niedziela, 31 października 2010
niedziela, 24 października 2010
...jakby nigdy nic...
...podejmuję kolejną próbę reaktywacji ;)
Mam nadzieje, że tym razem żadne "licho" mi w tym nie przeszkodzi.
Całe szczęście, że moja randka z Odysem wypaliła :)) Chociaż i w tym temacie mogłabym ponarzekać ;) , bo widzieliśmy się raptem 21 godzin. Buuu... Smutno nam było z Kasią, że tym razem nie zamustrujemy i nie popłyniemy dalej w świat. Ech, a było już tak blisko. W akcie desperacji byłyśmy nawet zdecydowane zostać blindziarzami. W takich cywilizowanych portach jak Hamburg przecież nawet nie przeszukują statków przed wyjściem w morze. Spokojnie więc byśmy się gdzieś ukryły...a potem tylko Odys miałby stosy dodatkowych papierów do wypełnienia, bo biurokracja na statkach w dzisiejszych czasach jak wszędzie jest załamująca. Setki przepisów, procedur .... ale co się nie robi dla Penelopy i Skarbeczka ;) Przez moment dałyśmy się ponieść fantazji i już wyobrażałyśmy sobie jakie to będzie ekscytujące ;) Tego jeszcze nie przerabiałyśmy! ... zaraz jednak Odys ściągnął nas z obłoków bo trzeźwo zauważył, że przyjechałyśmy zaledwie z jedną małą torbą podróżną ... stosy papierzysk dałby radę wypełnić, stawiłby czoła wszystkim zawiłym procedurom... ale codziennego słuchania, że nie mamy co na siebie włożyć podobno nie dałby rady wytrzymać. Niedowiarek (!) nie chciał nam wierzyć, że jedna para spodni na zmianę wystarczy nam w zupełności na cały rejs. Twardziel z niego, nie dał się przekonać naszym zapewnieniom i słodkim minkom. Ostatecznie posłusznie opuściłyśmy pokład na 5 min przed manewrami. Nawiasem mówiąc to serca trzeba nie mieć, żeby o 03-ej nad ranem zostawić swoje kobiety na kei a samemu odpłynąć w siną dal do ciepłych krajów.
Jak później się okazało, Neptun zemścił się na kapitańskiej bezduszności, bo w gniewie spienił fale i nieźle tym niegościnnym statkiem wykołysał. No cóż, ma się te układy... ;)
Tymczasem ja wróciłam do Gdyni i trochę czasu upłynęło zanim doszłam do siebie po takim afroncie.
A dzisiaj jakby nigdy nic, próbuję się reaktywować w blogowym świecie i mam nadzieję, że tym raz uda mi się to bez żadnych przeszkód.
Zatem pochwalę się moją produkcją szpitalną, o której już wcześniej wspominałam, ale nie mogłam pokazać zdjęć.
Wyszyłam na szarym płótnie dwa monogramy i dokonałam ich koronacji :)
...i bardzo mi się one podobały... do czasu kiedy odwiedziła mnie moja koleżanka Maja i z rozbrajającą szczerością chichrając się w najlepsze, uzmysłowiła mi, że "M" wyszyłam dwoma odcieniami muliny :o -...a to feler!....
No tak, mam teraz dowód na to jaką jestem ślepotą. I co mam teraz z tym zrobić. Pruć? -o nie! Wyszywać od początku?- najnormalniej nie chce mi się? Udawać, że tak miało być?... no nie wiem. Powędrują więc na razie do szuflady. I tak nie zdecydowałam do końca do czego je miałabym wykorzystać.
Waham się między poduszkami a oprawieniem w ramy. Co mi radzicie?
Poza tym udało mi się zacząć też haft w zupełnie innych klimatach z feerią barw.
Tyle wyszyłam w szpitalu.
W międzyczasie jednak trochę już przybyło.
Jak się łatwo domyśleć, tematyka jest świąteczna. Nie mogłam się oprzeć urokowi tego wiktoriańskiego obrazka. Jest dosyć dużym projektem i zdaję sobie sprawę jak czasochłonnym. Ale jestem optymistką i mam zamiar zdążyć przed świętami, mimo, że planów mam na ten czas ...bez liku!
Jak nie dopadnie mnie kolejne jakieś "licho" , pewnie kilka uda mi się zrealizować.
Pożyjemy...zobaczymy ;)
Mam nadzieje, że tym razem żadne "licho" mi w tym nie przeszkodzi.
Całe szczęście, że moja randka z Odysem wypaliła :)) Chociaż i w tym temacie mogłabym ponarzekać ;) , bo widzieliśmy się raptem 21 godzin. Buuu... Smutno nam było z Kasią, że tym razem nie zamustrujemy i nie popłyniemy dalej w świat. Ech, a było już tak blisko. W akcie desperacji byłyśmy nawet zdecydowane zostać blindziarzami. W takich cywilizowanych portach jak Hamburg przecież nawet nie przeszukują statków przed wyjściem w morze. Spokojnie więc byśmy się gdzieś ukryły...a potem tylko Odys miałby stosy dodatkowych papierów do wypełnienia, bo biurokracja na statkach w dzisiejszych czasach jak wszędzie jest załamująca. Setki przepisów, procedur .... ale co się nie robi dla Penelopy i Skarbeczka ;) Przez moment dałyśmy się ponieść fantazji i już wyobrażałyśmy sobie jakie to będzie ekscytujące ;) Tego jeszcze nie przerabiałyśmy! ... zaraz jednak Odys ściągnął nas z obłoków bo trzeźwo zauważył, że przyjechałyśmy zaledwie z jedną małą torbą podróżną ... stosy papierzysk dałby radę wypełnić, stawiłby czoła wszystkim zawiłym procedurom... ale codziennego słuchania, że nie mamy co na siebie włożyć podobno nie dałby rady wytrzymać. Niedowiarek (!) nie chciał nam wierzyć, że jedna para spodni na zmianę wystarczy nam w zupełności na cały rejs. Twardziel z niego, nie dał się przekonać naszym zapewnieniom i słodkim minkom. Ostatecznie posłusznie opuściłyśmy pokład na 5 min przed manewrami. Nawiasem mówiąc to serca trzeba nie mieć, żeby o 03-ej nad ranem zostawić swoje kobiety na kei a samemu odpłynąć w siną dal do ciepłych krajów.
Jak później się okazało, Neptun zemścił się na kapitańskiej bezduszności, bo w gniewie spienił fale i nieźle tym niegościnnym statkiem wykołysał. No cóż, ma się te układy... ;)
Tymczasem ja wróciłam do Gdyni i trochę czasu upłynęło zanim doszłam do siebie po takim afroncie.
A dzisiaj jakby nigdy nic, próbuję się reaktywować w blogowym świecie i mam nadzieję, że tym raz uda mi się to bez żadnych przeszkód.
Zatem pochwalę się moją produkcją szpitalną, o której już wcześniej wspominałam, ale nie mogłam pokazać zdjęć.
Wyszyłam na szarym płótnie dwa monogramy i dokonałam ich koronacji :)
...i bardzo mi się one podobały... do czasu kiedy odwiedziła mnie moja koleżanka Maja i z rozbrajającą szczerością chichrając się w najlepsze, uzmysłowiła mi, że "M" wyszyłam dwoma odcieniami muliny :o -...a to feler!....
No tak, mam teraz dowód na to jaką jestem ślepotą. I co mam teraz z tym zrobić. Pruć? -o nie! Wyszywać od początku?- najnormalniej nie chce mi się? Udawać, że tak miało być?... no nie wiem. Powędrują więc na razie do szuflady. I tak nie zdecydowałam do końca do czego je miałabym wykorzystać.
Waham się między poduszkami a oprawieniem w ramy. Co mi radzicie?
Poza tym udało mi się zacząć też haft w zupełnie innych klimatach z feerią barw.
Tyle wyszyłam w szpitalu.
W międzyczasie jednak trochę już przybyło.
Jak się łatwo domyśleć, tematyka jest świąteczna. Nie mogłam się oprzeć urokowi tego wiktoriańskiego obrazka. Jest dosyć dużym projektem i zdaję sobie sprawę jak czasochłonnym. Ale jestem optymistką i mam zamiar zdążyć przed świętami, mimo, że planów mam na ten czas ...bez liku!
Jak nie dopadnie mnie kolejne jakieś "licho" , pewnie kilka uda mi się zrealizować.
Pożyjemy...zobaczymy ;)
Etykiety:
Haft
piątek, 1 października 2010
Chyba jeszcze nie jest tak źle...
...jeżeli mimo wszystko nie opuszcza mnie fantazja :)
Mam powody do radości, bo udało mi się dzisiaj uciec z "tropików" ;)
Nie dajcie się zwieść. "Moje tropiki" w tym roku nie mają niestety związku z żadną egzotyką. To po prostu szpitalny oddział chorób tropikalnych. (choć w tropiku niczego nie załapałam) Znowu wylądowałam na przymusowe uprawianie lenistwa. Nie było rady :/
...ale tym razem zabrakło mi pokory i cierpliwości, żeby leżeć spokojnie. Po tygodniu już poczułam się dziwnie zdrowo. Nikt nie mógł tego zrozumieć... a ordynator stwierdził, że jestem klasycznym przypadkiem desymulanta (podobno wśród pacjentów spotyka się symulantów i desymulantów)
Ja po prostu nie miałam innego wyjścia, ponieważ już od ponad miesiąca planowałam mały wypad do Hamburga... na randkę z Odysem ;)) A ja już jak na coś się nakręcę, to żaden szpital nie może stanąć mi na drodze. Więc nie było wyjścia, musiałam się lepiej poczuć :) Nie mogę przepuścić takiej okazji, gdy Odys będzie tak blisko... zaledwie 800km! Chyba bym się sfilcowała na łóżku szpitalnym.
Do końca nie wiedziałam czy mój szalony planik wypali. Przecież jeszcze dzisiaj byłam w szpitalu Ale jak się baba uprze ( na dodatek zakochana hi,hi ), to nie ma rady.
W ekspresowym tempie się spakowałam i już jestem po małej rozgrzewce i kawce u mojej siostrzyczki w Lęborku.
Ekspresowe pakowanie już ukazało swoje uroki. Zapomniałam kabelka od aparatu i nie mogę przerzucić na kompa zdjęć moich szpitalnych wyszywanek, które chciałam pokazać.
Zrobię to po powrocie.
Tymczasem przedstawię Wam wyniki losowania mojego wrześniowego konika. (Właściwie to z jego powodu jest ten wpis) Niestety fotorelacji z losowania również nie będzie z powodu braku w/w kabelka.
Przy okazji ogłaszam, że po przeliczeniu Waszych głosów odnośnie formy losowania zdecydowanie wygrała forma "typowa". A proszę bardzo! :)
A szczęśliwie w moje łapki wpadł dziś los z imieniem ...(proszę o werble) ... z imieniem... lambi
Moja Droga, proszę o przesłanie na mojego maila ( [email protected] ) adresu na jaki ma pogalopować z rozwiana grzywą pasiasty konik :)
Tymczasem uciekam ...choć tak bardzo mnie korci co tam u Was. Ale to po powrocie sprawdzę.
Mam powody do radości, bo udało mi się dzisiaj uciec z "tropików" ;)
Nie dajcie się zwieść. "Moje tropiki" w tym roku nie mają niestety związku z żadną egzotyką. To po prostu szpitalny oddział chorób tropikalnych. (choć w tropiku niczego nie załapałam) Znowu wylądowałam na przymusowe uprawianie lenistwa. Nie było rady :/
...ale tym razem zabrakło mi pokory i cierpliwości, żeby leżeć spokojnie. Po tygodniu już poczułam się dziwnie zdrowo. Nikt nie mógł tego zrozumieć... a ordynator stwierdził, że jestem klasycznym przypadkiem desymulanta (podobno wśród pacjentów spotyka się symulantów i desymulantów)
Ja po prostu nie miałam innego wyjścia, ponieważ już od ponad miesiąca planowałam mały wypad do Hamburga... na randkę z Odysem ;)) A ja już jak na coś się nakręcę, to żaden szpital nie może stanąć mi na drodze. Więc nie było wyjścia, musiałam się lepiej poczuć :) Nie mogę przepuścić takiej okazji, gdy Odys będzie tak blisko... zaledwie 800km! Chyba bym się sfilcowała na łóżku szpitalnym.
Do końca nie wiedziałam czy mój szalony planik wypali. Przecież jeszcze dzisiaj byłam w szpitalu Ale jak się baba uprze ( na dodatek zakochana hi,hi ), to nie ma rady.
W ekspresowym tempie się spakowałam i już jestem po małej rozgrzewce i kawce u mojej siostrzyczki w Lęborku.
Ekspresowe pakowanie już ukazało swoje uroki. Zapomniałam kabelka od aparatu i nie mogę przerzucić na kompa zdjęć moich szpitalnych wyszywanek, które chciałam pokazać.
Zrobię to po powrocie.
Tymczasem przedstawię Wam wyniki losowania mojego wrześniowego konika. (Właściwie to z jego powodu jest ten wpis) Niestety fotorelacji z losowania również nie będzie z powodu braku w/w kabelka.
Przy okazji ogłaszam, że po przeliczeniu Waszych głosów odnośnie formy losowania zdecydowanie wygrała forma "typowa". A proszę bardzo! :)
A szczęśliwie w moje łapki wpadł dziś los z imieniem ...(proszę o werble) ... z imieniem... lambi
Moja Droga, proszę o przesłanie na mojego maila ( [email protected] ) adresu na jaki ma pogalopować z rozwiana grzywą pasiasty konik :)
... i jeszcze trochę prywaty. Jako, że jutro już będę w Hamburgu, a Odys przycumuje dopiero w niedzielę o świcie, mam zamiar jutrzejsze popołudnie wykorzystać i odwiedzić jakieś ciekawe sklepiki. Odwiedzę na pewno w "Europa Pasage" Idee. Creativmarkt. Czy może znacie jeszcze sklepiki o podobnej branży. Bo ciuchy mnie zupełnie nie interesują.
Wiem (ze statystyk), że zaglądają do mnie osoby z Hamburga. Może przy tej okazji się ujawnicie i podzielicie się swoją wiedzą i znajomością Hamburga. Proszę tylko, piszcie na mojego maila ( [email protected]), bo nie będę miała dostępu do netu, a maila mam w komórce.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i obiecuję, że po powrocie wracam do normalnego życia i ...blogowania. :)
Tymczasem uciekam ...choć tak bardzo mnie korci co tam u Was. Ale to po powrocie sprawdzę.
Jutro raniutko wyruszam w dalszą drogę
...i już nie mogę się opędzić od piosenki "...ale za to niedziela, ale za to niedziela, ...niedziela będzie dla nas" :))
Etykiety:
Inne
Subskrybuj:
Posty (Atom)