Było mnóstwo pracy, bo organizowanie przyjęcia na sali wiąże się z zaangażowaniem w wiele spraw.
Po pierwsze kuchnia. Zajęcie się tą kwestia to dla mnie plus, bo po prostu wiesz co jesz i widzisz w jakich warunkach potrawy były przygotowywane. Zaczęło się więc od zgromadzenia potrzebnych produktów z listy, którą wypisała mi znajoma i sprawdzona kucharka.
Potem odświeżenie kuchni i sali.
Kolejna sprawa to gotowanie.
W sobotę, przed komunią, od ósmej rano działaliśmy prężna ekipą złożoną z (niezawodnych w takich sprawach) moich dwóch siostrzyczek, mojej mamy no i wspomnianej kucharki.
Szybko się uwinęłyśmy bo około godziny 14 to co mogło być przygotowane w przeddzień było gotowe. W niedzielę kuchnią zajmowała się kucharka ze swoją ekipą i kelnerkami.
Następnym etap to dla mnie czysta przyjemność czyli dekoracja sali.
Wszystkie elementy wystroju sali miałam już przygotowane więc została kwestia ich ułożenia i zamocowania. Tu tez nie byłam sama, pomógł niezastąpionych w takich sytuacjach mężunio, siostry i mama. Kochana ta moja rodzinka :)
Mi zostało ułożenie bukietów i słodki stół, który nieskromnie powiem, bardzo się wszystkim spodobał i w opinii gości, tych mniejszych i większych też, był bardzo smakowity.
A tak się prezentował:
Pośrodku na ścianie zawiesiłam ten wianek.
Na stół przygotowałam galaretki w pomarańczach - uwielbiane przez moje dzieciaki. Tak podana galaretka zyskuje pyszny, pomarańczowy aromat.
Na stole znalazły się też cake popsy. Są pyszne i podoba mi się taka forma podania, która zachęca do spróbowania, ja odkryłam je całkiem niedawno na blogu Moje Wypieki.
Do tego owoce w kruchym rożku do lodów, oblanym w środku roztopioną czekoladą mleczną. Proste i szybkie w przygotowaniu a zarazem ciekawie się prezentują - znikały w oczach :)
Była też lemoniada cytrynowa w moim ulubionym słoju z kranikiem - tradycyjna z dużą ilością soku z cytryny, miętą i cukrem(najlepszy byłby miód, ale ze względu na małych alergików musiał być zastąpiony cukrem). Na lemoniadę naszykowałam słoiki z uszkiem i słomką.
Poza tym na stół powędrowały babeczki ze sprawdzonej piekarni i cukierki w szklanym naczyniu.
Nie mogło zabraknąć też żywych kwiatów. Wybrałam dwa rodzaje - gipsówkę i biały bez, którego zapach niezmiennie od czasów mojego dzieciństwa, kojarzy mi się z komunią, wspaniale pachnie-uwielbiam.
Szkoda tylko, że jest dość nietrwały w wazonie. Można trochę przedłużyć jego trwałość polewając po ścięciu końcówki wrzątkiem, postoi wtedy w wazonie, w pełnej krasie do 4 dni.
Bez razem z gipsówką w ażurowych doniczkach zdobił też stoły.
Białe świece umieściłam w okrągłych szklankach przewiązanych kremową tasiemką i wypełnionych niewielką ilością przeźroczystych diamencików ozdobnych.Obok każdego takiego lampioniku stał biały aniołek.
Serwetkowe lampiony prezentowały się tak:
Przy talerzach ułożone były upominki dla gości i serwetki w papierowych obrączkach, które pokazywałam Wam już razem z kartonową literką K tutaj.
Pokusiłam się jeszcze o zrobienie swojskiego makaronu, trochę zaryzykowałam bo jeszcze nigdy go nie robiłam, ale udało się.
Taki makaron jest bezkonkurencyjny!! Korzystałam z przepisu Alicji w krainie garów i szczerze go polecam :)
Było dużo pracy ale jak dla mnie to też dużo frajdy i radości.
A największą satysfakcję dało zadowolenie naszych gości. Przekonałam się, że organizowanie przyjęć to coś, co bardzo lubię robić.
Na koniec zdjęcie moich kochanych, wesołych dziubasków.
Dobrego dnia! :)
Ika