Niedziela. 6 rano. Nie śpię już od półtorej godziny. Powoli dnieje. Wstaję, robię kawę, biorę aparat i idę do okna od wschodu. Mam jeszcze kilka minut. Otwieram okno i czuję zapach świeżo skoszonej trawy. Kot Maniek spacerkiem idzie zająć swoje miejsce na pobliskiej działce- prawdopodobnie w celu upolowania śniadania, sądząc po przybranej pozycji. Słońce powoli przebija się pojedynczymi promieniami przez chmury. Mimochodem zauważam, że wschodzi już w trochę innym miejscu niż na początku wakacji... Odkładam kubek, zdejmuję osłonę z obiektywu, poprawiam ustawienia i ....
Nosz by to cholera! Zapomniałam naładować akumulator!
A więc nie będzie uwieczniony ten poranek... Pozostanie tylko na krótko w mej pamięci. Nieważne. Złość na samą siebie szybko mija. Będzie jeszcze niejedna taka chwila... Zamiast aparatu obejmuję ciepły kubek i patrzę jak słońce zaczyna się odbijać w rosie osiadłej na dachówkach, a one powoli z brązowych robią się złote...
A jednak udało się coś zatrzymać w kadrze... :)
Ostatni dzień wakacji, ostatni poranek sierpnia...
Gdzieś tam słyszę dzwony... Już siódma...
O kilku dni znowu mi lekko i spokojnie...
Ale, ale ... obiecywałam Wam napisać o Jarmarku Piastowskim...
Zdjęć nie będzie dużo, bo ostatnio chodziłam jak lunatyk i zapomniałam po wieczornych zdjęciach zmienić ekspozycję i wszystkie prześwietliłam :) Oczywiście to, że mam wszystko głównie w bieli jeszcze pogłębiło mój błąd!
Pinezkowe poduszki i literki...
Dokładność i wierność jednemu stylowi Marzenki, mojej długoletniej klientki podziwiam od lat...
Papaczua i jej rękodzieło...
Ok, to tyle na dzisiaj...
Zmykam nakarmić zwierza i ptaka...
Miłego dnia!