Nie wiem jak Wam, ale mi bardzo przeszkadza zapakowanie
mojej bielizny tak po prostu w woreczek foliowy, nawet nie wiem jakby był ładny.
Podpatrzyłam jakiś czas temu u mojej siostry w walizce takie ładne 'coś', w
którym trzyma biustonosze i rajstopy podczas wyjazdów. I postanowiłam takie
samo uszyć dla siebie.
Siostra nazywa to 'coś' – truską. Słowo dziwne i kompletnie
mi nie znane, bardzo mnie zaintrygowało. Z ciekawości sprawdziłam w słowniku
języka polskiego, ale go tam nie znalazłam.
Na szczęście siostra zdradziła mi skąd ta nazwa się wzięła.
Otóż najzwyczajniej w świecie sama ją wymyśliła J. Jako romanistka
bardzo często używa słów francuskich, których nie ma w języku polskim (albo jej
się nie podobają) i spolszcza je. Truska pochodzi od francuskiego słowa
'trousse' oznaczającego kosmetyczkę, przybornik. Postanowiłam tej nazwy używać nadal, ponieważ już się do niej przyzwyczaiłam i nie mogę znaleźć odpowiedniego zamiennika (a kosmetyczka, etui, przybornik jakoś mi nie całkiem pasują).
Truskę uszyłam z szarej połyskliwej satyny jedwabnej.
Osobiście bardzo nie lubię sztucznych tkanin, ale w tym przypadku zrobiłam
wyjątek.
Trochę zaszalałam i wyhaftowałam swój monogram w bogatszej
wersji – teraz pakując się czuję się co najmniej jak 'hrabina Joanna' J.
I dobrze mi z tym.
Pozdrawiam
JoC