Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bolly. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bolly. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 września 2010

"Bollywood dla początkujacych" Krzysztof Lipka-Chudzik

Tak, lubię filmy prosto z Bollywood. Tak, moim pierwszym obejrzanym filmem było Czasem słońce, czasem deszcz. Tak, przepadam za Shah Rukh Khanem.
Obejrzałam już sporo filmów rodem z Indii. Nie wszystkie one były rozbuchane, długie i tylko o miłości. Czasem oglądałam jakąś perełkę, czasem zdarzył się jakiś niewypał, zupełnie tak jak w kinie amerykańskim, czy europejskim.

Książkę Krzysztofa Lipki-Chudzika dostałam jako prezent urodzinowy od przyjaciół, którzy znają moje zamiłowanie do filmów bollywoodzkich. Świetny prezent, bo Bollywood dla początkujących czyta się naprawdę wspaniale. Autor ma ogromną wiedzę na temat kinematografii Indyjskiej i to widzi się od razu. Drugim bardzo dużym atutem jest styl autora i sposób w jaki napisał tę książkę. Można właściwie powiedzieć, że jest to historia kina indyjskiego, a po części również samych Indii, podana w formie zbioru ciekawych anegdot, które dotyczą największych twórców i ludzi Bollywoodu. Wszystko jest podane przejrzyście, ciekawie i interesująco; nie sposób nudzić się czytając tę książkę.
Polecam nie tylko miłośnikom Bollywoodu.

Jako oprawa muzyczna piosenka Tujhe Mein Rab Dikhta Hai z filmu Rab Ne Bana Di Jodi, którego plakat został umieszczony na okładce książki:


wtorek, 20 kwietnia 2010

"My Name Is Khan" (2010)

Niedawno odbył się w kilku miastach w Polsce Bollywood Festiwal. Do tej pory nie było mi dane wybrać się na tą imprezę, z różnych powodów. W tym roku chyba też bym się nie wybrała, gdyby nie przyjaciółka, która mnie zmotywowała. Ze wszystkich filmów, które w tym roku były prezentowane, wybrałyśmy tylko jeden, ale chyba najlepszy. Wczoraj, późnym wieczorem, obejrzałyśmy przedpremierowo najnowszy film Shah Rukh Khana i Kajol, My Name Is Khan.

Rizvan Khan (Shah Rukh Khan) cierpi na zespół Aspergera, formę autyzmu. Rizvan ma kłopoty z wyrażaniem uczuć, nie lubi nowych miejsc i nie znosi koloru żółtego. Jest za to inteligentny i potrafi zreperować właściwie wszystko. Dzięki swojej matce całkiem nieźle radzi sobie w otaczającym go świecie. Gdy dorasta przeprowadza się do San Francisco, do swojego brata. Tam poznaje wesołą i sympatyczną Mandirę (Kajol), która ma syna Samira. Między nimi rodzi się uczucie, zakładają więc rodzinę, której szczęście przerywają jednak ataki z 11 września. Rizvan, by dotrzymać dane żonie słowo i przywrócić szczęście, udaje się w długą podróż, której celem jest spotkanie się z prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Ten film podobał mi się ogromnie. Przede wszystkim wielkie brawa dla Khana. Aktor rewelacyjnie poradził sobie z rolą osoby chorej: jego całe zachowanie, mimika, ruchy, sposób mówienia. Na pewno kosztowało go to wiele pracy. Poza tym jego Rizvan nie jest pozbawiony ciepła i nie sposób nie darzyć go sympatią. Khan razem z Kajol świetnie się uzupełniali i wspaniale oboje wypadli na ekranie. Bardzo podobały mi się ich wspólne sceny z pierwszej części filmu, te w których Rizvan i Mandira się poznają i docierają. Co bardzo miłe, ta część nie jest pozbawiona odrobiny humoru (cudna scenka z nocy poślubnej). Ale ten film to nie tylko historia pięknej, ale niezbyt łatwej miłości, ale także film drogi. Rizvan wyrusza w podróż, bo tak obiecał swojej żonie. W podróż, która nie będzie dla niego łatwa, nie tylko ze względu na jego chorobę, ale przede wszystkim na to jakiego jest wyznania i jakie nosi nazwisko. Już na samym początku mamy przedsmak tego, jak będzie traktowany: sceny z lotniska robią całkiem spore wrażenie. My Name Is Khan porusza jeszcze jedną kwestię. Pokazuje jak niektórzy muzułmanie mieszkający w USA dla swojego bezpieczeństwa odchodzą od swojej religii, zaprzestają przestrzegania różnych nakazów. Tak jak np. szwagierka Rizvana, która przestaje nosić hidżab. A jak reaguje na te zachowania główny bohater? Na zwróconą mu uwagę, że na modlitwę jest odpowiedni czas i miejsce odpowiada, że modlitwa nie zależy od czasu i miejsca, a od wiary i intencji, a ludzie dzielą się tylko na dobrych i złych.

Moja przyjaciółka powiedziała, że My Name Is Khan jest w sumie mało bollywoodzkim filmem. I to prawda. Nie ma w nim muzycznych przerywników, poza jednym, piosenki słyszymy z tła (muzyka jest bardzo dobra!), nie ma żadnych dream sequence, mam wrażenie, że także zagrany jest nieco inaczej. Ale mimo wszystko jest to film indyjski, kolorowy, opowiadający ciekawą historię. Mnie się bardzo podobał. Szczerze polecam i żałuję tylko tego, że w kinach była pokazywana skrócona wersja.

niedziela, 2 sierpnia 2009

"Chak De! India" (2007)

Sezon filmów prosto z Indii trwa u mnie w najlepsze. Tych, którzy mnie już trochę znają, nie zdziwi że przeważają filmy z King Khanem - zawsze Shah Rukh będzie u mnie numerem jeden. Tym razem Gazeta Wyborcza zrobiła mi prezent: dodała do swojego wydania jeden z nowszych filmów z Shah w roli głównej, Chak De! India.

Kabir Khan, muzułmanin, kapitan reprezentacji Indii w hokeju na trawie, zostaje po przegranym spotkaniu z Pakistanem posądzony o sprzedanie meczu. Wszyscy dookoła uważają go za zdrajcę, nie ma więc innego wyjścia jak odejść. Wraca jednak po siedmiu latach, by objąć stanowisko trenera żeńskiej reprezentacji i przygotować ją na Mistrzostwa Świata w hokeju na trawie. Chce on w ten sposób odzyskać dobre imię. Ale czy da radę z grupy bardzo rożnych dziewczyn zrobić prawdziwą drużynę?

Ja oglądając Chak De! India bawiłam się świetnie. Wszystko jest tak jak być powinno w filmie sportowym: Shah Rukh jako charyzmatyczny trener gra naprawdę rewelacyjnie, dziewczyny z drużyny są wiarygodne (niektóre z nich naprawdę są laskarkami), całość trzyma w napięciu. Podobało mi się ukazanie zróżnicowania Indii poprzez dziewczyny z reprezentacji. Są i takie, które w swoim kraju traktowane są jako goście, bo mają skośne oczy, są i te biedne, i te bogate, jedne są jaśniejszej, inne ciemniejszej karnacji, są i takie, które mówią innym językiem. A że jeszcze nie przepadają one za swoim nowym trenerem, na początku więc konfliktów nie brakuje. Wszystko to jest dynamicznie zaprezentowane, wiec nawet oglądając ćwiczenia na boisku widz się nie nudzi. Do tego film okraszony jest całkiem niezłą muzyką (nie ma w nim piosenek, muzykę słychać zza kadru).
Chak De! Indie oglądałam trzymając pod koniec kciuki za reprezentację Indii na MŚ. Całkiem udana roz(g)rywka.

środa, 22 lipca 2009

"Kabhi Alvida Naa Kehna" 2006

Lato w pełni, czyli, tak jak już mówiłam, czas oglądania filmów z bollywoodu. Ale tym razem sięgnęłam po film, który już widziałam, bardzo go lubię i cenię. A wszystko to przez rozmowę z koleżankami na forum. Po prostu nabrałam ochoty, żeby raz jeszcze obejrzeć Kabhi Alvida Naa Kehena.

Dwa małżeństwa, podobne kłopoty. Miłość i zdrada. Dev (mój ulubiony Shah Rukh Khan) i Rhea (Preity Zinta) są bardzo skupieni na swoich karierach. Wszystko jakoś się jeszcze układa do momentu, gdy Dev odnosi kontuzję i musi zrezygnować ze swojej sportowej kariery. Maya (Rani Mukherjee), spokojna nauczycielka wychodzi za mąż za swego przyjaciela Rishiego (Abhishek Bachchan), dość rozrywkowego faceta, jednak jak sama zauważa, gdzie jest wielka przyjaźń, tam nie ma już miejsca na miłość. Przypadkiem Dev i Maya spotykają się pierwszy raz, tylko na chwilę, tuż przed ślubem dziewczyny. Potem ich drogi przetną się raz jeszcze. Co z tego wyniknie?

Uważam, że jest to fantastyczny film, godny polecenia, świetnie zrealizowany. Od strony technicznej - majstersztyk. Jeden z lepszych jakikolwiek widziałam. Obsada to ideał. Po prostu nie mogłoby być lepiej. I wcale nie chodzi mi tylko o 'mojego bosskiego' Shah. On jak zwykle jest niesamowity, ale muszę przyznać: w tym filmie ma niezłą konkurencję; po raz pierwszy mam wrażenie, że Shah nie zasłonił mi całego ekranu. I wcale nie znaczy, że zagrał słabo, tylko że reszta wzniosła się na jego poziom. O Rani Mukherjee zawsze mam dobre zdanie, bo bardzo ją lubię. Jest ciepła, ma fantastyczny głos i dobrze gra. Była idealnym typem nauczycielki: trochę zamkniętej w sobie i statecznej. I jest piękna! Preity Zintę także lubię, aczkolwiek mam wrażenie, że tutaj jest jej najmniej z całej głównej czwórki. I że chyba wypadła najsłabiej. W sumie pokazuje mało uczuć, jest, nie chcę napisać zimna, bo wystarczy popatrzeć na sceny z synkiem, ale coś była za bardzo opanowana; dobrze że chociaż spoliczkowała Deva... Ale bardzo podobała mi się ostatnia scena z nią, na weselu Rishiego. Abhishek Bachchan był cudowny. I w momentach, gdy Rishi był słodki, beztroski, gdy mdlał i gdy krzyczał na Mayę - w pełni go rozumiałam. I ta cudna scenka na weselu, z bukietem: Musiałem o niego walczyć z tłumem rozkrzyczanych kobiet. Szkoda tylko że miał koszmarny zwyczaj noszenia marynarek z postawionymi kolorowymi kołnierzami... Z Amitabhem Bachchanem (gra ojca Rishiego) mam taki problem, że nie darzę go zbytnią sympatią, ale tutaj mi się podobał. Jest rozkosznie czarujący, a co więcej wiarygodny w tym swoim wizerunku "zdobędę wszystko co się rusza". ShahRukh - cóż można rzec? Jest wspaniały! Wygląd, włosy, miny, ruchy. Dał radę z tą kontuzją. I ta jego złość na wszystko dookoła. Jest taki władczy. Nawet gdy pierwszy raz wyznaje Mayi miłość to krzyczy. Tyle w nim goryczy. I niestety wyładowuje się na małym... A to wszystko takie realne. Naprawdę jedna z lepszych ról jakie widziałam.
Jest w tym filmie kilka scen, które zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Przede wszystkim wypadek Deva. Świetnie zrealizowany i taki realny. Scena na stacji kolejowej. Ja myślałam już, że ten film tak się skończy; że Dev postanowił ukarać siebie za to co zrobił w ten sposób, że zostawi Mayę. Hotel. Świetnie zagrana scena. Coś ich zmusza do tego, pragną tego co ma się stać, a jednocześnie tak im źle z tym, szczególnie Mayi. Rocznicowa kolacja - dwa stoliki, dwie pary i te ukradkowe spojrzenia na tą drugą. "Bouncy, bouncy bed" - cudeńko. Maya i Rhea na weselu. Rhea zachowała się cudownie. Z godnością, rezerwą, opanowaniem; nie mogli tego pokazać lepiej. Pewnikiem jest ich jeszcze sporo, ale te teraz przyszły mi do głowy. I cieszę się, że w takim filmie, o takich trudnych sprawach, znalazło się miejsce na dobry humor. Pogoń za Czarną Bestią, Bouncy Bed, omdlenia, błękitna Preity itp.
Na koniec moich wrażeń: muzyka. Jako całość jest dobra, ale ma dwie perełki: Where's the Party Tonight i Mitwa. Jak dla mnie weszły do kanonu 'naj'.
Jeden z lepszych filmów jakie widziałam. Po prostu rewelacja.

sobota, 9 maja 2009

"Rab Ne Bana Di Jodi" (2009)

Ciepło na zewnątrz, lato już niedługo, więc we mnie widocznie odezwała się potrzeba oglądania filmów rodem z bollywood. Niedawno widziałam Billu, teraz miałam okazję obejrzeć kolejny film z Shah Rukh Khanem, tym razem w roli głównej i do tego podwójnej, Rab Ne Bana Di Jodi. Czysta przyjemność.

Spokojny, cichy i niepozorny Surinder Sahni jedzie na ślub córki swojego dawnego profesora, którego był ulubieńcem. Niestety do tego radosnego wydarzenia nie dochodzi: pan młody ginie w wypadku jadąc na uroczystość, a profesor na wieść o tym przechodzi zawał serca. W szpitalu przed śmiercią prosi on Surindera, by ten ożenił się z jego córką: nie chce by została ona sama po tak ciężkich przejściach. Surinder i Taani biorą ślub, wprowadzają się do domu Surindera w Amritsarze. Tam dziewczyna zapisuje się po pewnym czasie, za zgodą męża, na kurs tańca. Jej partnerem zostaje szalony, ciągle gadający i bezpośredni Raj Kapoor. Kogo wybierze Taani?

Ten film oczarował mnie od samego początku. Widziałam go już dwa razy i póki co nie mam dość. Jest ciepły, sympatyczny i przyciąga najwyraźniej jak magnez. Przede wszystkim brawa dla Shah Rukh Khana: jak zwykle ukradł całą moją uwagę. W tej podwójnej roli jest po prostu rewelacyjny, nie pierwszy raz zresztą: podobnie było w Donie i Paheli. Są to dwa bardzo lubiane i cenione przeze mnie filmy. Widocznie King Khan w podwójnej roli to złoty środek na naprawdę dobry film. I jako spokojny urzędnik, i jako szalony podrywacz Khan się sprawdza i jest naprawdę w swoim żywiole. Jego Surinder podbija serce ciepłem i dobrem, a Raj, gdy człowiek się już do niego przyzwyczai, kradnie całą sympatię i wywołuje uśmiech na twarzy. Khanowi partneruje w tym filmie Anushka Sharma i, o ile się nie mylę, jest to jej debiut, w dodatku bardzo udany. Fajnie razem z Khanem wyglądają, dziewczyna jest ładna, naturalna, pięknie się uśmiecha i nieźle tańczy. Muszę jeszcze wspomnieć o postaci najlepszego przyjaciela Sahniego: Bobby, fryzjer, całkowite przeciwieństwo Surindera, taka lekko przerysowana postać, ale wprowadza humor i jest bardzo sympatyczny.
Rab Ne Bana Di Jodi ma kilka scenek-perełek: Surinder i jego żółty termos, Surinder i podwinięte rękawy, Raj i nieco za obcisłe spodnie, Taani na przyjęciu, Taani i Surinder w meczecie, wycieczka Raja i Taani, tańczący Surinder i Bobby, pościg na motorze, rozmowa Taani i Raja przed występem. Wszystkie te sceny są cudnym źródłem humoru, akcji czy wzruszenia.
Muzyka w tym filmie jest, co nie dziwi, bardzo taneczna i energetyczna. Całość jest bardzo udana, ale moim ulubionym utworem jest Haule Haule, niesamowicie mi się podoba.
Ogólnie mówiąc jest to kolejny świetny film bolly, który mogłam zobaczyć i bardzo się z tego cieszę, bo Rab Ne Bana Di Jodi podbił moje serce. Jest to niezwykle pozytywny film, ciepły i bardzo sympatyczny. Po prostu historia wspaniałej miłości pomiędzy zwykłymi ludźmi.


A na zachętę Haule Haule:

wtorek, 28 kwietnia 2009

"Billu" (2009)

Z dużą przyjemnością obejrzałam jeden z najnowszych filmów Shah Rukh Khana. Ten aktor jest główną przyczyną mojej miłości do filmów rodem z bollywood. Faceta normalnie uwielbiam w każdej jego roli, którą mogłam zobaczyć. Teraz właśnie obejrzałam Billu.

Jest Bilas Rao Pardesi (Irrfan Khan), zwany Billu, który mieszka w niewielkiej wiosce z żoną i dziećmi. Ma mały zakład fryzjerski i wieczne kłopoty finansowe; jego dzieci zostały wyrzucone ze szkoły, bo Billu nie zapłacił czesnego. Jest też Sahir Khan (Shah Rukh Khan), wielka gwiazda kina bollywoodzkiego. Jest przystojny, bogaty i ogólnie uwielbiany. Gdzie się pojawi wzbudza sensację i rozdaje autografy. Razem z ekipą filmową przyjeżdżają do wioski Billu kręcić nowy film. W pewnym momencie wychodzi na jaw, że Billu był niegdyś przyjacielem Sahira i tym samym rośnie on w oczach sąsiadów, ale jednocześnie fakt ten dostarcza fryzjerowi różnych kłopotów.

Cieszę się bardzo, że mogłam zobaczyć ten film, przede wszystkim ze względu na Shah, którego, jak już powiedziałam, uwielbiam. Ale również dlatego, że bardzo lubię i cenię Irrfana Khana. Widziałam go w zaledwie trzech filmach, ale wszędzie zrobił na mnie spore wrażenie, mimo niewielkich braków w urodzie.
Shah Rukh Khan gra tu tak naprawdę siebie. Sam przecież jest ogromną gwiazdą w Indiach, może nawet w chwili obecnej największą. To odegranie siebie samego wychodzi mu oczywiście rewelacyjnie; jest naturalny, cierpliwy i szczery, np. nie ukrywa, że sława może być męcząca.
Ale tak na prawdę ten film koncentruje się przede wszystkim na Billu. Jest on skromnym i bardzo dobrym człowiekiem. Szczerze mu współczułam, gdy w pewnym momencie cała wioska się od niego odwróciła. Trzymałam za niego kciuki, gdy robił wszystko, by, mimo iż sam tego nie chciał, skontaktować się z Sahirem na prośbę rodziny i sąsiadów. I naprawdę cieszyłam się ogromnie, gdy prawda wyszła na jaw. Irrfan był świetny w tej roli.
Jeśli mowa o filmie bolly nie można nie wspomnieć o muzyce. W Billu nie była ona jakoś szalenie porywająca, ale były dwie piosenki, które mi się podobały: Billoo Bhayankar oraz Marjaani z udziałem gościnnym Kareeny Kapoor.
Ja spędziłam dwie godziny wielce przyjemnie, polecam.

czwartek, 1 stycznia 2009

"Okkadu" (2003)

Obejrzałam Okkadu, film z Maheshem Babu w roli głównej. Zdaje się ze jest to mój pierwszy film tolly. I chyba mam nowego ulubieńca - Mahesh jest po prostu uroczy.

Ajay (Mahesh Babu) mieszka z rodzicami i młodszą siostrą, jest bystry, niegłupi i wysportowany. Jego ojciec jest oficerem policji, a mimo to chłopak cały czas bierze udział w bójkach młodzieżowych gangów. Jest także kapitanem drużyny kabaddi (dziwaczna ta gra, tak swoją drogą). Drużynie idzie na tyle dobrze, że wyjeżdżają do Kurnool walczyć o mistrzostwo. Tuż przed meczem Ajay pomaga młodej dziewczynie, Swapnie (Bhoomika Chawla): ratuje ją z rak brutala, Obula Reddy (Parakash Raj), który jak się okazuje jest lokalnym watażką, mordującym ludzi na prawo i lewo. Niestety jest też szaleńczo zakochany w dziewczynie. Młodzi uciekają, a Obula wraz ze swymi ludźmi rusza za nimi w pościg. Oczywiście Ajaya jest na tyle odważny, sympatyczny i przystojny, ze Swapna po prostu się w nim zakochuje...

Całość to film akcji z romansem, nieco sportu i lekkie akcenty komediowe. Mnie się ten film oglądało wyjątkowo dobrze. W dużej mierze dzięki głównemu bohaterowi - dzieciak jest uroczy i ma ładne oczy. Akcji, szczególnie walk i pościgów jest tutaj sporo, i mimo że momentami przypominają Matrixa klasy B lub niższej to ogólnie są całkiem wiarygodne. Muzyka jest inna niż w filmach prosto z Bollywood - jest szybsza, ma więcej nowoczesnych elementów. Także taniec jest inny, jest właśnie szybszy (szczególnie jeśli chodzi o nogi) i ma inne figury, układy taneczne; momentami brakowało mi charakterystycznych ruchów ramionkami jakie znam z bolly. Ale tak jak napisałam film mi się podobał. Mahesh jest fajny, przyciąga uwagę. Dziewczę które mu towarzyszy na ekranie nie jest klasyczną pięknością, ale jest niewątpliwie sympatyczna i wiarygodna. Podobał mi się jeszcze całkiem ojciec Ajaya (przypominał mi trochę Amitabha Bachchana, ale wolę tego pierwszego). Mafiozo, Prakash Raj, był w sumie taki jaki być powinien, czyli okropny do szpiku kości, z lekkim obłędem w oczach i odpychający.
Całość zdecydowanie na plus i stwierdzam, że chętnie zobaczyłabym jeszcze jakieś inne filmy z Maheshem.

Kilka kadrów z filmu:
I jeszcze jedna piosenka, ta podobała mi się najbardziej: