wtorek, 25 lutego 2020

Kolejne sportowe lektury

Jedną z Trójkowych kategorii na ten miesiąc jest "Na sportowo"
Generalnie sport to nie jest to co lubię najbardziej, choć nie ukrywam, że kilka ciekawych lektur, których akcja toczy się w świecie sportu udało mi się kiedyś przeczytać. Lubie też książki o tematyce wysokogórskiej - to też pewien rodzaj sportu.
Ale tym razem aby zaliczyć wyzwanie udałam się do pokojów moich synów.
Na półce Młodego stoi cała kolekcja biografii sławnych piłkarzy. Za niedługo trzeba będzie przerzucić ją na półki Małego, bo starszy syn kompletnie stracił zainteresowanie piłką nożną.
Przejrzałam wszystkie i już miałam się na którąś decydować, kiedy przypomniałam sobie, że niedawno Mały wypożyczył z biblioteki takie oto pozycje.


Choć książkom Luigiego Garlando daleko do "Najfutbolniejszych" to całkiem przyjemnie się je czytało. Są pełne optymizmu i pozytywnych wartości. Pokazują sport dzieci takim jakim powinien on być: radosnym i nastawionym na współpracę.
Ale od początku.
Wszystko zaczyna się od tego, gdy Gaston Champinion, były piłkarz, a obecnie kucharz i właściciel restauracji obserwuje mecz jednej z dziecięcych, lokalnych drużyn. Zauważa tam utalentowanego chłopca, Tommiego, któremu z różnych przyczyn trener nie pozwala wykazać się umiejętnościami na boisku. I tak oto restaurator postanawia stworzyć własną drużynę piłkarską, inną niż wszystkie, w której każdy będzie się dobrze czuł, rozwijał swe umiejętności, w której nie będzie złości, zazdrości, ale radość i współpraca.
To właśnie silne poczucie wspólnoty sprawia, że w drugim tomie cała drużyna, pomimo przeszkód finansowych udaje się do Brazylii, by tam doskonalić swe piłkarskie umiejętności.
Razem z Małym żałujemy, że w Polsce nie ukazało się więcej książek o przygodach drużyny Cebulek. Są naprawdę warte polecenia. I to nie tylko dla dzieci, ale także dla rodziców i trenerów, którzy w sporcie widzą przede wszystkim rywalizację i pęd do sukcesu. Niestety wielu zapomina, że dla kilkulatków gra w piłkę powinna dawać szczęście i zadowolenie.

Te urocze książki dla młodego czytelnika biorą udział w wyzwaniach Trójka e-pik oraz WyPożyczone.

piątek, 21 lutego 2020

Białe tropy na śniegu.

Czy ktoś widział w tym roku zimę?
Młody mówił, że była w Zakopanym, gdzie spędzał ferie zimowe.
Mały na ferie nie wyjechał i na próżno wypatrywał śniegu na własnym podwórku. To co napadało wystarczyło zaledwie na ulepienie tej jednej, jedynej na świecie śnieżki.
Ale jak tylko nasza droga leciuteńko się zabieliła, zaczęliśmy szukać na niej tropów zwierząt.
Oczywiście najwięcej było tych kocich. Ale pojawiły się też takie:



Z pomocą pewnej niewielkiej książeczki szybko odkryliśmy, że to ślady sarny.





Chcieliśmy kontynuować zabawę w tropienie zwierzaków, ale na czarnym asfalcie nic nie wypatrzymy. Odszukałam więc w komputerze zdjęcia sprzed trzech lat, kiedy to śniegu było pod dostatkiem.


To już na pewno nie jest sarna. Ale co? Może lis?



A to? Zbyt niewyraźne i rozmazane.



Mały tak się napalił na tropienie zwierząt, że na pewno będziemy próbować następnej zimy. Żałował, że więcej tropów na polach niż na ulicy. Dlatego obiecałam mu , że jak tylko spadnie więcej białego puchu uzbrojeni w aparat i z naszą książką pod pachą wybierzemy się na prawdziwe tropienie zwierząt.

Wpis powstał w ramach projektu Pod kolor, który na swoim blogu prowadzi Buba z Bajdocji.
Kolejne kolory już wkrótce.
ten link przeniesie Was do Bajdocji, gdzie będziecie mogli zobaczyć jak podziałali inni uczestnicy projektu.

sobota, 1 lutego 2020

Zima w bibliotece i szare torby.

Ferie w naszym województwie rozpoczęły się w tym roku wyjątkowo wcześnie. Dzieci nie zdążyły dobrze rozkręcić się w szkole po świętach, a tu od 10 stycznia znowu wolne.
Odkąd mieszkamy na wsi nie wyjeżdżamy nigdy na zimowy odpoczynek. Boimy się zostawić dom bez ogrzewania. Od trzech lat Młody wyjeżdża na tygodniowe, narciarskie zimowiska, myślę, że Mały kiedyś do niego dołączy. Póki co staram się jakoś zorganizować mu ten czas wolny, abym nie musiała słuchać narzekań na nudę. Oprócz basenu, kina i odwiedzin kolegów, jak zawsze ciekawe zajęcia proponowała nasza wiejska biblioteka i pani B. Mały miał tam okazję wziąć udział w grze terenowej między regałami, wymalował piękną laurkę dla dziadków, szył pacynki.
No a pewnego dnia w bibliotece czekała na dzieciaki maszyna do szycia...


... i szary materiał.

                                                

Z części materiału pani B. samodzielnie uszyła niezwykle praktyczne torby. No ale dzieciaki też rwały się do maszyny. Dlatego każdy z nich otrzymał szary kwadracik, który należało obszyć z każdej strony.

                                   

Maszyna terkotała, że aż miło. Nikt nie przeszył sobie palca, a ile było frajdy.
Następnie w ruch poszły pastele do tkanin. Otrzymany kwadracik miał zamienić się w kieszonkę torby i trzeba było go jakoś upiększyć. Mały oczywiście wymalował logo swojej ulubionej druzyny piłkarskiej.


Mnie udało się stworzyć takiego oto kotka:


Następnie w ruch poszło żelazko. Aby rysunek się nie sprał, należało go utrwalić poprzez prasowanie. Chyba nie muszę mówić, że manewrowanie gorącym żelazkiem było tak samo fajne jak szycie na maszynie.


Gotową kieszonkę przyszywaliśmy już igłą. Małemu nie sprawiło to żadnego problemu.


No i teraz mamy dwie eleganckie torby, w których nosimy książki do biblioteki, a Mały dodatkowo wszystkim się chwali, że sam ją uszył.


Tym wpisem włączamy się do projektu Pod kolor, który na swoim blogu prowadzi Buba z Bajdocji.
Kolejne kolory już wkrótce.
ten link przeniesie Was do Bajdocji, gdzie będziecie mogli zobaczyć jak podziałali inni uczestnicy projektu.




Ludzie, których powinniśmy znać...

Ludzie, których powinieneś znać...  To jedna z kategorii styczniowej Trójki e-pik.
Nie miałam problemu z wyborem książki do tej kategorii. Właściwie same wpadły mi w ręce.

Pierwsza z nich czekała na mnie na bibliotecznej półce.


O Irenie Sendlerowej słyszałam już dawno temu. Tak dawno, że wydawało mi się, że od zawsze. Tymczasem autor książki, amerykański pisarz i lekarz, próbuje mnie przekonać, że postać tej wielkiej kobiety była w Polsce przez długie lata nie znana, a jej zasługi dla ratowania żydowskich dzieci niedoceniane.
Nie jest to typowa biografia Ireny Sendler. Autor skupia się w niej przede wszystkim na projekcie szkolnym trzech uczennic z Kansas. Liz, Megan i Sabrina na bohaterkę swojego projektu wybierają Irene Sendler, o której dowiedziały się przypadkowo z artykułu w prasie. Dziewczyny niewiele wiedzą o Holokauście. Rozpoczynają więc poszukiwania informacji. Piszą listy, dzwonią do różnych organizacji, oglądają film "Lista Schindlera". Na podstawie zebranych materiałów przygotowują krótkie przedstawienie pt. "Życie w słoiku". Warto wspomnieć, że każda z tych dziewczyn stoi na życiowym zakręcie i w jakiś sposób życie Ireny Sendler zaczyna wpływać na ich przemyślenia i dalsze decyzje. Liz we wczesnym dzieciństwie została porzucona przez matkę, wychowują ją dziadkowie. Mama Megan właśnie dowiedziała się, że jest chora na raka. Sabrina jest nowa w miasteczku a jej rodzice wychowują adoptowaną czarnoskórą córeczkę, która wyróżnia się na tle całej społeczności i nie wszędzie jest akceptowana.
Dziewczęta długo nie wiedziały, że Irena Sendlerowa żyje. Cały czas zastanawiały się, dlaczego świat o niej zapomniał. W 2005 r. doszło do ich pierwszego ale nie ostatniego spotkania, o którym informowały media na całym świecie.
Autor książki w przystępny sposób przypomina też biografię Ireny. Druga część książki przenosi nas do Warszawy z czasów wojny.  Poznajemy Irenę jako córkę opiekującą się chorą matką, ale i jako pracownicę opieki społecznej, która narażając życie wyciąga z getta żydowskie dzieci.
Jedyne co mnie w tej książce strasznie drażniło to tragiczny przekład na język polski. Nigdzie nie doszukałam się nazwiska tłumacza a jedynie krótką informację w języku angielskim, sugerującą, że adaptacji na język polski dokonał sam autor. Dodatkowo dialogi nie są zaznaczane myślnikami, do czego przyzwyczajony jest każdy czytelnik, a myślnikami. Ale do tego można było się przyzwyczaić.

Drugą książkę pasującą do tej kategorii podsunęła mi moja mama.

To biografia znanej aktorki filmowej i teatralnej Anny Dymnej. Szczerze mówiąc gdybym wcześniej miała wymienić jakieś filmy lub spektakle, w których grała pani Anna to nie wiem czy potrafiłabym. Kinoman ze mnie żaden. Dużo bardziej cenie aktorkę za jej działalności wśród osób niepełnosprawnych. Już dawno temu śledziłam w telewizji Festiwal Zaczarowanej Piosenki, dużo słyszałam też o Fundacji Mimo Wszystko.
Książka napisana jest w formie rozbudowanego wywiadu i naprawdę dobrze się ją czyta.

Książki czytałam w ramach wyzwań Trójka e-pik oraz WyPożyczone