sobota, 12 września 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Książę Półkrwi

Seria: Harry Potter, tom 6
Tytuł: Harry Potter i Książę Półkrwi
Autor: J. K. Rowling
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2006
Pierwsze wydanie: 2005
Przekład: Andrzej Polkowski
Strony: 704

Po nieudanej próbie przechwycenia przepowiedni Lord Voldemort jest gotów uczynić wszystko, by zawładnąć światem czarodziejów. Organizuje tajemny zamach na swego przeciwnika, a narzędziem w jego ręku staje się jeden z uczniów. Czy jego plan się powiedzie? 

Kiedy czytam jakieś serie książkowe, często bywa tak, że odpuszczam. Po prostu autor nie utrzymuje poziomu, który sobie narzucił, co sprawia, że książka jest odgrzewanym kotletem. Z serią o przygodach nastoletniego czarodzieja jest zupełnie inaczej. J. K. Rowling za każdym razem wymyśla intrygi, które mnie, jako czytelnika, zatrzymują przy tej serii. Chociaż podobała mi się każda część, muszę przyznać, że Książę Półkrwi jest tą najlepszą. 

Kolejne wakacje mijają w zastraszającym tempie, a Śmierciożercy otwarcie atakują czarodziejów i czarownice, skończyły się czasy pokoju. Jednak na Harrego w tym całym bałaganie czeka niespodzianka: sam Dumbledore zabiera go z domu Dursleyów. Po tych wszystkich wydarzeniach z minionego roku szkolnego, młodzieniec ma mętlik w głowie, a nowy rok szkolny nie przynosi mu żadnych odpowiedzi. Co więcej, w jego ręce przypadkowo trafia książka podpisana przez niejakiego Księcia Półkrwi, dzięki której chłopiec staje się najlepszym z uczniów na tej lekcji, ale także przysparza mu ona kłopotów...

Harry Potter i Książę Półkrwi to książka dużo dojrzalsza od swoich poprzednich części. Mrok i przygnębienie wylewa się niemal z każdej strony, a brutalność niektórych opisów zadziwiała nawet mnie. Rowling przestała cackać się z wymyślonymi przez siebie bohaterami, wręcz przeciwnie, cały czas stawiała im kłody pod nogi. Harry nieraz wpadał w kłopoty przez swój buńczuczny charakter, który pomału z niego wychodził.

Miło się ponadto czytało o typowych problemach nastolatków, złamanych sercach, podrywach i podchodach. Była to także miła odskocznia od intryg Voldemorta, problemach Malfoya, czy konflikcie na linii Harry - Draco. Autorka nie daje nam żadnych podpowiedzi, co do tego kto jest Księciem Półkrwi, dlaczego Dumbledore zachowuje się tak, a nie inaczej. Muszę przyznać, że końcówka wbiła mnie w fotel (chociaż doskonale wiedziałam, że książka kończy się właśnie w ten sposób). 

Nie powiedziałam Wam za wiele na temat tego, co czuję po przeczytaniu tej powieści, ale to głównie ze względu na to, że działo się wiele, a we mnie ciągle kłębią się emocje. Uważam, że jest to bardzo dobry kawał literatury. Całą historię ogarnął mroczny nastrój i nawet uczniowie oraz nauczyciele nie są już tymi samymi, pogodnymi osobami, które znamy z pierwszego tomu przygód Harrego. Cóż mogę więcej rzec? Po prostu polecam wszystkim.

sobota, 5 września 2015

Ann Leckie - Zabójcza Sprawiedliwość

Seria: Imperium Radch, tom I
Tytuł: Zabójcza Sprawiedliwość
Autor: Ann Leckie
Wydawnictwo: Akurat, 2015
Pierwsze wydanie: 2013
Przekład: Danuta Górska
Strony: 480

W odległej przyszłości znaczną częścią zamieszkanego kosmosu rządzi Imperium Radch, gdzie władzę absolutną sprawuje Anaander Mianaai, jedna osoba w tysiącach ciał, wszechobecna i niemal wszechwiedząca. Najsprawniejsi jeńcy wzięci do niewoli na podbitych planetach zostają zamienieni w serwitory - pozbawieni własnej osobowości, stanowią przedłużenie sztucznych inteligencji dowodzących okrętami wojennymi. Zdawałoby się, że SI jednego z tych okrętów, „Sprawiedliwości Toren”, dysponująca setkami oczu i uszu serwitorów, łatwo może utrzymać porządek na podbitej planecie. Jednak wskutek skomplikowanej intrygi wybuchają zamieszki, a okręt ulega zniszczeniu. Przeżywa tylko jeden serwitor, cząstka sztucznej inteligencji w ludzkim ciele. Odtąd Breq, bo takie przybrała imię, szuka zemsty na tyranie, który pozbawił ją wszystkiego

Książki z gatunku science - fiction często goszczą na moich półkach. Autorzy przenoszą nas w świat, który zadziwia, szokuje, zaskakuje... zdarza się, że czytając takie książki zastanawiam się, skąd takie pomysły przychodzą im do głowy. Reakcja ta jest czasami pozytywna, czasami też negatywna, ale także i zupełnie obojętna. Wyobraźnia pisarzy często jest nagradzana. Tak było i z Zabójczą Sprawiedliwością, autorka bowiem została wyróżniona między innymi następującymi nagrodami: Hugo i Nebula. Sięgając więc po tę konkretną powieść miałam wobec niej wysokie wymagania. Czy je spełniła? 

Na samym wstępie muszę powiedzieć, że pod względem wykreowanego świata Zabójcza Sprawiedliwość to powieść, która w pełni zasługuje na wszystkie nagrody, które dostała. Sam pomysł serwitorów powinien zostać nagrodzony. Książka ta poruszała we mnie ona rożne struny, zadawałam sobie ciągle pytanie, na ile Breq jest człowiekiem, a na ile serwitorem? W moim odczuciu była całkowicie odrębną jednostką, bynajmniej nie SI. Wewnętrzne rozterki bohaterki (a może bohatera?) były absolutnie ludzkie. Ludność Radch nie posiada czegoś takiego jak dymorfizm płciowy, a wszyscy zwracają się do siebie per "ona".

Dochodzimy teraz do tego, przez co nie jestem w stanie nazwać tej powieści wybitną i czego bardzo żałuję. Książka ma potencjał, który niestety psuje sposób, w jaki jest napisana. Przebrnięcie przez początek było dla mnie męką, autorka pisała nieskładnie i nawet po kilkukrotnym przeczytaniu zdania nie rozumiałam jego sensu. Przy mnogości opisów i ogromnej ilości dziwacznych nazw jest to niezwykłe utrudnienie. Nie znajdziemy tutaj także za wiele akcji. Powieść opiera się głównie na wewnętrznych przeżyciach Breq, na jej wątpliwościach i emocjach. Zabrakło także opisów postaci. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Breq, gdyż autorka niewiele wspominała o jej (jego?) wyglądzie zewnętrznym.

Główna fabuła nie była oryginalna. Z motywem zemsty za doznane krzywdy spotykamy się nad wyraz często. Wydaje mi się jednak, że nawet powtarzalna historia ma sens, jeśli jest napisana poprawie, w otoczce, której nigdy wcześniej się nie spotkało. W tym przypadku został spełniony tylko jeden warunek, co sprawia, że dla mnie ta książka nie była wyjątkowa. Niemniej jednak nie żałuję, że ją przeczytałam, gdyż poznałam coś zupełnie  nowego, po raz kolejny udowodniono mi, że po tylu latach tworzenia przeróżnych historii, można wymyślić coś czego wcześniej nie było, co zachwyci czytelnika.

Myślę, że fani gatunku science - fiction odnajdą się w tej powieści. Choć język bardzo przeszkadza w czytaniu, można przymknąć na to oko, jeśli chcemy się zanurzyć w świecie wykreowanym przez Ann Leckie. Przy ocenie muszę także wziąć pod uwagę, iż jest to debiut autorki. Wierzę więc, że autorka poprawi swój warsztat, przez co jej książki będzie czytać się znacznie przyjemniej.

wtorek, 1 września 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Zakon Feniksa

Seria: Harry Potter, tom 5
Tytuł: Harry Potter i Zakon Feniksa
Autor: J. K. Rowling
Przekład:Andrzej Polkowski
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2004
Pierwsze Wydanie: 2003
Strony: 959

Harry znów spędza nudne, przykre wakacje w domu Dursleyów. Czeka go piąty rok nauki w Hogwarcie i chciałby jak najszybciej spotkać się ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi, Ronem i Hermioną. Ci jednak wyraźnie go zaniedbują. Gdy Harry ma już dość wszystkiego postanawia jakoś zmienić swoją nieznośną sytuację, sprawy przyjmują całkiem nieoczekiwany obrót. Wygląda na to, że nowy rok nauki w Hogwarcie będzie bardzo dramatyczny.

Któż z nas nie zna Harrego? Myślę, że nie ma osoby, która nie słyszałaby o ksiązkach o przygodach młodego czarodzieja.  Nie każdy jednak miał okazję spotkać się z tym chłopcem, polubić go, poznać jego przyjaciół... Ja przez dłuższy czas także nie sięgałam po te powieści. Teraz jednak nadrabiam zaległości i z każdą kolejną historią zakochuję się w tym fantastycznym świecie co raz bardziej. Mimo iż nie sięgnęłam po te książki jako dziecko, nie żałuję tego. Nadrabiam zaległości już jako dorosła kobieta, ale emocje, które we mnie budzą świadczą tylko o tym, że są to powieści dla każdego czytelnika. I młodego i starego.

Harry Potter przeżywa kolejne wakacje. Nie wszystko jest tak, jak być powinno. Chłopiec czuje się samotny, czemu wcale się nie dziwie. Myśli, że jego najlepsi przyjaciele, Ron i Hermiona,  o nim zapomnieli. Wkrótce okaże się, jaka jest prawda. Wszystko sprzysięga się przeciw niemu, a w jego sercu kotłuje się wiele emocji. Uwaga  ukochanego dyrektora także skupia się na innych sprawach. Pozostał mu wuj Syriusz, ale również i on nie może poświęcić się chłopcu tak, jakby chciał. A tymczasem nad Hogwartem wiszą czarne chmury...

Muszę przyznać, że ta część Harrego nie podobała mi się tak bardzo, jak poprzednie. Uważam, że była trochę za długa, zbyt przegadana. Nie oznacza to oczywiście, że nie podobała mi się wcale, a wręcz przeciwnie. Nadal śledziłam z zapartym tchem kolejne strony, w tym względzie nic się nie zmieniło. Autorka, jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Nie dość, że stworzyła mnóstwo nowych, wyjątkowych i oryginalnych postaci (np. profesor Umbrige), to sprawiła, że zakochałam się na nowo w tych, które znam z pierwszej części. 

Harry to nadal młody chłopiec, któremu na barki zrzucono zbyt wiele, niż może udźwignąć, co odbija się na jego zachowaniu. Nie jest idealny i właśnie dlatego tak bardzo utożsamiam się z tą postacią. Jest po prostu nastolatkiem, który chce normalnie żyć (o ile życie czarodzieja można nazwać "normalnym"), a tymczasem musi stawiać czoło niebezpieczeństwom z każdej strony. W tej części bliźniaków polubiłam jeszcze bardziej, a nie sądziłam, że jest to możliwe. Kto czytał, ten wie dlaczego.

Wszystkim tym, którzy nie czytali Harrego polecam, aby jak najszybciej zaopatrzyć się w egzemplarz i przeczytać tę serię. A tym, którzy czytali mogę powiedzieć, że zazdroszczę, że macie już za sobą lekturę serii, ale Wy możecie mi zazdrościć odkrywania tych cudownych przygód trójki dzielnych bohaterów, widzieć jak dorastają i przeżywać ich rozterki życiowe. A tymczasem przede mną kolejna część przygód Harrego Pottera.

środa, 26 sierpnia 2015

Mel Odom - Wzbierająca fala

Seria: Groźba z morza, księga I
Tytuł; Wzbierająca Fala
Autor: Mel Odom
Wydawnictwo: ISA, 2003
Pierwsze wydanie: 1999
Przekład: Jerzy Marcinkowski
Gatunek: Fantasy
Strony: 335


Z mrocznych głębin Lśniącego Morza wynurza się prehistoryczna groźba, wywołując wzbierającą falę inwazji, która zmiażdży wybrzeża Faerunu. Przez długie, wypełnione goryczą lata Iakhovas knuł intrygi, chcąc odzyskać moce wydarte mu przez rozgniewaną boginię. Teraz nic nie stoi mu na drodze, a Toril zmieni się na zawsze. Nieświadomy rosnącego zagrożenia ze strony podmorskich cywilizacji, lądowy świat wkrótce ocknie się w obliczu nowej, przerażającej groźby z morza...

Kocham książki ze świata Zapomnianych Krain, o czym przypominam za każdym razem, gdy tylko mam do czynienia z lekturami z tego uniwersum. Gdy czytam te powieści moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach a autorzy przenoszą mnie w bajeczny świat wypełniony rasami, o których nawet nam się nie śniło, pełny magii, artefaktów i bohaterów. Z każdym kolejnym zdaniem przed oczami mam co raz więcej barw, a moje serce bije mocniej na myśl o kolejnych przygodach... zazwyczaj. 

Powieść toczy się dwutorowo. Poznajemy losy malenti, odmieńca w świecie sahuaginów, kreatur żyjących pod wodą. Zamiast być podobna do swych pobratymców, jest ona wynaturzeniem. Ciało ma niczym morski elf... jednak nie do końca. Laaqueel, bowiem tak ma ona na imię, czuje wewnętrzny zew. Musi odnaleźć "tego, który pływa z Sekolahem". Gdy w końcu jej się to udaje, w głowie tego mężczyzny głowie rodzi się plan: Pozbyć się mieszkańców powierzchni...  Drugim bohaterem książki jest młody żeglarz, Jherek, który skrywa głęboko tajemnicę dotyczącą swego pochodzenia. Gdyby tylko jego sekret się wydał, czekałaby go niechybna śmieć. Pech jednak go nie opuszcza...

Musze powiedzieć, że wiele jest powieści na rynku, w którym mamy właśnie takie rozwiązanie akcji. Nie jest ono specjalnie oryginalne, mi jednak nie przeszkadza. Rozdziały są krótkie, przez co potrafiłam z zapartym tchem śledzić losy bohaterów, nie zapominając przy okazji połowy z nich. Co do samych postaci... chciałabym napisać, że pokochałam ich od pierwszej strony. Niestety, nie mogę. Laaqueel budziła moją sympatię, mimo iż była kreowana na czarny charakter. Położenie, w którym się znalazła sprawiło, że poczułam do niej współczucie. Jherek niestety to nie mój typ mężczyzny. Młody żeglarz to kolejna, zaraz po Trissie z Przywoływacza Dusz <klik>, męska postać, która nie ma w sobie za dużo z mężczyzny. Nie lubię takich płaczek. Autor chciał stworzyc z niego szarmanckiego romantyka, ale wyszło jak zwykle. 

Akcja we Wzbierającej Fali toczy się bardzo powoli... o ile można rzec, że jest to akcja. Działo się dużo, a jednak mało, czegoś po prostu zabrakło W zasadzie, autor rozpoczął wiele wątków, nie dając nam odpowiedzi na żadne pytanie. Znalazło się także wiele powtórzeń, ale starałam się przymknąć na to oko. Imiona bohaterów dołożyły też swoje. Zwykle nie mam problemu ze skomplikowanymi nazwami, w tej powieści jednak trochę kłuły po oczach. O fabule niestety nie mogę powiedzieć za dużo, gdyż, jak już wspomniałam, nie dostałam żadnych konkretów. Przede mną drugi tom, więc mam nadzieję, że wówczas zdradzę więcej.

Nie mogę powiedzieć, aby powieść Mela Odoma mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie. Po pierwsze okładka, uwielbiam takie grafiki. Są o wiele lepsze, niż te zdjęcia, które kukają na mnie niemal z każdej półki. Po drugie ten cudowny świat, o którym rozpisuję się przy każdej możliwej okazji. I po trzecie, po prostu jestem wielką fanką takich historii.Autorowi ponadto wyszło zaciekawienie mnie. Czekam z niecierpliwością, kiedy tylko poznam dalsze losy Jhereka i Laaqueel. Podsumowując, nie jest to na pewno powieść, która spodoba się każdemu, myślę jednak, że warto przymknąć oczy na pewne wady. Ja bawiłam się przy tej książce bardzo dobrze.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

http://esperazna.blogspot.com/2015/02/wyzwanie-czytam-literature-sprzed-xxi.html

sobota, 22 sierpnia 2015

Shirley Jackson - Loteria


Tytuł: Loteria
Autor: Shirley Jackson
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1976
Pierwsze wydanie: 1949
Przekład: Mira Michałowska
Gatunek: Literatura współczesna
Strony: 308

Loteria to zbiór opowiadań, mozaika układająca się w całość, a każde opowiadanie jest relacją o punkcie zwrotnym w życiu protagonisty, kiedy niespodziewanie, w olbrzymim skrócie, objawia mu się prawda o nim samym. 

Na zbiór opowiadań pod tytułem Loteria trafiłam za sprawą Dominiki <klik>. Lubię czytać "stare książki", dlatego też, gdy tylko zobaczyłam dostępność w bibliotece, od razu się tam skierowałam. Nie mogłam mieć żadnych oczekiwań po opowiadaniach, dlatego też bez żadnego nastawienia zabrałam się do czytania. Sami dobrze wiecie, że z krótką formą zawsze jest problem. Ciężko jest wczuć się w historię, która jest opisana zaledwie na dwie, trzy strony. Czy w związku z tym Loteria była jednym wielkim rozczarowaniem? O nie, zdecydowanie nie. 

Ciężko jest mi zakwalifikować gatunek tych opowiadań. Często wydarzenia dzieliła bardzo cienka granica między jawą i snem, czasami miałam wrażenie, że historie te są całkowicie oderwane od rzeczywistości, a czasami myślałam, że po prostu bohaterowie są niespełna rozumu. Każda opowiastka opowiada o zupełnie innych osobach i innych wydarzeniach. W niektórych z nich łączyło je jedno ogniwo: postać Jakuba Harrisa. Był on głównym bohaterem tylko jednego z nich, otwierającego zbiór, a w następnych sprytnie wspominany. 

O czym zatem traktują opowiadania? Po prostu o życiu. Nie, mylicie się, jeśli pomyśleliście, iż autorka opisuje ot tak życie bohaterów. Autorka zmyślnie opisała prawdę życiową, mianowicie, jak często nie mamy wpływu na to, co się dzieje wokół nas, jak to inni podejmują decyzje za nas, nie dając nam nawet cienia nadziei na to, iż sami mamy jakiś wybór. Niektóre z historii są brutalne, by zaraz potem przeczytać subtelną opowiastkę poruszającą naszą najgłębszą strunę, by zirytować się, dlaczego ta kobieta, bądź mężczyzna nie potrafi podjąć sami decyzji. Po czym uświadamiamy sobie, ile razy w życiu było tak, że ktoś zdecydował za nas...

Od strony wizualnej książka na pewno nie zachęca, aby po nią sięgać. Niech Was to jednak nie zwiedzie, gdyż treść jest warta tego, aby po nią sięgnąć. Podzielona jest ona na 5 części, a wszystkich opowiadań jest w sumie 26. Napisane są lekkim piórem, przez co czyta się je bardzo szybko. Nie są one na równym poziomie, niektóre czytało się ciężej, inne lepiej, jednak w każdym z nich puenta potrafiła zaskoczyć. Największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie tytułowe, czyli Loteria, ale nie będę zdradzać jego treści. Chcę tym samym zachęcić Was do zapoznania się z nim i obiecuję, że po jego przeczytaniu opadnie Wam szczęka.

Loteria to kolejna lektura na moim koncie, która nie jest typowo rozrywkowa. Jest ona natomiast ciężka w niektórych momentach, szokująca, a tym samym bardzo prawdziwa. Wszystkie opowiadania robią wrażenie, uświadamiając nam, jak często mamy niewielki wpływ na nasze decyzje. Mimo iż wielu z Was nie przepada za krótkimi formami, zachęcam do zapoznania się z treścią książki, zwłaszcza dlatego, że nie jest ona łatwa.

 Książka przeczytana w ramach wyzwania: 
http://esperazna.blogspot.com/2015/02/wyzwanie-czytam-literature-sprzed-xxi.html

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Aldous Huxley - Nowy wspaniały świat

Tytuł: Nowy wspaniały świat
Autor: Aldous Huxley
Wydawnictwo: MUZA SA, 2014
Pierwsze wydanie: 1932
Przekład:Bogdan Baran
Gatunek: Antyutopia
Strony: 255

W roku 2541 (czyli w 632 roku nowej „ery Forda”) obywatele Republiki świata powstają w rezultacie sztucznego zapłodnienia i klonowania. Od niemowlęcia poddawani są wszechstronnemu psychologicznemu i biologicznemu warunkowaniu - po to, by w wieku dojrzałym stać się cząstkami kastowej społeczności, złożonej z pozbawionych wyższych uczuć ludzkich automatów. Czy ten „wspaniały świat”, w którym dominuje seks, prymitywne rozrywki, narkotyk soma, jest tylko zrodzoną w wyobraźni pisarza fantasmagorią?... 
lubimyczytac.pl

Są takie powieści, które czyta się, mimo iż nie do końca sprawia to przyjemność. Czyta się je, dlatego, że wciągają, że chce się dowiedzieć, co stanie się dalej. Taką właśnie książką jest Nowy wspaniały świat Huxleya. Uważam, że jest to dzieło, którego nie mam prawa recenzować, gdyż treść zawarta między okładkami obroni się sama. Postanowiłam więc jedynie o niej wspomnieć i zachęcić wszystkich do przeczytania tej, jakże, aktualnej powieści. Autor nie oszczędza nas już od samego wstępu, wprowadza w świat, gdzie ludzie się nie rodzą, a "są tworzeni". Słowo "matka" jest niemal bluźniercze, a coś takiego jak rodzina w ogóle nie istnieje. Ludzie podzieleni są na kasty, jedni inteligentniejsi, inni głupsi, co warunkowane jest już w życiu płodowym. Wszechobecna rozwiązłość nikogo nie dziwi, wręcz przeciwnie, jest mile widziana. 

Podczas czytania tej powieści targały mną skrajne emocje. Byłam zachwycona kreacją świata, tym, co człowiek może przelać na papier, ale z drugiej strony jest to równie przerażające. Najbardziej zaskakuje mnie fakt, iż Huxley stworzył Nowy wspaniały świat w 1932 roku, a podczas lektury książki zupełnie się tego nie czuje. Mimo czasu, który upłynął od premiery, przesłanie historii jest aktualne, co zmusza do głębszych refleksji. Czy naprawdę chcemy, aby nasz świat tak wyglądał? Książki tej nie czyta się łatwo i gładko. Przyznam się szczerze, że niektóre fragmenty były dla mnie męką, wprawiały mnie w osłupienie, ale i tak nie odstraszały mnie od dalszej lektury.

Nowy wspinały świat autorstwa Aldousa Huxleya to powieść, która mimo swej ciężkiej formy oraz treści zasługuje na miano klasyki. Mało tego, klasyki, którą na pewno większość z nas powinna przeczytać, po części ku przestrodze, a po części po to, by po prostu zapoznać się z tym dziełem. Tak, jak już wspomniałam, nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Jest ciężka, toporna, ale zarazem bezpośrednia. Sama końcówka wbija w fotel. Po lekturze tej książki musiałam długo dochodzić do siebie.

 Książka przeczytana w ramach wyzwania: 

http://esperazna.blogspot.com/2015/02/wyzwanie-czytam-literature-sprzed-xxi.html

czwartek, 13 sierpnia 2015

Stosik spod znaku fantastyki

Upały skutecznie odbierają mi chęć do pisania jakiejkolwiek recenzji. Na całe szczęście mam ochotę czytać książki, więc gdy tylko się ochłodzi, na pewno coś "wysmaruję". W zamian za to przedstawiam Wam stosik, który "nazbierał" mi się na półkach w ostatnim czasie. Jak widać, prawie wszystkie książki to tym razem fantastyka. Zapraszam do oglądania.

1. R. A. Salvatore, Wygnanie
2. Victoria Gische, Kochanka królewskiego rzeźbiarza
3. Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat
4. Anna Kańtoch, Przedksiężycowi tom I
Tymi książkami  już się co prawda chwaliłam, ale tak bardzo się ciesze z ich posiadania, że musiałam je wstawić jeszcze raz ^^
1. R. L. Byers, Upadek
2. Thomas M. Reid, Powstanie
3. Richard Baker, Potępienie
4. Lisa Smedman, Zagłada
5. Philip Athans, Unicestwienie
6. Paul S. Kemp, Zmartwychwstanie 
7. Mel Odom, Wzbierająca Fala
8. Mel Odom, Pod Spadającymi Gwiazdami
9.  Mel Odom, Oko Morskiego Diabła

Nie da się ukryć, że większość z tych powieści  pochodzi z uniwersum Forgotten Realms (Zapomniane Krainy), jednego z tych, które uwielbiam już od dzieciństwa. Kocham ten pełen barw, herosów, bogów i wszelkiej maści ras świat, w którym nie sposób się nudzić. Wszak z każdej strony czekają na nas chętni chwały poszukiwacze przygód, czy mordercze, przepełnione żądzą władzy mroczne istoty. Czytaliście coś z tych cudeniek? :)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Nicolas Barreau - Sekretne składniki miłości

Tytuł: Sekretne składniki miłości
Autor: Nicolas Barreau
Wydawnictwo: Bukowy Las, 2012
Pierwsze wydanie: 2010
Gatunek: Romans
Przekład: Anna Wziątek
Strony: 270

Aurelie Bredin odziedziczyła po ojcu restaurację Le Temps des Cerises. Listopadowy poniedziałek nie należał do najbardziej udanych. Smutna i zmęczona wstąpiła przypadkiem do księgarni, a w jej dłonie wpadła powieść, w której główne skrzypce gra... nic innego jak ona sama i jej restauracja. Po lekturze jest zdeterminowana, by poznać autora przezabawnej powieści, okazuje się jednak, że mężczyzna jest o wiele bardziej niedostępny, niż mogłoby się zdawać. Niezrażona, zwraca się do francuskiego wydawnictwa, by pracownicy pomogli jej nawiązać z nim kontakt. Nie wszystko jednak potoczy się po myśli Aurelie...

Jak wielu z Was wie, nie przepadam za  romansidłami.  Większość z nich mnie najzwyczajniej w świecie nudzi, a główni bohaterzy często działają mi na nerwy. Kiedy sięgałam po Sekretne składniki miłości nie miałam żadnych oczekiwań. Byłam zmęczona, więc stwierdziłam, że przyda mi się jakiś odmóżdżacz. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, kiedy zamiast zwykłego, pospolitego romansu dostałam powieść bardzo przewidywalną, jednakże niesamowicie wciągającą i lekką.  

Głównymi bohaterami powieści są Aurelie, restauratorka oraz Andre, który pracuje w wydawnictwie odpowiedzialnym za wydanie powieści Sekretne składniki miłości. Są oni ponadto narratorami przeplatających się między sobą rozdziałów. Kobieta przeżywa trudny okres, niedawno zmarł jej ojciec, a jej związek dalece odbiega od idealnego... chociaż poprawniej byłoby rzec, że odbiegał. Andre z kolei wpakował się w niemałą intrygę, z której teraz ciężko mu się wyplątać. Kiedy próbuje rozwiązać całą sprawę, jego problemy tylko się pogłębiają.

Można by się spodziewać, że będzie to powieść, w której tematyka miłości zostanie przedstawiona sztywno i poważnie. Okazuje się jednak, że nie. Romans ten jest napisany bardzo lekkim piórem i prostym językiem, a co za tym idzie, książkę czyta się błyskawicznie. Główni bohaterowie nie użalają się nad sobą... przynajmniej nie w taki sposób, jaki mógłby razić. Sekretne składniki miłości  bowiem okraszone są humorem, ponadto pomysły Andre sprawiały, że nieraz stukałam się w czoło, a jednocześnie uśmiechałam się pod nosem. Aurelie może i była lekko wyniosła i, jak na 32-letnią kobietę troszkę naiwna, jednak i ona zyskała sobie moją sympatię. Była zdeterminowana, by osiągnąć swój cel, marzycielka, oderwana od rzeczywistości, a jednocześnie zaradna. 

Fabuła powieści w moim odczuciu była oryginalna. Nie czytam jednak wielu romansów, więc może się nie znam. Nawet, jeśli domyśliłam się, jak zakończy się książka, nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Zatopiłam się na parę godzin i przeżywałam wszystko wzloty i upadki głównych bohaterów, polubiłam ich i żyłam przez ten czas ich życiem, a przecież właśnie o to chodzi. Młody, francuski pisarz na pewno zagości częściej w mojej biblioteczce. Jeśli i Wy poszukujecie czegoś lekkiego i przyjemnego na te upały, sięgnijcie po Sekretne składniki miłości.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu, tom I

Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu, tom I
Autor: Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo: Fabryka Słów 2011
Gatunek: Fantasy, Science Fiction
Strony: 544

Vuko Drakkainen samotnie rusza na ratunek ekspedycji naukowej badającej człekopodobną cywilizację planety Midgaard. Pod żadnym pozorem nie może ingerować w rozwój nieznanej kultury. Trafia na zły czas. Planeta powitała go mgłą i śmiercią. Dalej jest tylko gorzej. Trwa wojna bogów. Giną śmiertelnicy. Być może zmuszony będzie złamać drugą regułę misji.
lubimyczytac.pl

Pan Lodowego Ogrodu, to książka, którą chciałam przeczytać od dawna. Mój apetyt rósł, gdyż zewsząd dochodziły mnie słuchy o tym, jaka ta powieść nie jest rewelacyjna. Kiedy w końcu ją dorwałam, czułam lekką obawę, iż te wszystkie zachwyty są po prostu naciągane. Obawa ta stawała się większa, kiedy zobaczyłam, ile nagród dostała. Nie zrozumcie mnie źle, po prostu dostając do rąk coś takiego, bałam się, że znów wyjdę na marudzącą zołzę, której nic się nie podoba. Okazało się jednak, że należę do tego drugiego grona, grona osób zachwalających ten polski produkt. 

Powieść zaczyna się w dość dziwaczny, jak dla mnie, sposób. Główny bohater zostaje wysłany na obcą planetę w celu odszukania ekspedycji naukowej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że poziom rozwoju cywilizacji na Midgaardzie porównać można do naszego średniowiecza, wierzącego w przeróżne zabobony. Okazuje się jednak, że to niekoniecznie jakieś wierzenia. Głównego bohatera wita mgła i przerażające potwory. Mamy więc tutaj przeplatanie się science-fiction z fantasty. Można by się obawiać takiego połączenia, nie zawsze bowiem jest ono udane. Grzędowicz jednak doskonale sobie poradził, sprawiając, że przez większość czasu śledziłam z zapartym tchem przygody Drakkainena. 

Książka ta napisana jest w trzech rodzajach narracji. Pierwsza to historia poznawana oczami Drakkainena, druga, w trzeciej osobie, a o trzeciej za wiele nie napiszę, aby nie psuć Wam zabawy. Zabieg ten wprowadzał trochę za dużo zamieszania i chaosu, po pewnym czasie się jednak przyzwyczaiłam i przestałam zwracać na to szczególną uwagę. Sam Vuko jest postacią nietuzinkową, zapadającą w pamięć i budzącą sympatię. Jest zwykłym człowiekiem, wybranym do niezwykłych czynów. Modyfikacje jego ciała czynią go wyjątkowym, a charakter sprawia, że od razu go pokochałam. 

Akcja powieści to przyspiesza, to zwalnia, fragmenty były czasami tak chaotyczne, że musiałam czytać je drugi raz. Nie zabierało mi to jednak przyjemności z lektury i myślę, że przez to książka nabrała wyjątkowości oraz delikatnego smaczku. Pod koniec wiele z tych znaków zapytania się wyjaśnia. Podsumowując, każdy szanujący się fan fantastyki powinien sięgnąć po książkę Grzędowicza. Zdecydowanie zasługuje ona na te wszystkie nagrody, które dostała. Ja sama z niecierpliwością czekam, aż w moje ręce wpadną kolejne części. Myślę, że będę wówczas niedostępna dla całego świata.

czwartek, 30 lipca 2015

Przegląd czytelniczy

Dzisiejsza "recenzja" będzie obejmować trzy powieści, które przeczytałam o ostatnim czasie.

Tytuł: [requiem]
Autor: Lauren Oliver
Gatunek: Dystopia
Opis: Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości.W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji. 
lubimyczytac.pl

Moje wrażenia: Po lekturze książki będącej zwieńczeniem przygód Leny spodziewałam się...w zasadzie niewiele. Nie mogę więc chyba powiedzieć, że jestem rozczarowana, mimo to po skończeniu tej powieści odczułam najzwyklejszy na świecie niesmak. Moim skromnym zdaniem, autorka nie powinna pisać więcej książek. [delirium] było cudowne, nie potrafiłam się od niej oderwać, druga część nie zachwyciła mnie prawie wcale, a trzecia... [reqiem] to po prostu kolejna młodzieżówka, z płaczącą, niezdecydowaną nastolatką, która próbuje odgrywać dorosłą, waleczną osóbkę. Wprowadzenie trójkąta miłosnego to chyba najgorsza rzecz, którą Oliver mogła zrobić. W powieści tej poznajemy także losy Hany , najlepszej przyjaciółki Leny, po zabiegu. Jej historia tylko mnie nudziła. Kolejną rzeczą, którą autorka spaprała było otwarte zakończenie. Myślę, że cała ta powieść pisana była na siłę, bez jakiegokolwiek pomysłu. Tej pani już podziękujemy. 


Tytuł: Igrzyska śmierci
Autor: Suzanne Collins
Gatunek: Dystopia
Opis: Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny – musi troszczyć się, by zapewnić byt młodszej siostrze i chorej matce, a już to zasługuje na miano prawdziwej walki o przetrwanie...
lubimyczytac.pl
Moje wrażenia: Książka nie jest zła, czyta się ją bowiem szybko i lekko. Pomysł autorki jest wart przynajmniej 10 punktów. Nie mogę jednak powiedzieć, by ta powieść była wybitna. Ot, takie czytadełko dla uprzyjemnienia letniego wieczoru. Być może po prostu jestem już zbyt stara na takie "dramatyczne" pomysły, albo po prostu oczekuję po książce czegoś innego, niż nastolatkowie wybijający się w pień ku uciesze gawiedzi. Co mi się nie podobało w powieści? Ano, Katniss, której kompletnie brakowało inteligencji w stosunkach z Peetą.


Tytuł: Czarne wzgórza
Autor: Nora Roberts
Gatunek: Romans, Kryminał
Opis: W malowniczej Dakocie Południowej, pośród gór i dzikich zwierząt, rozgrywa się akcja tej pięknej powieści. Wychowana na farmie Lil poznaje Coopa, nowojorskiego chłopca, będącego na wakacjach. Nigdy nie zapomną pierwszego uczucia, lecz gdy spotkają się po latach, będą już innymi ludźmi. Lil, obrończyni zwierząt, prowadzi rezerwat. Coop, detektyw, wraca na farmę dziadków, by zacząć nowe życie. Oboje nie zamierzają ulegać dawnym sentymentom. Tymczasem w rezerwacie zaczynają dziać się dziwne rzeczy: po serii niewyjaśnionych zabójstw ktoś zaczyna prześladować Lil... 
lubimyczytac.pl

Moje wrażenia: Kolejna powieść z cyklu: ona irytująca, on jeszcze bardziej. Ona go nie chce, ale on chce ją i zrobi wszystko, żeby ją zdobyć, nawet wejdzie z butami w jej życie. A w tle tego wszystkiego wątek kryminalny, który zdecydowanie leży i kwiczy. Główny złoczyńca sztampowy do bólu, główni bohaterowie oklepani, cała sceneria przesycona słodyczą... czyli wszystko to, czego nie lubię najbardziej. Końcówka przewidywalna, ale w taki sposób, który bardzo przeszkadza. Nie znalazłam zbyt wielu plusów w Czarnych Wzgórzach... a właściwie to chyba żadnego.

niedziela, 26 lipca 2015

Powrót...

... czyli o tym co za mną i co przede mną.


Trochę mnie tutaj nie było, ale powód mojej nieobecności był Wam doskonale znany: obrona pracy magisterskiej. Mogę z dumą oświadczyć, że to wszystko w końcu za mną, ale nie obyło się bez zgrzytów. Myślę, że jest to normalne, mimo to cieszę się, że wszystko jest już za mną. Mogę chwalić się tytułem magistra, który być może w dzisiejszych czasach nie robi już takiego wrażenia, jednak daje mi ogromną satysfakcję. Jest też zwieńczeniem ciężkiej pracy, którą włożyłam w naukę w ciągu tych pięciu lat. W czasie tego przedegzaminacyjnego napięcia nie próżnowałam, zdołałam zakończyć serię Delirium, spotkałam się ponownie z twórczością Nory Roberts, a także w końcu poznałam Vuko Drakkainena z serii Grzędowicza Pan Lodowego Ogrodu. O tym wszystkim zamierzam napisać, gdy tylko zbiorę się w sobie.
A co przede mną? Czeka na mnie mnóstwo wspaniałych lektur, na które spoglądam łapczywym wzrokiem, gdy tylko mijam swoje uginające się regały. Ponadto w kolejce stoi powieść wypożyczona z biblioteki i mnóstwo książek pożyczonych od rożnych znajomych. Już wkrótce pojawi się recenzja [requiem], czekajcie więc cierpliwie. A poniżej zdjęcie dwóch serii, na które mam niesamowitą chrapkę, a które, niestety, muszę jeszcze poczekać na swoją kolej. 


niedziela, 17 maja 2015

Garść informacji

Ostatnio rzadko tutaj bywam. Cóż, jest to spowodowane moją sytuacją osobistą, a także zbliżającą się wielkimi krokami obroną pracy magisterskiej (która jeszcze nie jest niestety skończona :P). Żegnam się więc z Wami do lipca, wtedy bowiem będę mogła tu wrócić i znów zająć się blogiem. 
Pozdrawiam Was ciepło! :)

piątek, 1 maja 2015

Marcin Mortka - Karaibska krucjata. Płonący Union Jack.

Seria: Karaibska Krucjata, część I
Tytuł: Karaibska krucjata. Płonący Union Jack.
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011
Pierwsze wydanie: 2005
Gatunek: Fantasy
Strony: 424

Kapitanowi Williamowi O'Connorowi, dowódcy fregaty „Magdalena”, niewiele można zarzucić jako człowiekowi czy żeglarzowi. Może jedynie to, że bez przerwy się na wszystkich obraża. I że nie słucha dobrych rad. I że jest zbyt szlachetny, by wziąć się do piractwa i zbyt rozwydrzony, by grzecznie służyć w Royal Navy. I że ciągle nie chce wywalić z załogi tego cholernego kuka Butchera. A nade wszystko — że bez przerwy pakuje siebie, okręt i załogę w tarapaty...
źródło: lubimyczytac.pl

Morskie klimaty to coś, co uwielbiam w powieściach, a kiedy delikatnym morskim falom towarzyszą okręty pod piracką banderą, nie potrafię sobie odmówić przyjemności czytania. Cóż, zawsze ciągnęło mnie na szerokie wody i chociaż w ten sposób mogę wyobrazić sobie, że żyję na statku pełnym marynarzy. W towarzystwie pechowego kapitana i jego dwóch wiernych kamratów, którzy w niebywały sposób zawsze potrafią sprowadzić go na ziemię, spędziłam czas o wiele milej, niż z początku się na to zapowiadało. Nie, nie odpłynęłam po pierwszych zdaniach, ale pan Mortka jak zawsze zadbał o to, bym w końcu zatraciła się w powieści.

Mówiłam już, że Marcin Mortka jest moją ogromną miłością. Cóż, nie w taki sposób, nie myślcie sobie nic głupiego! Po prostu zakochałam się w jego twórczości, gdy tylko sięgnęłam po Morza Wszeteczne, które wyszły spod jego pióra (panie Marcinie, ja ciągle czekam na Wyspy Plugawe!).  Styl i język jakim się posługuje jest naprawdę wyjątkowy. Gdyby ktoś dał mi do przeczytania powieść, nie mówiąc mi, kto jest autorem, jestem pewna, że niemal od razu bym rozpoznała Marcina Mortkę. Bohaterowie, których kreuje niemal od razu zdobywają moje serce, a humor, który wylewa się litrami z zapisanych stron sprawia, że głośno się śmieję. Co jest jeszcze takiego wyjątkowego w Jego twórczości? Ano to, że większość powieści rozgrywa się w morskich klimatach, czyli tam, gdzie lubię najbardziej.

William O'Connor, kapitan okrętu "Magdalena", który za swoją załogę ma bandę zakapiorów, nie należy do osób, które miałyby zbyt dużo szczęścia w życiu. No cóż, uczucia lokował nie tam, gdzie powinien, a jego długi język nieraz sprowadził na marynarzy kłopoty. Butny i przemądrzały, wie wszystko najlepiej i za nic ma dobre rady swych kolegów. Jest jednak dżentelmenem, chociaż on akurat się poci. Polubiłam go od samego początku. Dlaczego? Jest on bowiem bohaterem z krwi i kości, kimś kto nie jest pozbawionym wad ideałem. Jego minusy można by wyliczać w nieskończoność, a mimo to budzi sympatię czytelnika. Oprócz niego mamy tutaj cała plejadę świetnie skonstruowanych bohaterów (a jakże, pan Mortka jeszcze nigdy mnie pod tym względem nie zawiódł). Między innymi przyboczni naszego głównego bohatera oraz narratora całej powieści, Vincent Fowler oraz Edward Love.

Poczucie humoru Marcina Mortki jak zwykle wpasowało się w moje gusta. Utrzymane w ironiczno-sarkastycznym tonie, nieraz absurdalne gagi powodowały szeroki uśmiech na moich ustach. Znalazło się tutaj także wiele odniesień do innych pozycji literackich, bądź filmowych, np:

"- Kim jesteś? - Marynarz pospiesznie sprawdzał poczytalność czarnoskórego wojownika. - Jak masz na imię?
- Rambo! - wymamrotał Murzyn i odruchowo wyciągnął dłoń po muszkiet."

O fabule nie będę dużo rozprawiać. Bynajmniej nie chodzi o to, że była nudna, wręcz przeciwnie. Musiałabym Wam po prostu zdradzić połowę książki, a tego nie chcę. Historia bowiem jest pełna zwrotów akcji, zaskakujących momentów, nieprzewidywalnie pędzi na przód porywając ze sobą czytelnika i nie dając mu chwili wytchnienia. Umiejscowienie akcji w okolicach roku 1700 wyszło na plus, ale ja jestem historyczną ignorantką i nawet to, że autor nagiął pewne fakty wcale mi nie przeszkadzało. Prawdę powiedziawszy, gdyby sam się do tego nie przyznał, sama bym tego nie zauważyła. Co mi się również podobało? To, że nie czytamy tu o superbohaterach, którzy są obdarzeni wyjątkową, nadludzka mocą, tylko o zwykłych ludziach, którzy zjawili się w  nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i teraz ponoszą tego konsekwencję. Elementów fantastycznych nie było za wiele, nie oznacza to, że nie pojawiło się wcale. Myślę, że takie subtelne napomknięcia były dobrym zabiegiem.

Karaibska Krucjata. Płonący Union Jack., to książka, która dostarczyła mi tego, do czego została napisana - rozrywki i relaksu. Nie jest ona w żaden sposób wymagająca, ale jest to jedynie plusem tej powieści. Czyta się ją niezwykle szybko, a bohaterów można polubić już od pierwszej strony. Cała fabuła jest nieprzewidywalna, a autor szarpie naszą rękę, abyśmy podążali za nim, co jest po prostu mocną jazdą bez trzymanki. Podczas lektury nie można się nudzić.

niedziela, 26 kwietnia 2015

S. C. Stephens - Niepokorna

Tytuł: Niepokorna
Autor: S. C. Stephens
Wydawnictwo: Akurat, 2015
Pierwsze wydanie: 2013
Przekład: Joanna Grabarek
Gatunek: Romans
Strony: 652

Ogromny, całkowicie niespodziewany sukces, jaki odniósł Kellan ze swoim zespołem, wbrew pozorom sprawia nie tylko radość, lecz także problemy. Kiera i Kellan muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ich miłość przetrwa trudną próbę, jaką jest życie w blasku fleszy i w centrum zainteresowania fanów, a zwłaszcza fanek. W dążeniu do szczęścia przyjdzie im zmierzyć się z ludzką podłością, chciwością i nieuczciwością. Światem rozrywki rządzi tylko jedno prawo – prawo zysku. Czy oznacza to konieczność rezygnacji z ideałów i szlachetnych celów? Czy dwoje młodych ludzi będzie musiało złożyć łączące ich uczucie na ołtarzu bezwzględnego show-businessu?
opis z okładki

Nie jestem romantyczką. Nie robią na mnie wrażenia łzawe historyjki, okraszone dużą ilością słodyczy. Nie oznacza to też, że unikam romansów, wręcz przeciwnie. Lubię, kiedy historia zawiera wątki miłosne, ale tylko takie, które są poprowadzone dobrze, takie które są dojrzałe. Taką książką, niestety, na pewno nie jest Niepokorna, która mnie całkowicie rozczarowała. Ilość wylewającego się z każdej strony cukru doprowadzała mnie do ataku hiperglikemii i byłam niemalże pewna, że jeszcze jedno słowo "cudowny" i "seksowny", a zwrócę wszystko, co jadłam przez tydzień. Na szczęście obyło się bez wymiotów, a skończyło się na lekkim niesmaku.

Myślę, że historia Kiery i Kellana powinna zakończyć się na Bezmyślnej. Z perspektywy czasu, mimo iż pierwszy tom cyklu nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, dochodzę do wniosku, że był on najciekawszym. Był najbardziej emocjonującym, uczucia tych dwojga atakowały czytelnika, Kellan i Kiera byli pełni pasji. W Niepokornej właściwie nie było zbyt ciekawej historii, nie było emocjonujących momentów, nie działo się prawie nic ciekawego. Problemy, które stworzyła autorka były dla mnie sztuczne i naciągane, a Kiera i Kellan jakby wyjęci z bajek Disneya.

Kellan stał się w końcu gwiazda rocka, cóż, było to do przewidzenia. Każda kobieta nadal pragnęła go mieć, bo jest on w końcu najprzystojniejszym mężczyzną na świecie, a potulna Kiera przestała się o to denerwować. W końcu była dumna z tego, że jej cudowny mężczyzna wzbudza takie zainteresowanie. Tak bardzo, że aż usunęła się w cień i, mimo tego, że była główną bohaterką oraz narratorką powieści, stała się zwykłym tłem dla całej historii. Tak bardzo próbowała udowodnić, że nie jest nikim specjalnym, że w końcu jej się to udało i stała się po prostu nijaka. Równie dobrze cała historia mogła być o Blagierach, gdyż to i tak oni byli ustawieni na świeczniku.

Relacje Kellana i Kiery opierały się głównie na seksie. Nie było tutaj za wiele sytuacji, w których mogli udowodnić swoją miłość,  bowiem fabuła powieści na to nie pozwalała. Głównym wątek opierał się na tym, że seksowna piosenkarka Sienna Sexton stworzyła wokół Kellana i siebie szum. Zrobiła to w najprostszy możliwy sposób - udawała, że seksowny gwiazdor rocka i ona są parą. A Kiera potulnie się na to zgadzała. Fabuła tej książki była po prostu tak infantylna i głupia, że byłam gotowa odłożyć powieść w kąt i nigdy więcej do niej nie wrócić, ale zaparłam się w sobie i brnęłam dalej. Opisy miłosnych igraszek Kiery i Kellana w pewnym momencie zaczęły budzić mój niesmak. Ileż razy można opisywać coś dokładnie tak samo? Najwyraźniej dużo. Zbyt dużo jak na mój gust. Poza tym, główna bohaterka nadal rumieniła się przy każdym słowie na "s", co było po prostu irracjonalne, bo nie miała problemu kochać się ze swoim "mężem" w autokarze pełnym rockmanów. Irytowało mnie ponadto podkreślanie na każdym kroku, że Kiera i Kellan są małżeństwem, jakby to miało największe znaczenie w ich relacji. Co do stylu powieści również mam wiele do zarzucenia. Język był zbyt prosty, jakby książkę pisała bardzo niedoświadczona osoba.

Wbrew pozorom książka ta nie była pozbawiona zalet. Na pewno dużym plusem jest to, że powieść czyta się niezwykle szybko. Jest idealną pozycją po męczącym dniu, kiedy ktoś nie może się skupić na ambitnych powieściach. Ponadto cała plejada pobocznych postaci, o wiele ciekawszych, niż główni bohaterowie, jest sporym smaczkiem. Z wypiekami na policzkach śledziłam losy relacji Anny, siostry Kiery i gitarzysty, Griffina. Podsumowując, nie ma takiej możliwości, bym kiedykolwiek wróciła do tej powieści. Bardziej mnie zmęczyła, niż sprawiła, że czułam się usatysfakcjonowana lekturą. A szkoda, bo książka miała potencjał.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Marcin Mortka- Miasteczko Nonstead

Tytuł: Miasteczko Nonstead
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2012
Gatunek: Horror
Strony: 297

Młody pisarz, Nathan McCarnish przybywa do miasteczka Nonstead. Po napisaniu swojej debiutanckiej powieści i odejściu ukochanej Fiony, postanowił wrócić do miejsca, gdzie przeżył z tą kobietą tyle wspaniałych chwil. Nie dane mu jednak będzie nacieszyć się spokojem, gdyż w tym mieście nic nie jest takie, na jakie wygląda...

Kiedy sięgam po powieść mojego ulubionego autora, zawsze obawiam się, że tym razem się rozczaruję, że autor nie przeskoczy poprzeczki, którą sam sobie ustawił. Takie same obawy miałam, gdy sięgałam po Miasteczko Nonstead, gdyż Marcin Mortka to jeden z tych pisarzy, po którego twórczość sięgam najchętniej. Jak do tej pory, jego powieści robiły na mnie ogromne wrażenie i nie pozwalały mi nawet na chwilę odetchnąć W książka jego autorstwa po prostu nie znalazłam ani grama nudy. Muszę nadmienić, że pan Marcin Mortka świetnie radzi sobie w pisaniu fantastyki, ale czy udźwignął gatunek, jakim jest horror? O tak.

Pan Mortka to niezwykle utalentowany pisarz, o którym, moim skromnym zdaniem, jest zdecydowanie za cicho. Jego książki, jak już wspomniałam wcześniej, wywierają na mnie za każdym razem ogromne wrażenie. Jednak nic nie przygotowało mnie na to, co dostałam podczas lektury Miasteczka Nonstead. Jest to ogromna dawka grozy, mrocznego klimatu i świetnej, oryginalnej historii. Nie ma przerw na nudę, autor unika niepotrzebnego rozwlekania tekstu, byleby tylko zapchać jakąś dziurę. Nie ma także przesadnych opisów, ale książka nie jest ich wcale pozbawiona. Wszystko jest skompensowane tak, abyśmy nie mogli nawet zaczerpnąć tchu.

Wspomniałam o klimacie powieści, teraz opiszę go dokładniej. Autor stworzył obraz małego miasteczka, w którym każdy udaje, że wszystko jest w porządku, a każdą anomalię zbywa i uśmiechając się szeroko, odpowiada, że nic podobnego nie miało miejsca. Mrok wylewa się ze stron, sprawiając, że serce albo zamiera, albo przyspiesza bijąc jak oszalałe. Dawka napięcia, którą zaserwował pan Marcin w swojej powieści, przekracza o kilka kresek dozwoloną, jednak właśnie to mnie do tej książki przyciągało. Z zachłannością dziecka, które zajada słodycze z miejscowej cukierni, pożerałam Miasteczko Nonstead, pragnąc wraz z Nathanem rozwiązać zagadkę choroby, która toczyła tę niewielka mieścinę.

Główny bohater, Nathaniel, jest bardzo dobrze wykreowany. Nie był przerysowany, posiadał swoje lęki (jest to właśnie najważniejszy temat tej powieści: strach), wady, ale także mnóstwo zalet. Cechowała go determinacja oraz zwykła, ludzka ciekawość i życzliwość. Ponadto spotykamy Skinnera, miejscowego drwala, który, podobnie jak Nathan, jest postacią bardzo wyważoną. Niektórzy bohaterowie potrafili wzbudzić strach i niepokój. Nie chciałabym spotkać takich w realnym życiu. Przyznam się szczerze, że z każdą sytuacją, która nie należała do "normalnych", zaczynały trząść mi się dłonie. Fabuła powieści jest niezwykle intrygująca. Ludziom w miasteczku odbija, zdarzają im się rożne dziwne wypadki, znikają lub stają się nieobecni duchem. W środku tych wszystkich wydarzeń zjawia się Nathaniel, nie do końca przypadkiem, ale także nie do końca zamierzenie, jednak to całkowity przypadek sprawia, że zaczyna interesować się tym wszystkim.

Zakończenie powieści było dla mnie mistrzowskie. Już w pewnym momencie zaczynałam domyślać się rozwiązania tej zagadki, jednak mylicie się, jeśli uważacie, że powieść jest przewidywalna. Autor zadbał o to, by dostarczyć nam tylu wskazówek, co skutkowało tylko tym, iż całkowicie zbijał nas z tropu. Nie znajdziemy tutaj hektolitrów krwi, ani potworów, czy demonów wyskakujących zza rogu. Autor całkowicie bazuje na stworzonym przez siebie klimacie grozy i zabawia się naszymi emocjami. Powieść polecam, polecam ją wszystkim, którzy uwielbiają się bać, a także i tym, którzy lubują się w twórczości pana Mortki.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Anna Brzezińska - Opowieści z Wilżyńskiej Doliny

Seria: Wilżyńska dolina, tom I
Tytuł: Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
Autor: Anna Brzezińska
Wydawnictwo: Runa, 2011
Pierwsze wydanie: 2001
Gatunek: Fantasy, opowiadania
Strony: 386

Babunia Jagódka, mieszkająca w skromnej chacie na skraju wioski, jest nad wyraz humorzasta wiedźmą. Kiedy ma dobry humor chętnie pomoże, ale kiedy ją ktoś rozsierdzi, najlepiej schodzić z jej drogi. Czasami zabawi się w swatkę, czasami sama skorzysta z uroków wieśniaczych chłopców, ale potrafi też stanąć w obronie jej ukochanej Wilżyńskiej Doliny. Jedno jest pewne, na Babunię Jagódkę należy uważać.

Kiedy książka, zamiast zostać przeze mnie pochłonięta, zawadza mi na stoliku, kiedy zamiast cieszyć się lekturą, potrafię tylko omieść ją wzrokiem i prychnąć z niezadowoleniem, zastanawiam się, czy jest to kwestia nawału zajęć, braku czasu, ogólnego zmęczenia, a może... powód mojej niechęci jest prozaiczny? Może po prostu powieść jest kiepska, nudna, denerwująca? W przypadku zbioru opowiadań Opowieści z Wilżyńskiej Doliny, którą męczyłam niemiłosiernie długo, jak na tak krótką lekturę, doszłam do wniosku, że jest to ta druga opcja. Zapewne zapytacie "dlaczego?", a ja Wam opowiem wszystko od samego początku.

Wszyscy, którzy śledzą mojego bloga na pewno zauważyli, że jestem fantastofilem. Czasami sięgam po inne powieści, jednak to ten gatunek zdobył moje serce, to w nim odnajduję się najlepiej i dostarcza mi on najwięcej przyjemności. Ostatnio także przekonuję się do opowieści polskich autorów, którzy jako miejsce swojej akcji wybierają średniowieczne wioski, pełne wiedźm, rycerzy, ladacznic, młynarzy, piekarzy... nie starczyłoby mi miejsca, aby wszystkich wymienić. Do tego, zazwyczaj, wszystko okraszają szczyptą ironicznego humoru, który po prostu uwielbiam, a przy okazji używają stylizowanej, staropolskiej mowy. Czy jest to przepis na udaną powieść? Mogłoby się wydawać, że owszem, ale w życiu nie wszystko jest takie proste.

Babunia Jagódka to pełna tajemnic wiedźma, która jest obrończynią uciśnionych, mimo swej niechęci do całego świata. Pełna sprzeczności, prawda? Uważam, że jest dość ciekawą bohaterką literacką, z nieznaną przeszłością i przeznaczeniem. To ona jest w epicentrum wszystkich wydarzeń dziejących się w tytułowej Wilżyńskiej Dolinie, jednak nie zawsze Babunia Jagódka jest główną bohaterką opowiadań. Czasami śledzimy losy wioskowej ladacznicy Gronostaj, bądź też młynarzówny Jarosławny i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że opowiadania te są najzwyczajniej w świecie nudne. Autorka potrafiła nakreślić ciekawy początek każdego z nich, by potem zjechać po równi pochyłej w dół. Pod koniec wszystkich historii ziewałam głośniej, niż gdybym czytała powieść w środku nocy. 

Dlaczego uważam, ze ten zbiór opowiadań jest nudny? Może dlatego, że zakończeń większości z nich domyślałam się już na samym początku, do tego autorka z niezwykłym uporem przeskakiwała z jednego wątku na drugi, co sprawiało, że się gubiłam. Musiałam wówczas czytać po kilka razy ten sam fragment, aby w ogóle zrozumieć o czym jest teraz mowa. Dodatkowo nie podobało mi się to, że w niektóre historie zaczynały się z humorem, a kończyły się wzniosłym tonem, nie do końca pasującym mi do treści całego opowiadania. Czasami także wszystko stawało się zamotane i nawet kilkukrotny powrót do tych zdań nie pozwalał mi się odnaleźć.

Nie mogę powiedzieć, żeby nic mi się nie podobało. Tak jak już wspomniałam, lubię humor, którym posługiwała się pani Brzezińska w tej pozycji. Dodatkowo sam pomysł na Babcię Jagódkę, która, gdy tylko miała na to ochotę, zamieniała się ponętną, kruczoczarna dziewoję, ponadto, wbrew temu co mówiła, leżał jej na sumieniu los innych istot. Na plus zasługuje też fakt, że wszystkie te opowiadania są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Podsumowując, autorka sprawnie posługuje się językiem, do stylu pani Brzezińskiej również nie mam zastrzeżeń, bo bardzo mi się podobał, ale same historie były najzwyczajniej w świecie nieciekawe.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Stos wiosenny

Ostatnio pojawia się niewiele recenzji, a to ze względu na to, że doba nie jest z gumy, a obowiązków zamiast ubywać, tylko przybywa. Nie zamierzam zawieszać bloga, ale niestety, recenzje będą pojawiały się dużo rzadziej. W związku z tym postanowiłam trochę podbudować swoją próżność i pochwalić się zdobyczami książkowymi. Nie ma ich zbyt wiele, gdyż w końcu nauczyłam się korzystać z dobrodziejstwa jakim jest biblioteka i, dzięki temu, mój portfel zanadto nie cierpi. ;)


1. Iga Wiśniewska, Pięć minut
2. Lawrence Watt-Evans, Jednym zaklęciem
3. Lawrence Watt-Evans, Nieodczarowany miecz
4. Marcin Mortka, Karaibska Krucjata. La Tumba de los Pitratas
5. Robert V. S. Redick, Sprzysiężenie Czerwonego Wilka



1. Claire Kendal, Wiem o tobie wszystko <recenzja>
2. Mark Billingham, Kości <recenzja>
3. Heather Graham, Legendarna posiadłość <recenzja>

piątek, 3 kwietnia 2015

Heather Graham - Legendarna posiadłość

Tytuł: Legendarna posiadłość
Autor: Heather Graham
Wydawnictwo: Burda książki, 2015
Pierwsze wydanie: 2012
Przekład: Wojciech Usakiewicz
Gatunek: Thriller
Strony: 334

Młoda historyczka, Allison Leigh, prócz tego, że wykłada na Uniwersytecie, oprowadza turystów po historycznej posiadłości. Pewnego wieczoru natrafia na zwłoki swego kolegi po fachu. Do całej sprawy zostaje zatrudniona Ekipa Łowców, oddział FBI, do którego należy Tyler Montague. Członkowie grupy wykazują zdolność do nawiązywania kontaktu ze zmarłymi. Mężczyzna prosi Allison o pomoc przy sprawie, po czym okazuje się, że zaczyna łączyć ich niezwykła więź. 

Nazwisko autorki Legendarnej posiadłości przewijało się przed moimi oczami niejednokrotnie. Nie zwracałam jednak na nie specjalnej uwagi, ale po pewnym czasie stwierdziłam, że można by przyjrzeć się bliżej twórczości pani Graham. Wiedziałam, że pisze ona książki z gatunku, który akurat lubię, więc tym bardziej postanowiłam dać jej szansę. Już na wstępie muszę się przyznać, że mam problem z tą konkretną książką, gdyż nie zaiskrzyło między nami, ale także i nie wzbudziła we mnie negatywnych emocji. Mówiąc wprost, byłam na nią zupełnie obojętna.

Sama fabuła była dość ciekawa, nie mogę jednak powiedzieć, żebym zaczytywała się w niej z wypiekami na policzkach. W Legendarnej posiadłości jest mowa o amerykańskiej historii i amerykańskim ujęciu patriotyzmu. Nie potrafiłam się wczuć w ten wątek, gdyż nie do końca mnie on dotyczy, ale autorka przedstawiła go całkiem zgrabnie. Nie przynudzała, mówiąc wprost. Ponadto sprytnie wetknęła tutaj wątek paranormalny, mianowicie nasi główni bohaterowie widują duchy, a nawet potrafią z nimi rozmawiać. Nie tego oczekiwałam po thrillerze, ale jednak wyszło to na plus. Co do reszty mam niestety więcej zastrzeżeń. Język użyty przez autorkę był prosty, zbyt prosty jak na mój gust. Zabrakło tutaj także jakichś większych opisów. Nie lubię, kiedy autor opisuje jeden kwiatek na trzy strony, ale kiedy nie ma ich prawie wcale, to także nie jest dobre. 

W większości książka składała się niemal z samych dialogów, a o postaciach występujących w powieści dostajemy szczątkowe informacje. Allison, główna bohaterka powieści nie przypadła mi do gustu. Na samym początku była opryskliwa, a tak naprawdę nie miała ku temu powodów. Z jednej strony rozumiem, że była rozgoryczona, gdyż to ona znalazła martwego Juliana, jednak bycie niemiłą i odpychającą w stosunku do kogoś, kto chce jej pomóc już nijak się nie trzymało kupy. Tyler z kolei był dla mnie zbyt przesłodzony, ale wzbudził we mnie większą sympatię dzięki cierpliwości i chłodnemu osądowi. Co do reszty postaci, uważam, że wszyscy oni, tak jak Tyler, byli zbyt przesłodzeni. Jeśli oczekujecie jakiegoś napięcia, czy mocnych charakterów, tutaj tego nie znajdziecie. 

Żeby nie było, ze nic mi się nie podobało, muszę wspomnieć o plusach tej powieści. Na pewno jednym z nich jest zakończenie, którego absolutnie się nie domyśliłam. Cały czas obstawiałam zupełnie co innego, ale Graham mnie zwiodła. Wątek romantyczny także mnie pozytywnie zaskoczył. Był lekki, przyjemny, niewymuszony, rozgrywający się na tle wszystkich wydarzeń. Autorka bardzo subtelnie wplotła go w akcję powieści, nie drażniąc czytelnika, ukazując uczucie dwojga dorosłych ludzi. Była to dla mnie bardzo miła odmiana po wszystkich tych młodzieżówkach, które doprowadzały mnie do szału. Podsumowując, powieść ta nie jest zła. Czyta się ją przyjemnie, na pewno jest świetną lekturą, gdy człowiek jest zmęczony i pragnie odprężyć mózg przy lekkiej lekturze. Nie nastawiałabym się jednak na pełen napięcia thriller, który co rusz zaskakuje i wymaga pełnego skupienia. 



wtorek, 24 marca 2015

Mariusz Klimek - Światłocień

Tytuł: Światłocień
Autor: Mariusz Klimek
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza, 2014
Pierwsze wydanie: 2014
Strony: 170


Jurek tej nocy nie zapadł w taki sam sen, jak każdej poprzedniej nocy. Ten sen zaprowadził chłopca na ogromne pustkowie, a jego jedynym towarzyszem jest kot o imieniu Konfucjusz, którego zadaniem jest przeprowadzenie śmiertelnika przez pustynię. A najważniejsze to zdążyć przed zmrokiem, by nie wpaść w ręce Admirała Zmierzchu…

Bywa tak, że po przeczytaniu jakiejś książki nie potrafimy znaleźć słów, by opisać, jakie wrażenie na nas wywarła. Doznałam właśnie takiego uczucia po lekturze Światłocienia autorstwa Mariusza Klimka. Na niewielkiej ilości stron, autor zawarł wiele treści. W opowieści tej jawa miesza się ze snem, nie wiemy co jest prawdziwe, a co nie, coś jednak sprawiło, że nie potrafiłam się od niej oderwać i zahipnotyzowana brnęłam wgłąb świata wykreowanego przez autora.

Głównym bohaterem Światłocienia jest trzynastoletni Jurek. Budzi się na zalanej żarem pustyni, a jego jedynym towarzyszem jest kot. Okazuje się, że chłopiec musi podążać za Konfucjuszem, aby bezpiecznie przejść do wyjścia, zanim dopadnie go Admirał Zmierzchu. Przyznam się szczerze, że pierwsze strony książki wprowadziły mnie w stan ogłupienia, przez co określałam ją mianem "dziwnej, ale wciągającej", jednak wiedziałam, że fantasmagoryczne tło powieści kryje w sobie coś więcej. Historia ta otoczona jest mgiełką tajemnicy, nutką fantastki i szczyptą subtelnej magii, ponadto czyta się ją niezwykle szybko

Autor wykorzystał tutaj motyw wędrówki. Chłopiec zmierza do celu, zbaczając po drodze z wyznaczonej przez Konfucjusza trasy. Jurek się nie poddaje, jest uparty, pełen nadziei i nawet napominania jego przewodnika nie sprawiają, że się ugnie. Z kolejnymi etapami swej podróży napotyka coraz to nowych przyjaciół, którym pomaga. Każde zadanie, które stoi przed naszymi bohaterami jest przemyślane, a jeśli nawet na samym początku wydawało mi się bez sensu po lekturze całej powieści mogę śmiało powiedzieć, że miało to sens. Zakończenie tej krótkiej historii zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co pan Klimek przygotował.

Nie obyło się jednak bez zgrzytów, bowiem korekta w powieści po prosu leży i kwiczy. Rozumiem, że mogą zdarzyć się literówki, ale to były takie rzeczy, na które każdy czytelnik zwraca uwagę, czyli na przykład brak odstępu między kolejnymi wyrazami. Recenzja jest krótka, gdyż, tak jak już wspominałam wcześniej, nie potrafię słowami opisać tego, jak czuję się po lekturze tej książki. Wywarła na mnie ogromne wrażenie i na pewno będę pamiętać, że "niektóre światła nigdy nie gasną"... 

piątek, 20 marca 2015

Jacqueline Carey - Strzała Kusziela

Seria: Trylogia Kusziela, tom I
Tytuł: Strzała Kusziela
Autor: Jacqueline Carey
Wydawnictwo: MAG, 2004
Pierwsze wydanie: 2001
Przekład: Maria Gębicka - Frąc 
Gatunek: Fantasy
Strony: 688

Fedra nó Delaunay jest niezwykle wyjątkową kobietą. Urodziła się bowiem ze szkarłatną plamką w oku - Strzałą Kusziela, jest ona wybranką, która jednocześnie doświadcza bólu i rozkoszy. Jako dziecko została sprzedana do jednego z Trzynastu Domów, skąd wykupił ją Anafiel Delaunay, który jako jedyny poznał jej naturę. Od tego czasu była szkolona nie tylko w sztuce miłości, ale także jako szpieg - opanowywała umiejętności patrzenia i słuchania, zapamiętywania i analizowania. Wplątana w dworskie intrygi. odkrywa spisek, który może wstrząsnąć posadami jej ojczyzny.

Opasłe tomiska to powieści, na które zawsze uważam. Uważam bowiem, że nie każdy autor jest w stanie napisać taką książkę, by przez prawie siedemset stron trzymała mnie w napięciu. Często też mam wrażenie, że niektórzy z nich nie potrafią udźwignąć intryg, które stworzyli, przez co prowadzą do szybkiego ich rozwiązania. Sprawia to jedynie, że zaczynam się irytować. Nie zawsze im więcej treści, tym lepiej dla książki. Jak było ze Strzałą Kusziela?

Na okładce możemy przeczytać, iż jest to erotyk osadzony w fantastycznym świecie. Cóż, moi drodzy, erotykiem bym tego nie nazwała, gdyż scen łóżkowych nie ma tutaj wcale więcej, niż w przeciętnych romansach. Sceny miłosne w  Strzale Kusziela odróżnia jedynie to, iż jest tutaj bardzo dużo wątków homoseksualnych, a Ferda lubi po prostu ostrzejsze zabawy. W końcu została zrodzona i wyszkolona właśnie po to, by uwodzić mężczyzn i kobiety swoją umiejętnością przeżywania rozkoszy w bólu i poniżeniu. Uważam, że autorka miała dość ciekawy pomysł. Fabuła powieści również jest intrygująca. Niektórych może razić ilość polityki, ale na tym właśnie opiera się cała książka. Sama średnio przepadam za rozgrywkami dziejącymi się w świecie władzy i ambicji, jednak mimo to, powieść czytało mi się bardzo szybko. Nie całą... jednak o tym będzie mowa za chwilę. Autorka umieściła tutaj mnóstwo bohaterów pobocznych, w których gubiłam się niemiłosiernie, na szczęście na samym początku jest spis wszystkich postaci, co pomagało mi się troszeczkę odnaleźć. Na plus zasługuje fakt, że niemal każda z nich została dopracowana w najmniejszym szczególe. Najbardziej polubiłam pana Fedry, czyli Anafiela Delaunaya.

Co mogę powiedzieć o samej Fedrze? Nie przypadła mi do gustu. W książce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, a jak wiecie, nie bardzo za taką przepadam. Możemy poznać wewnętrzne odczucia bohatera, ale w ten sposób zostają zepchnięte na bok inne postacie. Królowa Kurtyzan na pewno jest wyjątkowa. Jej dar kusi, jest obiektem pożądania przez wielu wysoko postawionych, przez co trochę obrosła w piórka. Jest piękna, wszechstronnie utalentowana, spostrzegawcza, bystra i w tym wszystkim strasznie zarozumiała. Odebrałam ją jako typową Mary Sue. Okazuje się, że pod koniec książki jest ważniejsza, niż sama królowa. Tutaj muszę też przejść do drugiego bohatera tej powieści, Joseclina. Jest to młody Kasjelicki mnich, który zapałał miłością do naszej Fedry. Przez cały czas zastanawiałam się, jak taki mężczyzna mógł zwrócić uwagę na taką... irytującą kobietę. On sam wydał mi się nieśmiałym mężczyzną, trochę dziecinnym, ale uroczym. Wątek romantyczny jest poprowadzony niezbyt dobrze. Nie lubię, kiedy postaci rzucają sobie w ramiona od razu, kiedy się tylko poznają i uważają, że to wielka miłość, ale przesadzanie w drugą stronę, jak to było w tym przypadku, też nie służy niczemu dobremu.

Wspomnę teraz o tym, o czym mówiłam na początku. Uważam, że książce tej lepiej by posłużyło, gdyby została okrojona, powiedzmy, do czterystu stron. Autorka na początku wykreowała coś rewelacyjnego, coś, co czytało się z zapartym tchem i rumieńcem na policzku. Później akcja jeszcze bardziej przyspieszyła, sprawiając, że moje serce biło szybciej i nie mogłam iść spać, gdyż chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej. Przez ostatnie dwieście stron mój zapał zmalał i odkładałam ją na półkę po przeczytaniu dwudziestu stron. Co mi się nie podobało? Rozwiązania niektórych intryg. Wszystko działo się za prosto, za szybko. Autorka podrzucała swoim postaciom pod nos niemal każde rozwiązanie zagadki, a opisy bitew były wręcz żałosne. Wyglądało to tak, jakby Carey chciała jak najszybciej doprowadzić do zakończenia całej historii.

Na wspomnienie zasługuje wykreowany świat. Jest po prostu rewelacyjny. religia miesza się z filozofią i widać, że autorka spędziła mnóstwo czasu, by dopracować każdy szczegół tła powieści. Wykorzystała do tego tak naprawdę stare wierzenia, jak i obecne, pomieszała historię ze światem fikcyjnym, a mapa świata jest po prostu mapą Europy, tylko przerobioną po swojemu, a jednak jest to coś, co mnie urzekło. Podsumowując, nie chce Wam odradzać tej powieści. Jest dobra, oceniłabym ją nawet jako bardzo dobrą, jednak ta końcówka zaważyła na mojej opinii. Myślę, że jeśli ktoś lubi mnóstwo dworskich intryg, a przy tym nie razi go odrobina pieprzu w powieści, powinien poznać Fedrę i jej historię.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...