Książka ta trafiła do mojego bibliotecznego koszyka całkiem przez przypadek. Miałam już wybrane 4 inne książki i ostatnie miejsce postanowiłam przeznaczyć na coś do tej pory nie czytanego. A z racji tego, że gdzieś na empikowskich stronach mignęła mi inna książka Sebastiana Fitzka- wybór padł na niego :) Po opisie na okładce, po krótkich słowach zachęcających z różnych gazet, a na końcu po wiele obiecującym haśle " najbardziej przerażający thriller psychologiczny od czasu Milczenia owiec", no więc po tym wszystkim spodziewałam się naprawdę dobrego kryminału.
Co dostałam? Akcję na wielkim statku wycieczkowym, detektywa Martina Schwarza, który niczym John McClane wpada w sam środek afery i swoim błyskotliwym intelektem stara się rozwiązać tajemnicę, w którą wciągnęła go starsza pani na stałe zamieszkująca statek. Do tego oczywiście piękna pani doktor, kilka potencjalnych czarnych charakterów i ... I to ma być to objawienie niemieckiego kryminału?! Jakiś pastisz :) Żenująco zrobiło się na samym początku, kiedy jedna z bohaterek, zdradzona skądinąd żona, oddaje ubrania swego męża kochance z komentarzem : "skoro się z nim pieprzysz, możesz też prać jego gacie". No kto nie słyszał tego tekstu ze sto razy wcześniej? Cała reszta żartów i żarcików utrzymana jest w podobnym tonie. Samo miejsce akcji skojarzyło mi się z kolei z serialem "Statek miłości", takim lekko kiczowatym miejscem, pełnym intryg i tajemnic. Kompletnie zabrakło mi jakiegoś głębszego psychologicznego rysu postaci, wszyscy byli przestawieni bardzo jednowymiarowo, kwalifikując się do koszyka "dobry" lub "zły". Samo rozwiązanie może i jest lekko zaskakujące, ale po sporej dawce nonsensów w fabule tak naprawdę finał musiał być taki, a nie inny. Sama nie wiem, czy sięgnę jeszcze kiedyś po którąś z ksiażek tego Autora.