W Ghazni rzadko można zobaczyć kobietę w towarzystwie mężczyzny. |
Czasem tak bardzo czegoś pragniemy, że nie dostrzegamy prawdy, rzeczywistości, która jest wokół. Świat widzimy taki jaki byśmy chcieli, a nie jaki jest. Boimy się zmian. Ale czy da się żyć marzeniami i wiarą, że wszystko będzie po naszej myśli...
- Mąż był w Afganistanie, to była jego, a raczej nasza pierwsza misja - mówi żona jednego z żołnierzy. - Wyjechał niedługo po ślubie. Pieniądze mieliśmy przeznaczyć na mieszkanie. Wytrzymaliśmy rozłąkę i strach przed tym, że może nie wrócić. Najtrudniej było na początku z powodu tęsknoty i przyzwyczajenia się do tego, że go nie ma oraz na końcu, kiedy zauważyłam, że się zmienia. Po powrocie nie był agresywny, ale był inny. Ciągle się kłócimy, nawet o najmniejsze rzeczy. Kiedyś znajdowaliśmy kompromis, teraz zapomniał co to oznacza, zawsze ja muszę odpuścić.
Znacznie częściej w swoim towarzystwie. |
Gdy usłyszałam te słowa zaczęłam się zastanawiać, czy to tylko wina misji. Czy możemy każde zachowanie tłumaczyć rozłąką, zagrożeniem życia, problemami? A może, żadne z dwóch osób się nie zmieniło i zawsze takie było. - Nigdy nie było mnie w tym związku - mówi jeden z misjonarzy. - Robiłem to co ona chce, może żeby nie było kłótni... sam nie wiem dlaczego. Gdy przyjaciel zwrócił mi na to uwagę, tylko mu się dostało. Kilka miesięcy po powrocie rozstaliśmy się, miałem już dość.
To nie Afganistan był przyczyną. Był raczej możliwością spojrzenia na wiele spraw z innej perspektywy. Zrozumienia, że związek nie jest idealny, jak się wcześniej wydawało. Nie jest się w nim sobą, nie można rozwijać swoich pasji, czy mówić o tym, co jest nie tak, bo wywołuje to awanturę. Ale jeżeli tak jest, czy to jeszcze jest związek, a nie pasożytnictwo jednej ze stron?
Nie można żyć wiarą, że w końcu będzie dobrze, że będzie tak jakbyśmy chcieli. Życie jest za krótkie, o czym doskonale wiedzą misjonarze, aby spędzić je na ciągłej walce, nie w Afganistanie, ale w Polsce, walce o szczęście.