Czy ktoś mi może wyjaśnić na czym polega fenomen Pana Kuleczki. Wydawałoby się, że to takie sobie opowiastki z nutką filozofii. Prawie zupełnie nie ma w nich akcji, a zachwycają mojego Małego. Co tu kryć - mnie także.
Właśnie przeczytaliśmy ostatni tom jaki jest dostępny w naszej bibliotece - "Spotkanie".
Jak w każdej książeczce serii Pan Kuleczka opiekuje się swoimi podopiecznymi: Psem Pypciem, Kaczką Katastrofą i Muchą Bzyk-Bzyk.
Jak zwykle cierpliwie objaśnia im zawiłości tego świata: dlaczego jeż nie może mieszkać w domu, co jest najlepszym lekarstwem na smutek, dlaczego warto czekać i co fajnego jest w chodzeniu po górach.
Wojciech Widłak stworzył naprawdę dobre książki. Tyle w nich ciepła i miłości, że na pewno wystarczy dla każdego kto po nie sięgnie.
Trochę żałuję, że nie mamy Pana Kuleczki na własnej półce.
"Pana Kuleczkę" zgłaszam do wyzwań: Powrót do dzieciństwa, WyPożyczone, Czytam, ile chcę
wtorek, 25 kwietnia 2017
poniedziałek, 24 kwietnia 2017
Lubimy Basię
Chociaż Basia jest dziewczynką, szybko podbiła serce mojego sześciolatka. I przyznam się, że moje także.
Bo dobrze czyta się książki, które są po prostu życiowe.
Basia ma 6 lat, starszego brata Janka i młodszego Franka. Ma też zapracowanych rodziców, którzy wcale nie są cukierkowi i wyidealizowani, którym zdarza się popełniać błędy, którzy pomimo licznych obowiązków są wciąż przy swoich dzieciach.
Początkowo na naszej półce zagościły typowe duże "Basiowe" książki.
Bo dobrze czyta się książki, które są po prostu życiowe.
Basia ma 6 lat, starszego brata Janka i młodszego Franka. Ma też zapracowanych rodziców, którzy wcale nie są cukierkowi i wyidealizowani, którym zdarza się popełniać błędy, którzy pomimo licznych obowiązków są wciąż przy swoich dzieciach.
Początkowo na naszej półce zagościły typowe duże "Basiowe" książki.
Ale kiedy w sprzedaży pojawiły się wersje kioskowe, zaczęliśmy gromadzić te zeszytowe wydania. Tekst przecież ten sam, a są tańsze i zajmują zdecydowanie mniej miejsca na półce.
Niedawno przeczytaliśmy z Małym dwie opowiastki z życia Basi. Jak zwykle zostały przyjęte z entuzjazmem, tym bardziej że obie dotyczyły wyjazdów, a i nasza rodzinka dość często ostatnio podróżuje.
"Basia i narty"
Mały bardzo chciałby nauczyć się zjeżdżać. Ilekroć zima jesteśmy w górach spogląda tęsknym okiem w kierunku wyciągów. Niestety my z mężem nie jeździmy, narciarstwo to nie nasza bajka. Chłopakom tłumaczymy, że kiedy podrosną, będą mogli spróbować, przy nas ten sport odpada. Za to przecież proponujemy im dużo innych aktywności.
Basia też chce nauczyć się jeździć, tak jak tata i starszy brat. Ale nauka z tatą to wcale nie taka bułka z masłem jak się początkowo wydaje. Na szczęście na stoku pojawia się wujek Grześ. On ma więcej cierpliwości do początkujących narciarzy.
"Basia i podróż"
Basia wyjeżdża na Wielkanoc w góry. To zupełnie tak jak my. Tylko,że u nas prowadzi tata. Mama na szczęście nie ma prawa jazdy. Mama Basi może prowadzić i decyduje się wyruszyć z długą podróż bez taty, za to z trójką dzieci na pokładzie. Po lekturze tej książeczki Mały przyznał, że może to i dobrze, że nie mam prawa jazdy.
I jak tu nie lubić Basi.
Przeczytane książki zgłaszam do wyzwania Powrót do dzieciństwa
A że Basię lubimy baaardzo to często gramy jeszcze w basiową grę w kolory. O!
Z wizytą w Dolinie Muminków
Pamiętam, że jako dziecko nie przepadałam za Muminkami i chyba nigdy nie przeczytałam żadnej z książek Tove Jansson.
Gdy Młody był w wieku przedszkolnym postanowiłam to nadrobić i przeczytałam mu "Lato Muminków", "Zimę Muminków" oraz "Opowiadania z Doliny Muminków". Dziś, gdy pytam go czy pamięta te książki, mówi, że muminkowe historie niezbyt mu się podobały. Wtedy jednak wydawało mi się, że słucha z zainteresowaniem. Sama jednak nie dałabym rady czytać tych tomów kolejny raz. Za długie, za dużo opisów, za mało obrazków. Dlatego bardzo ucieszyłam się, gdy na jednym ze szkolnych loterii udało nam się wygrać zestaw krótkich historyjek napisanych na motywach powieści Tove Jansson.
Każdy tomik to dwa krótkie opowiadania, które naprawdę nawiązują do oryginału. Dodatkowy atut to barwne ilustracje przyciągające wzrok dziecka. Mały bardzo lubił odszukiwać na nich bohaterów opowieści, szczególnie tych, których ciężko mu było sobie wyobrazić.
Ogólnie książeczki czytało się miło i przyjemnie, czasem przerabialiśmy dwie w jeden wieczór.
Idąc za ciosem, kiedy zobaczyłam w bibliotece kolejne kolorowe książki o Muminkach, nie wahałam się ani trochę.
Pierwsza z nich nosi tytuł "Nieustraszeni władcy mórz" i jest częścią serii "Uwaga, nadchodzi Mała Mi", wydanej przez Egmont.
Książeczka nie jest gruba, przeczytaliśmy w jeden wieczór i bardzo się zawiedliśmy. Tekstu w niej tyle co kot napłakał. Czytając ma się wrażenie, że wydawca wydrukował jedynie co trzecie zdanie. Mnóstwo w niej niedopowiedzeń i tak właściwie nie wiadomo o co tam chodzi. Gdyby nie fajne ilustracje, nasza ocena byłaby jeszcze niższa. A tak, dzięki nim Mały dopowiadał to czego brakowało w tekście. No bo przecież ważne jest, na czym rodzina Muminków dopłynęła do wraku statku, prawda?
Druga książeczka ma już nieco większy format i zdecydowanie więcej literek. Tomik "Wesołe kąpiele", również wydawnictwa Egmont, zawiera trzy opowiadania, które choć przyjemnie się czyta, daleko im do oryginału.Po prostu czegoś im brakuje. Małemu podobała się szczególnie to, w którym Muminki znajdują schronienie w jaskini. Zaciekawiła go też postać policjanta, który uwielbia słodkie bułeczki pieczone przez Mamę Muminka.
Ilustracje również przyjemne dla małego człowieka, choć nie tak szczegółowe jak w poprzedniej książeczce.
Póki co Muminki oddajemy do biblioteki, choć nie wykluczam, że kiedy najdziemy inne historie, może znów się skusimy.
Nasze biblioteczne zdobycze zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone, Powrót do dzieciństwa, Czytam, ile chcę.
Gdy Młody był w wieku przedszkolnym postanowiłam to nadrobić i przeczytałam mu "Lato Muminków", "Zimę Muminków" oraz "Opowiadania z Doliny Muminków". Dziś, gdy pytam go czy pamięta te książki, mówi, że muminkowe historie niezbyt mu się podobały. Wtedy jednak wydawało mi się, że słucha z zainteresowaniem. Sama jednak nie dałabym rady czytać tych tomów kolejny raz. Za długie, za dużo opisów, za mało obrazków. Dlatego bardzo ucieszyłam się, gdy na jednym ze szkolnych loterii udało nam się wygrać zestaw krótkich historyjek napisanych na motywach powieści Tove Jansson.
Każdy tomik to dwa krótkie opowiadania, które naprawdę nawiązują do oryginału. Dodatkowy atut to barwne ilustracje przyciągające wzrok dziecka. Mały bardzo lubił odszukiwać na nich bohaterów opowieści, szczególnie tych, których ciężko mu było sobie wyobrazić.
Ogólnie książeczki czytało się miło i przyjemnie, czasem przerabialiśmy dwie w jeden wieczór.
Idąc za ciosem, kiedy zobaczyłam w bibliotece kolejne kolorowe książki o Muminkach, nie wahałam się ani trochę.
Pierwsza z nich nosi tytuł "Nieustraszeni władcy mórz" i jest częścią serii "Uwaga, nadchodzi Mała Mi", wydanej przez Egmont.
Książeczka nie jest gruba, przeczytaliśmy w jeden wieczór i bardzo się zawiedliśmy. Tekstu w niej tyle co kot napłakał. Czytając ma się wrażenie, że wydawca wydrukował jedynie co trzecie zdanie. Mnóstwo w niej niedopowiedzeń i tak właściwie nie wiadomo o co tam chodzi. Gdyby nie fajne ilustracje, nasza ocena byłaby jeszcze niższa. A tak, dzięki nim Mały dopowiadał to czego brakowało w tekście. No bo przecież ważne jest, na czym rodzina Muminków dopłynęła do wraku statku, prawda?
Druga książeczka ma już nieco większy format i zdecydowanie więcej literek. Tomik "Wesołe kąpiele", również wydawnictwa Egmont, zawiera trzy opowiadania, które choć przyjemnie się czyta, daleko im do oryginału.Po prostu czegoś im brakuje. Małemu podobała się szczególnie to, w którym Muminki znajdują schronienie w jaskini. Zaciekawiła go też postać policjanta, który uwielbia słodkie bułeczki pieczone przez Mamę Muminka.
Ilustracje również przyjemne dla małego człowieka, choć nie tak szczegółowe jak w poprzedniej książeczce.
Póki co Muminki oddajemy do biblioteki, choć nie wykluczam, że kiedy najdziemy inne historie, może znów się skusimy.
Nasze biblioteczne zdobycze zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone, Powrót do dzieciństwa, Czytam, ile chcę.
czwartek, 13 kwietnia 2017
Czas na Mikołajka
Książki o sympatycznym Mikołajku mają już swoja legendę w
naszej rodzinie. Podobno to dzięki niemu mój brat polubił czytanie.
Nic więc dziwnego, że gdy starszy syn zaczął samodzielnie czytać w
naszym domu znów pojawił się Mikołajek. Początkowo zaopatrzyłam go w dwie
mniejsze książeczki wydane przez „Naszą Księgarnię”. Później mąż wykorzystując jakąś promocję kupił jeszcze trzy tomy wydane przez „Znak”. Młody przeczytał, podobało mu się, a ja do tych książek jakoś specjalnie nie zaglądałam.
Niedawno w bibliotece wypatrzyłam Mikołajka, jakiego jeszcze nie mamy.
Zajrzałam do środka i zobaczyłam duże, kolorowe ilustracje, niezbyt wiele tekstu. Pomyślałam sobie, że "Podwórkowe przygody Mikołajka", to chyba już poziom mojego sześciolatka. I nie myliłam się.
Okazało się, że ta wersja książki została napisana na podstawie dzieł Goscinny`ego i Sempego. Poszczególne opowiadania powstały na podstawie odcinków telewizyjnego serialu animowanego. Stąd kolorowe rysunki. Ilość tekstu jest dostosowana do młodszych dzieci i ich czytających na głos rodziców :)
Ale w książce występują te same postaci co w oryginalnych "Mikołajkach".
Jest więc Alcest, który jest trochę gruby i ciągle je, Kleofas - najgorszy uczeń z całej klasy, Ananiasz - pupilek pani, strasznie bogaty Gotfryd, Euzebiusz, który lubi dawać kolegom fangę w nos, syn policjanta - Rufus oraz Mikołajek, który bardzo lubi bandę swoich kumpli. Główny bohater ma też najfajniejszych rodziców na świecie oraz dwie koleżanki: Jadwinię i Ludeczkę. W szkole urwisami opiekują się Pan Dubon zwany Rosołem oraz pani, która jest bardzo miła, ale czasem daje kary.
Małemu bardzo podobały się przygody tych sympatycznych łobuziaków. Mnie natomiast dość ciężko się ją czytało. Prawdziwy "Mikołajek" to mistrzostwo świata, tu natomiast język jest bardzo ubogi, w tekście pełno jest powtórzeń i niedomówień.
Z ciekawością zerknęłam na półkę Młodego i odkryłam, że jeden z naszych grubych tomów Mikołajka to też taka "podróba".
Mały się ucieszył, z rozpędu przeczytaliśmy i ten tom, ale nie będziemy go dłużej trzymać. Oddamy do biblioteki. A te oryginalne Mikołajki zostawiamy na zawsze. Za kilka lat Mały przeczyta je samodzielnie.
Rachel Abbott "Obce dziecko"
Nie pamiętam już czym się kierowałam, biorąc tą książkę z
biblioteki. Może przyciągnęło mnie dziecko w tytule i na okładce, może nagrody
zdobyte przez autorkę, może to, że wydawca porównuje ją z lubianymi przeze mnie
nazwiskami tj: Lee Child lub James Patterson.
Wypożyczyłam i na dość długo odłożyłam na półkę. Jednak gdy
zaczęłam czytać – wciągnęło mnie na maxa. To naprawdę świetny thriller psychologiczny,
trzymający w napięciu do końca.
A o co chodzi?
Emma żyje spokojnie u boku swego męża, razem wychowują
malutkiego synka Olliego. Wydaje się, że przy tej kobiecie Dawid poukładał na
nowo swoje życie, zrujnowane przez tragiczny wypadek sześć lat wcześniej, w
którym jego pierwsza żona ginie na miejscu, zaś córeczka Natasha znika z
miejsca wypadku.
Jednak pewnego dnia Natasha pojawia się w progach ich domu i
bezlitośnie burzy ich domowy spokój. Wychodzą na jaw tajemnice z przeszłości a
Emma będzie musiała postawić wszystko na jedna kartę, by ratować swojego synka.
Książkę zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone, Czytam, ile chcę.
Emma Donoghue "Pokój"
Są takie książki, które chciałabym mieć na zawsze na swojej
półce. Kiedy w księgarni po raz pierwszy zobaczyłam „Pokój” Emmy Donoghue,
pomyślałam sobie, że koniecznie muszę ją kupić. Kusiła okładka, recenzja na
odwrocie, a nawet plakaty filmowe reklamujące ekranizacje tej powieści. Ale
czas leciał, a ja ciągle odkładałam ten zakup na później.
Wreszcie, zupełnie przypadkiem dorwałam ją w bibliotece.
Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów stwierdziłam, że
dobrze, że jej nie kupiłam. Strasznie rudno jest czytać o wielkiej krzywdzie
wyrządzonej dziecku. Gdy dotarłam do końca żałowałam, że jednak nie mam
jej w swoich zbiorach.
„Pokój” to historia pięcioletniego chłopca, dla którego cały
świat ma kilka metrów kwadratowych, zamykane na głucho drzwi, okno dachowe, w
którym widać jedynie słońce i księżyc.. Jack urodził się w niewoli jako owoc
gwałtu. Jego mama została porwana przez szaleńca i uwięziona w starej szopie,
przerobionej na pokój mieszkalny. Stary Nick przychodzi do niej co noc, dlatego
mały Jack śpi w szafie. W ciągu dnia matka próbuje stworzyć chłopcu choć
namiastkę normalności. Pomimo braku zabawek jej synek nigdy się nie nudzi.
Razem budują tor treningowy i ćwiczą, wykonują przeróżne prace plastyczne
wykorzystując do tego opakowania po produktach spożywczych, uczą się czytać i
pisać. Czytając opisy tych zabaw nie raz robiłam sobie rachunek sumienia: czy
ja bym tak potrafiła, czy miałabym aż tyle cierpliwości do własnego dziecka. I
mimo, że nie jest to historia oparta na faktach, było mi szczerze żal małego
Jacka. Jak wiele stracił w swoim życiu, jak wielu wrażeń go pozbawiono. Dzięki
tej książce zaczęłam głębiej dostrzegać to co mam wokoło, to co posiadają moje
dzieci, to czego mogą doświadczać na co dzień.
Książkę czyta się bardzo szybko, ale jej treści pozostaną we mnie na długo.
Książkę zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone, Czytam, ile chcę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)