Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanki. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 kwietnia 2014

Shabby chic easter eggs


Potrzeba matką wynalazków?
Faktycznie.

Jako alergik, nie mogę jeść m.in. jajek, dlatego zawartość wydmuszek zanosiłam do Rodziców, aby je wykorzystali wedle uznania. W pewnym momencie Mamcia zaczęła kręcić nosem, że zero pożytku z takich jaj, skoro do większości ciast potrzeba białek i żółtek OSOBNO.
Pojawiło się zatem wyzwanie: w jaki sposób pogodzić pisankowe szaleństwo z pragmatyzmem?
Myślałam, myślałam, aż wymyśliłam pisanki wklęsłe.
Ten koncept sprawił, że mogłam bez problemu oddzielać żółtko od białka i uszczęśliwać Rodziców porcją jaj, zmuszających (tak, tak!) do nadprodukcji ciast ;)


Ta technika uświadomiła mi, jak fenomenalnym tworem natury jest jajko. Skorupka wytrzymuje silny nacisk, jednakże trzeba amortyzować dłonią nadmiar wibracji. No i respektować krzywiznę, dostosowując do niej kierunek cięcia - w przeciwnym razie skorupka pęknie w sposób niekontrolowany.



Jedno z jajek z kotami (poprzedni post) upadło mi na kamienną posadzkę, ale farba utrzymała je w całości, mimo pęknięcia. Dlatego zostało ze mną. Jako miłośniczka kotów, uwielbiam te mruczące stworzenia - są wdzięcznym motywem, podobnie jak ptaszki i oczywiście... aniołki :)


Anielątka (a ściślej znaną z mitologii parę: Amora i Psyche) wyizolowałam z obrazu jednego z najwspanialszych prerafaelitów, a następnie metodą transferu przeniosłam na wydmuszki i serce z drewna (które sprezentowałam wyjątkowo dla mnie życzliwej osobie). Rzecz jasna nie mogło zabraknąć Chopina:


Wydmuszki, ozdabiane metodą transferu, powstały na samym początku mojej tegorocznej, pisankowej przygody. Zauroczyły mnie portrety retro, wiktoriańskie kwiaty, kamee, konie i technika print-room, toteż popełniłam sporo jaj w tym stylu. Jednakże w międzyczasie pojawiały się nowe pomysły, nowe wyzwania i... priorytetowa przyjemność przygotowania pisankowych upominków.
Dlatego - biblijnie! - pierwsze pisanki będą ostatnimi :) Zamierzam bowiem (nawet po Świętach) sukcesywnie wykańczać napoczęte wcześniej jajka, fotografować i pokazywać na blogu.
Cóż - nareszcie mogę :)  
Pozdrawiam!

piątek, 18 kwietnia 2014

Pisanki, które "poszły do ludzi"


Wielkanocnie sobie poczynam, bo i okazja ku temu :) A ponieważ udało mi się w końcu zakupić własny aparat, dziś będzie jego debiut - jako narzędzia, dokumentującego moje pisankowe ekscesy.


W sieci jest mnóstwo zachwycających wytworów zdolnych i pomysłowych artystów (nie tylko Faberge ;), zainspirowanych potencjałem tego perfekcyjnego cudu natury, jakim jest jajko.
Mnie również zachwyciło ono okrutnie. Potrafi wytrzymać ogromne obciążenia - nawet ciężkie kamienie i szkło - a jego skorupka to szlachetny i wdzięczny surowiec. Korzystam wyłącznie ze zwykłych, kurzych jajek.

Rok temu o tej porze produkowałam "betońce", w tym poszłam krok dalej. Niemal wszystkie (prócz oklejanych) prezentowane poniżej pisanki zostały sprezentowane ludziom, których - czy to ja, czy moi Rodzice - szanujemy i cenimy (m.in lekarzy). Są wyrazem wdzięczności i pamięci.


Specjalnie na zamówienie powstały pisanki ze złotą różą. Ja osobiście niezbyt lubię ten kolor, ale przyjaciółka rodziny kocha złoto i prosiła o "złotą różyczkę". Inna z kolei marzyła o jajkach "richelieu" - zatem voila!

Przy okazji wyprodukowałam "witrażowego" motyla. Oczywiście jak zwykle działam na surowcach tanich/bezużytecznych.
Totalny recykling: "kamienie" to zwykłe szkiełka z rozbitych butelek, znalezione na ulicy i pokruszone płytki lastriko.
Farby - zwykły akryl i resztki lateksowej farby, którą dwa lata temu malowałam ściany. Róże robione z glinki samoutwardzalnej, reliefy z masy szpachlowej, podobnie jak listki.
W mojej robocie brak kosztownych materiałów, lakierów, patyn itd.. Jest najprostsza baza, jest pomysł i cierpliwość :)



Niestety, tegoroczne pisanki/upominki okazały się tak pracochłonnym zajęciem, że - cóż, szewc bez butów chodzi - niewiele ich ustroi świąteczny stół. Ale, o ile czas i zdrowie pozwoli, wyprodukuję (a ściślej dokończę produkcję) pisanek chopiniadowych. M.in. kocich:

Wyłącznie dla Domu :)

Pozdrawiam i przepraszam za przerwę.


piątek, 12 kwietnia 2013

Folklor targowisk oraz wyróżnienia


Targowanie się to integralna część moich sobotnich zakupów. Nie tylko pozwala zbić ceny, ale dostarcza mnóstwa rozrywki osobom handlującym i... mnie :)

Zanim wycwaniłam się w targowaniu, krępowało mnie to okrutnie; proponowanie cen niższych, aniżeli wymagane pierwotnie, powodowało dyskomfort i wstyd. Uważałam, że takie negocjacje sugerują szczupłość mego portfela. Rzecz jasna, im bardziej był szczupły, tym silniej rosła we mnie chęć, by to ukryć ;)

Cóż... zapewne stan ten trwałby nadal w najlepsze, gdyby nie wojaże do krajów arabskich; folklor tamtejszych targowisk wymusza wręcz zbijanie cen. Rezygnując z targowania się, tracimy świetną zabawę.
Chcąc takiej straty uniknąć, spróbowałam raz, drugi i... dałam się wciągnąć na tyle mocno, by szczerze tę praktykę polubić :)

Obecnie negocjowanie cen weszło mi w krew. Jest jak odruch - automatycznie rzucam połowę kwoty, proponowanej przez właściciela kramu. Zwykle kończy się na 65% pierwotnej sumy, ale zdarza się, że płacę tylko połowę. Poza tym lubię handlarzy. A oni chyba lubią mnie - to się czuje. Dlatego żyjemy w symbiozie atrakcyjnej dla obu stron :)
Nader często handlujący sami obniżają ceny - wystarczy, że się nieco zagapię i słysząc podaną kwotę, po prostu ją tępo powtórzę:
- Po ile ma Pan te konsolki?
- Po pięć.
- Po pięć?
- No niech będzie trzy.
- A za obie?
- Za obie to pięć.
- Pięć?
- No to niech będzie cztery.
I w taki sposób, bez najmniejszego wysilania intelektu, staję się szczęśliwą posiadaczką konsolek (które wkrótce - kiedy już znajdę im miejsce - powieszę).

Ale prawdziwym skarbem ostatniej wyprawy okazał się zegar. Zegar - nakręcany, działający bez zarzutu - zakupiony za raptem 6 zeta. Tak wyglądał pierwotnie:

A tak prezentuje się teraz, w sąsiedztwie wcześniejszych zdobyczy z targowiska:


Planuję mu wymienić wskazówki na bardziej stylowe; obym coś wypatrzyła na targu - bo te "odblaski" są raczej paskudne :/

Uwielbiam takie tłuściutkie amorki; ich wałeczki są przerozkoszne ;)
 
Zegar przemalowałam wieczorem, w dniu dokonania zakupu. Nie mogłam się doczekać efektu po pobieleniu. W międzyczasie schły eksperymentalne, robione bez konturówki reliefy na jajach. Z powodu zegara ( i innych targowiskowych pierdółek) straciłam do nich cierpliwość i nie zamierzam ich już cyzelować. Będą takie, jakie są:


A teraz kolejna sprawa - mianowicie przemiły temat wyróżnień :)
Wybaczcie mi proszę zerową aktywność w tygodniu, ale bywam tak wyeksploatowana, że po powrocie do domu brakuje mi energii na bloga. Dlatego zaległości uzupełniam w weekendy :)

A zatem - podwójna nominacja Liebster Award od Agi Walerii oraz od Małgorzaty z Grosikowych Pasji

Dziękuję Wam przeogromnie!
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia :)
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował :)

Pora na pytania, przygotowane przez Agę Walerię:
1. Szpilki czy baletki?
Szpilki
2. Kawa czy herbata?
Kawa!
3. Ciastko z kremem czy golonka?
Jedno i drugie mi nie w smak - więc... śledź w occie ;)
4. Słońce czy śnieg?
Słońce.
5. Torebka czy plecak?
Torebka
6. Morze czy góry?
Morze
7. Rower czy samochód?
Samochód :/
8. Sukienka czy spodnie?
Spodnie
9. Dawać czy brać?
Dawać
10. Optymistka czy pesymistka?
Realistka, a zatem pesymistka ;)
11. Miasto czy wieś?
Wieś...

Pytania autorstwa Małgorzaty:

1. Kim chciałaś zostać będąc dzieckiem?
Pianistką
2. Rękodzieło którego nie próbowałaś?
Decoupage
3. Kot czy pies?
Kot
4. Nowe czy stare?
Stare
5. Skowronek czy sowa?
Skowronek, ale najczęściej dwa w jednym ;)
6. Miasto czy wieś?
Wieś
7.Relaksuje mnie...
Szydełkowanie :)
8. Najbardziej mnie wkurza ..
Małostkowość i zawiść
9. Życiowe motto
Każdy cios wroga jest lekcją obrony
10. Książka do której wracam ...
Madame
11. Najważniejsza wartość w moim życiu ...
Rodzina

Z nominowaniem 11 blogerów będę mieć nie lada problem. Po pierwsze dlatego, że nie mam aż tylu znajomych, którzy mieliby znikomą liczbę obserwatorów. Wszyscy to poniekąd celebryci blogosfery :) Zwłaszcza w porównaniu ze mną...
Po drugie dlatego, że wskutek niewielkiej aktywności na blogu, bardzo mało kontaktów zawieram :(
A po trzecie - osoby, które mogłabym wyróżnić, już wyróżnienie dostały.

Dlatego mogę nominować góra dwie-trzy osoby. Niechaj będzie to http://villaringberg.blogspot.com/,
http://catarina-brujita.blogspot.com/
http://magdusiaa.blogspot.it/
http://avrea.blogspot.com/

I moje pytania:
1. Być czy mieć?
2. Książka czy film?
3. Miłosierdzie czy sprawiedliwość?
4. Długość życia czy jakość?
5. Estetyka czy praktyczność?
6. Dostosowanie się do otoczenia czy dopasowanie otoczenia do siebie?
7. Przygoda czy wygoda?
8. Serce czy rozum?
9. Bolesna wiedza czy błoga nieświadomość?
10. Strawa dla ciała czy ducha?
11. Walka czy godzenie się z losem?

Zapraszam do zabawy :) I do zobaczenia wkrótce, gdy ogarnę resztę targowiskowych zdobyczy... Buziak!



niedziela, 7 kwietnia 2013

Mam jaja z betonu ;)



Jak wspomniałam uprzednio, moje eksperymentalnie zdobione pisanki poszły do ludzi, więc postanowiłam wyprodukować jeszcze kilka na własny użytek (choć Wielkanoc już dawno minęła). Miałam wydmuszki, miałam surowce, więc nic nie stało na przeszkodzie, by wziąć się do roboty.

Jednakże początkowo wcale  nie było tak łatwo - po pierwsze, frustrowało mnie to, że na moim zadupiu pozbawiona jestem możliwości kupienia konturówki do reliefów. A bez takiej konturówki trudno o finezyjny ornament (chyba, bo nigdy w życiu nie używałam tego narzędzia).
Po drugie - nie mam również bodaj najmniejszej serwetki, by zmierzyć się z dekupażem (tej techniki również nigdy dotąd nie praktykowałam).
Ale mam wyobraźnię oraz inspirację w postaci sugestii M.Arty, która wspomniała, że jajka można zdobić na wiele sposobów - choćby wykorzystując gips, masę solną, modelinę...

Wśród moich zasobów miałam wiadereczko masy szpachlowej Tytan. Postanowiłam ją wykorzystać. Problemem był aplikator, ale po przetrząśnięciu wszystkich butelek/tubek/pojemniczków itp. znalazłam końcówkę od oleju wazelinowego do maszyn.
I wyprodukowałam sobie takie oto ustrojstwo:

Ustrojstwo jest mało poręczne i niezbyt wygodne - masę trzeba wyciskać kciukiem jak w strzykawce, a wałeczki żyją własnym życiem, skręcając się niczym pijane gąsieniczki ;)
Ergonomia pracy także kuleje, bo masa się szybko zużywa, a każdorazowe jej uzupełnianie wiąże się z koniecznością wycinania skrawka folii i doklejania jej ciasno do aplikatora (aby masa przy nacisku nie wyciekała na boki). Jednakże mimo niewygód udało mi się wyprodukować całkiem sporo dekoracji :), które są widomym dowodem na to, że można zrobić reliefy nawet bez konturówki.
Aczkolwiek cały czas zastanawiam się, co mogłabym zdziałać, mając precyzyjne narzędzia... Ech, marzę o konturówkach, wyrzynarce, frezarce...
Ale nic to :)

Obecnie jestem na etapie eksperymentowania z wzornictwem, bo irytuje mnie wielokrotne powtarzanie tego samego motywu. Moje poranne jajka schną na patyczkach od szaszłyków (nie wiem, co z nich wyjdzie), natomiast te zrobione przedprzed- i przedwczoraj prezentują się tak:

Różyczki są z modeliny, której mizerne resztki poniewierały się na dnie szuflady:



Gniazdko zostało uplecione z tych samych pnączy, z których jakiś czas temu produkowałam wianki. To bardzo wdzięczny materiał.

Ponieważ zależało mi na uzyskaniu efektu ciężkich, kamiennych bądź gipsowych ozdób,  pokusiłam się o potraktowanie niektórych reliefów patyną z plakatówki:


W efekcie mam teraz jaja z betonu ;) Heh, oby nie tylko w tej formie...