15:20

Wspomnienia z przedszkola, czyli krótkie historie o nagości, zazdrości, kradzieży i pieczonych jabłkach

Wspomnienia z przedszkola, czyli krótkie historie o nagości, zazdrości, kradzieży i pieczonych jabłkach

Jeszcze sporo czasu upłynie, nim oddam swe dziecko na cały dzień pod opiekę obcych osób. Jednak świadomość, że z każdą chwilą jest bliżej tego momentu sprawia, że sam zaczynam przywoływać z pamięci wspomnienia z czasów przedszkolnych. Jest ich kilka. I wbrew pozorom, nie są to wcale traumatyczne wspomnienia, co mogłoby się niektórym wydawać, po przeczytaniu tytułu.

Ku mojemu zaskoczeniu, nie pamiętam żadnych imion. Ani opiekunek, ani żadnego dziecka z którym spędzałem kilka godzin dziennie. Pamiętam budynek. Pamiętam nawet układ pomieszczeń w tym budynku. Do dzisiaj wiem gdzie była szatnia, gdzie toaleta, jadalnia, i w której sali przebywałem ja, a w której mój brat. Ale imiona i twarze w pamięci mi nie pozostały.

Mam za to kilka innych wspomnień. Są wśród nich takie, które bawią mnie do dziś, takie, które wpędzają w nostalgię oraz takie, których się wstydzę… Ale po kolei.

Co dzieci mają w majtkach?
To stało się nagle. W czasie jednej z przerw. Nic nie zwiastowało nadejścia wydarzenia, które na zawsze zostanie w mej pamięci i wpłynie na odbiór świata.

Wszystko działo się błyskawicznie, ale wystarczyło, by zachwiać wszechświatem.

Jeden z przedszkolaków wybiegł nagle z toalety na korytarz. Spodenki i majtki opuszczone miał do kostek. Nie miało to jednak dla niego najmniejszego znaczenia. Tak podekscytowany był myślą, którą chciał się z nami podzielić, że wszystko inne było wtedy nieważne.

Tak więc chłopiec ten, stojąc półnagi przed wszystkimi pozostałymi dziećmi ze swojej grupy przedszkolnej, wykrzyknął ile sił w płucach, tak by nikogo nie ominęła ta ważna wiadomość:



Chłopacy mają pisole, a dziewczyny pisiawki!

Nie pamiętam, żebym wcześniej wiedział, że różnimy się z dziewczynami tymi elementami anatomii. Prawdopodobnie więc wtedy właśnie poznałem jedną z najistotniejszych prawd uniwersum. Natomiast błyskawiczna i nerwowa reakcja opiekunek, tylko utwierdzała w przekonaniu, że właśnie zdradzono nam jedną z największych tajemnic!

Kolorowe kredki
Rysować nie potrafię. Nigdy tego nie umiałem. Tym bardziej w czasie, gdy miałem tylko kilka lat. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze lubiłem rysować i kolorować. A w przedszkolu było czym! Kredki wszelkich kolorów i rodzajów były do naszej dyspozycji.

Ciągle łamiące się kredki ołówkowe, nierówno kolorujące kredki świecowe i – obiekt pożądania – kredki olejne BAMBINO!

Każdy, dla kogo zajęcia z rysunku były ważne, chciał mieć te ostatnie. Barwy, jakie można było dzięki nim uzyskać, łatwość kolorowania, równość pokrycia kolorem i sztuczki w postaci rozsmarowywania palcem wiórków powstających podczas ostrzenia kredki bambino sprawiały, że rysunek wykonany za ich pomocą zawsze wydawał się dużo lepszy, niż inne. Nic więc dziwnego, że zawsze patrzyłem spode łba na tych, którym udało się przede mną wyłowić bambino z wielkiego pojemnika postawionego przez opiekunkę na stoliku.

Żeby jeszcze to przekonanie, że dzięki lepszym kredkom będą lepsze rysunki, miało pokrycie w rzeczywistości… Chociaż… U innych miało… ;)

Małoletni przestępca
Jednym z najsilniejszych wspomnień przedszkolnych dotyczy kradzieży łopatki. Kradzieży dokonanej przeze mnie… Tak, właśnie przyznałem się publicznie do popełnienia przestępstwa.

Nie pamiętam czemu to zrobiłem. Nie pamiętam nawet koloru tej łopatki. Ale za to pamiętam, że była ona mała, ale za to twarda. Taka, której żadna ziemia, ani żaden kamień się nie kłania. Była płaska i kanciasta, a nie miękka i zaokrąglona.

Była moją ulubioną. Tak bardzo ulubioną, że z jakiegoś powodu postanowiłem się nią zaopiekować bardziej, niż powinienem, i zabrałem ją do domu. Pamiętam nawet jak to zrobiłem. Nie pamiętam za to jak wytłumaczyłem rodzicom obecność nowej zabawki. Tak samo, jak nie potrafię wytłumaczyć się teraz przed Wami.

Wtedy byłem dumny, że mi się to udało. Teraz się tego wstydzę.

Jabłko pieczone
Wizyty w przedszkolu zawsze kojarzyć mi się będą z zapachem świeżo pieczonego chleba. Choć nie dlatego, że takim nas tam karmiono. Po prostu naprzeciwko przedszkola była piekarnia. Spacer do przedszkola był więc zawsze nagradzany wspaniałymi zapachami.

Ale nie znaczy to, że przedszkolne posiłki były złe. Nie mam żadnych złych wspomnień z przedszkolnej jadalni. Znaczy to, że chyba całkiem znośnie nas tam karmili. Za to jedno danie pozostało mi w pamięci – pieczone jabłko.

Wyglądem pieczone jabłko nie powala, ale jego smak i zapach… Uwielbiałem je! Danie proste, a zarazem smaczne. Zawsze bardzo cieszyłem się na wieść o tym, że danego dnia będziemy jedli jabłuszko z pieca.

Co ciekawe, chyba do dzisiejszego dnia przedszkole, to jedyne miejscem w którym jadłem takie danie. I raczej tak już zostanie. Nie chcę ryzykować konfrontacji pysznego wspomnienia z rzeczywistością.

A co Ty pamiętasz z czasów przedszkolnych?
Podziel się swoimi wspomnieniami!

15:59

Nawet w zły dzień nie biję dziecka #KTOKOCHANIEBIJE

Nawet w zły dzień nie biję dziecka #KTOKOCHANIEBIJE

Dzieci to własność rodziców, którzy mogą z nimi zrobić wszystko, na co tylko mają ochotę. Łącznie ze stosowaniem wychowawczego klapsa. Zwłaszcza, gdy rodzic ma zły dzień… Dzieci mają być bezwzględnie posłuszne, w przeciwnym razie powinny zostać zdyscyplinowane, choćby przemocą. Bo tylko w ten sposób będą mogły być stosownie przygotowane do dorosłego życia. Tylko rodzice wiedzą co jest dla dziecka dobre, a co złe – dzieci, jak ryby, głosu nie mają. Rodzice są też zawsze nieomylni. I najważniejsze – rodzicom należy się szacunek. Za sam fakt bycia rodzicami. Dziecku natomiast szacunek nie przysługuje.

Te wszystkie rewelacje poznałem w dyskusji, jaką wywołał na facebooku mój poprzedni tekst na blogu, traktujący o reagowaniu na stosowanie przemocy wobec dzieci. Rzeczy tam wypisywane wprawiały mnie w osłupienie. Podnosiły mi też ciśnienie w taki sposób, jak jeszcze nigdy nic, co działo się w Internecie. Niektórym tak bardzo przeszkadzała moja postawa w sprawie (nie)bicia dzieci, że posunęli się nawet do obrażania nie tylko mnie, co mi w sumie wisi, ale też mojej córki, co z kolei jest już niemałym chamstwem i zagrywką poniżej jakiegokolwiek poziomu.

Byli nawet tacy, którzy poczuli potrzebę przeprowadzenia w Internecie kampanii przeciwko mnie… Serio. Kogoś tak bardzo bolało, że stanąłem po stronie dzieci, że osoba ta postanowiła popsuć mi opinię w sieci. Jedna z osób, która trafiła na mój blog z takiego właśnie „polecenia”, napisała mi wprost: „Przeczytałam ten tekst raczej przez przypadek – został on wstawiony na jednej grupie do której należę, przez panią, która go skomentowała: ……poczytajcie wpis tego pożal się Boże rodzica. Czegoś tak beznadziejnego dawno nie czytałam”. Koniec końców, jedynym skutkiem tej akcji była naprawdę znacząca poprawa statystyk wyświetleń mojego bloga, więc w sumie dobrze na tym wyszedłem. Tym niemniej pokazuje to, jak wielkie emocje wywołuje temat bicia, a raczej niebicia dzieci. I jak bardzo emocje te są negatywne.

Tekstem „Widzisz jak ktoś robi to dziecku? ZAREAGUJ!” narobiłem sobie sporo wrogów. Kilku znajomych zablokowałem na Facebooku. Co do kilku(nastu) kolejnych, musiałem zrewidować swoje zdanie na ich temat. Ale publikacji tekstu i tak nie żałuję. Bo sprawa jest zbyt poważna. Zbyt ważna, żeby o niej głośno nie mówić.

Z badań przeprowadzonych w 2015 roku przez TNS Polska, na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka wynika, że:
  • 58% Polaków nie widzi nic złego w dawaniu dziecku klapsa;
  • 32% Polaków aprobuje lanie w wychowaniu dzieci.

Nie są to w żaden sposób optymistyczne dane. Wręcz przeciwnie. Bo choć klapsy mają coraz mniej zwolenników, co widać w porównaniu z wynikami wcześniejszych badań, to akceptacja lania dzieci wzrosła z 28 do 32%! [TUTAJ możecie sobie zobaczyć pełne wyniki badań.]

Jak widać, jest w tym kraju jeszcze sporo do zrobienia w tej kwestii. Dlatego pozwolę sobie nie odpuścić, odnosząc się do najczęściej pojawiających się „złotych myśli” w trakcie wspomnianej dyskusji na faceboku, którą znaleźć możecie w TYM MIEJSCU. Choć jest to obecnie wersja dość okrojona – sporo komentarzy tam już poznikało.

Zadziwiających poglądów wychowawczych, które stanowczo należy przedyskutować, pojawiło się tyle, że za dużo tego na jeden tekst. Dlatego też wpisów będzie przynajmniej kilka, a w każdym z nich jedna „złota myśl”. Tak, by można je było łatwiej przetrawić.

Będzie to więc lektura niekrótka, a przy tym z pewnością (przynajmniej dla niektórych) niełatwa. Dlatego już teraz bardzo proszę o cierpliwość i otwarty umysł.

Miał zły dzień, to uderzył dziecko.

Biedny ojciec – żal mi go!


Komentarz z tą myślą był chyba pierwszym, jaki pojawił się pod wpisem. I choć mnie zwalił on z nóg, to w oczach innych był bardzo wartościowy, co można było zaobserwować po liczbie lajków, jakie zbierał. Teoria autorki polegała na tym, że rodzic, który uderza dziecko, na pewno miał zły dzień. Przez cały czas dawał radę trzymać nerwy na wodzy, ale gdy dzieciak zaczął ryczeć, że chce dostać dwa samochodziki zamiast jednego, to nie wytrzymał, i zdzielił go w tyłek.

Biedny rodzic, prawda? Dziecko nie zachowywało się tak, jak życzyłby sobie tego tata, więc miał prawo w końcu nie wytrzymać i je uderzyć. Przy wszystkich. W miejscu publicznym.

Gdyby chodziło o to, że facet prawdopodobnie miał zły dzień, w końcu nie wytrzymał napięcia i stracił panowanie nad sobą, co dał fizycznie odczuć swemu dziecku, wtedy pewnie byśmy nie mieli o czym rozmawiać. Bo nie oszukujmy się, nie każdy ma nerwy ze stali. Czasem sytuacja może być ponad nasze siły. I wtedy zdarzyć się może, że zrobimy coś, czego zrobić nie chcieliśmy, ani nie powinniśmy.

Problem w tym, że autorka złym dniem usprawiedliwiała zastosowanie przemocy wobec dziecka! Twierdziła wprost, że rodzic ma prawo uderzyć dziecko, gdy już nie jest w stanie znieść jego humorów. Co więcej, w prywatnych wiadomościach zaczęła podsyłać mi argumenty mające przemawiać za jej punktem widzenia. Tymi „argumentami” były historie w których ona nie wytrzymała napięcia, i użyła siły wobec dziecka.

Przykro mi, ale twierdzenia typu: można bić dziecko, bo mi też się to czasem zdarza, to nie jest żaden argument! To usprawiedliwianie siebie i swojego zachowania, a nie argument…

Gdy natomiast po kilku takich opowieściach, ciągle nie dawałem się przekonać, że bicie można usprawiedliwić, usłyszałem, że „nie wiem jak to jest mieć autystyczne dziecko.” Poważnie… Nagle autyzm dziecka stał się kolejnym argumentem za tym, że przemoc można usprawiedliwić!

Wychodziłoby więc na to, że moja rozmówczyni, jeśli miałaby akurat zły dzień, to mając dziecko z autyzmem, może zrobić z nim wszystko.

Tymczasem NIE!
Ani zły dzień rodzica, ani autyzm dziecka, ani żadne zachowanie dziecka, nie jest i nigdy nie będzie usprawiedliwieniem dla przemocy! To raczej znak dla danej osoby, że wyzwania, jakie stawia przed nim rodzicielstwo, będą wymagały jeszcze więcej pracy. Pracy nie tylko nad dzieckiem, ale i nad samym sobą.

Patrząc w ten sposób, rzeczywiście może być żal danego rodzica. Żal, że nie ma w sobie tyle siły i cierpliwości, ile wymagają od niego dane okoliczności. Żal, że rodzicielstwo tego rodzica jest zadaniem o znacznie wyższym stopni trudności, niż na przykład moje. Żal, że musi naprawdę ciężko nad sobą pracować, żeby nie skrzywdzić swojego chorego dziecka.

Ale żal ten w żaden sposób nie może być powodem zrozumienia dla stosowania przemocy wobec dzieci, ani tym bardziej jej usprawiedliwieniem!

Drogi Rodzicu, któremu zdarzy się stracić czasem panowanie nad sobą, i w efekcie uderzysz swoje dziecko!

Nie potępiam Cię. Nie jesteś złym rodzicem. Natomiast zachowanie to jest złe. Przemoc wobec dziecka jest zła. I nie ma dla niej żadnego usprawiedliwienia.

Dlatego bardzo Cię proszę – nie szukaj w swoim złym dniu, ani w zachowaniu swojego dziecka, usprawiedliwienia dla bicia. Niech sytuacja w której tracisz cierpliwość, będzie raczej sygnałem do pochylenia się nad swoimi emocjami, a nie do podniesienia ręki na dziecko.

Zadanie z pewnością niełatwe. Za to korzystne. Dla Ciebie i Twojego dziecka.

Wierzę, że Ci się uda. Bo wierzę, że jesteś dobrym rodzicem i kochasz swoje dziecko!
Powodzenia!

#ktokochaniebije

Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI