor,
czajek, dudków, kukułek, drozdów, skowronków, szpaków… pokrzykiwanie dzięciołów,
sójek, srok, kruków…
Sójka dla uważnego obserwatora |
Zanurzyłem się w tym misterium całym sobą. Znany od lat
krajobraz wciąż fascynuje, mimo postępujących zmian: znikających brzóz, sosen,
przydrożnych dębów i wierzb, wycinanych zagajników…
Rozlewisko |
Wspiąłem się na łąki. Szedłem między pagórkami,
kępami wierzb przy stawach i zaspanych strumieniach sączących się spod
zagajników przy leśniczówce. Było pusto. Żadnych zwierząt. Chmary jeleni pewnie
się rozwiązały. Łanie z piastunami zaczęły szukać spokojnych kątów do porodu. Młode
byki odeszły w las na popas. Nie zobaczyłem ani lisa, ani zająca, ani złamanej kuny.
Słyszałem tylko żurawie, których klangor dochodził z różnych kierunków, czajki wyczyniające
akrobacje nad niewidocznymi mokradłami i rowami melioracyjnymi. Wszędzie szron.
Mroźne powietrze. Księżyc zmierzający do nowiu. Wschodzące słońce roziskrzyło
kryształki lodu, ozłociło wierzchołki drzew, rozrzuciło cienie.
Wyszedłem spomiędzy drzew na rozległą łąkę nad
rozlewiskiem. Co za krajobraz pod kryształem bezchmurnego sklepienia! Rozśpiewana
pustka. Podchodząc bliżej północnej zatoczki, zobaczyłem jakiś ruch pod kępą
łozy:
- Żuraw.
Brodził po płyciźnie między kaczkami, łyskami,
w towarzystwie przelatujących czajek. Rozglądał się. Krok za krokiem zmierzał
do ukrytego przed wścibskimi spojrzeniami kąta. Prawdopodobnie gniazda. Fotografowałem,
póki nie schował się za nieprzeniknionym gąszczem pokrywających się woalem
listków łodyg.
Po chwili zobaczyłem drugiego ptaka. Kroczył dostojnie. Rozglądał
się. Skradał się. Nie wydawał żadnego głosu. W końcu poszedł śladem partnera
(partnerki). Poczułem się jakbym widział duchy. Wcześniej to miejsce nawiedził
jakiś dzik. Coś tutaj musi przyciągać uwagę zwierząt.
Potem moją uwagę przykuły czajki. Krążyły nad
rozlewiskiem, wyczyniając nieobliczalne akrobacje. Fotografowanie ich lotu jest
ciekawym zajęciem. Utrzymywanie ich w kadrze to wyzwanie. Człowiek myśli,
naciskając migawkę:
- Mam cię.
Lecz zdjęcie zostaje puste. Czajka zdążyła
wykonać kolejny nieprzewidywalny zwrot. Panoramowanie? Można zapomnieć. Tutaj nie
ma nic stałego. Tylko migotanie skrzydeł, nagłe zwroty, kwilenie, zmiany tła…
Loty godowe czajek to istne widowisko.
Dopiero kiedy spacerują po łące lub obnażonym
dnie wysychającego mokradła, można docenić urodę tych ptaków.
Rozlewisko wysycha |
Niebawem będzie można przejść suchą stopą |
To miejsce z magią |
Łyska |
Szronem malowane |
Szronem malowane |
Wracałem tą samą drogą. Szron tajał w plamach
światła. Buty przemokły do skarpet. Było coraz cieplej. Już nie dało się robić
zdjęć pod słońce. Światło raziło do bólu. Szedłem w kierunki kwilących w locie
czajek i klangoru niewidocznych żurawi.
Sybaryta |
Co widział? |
Kabaretowy podskok |
Pod krzakami wikliny dostrzegłem
kontur. Na ekranie zobaczyłem śpiącego zająca – głowę i sterczące słuchy. Leżał
na skraju cienia i światła. Usłyszał szuranie butów na przemrożonej trawie. Odbiegł
kilka kroków. Przystanął. Nasłuchiwał. Byłem ciekaw, co widział, nie patrząc na
mnie. A jednak wyczuł ruch. Odskoczył ku zaroślom nad wilgotnym zagłębieniem i
tyle go widziałem.
Przeszedłszy nad staw zarośnięty pałką
wąskolistną, której kwiatostany (pałki) zamieniły się w rozwiewane wiatrem wiechcie,
kątem oka zobaczyłem żurawia w zagłębieniu łąki. Najpierw go usłyszałem. Klangor
uderzał w uszy. Za pagórkiem był drugi. Zbliżał się. Miałem słońce za plecami. Ptaki
niewiele sobie robiły z mojej obecności. Spacerowały. Pasły się, co i raz
sięgając po coś w trawie. Z dziobów unosiła się mgła podczas każdego krzyku. Filmowałem
je. Liczyłem na jakiś taniec godowy przypominający oglądaną przed laty scenę na
polanie pod Piersławkiem – miejscem narodzin Ernsta Wiecherta. Skończyło się
płonną nadzieją.
Jeszcze tylko zdjęcia przydrożnej brzozy w
drodze do domu, drzew przy drodze do Nowej Wsi, przemarzniętej łąki pod sośniakiem
i… na śniadanie.
Czasem nachodzi mnie myśl czy ludzie, którzy
tutaj mieszkają, wiedzą w jak niezwykłym miejscu żyją. Czy mają tego
świadomość?